Komedjanci/Część III/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Komedjanci
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Dla dopełnienia w tej rozmowie zaczerpniętych wiadomości o postępie starań Sylwana i stosunkach jego z domem barona Hormeyera, musimy tu umieścić tłumaczony z francuskiego list jego do ojca, następującej treści:
„Miałem już jakieś przeczucie szczęścia, które mi w drodze całej towarzyszyło, — pisał Sylwan — mogę się niem pochwalić, choć trochę też i sobie winienem, bo kto inny na mojem miejscu pewnieby, jak ja, skorzystać z niego i fortuny za włosy uchwycić nie umiał. Wystaw sobie, kochany hrabio, że to marzone miljonowe, więcej może niż miljonowe ożenienie mam w ręku, a pierwszy raz spotkałem się z niem o kilkanaście wiorst od Denderowa. C’est fameux! Panna jak anioł piękna, ludzie najwyższej sfery, najpiękniejszego wychowania i niezmiernej fortuny. Ale muszę to jakoś porządniej opisać“.
Tu następowała relacja znanych nam już wypadków przybycia do Warszawy, pierwsze kroki Sylwana i dalsze badań jego i starań postępy.
„Jużem się mnóstwa rzeczy potrafił dowiedzieć, choć muszę udawać obojętność — mówił dalej. — Reszty, wnioskując i rozumując, domyśleć się łatwo.
Baron Hormeyer zaraz po przybyciu swojem urządził się, jak przystało jego fortunie i położeniu towarzyskiemu; dom jego na największej stopie, z najpierwszemi rodzinami zawiązał tu stosunki i życie dowodzi, że miljony mieć musi. Osobny ekwipaż dla niego i dla córki, sześciu lokai, kamerdyner, dwóch kucharzy, konie wierzchowe, salony, umeblowane z przepychem największym, srebra stołowe, jakich nie widziałem w życiu, panna w coraz nowych brylantach, których wartość już tu cenią na krocie, choć pewnie jeszcześmy wszystkich nie widzieli, słowem, dom pański. Sam baron, niełatwo dla kogo przystępny, zimny, trochę dyplomatycznie podejrzliwy, mnie podobno, jako najstarszego znajomego, najlepiej widzi i najgrzeczniej przyjmuje. Potrafiłem zyskać sobie jego przyjaźń i zaufanie ofiarą trochy miłości własnej. Pomimo to i on, i córka, i ich dwór dziwnie w sobie zamknięci ludzie i trudni do zawiązania poufalszych stosunków; nikt tu się nie pochlubi, żeby tak daleko, jak ja, zajść potrafił, chociaż i ja, mimo najusilniejszych starań, jestem na domysłach i na łapanych wiadomostkach. Co się tyczy panny, nic piękniejszego w życiu nie widziałem i prawie jestem zakochany. Poznawszy ich trochę, nie chcę brusquer le roman: prowadzę go wolno, idę krok za krokiem, ostrożnie, bacznie, ale zwolna. Z początku, jak na wszystkich, i patrzeć na mnie nie chciała, dziś kiedy niekiedy zostajemy na chwilę sam na sam i widzę, że baron wcale się temu nie sprzeciwia. Zdaje mi się, że nic lepszego trafić mi się nie może i nie trafi: sam los opatrzny zesłał mi tego miljonera i t. d. i t. d.“
List był długi i zawierał rozmaite postrzeżenia Sylwana, oparte po największej części na domysłach i wnioskach, mniej więcej zręcznie osnutych. Ale w nich wszystkich dla zimniejszego oka widocznem było, że młode hrabię dało się uwieść urokowi dwojga czarnych oczu i dowodziło tylko, czego usilnie dowieść chciało.
Stary Dendera, odebrawszy to pismo, przeczytał je z uwagą, brwi namarszczył, a doszedłszy do końca, splunął, ruszając ramionami. Wcale w innem świetle widział to, co Sylwanowi najjaśniejszą zdawało się przyszłością, i niepomału się uląkł projektu syna, o którego zdolnościach zwątpił odrazu.
— Głupi! — zawołał. — Potrzeba go ratować, bo wpadnie w jamę. Baron austrjacki! licho wie skąd! licho wie co! obszyty w tajemnicę! pół-Niemiec! To coś podejrzanego, to coś wielce podejrzanego! Sylwan już się dał pannic uwikłać: komedję z nim grają, gotów mi go złapać! To nieszczęście, to prawdziwe nieszczęście!
I, po raz drugi odczytawszy list Sylwana, Dendera zachmurzał się coraz bardziej.
— Wolałbym mniej, jakie cztery kroć, pięć kroć jasnych i czystych, niż te miljony, na srebrach, brylantach i podejrzanym tytule oparte! To jacyś awanturnicy!
Zygmunt-August tak był przestraszony zrazu, że gdyby nie interesa, sam chciał pośpieszyć do Warszawy i syna wyrwać z niebezpieczeństwa; ale nie było sposobu ruszyć z placu, bo musiał opędzać się wierzycielom i do końca durzyć ich widokiem swego pogodnego czoła. Pomyślał więc sobie, żeby wyjazd żony i córki przynaglić i przez nich działać na Sylwana, a to go zmusiło podzielić się z hrabiną Eugenją otrzymanym listem i swojemi nad nim uwagami. Oddawna już małżonkowie żyli z sobą na zimno, nie radząc się nigdy, w niczem do jednego nie dążąc celu; dla rozdrażnionej i upokorzonej hrabiny dość było, żeby mąż żądał czegoś, a rzecz ta, naturalną sprawą usposobienia jej, stawała się wstrętliwą i śmieszną. Można więc było przewidzieć łatwo, że i tu, jak skoro hrabia widzieć będzie czarno, hrabina biało zobaczy: tak się też stało. Udając pokorę i posłuszeństwo, z miną ofiary i poddaństwa wysłuchała Eugenja i listu, i uwag mężowskich, ale nie biorąc ich do serca, zlekka tylko ruszyła ramionami. Nie chciała się odzywać, bo wyjazd do Warszawy dla niej i dla córki wielce był pożądaną rozrywką: marzyła o nim znudzona i, choć wcale nie podzielała zdania hrabiego, a stosunki Sylwana z rodziną Hormeyerów zdawały się jej najszczęśliwszem losu zrządzeniem, zamilkła, zgadzając się na wszystko.
Cesia także miała powody, dla których spieszno jej było do miasta, chciała tam schwycić Wacława i nowy wcale obmyśliła plan kampanji. Wyjazdowi więc nic nie stawało na przeszkodzie, tylko jedne pieniądze, nieszczęśliwe te pieniądze, o które codzień trudniej było w Denderowie. Sylwan ich trochę zabrał, resztą opędzać się trzeba było od natarczywości wierzycieli, nadpłacając procenta, dając na rachunek kapitałów, byle się jakoś czas jeszcze pewien utrzymać. Zręczna Cesia sama poddała ojcu sposób dostania parę tysięcy dukatów, których w tej chwili tak bardzo potrzebowano w Denderowie.
— Niech się papa nie troszczy, — powiedziała mu pocichu — Farurej nam dać musi!
— Nie wypada! nie wypada, zrazićbyśmy go mogli! — zawołał Dendera. — Stary, jakkolwiek zakochany, gotów ostygnąć, gdy mu zajrzym do kieszeni.
— Jest na wszystko sposób, — odparła, uśmiechając się hrabianka — papa mi powierz to tylko, ja się podejmuję całej roboty, byle go tu sprowadzić.
— Ta daleko ma więcej sprytu od Sylwana — rzekł sobie hrabia w duchu. — Ha! zobaczymy, niech próbuje!
Stary djabeł nie może, trzeba posłać młodą babę.
Trafiło się tak, że w kilka dni potem Farurej, który od owego bukietu stał się niezmiernie czułym, przyjechał wyświeżony do Denderowa. Cesia przywitała go z minką tak melancholijną i smutną, że narzeczony odrazu, choć trochę ślepy, wyczytał w niej jakieś wewnętrzne strapienie. Milczała, wzdychała, poglądała w niebo i, patrząc w oczy nieszczęśliwej swojej ofierze, zdawała się mówić mu o tajemnicy, która ją wewnątrz pożerała.
— Czy mi się pani nie zechcesz zwierzyć swego smutku? — zapytał stary, chwytając niedbale na poręczy krzesła zwieszoną rękę.
— Gdzieżeś pan ten smutek wyczytał? — spytała Cesia.
— Oko i serce omylić mnie nie mogły — z wdziękiem rzekł zalotnik. — A! z upragnieniem wyglądam chwili, gdy wyczytawszy najlżejszy smutek na jej czole, będę miał prawo o jego przyczynę zapytać.
— Chwila ta jeszcze daleka — zawołała Cesia — i codzień, zdaje mi się, okoliczności ją odsuwają!
Farurej, gdyby nie przykry ból w nogach, którego doznawał od owej gwałtownej po bukiet przejażdżki więcej niż kiedy, byłby się porwał jak oparzony.
— Co pani mówisz! — odezwał się z zapałem dwudziestoletniego młodzieńca.
— Tak jest, — szepnęła Cesia — widzę, że się to musi daleko bardziej, niżeśmy rachować mogli, przeciągnąć. Ale nie mówmy o tem, nie mówmy, to mi przykrość sprawia.
— I owszem, na wszystko zaklinam panią, mówmy szczerze, mówmy otwarcie: miałażbyś pani dla mnie tajemnice?
— Nie mam ich, — odparła zręczna dziewczyna, smutne oczy zwracając na narzeczonego — ale godziż się tajemnice domowe zdradzać obcemu?
— Obcym mnie pani nazywasz? — uniósł się Farurej.
— Chciałabym ze wszystkiego się zwierzyć panu i nie mogę, boję się matki, boję się ojca nadewszystko.
Stary, któremu niezmiernie pochlebiała ta poufałość i zaufanie narzeczonej, przybliżył się ku niej, nalegając.
— Niech mi pani się zwierzy, a ręczę, że potrafię znaleźć sposób jakiś.
— Nie mogę! nie mogę! — zrywając się z krzesła, odpowiedziała Cesia; ale po chwilce, zasmucona i zamyślona, znowu przy nim usiadła.
— Cóż to być może? — zaniepokojony począł Farurej. — Zaklinam panią, niech mi pani powie, niech mi się choć domyśleć dozwoli.
— Ale to będzie tajemnicą między nami? — spytała Cesia po chwili namysłu.
— Daję na to słowo.
— Spojrzyj pan, czy ojciec na nas nie patrzy i czy nas podsłuchać nie może.
Stary Dendera udawał doskonale zajętego gazetą, której wiersze liczył tylko, myśląc wcale o czem innem, Farurej zaręczył za niego, że wszelką baczność odjął mu Espartero i Kortezy, a Cesia, podrożywszy się trochę, w ten sposób, nieśmiało niby i urywając, poczęła:
— Wystaw pan sobie, — rzekła — że choć nic napozór na przeszkodzie już nie staje, gdyśmy z matką dla wyprawy miały w tych dniach wyjeżdżać do Warszawy, nieprzewidziana okoliczność wszystkie szyki nam miesza.
Farurej ucieszył się niezmiernie z objawu uczucia, które wywołało smutek na piękną twarz hrabianki; chciała więc przyśpieszyć to, czego on tak pragnął. Stary jechał do nieba na skrzydłach miłości i westchnieniem odpowiedział tylko.
— Cóż się stało? — zapytał po chwili.
— A! ja tam tych interesów nic nie rozumiem, — mówiła Cesia dalej — ale okazuje się, że ojciec musi dla jakiejś tam ważnej spekulacji, w którą włożył, co miał, kapitałów, odwlec znacznie nasze projekta: dziś nam to zapowiedział.
Farurej ruszył niecierpliwie ramionami.
— To dzieciństwo, — rzekł — chodzi więc tylko o pieniądze, znajdziemy ich, ile zechce.
— A! na Boga! mylisz się pan, — odpowiedziała Cesia — nie o pieniądze tu chodzi. Pan jeszcze nie znasz mojego ojca, w tych rzeczach jest tak drażliwy, tak dumny, tak nieprzystępny, że nie widzę ratunku. Pożyczyć u nikogo nie zechce, musimy czekać, aż się tam jego interesa wyjaśnią.
— Ale ja mu dam, wiele będzie potrzeba! — krzyknął Farurej.
— Cicho! Zmiłuj się pan, ciszej, ojciec podnosi głowę, słucha, gotów się domyśleć, a nigdyby mi nie darował, gdyby to do niego doszło. Niema sposobu przystąpić do niego z pieniędzmi. Nie widzę ratunku.
Farurej głęboko się zamyślił.
— Tak jest drażliwy? — spytał. — Ale gdybym mu sam się zaofiarował z pożyczką...
— Mógłbyś go pan sobie narazić bezpotrzebnie; nigdy się nie przyzna, że jej potrzebuje, jestem tego pewna.
— Mógłbym kogo użyć za pośrednika.
Cesia zamilkła i westchnęła tylko znowu, z wyrazem tęsknoty.
— Dajmy pokój, — odezwała się, uśmiechając melancholicznie — na to poradzić niepodobna.
— Musimy! — zawołał Farurej. — Zostaw mi, pani, staranie, podejmuję się wszystkiego.
— Pan mnie zgubić możesz, jeśli się ojciec domyśli, — przestraszona poczęła Cesia — zlituj się.
— Nie mamże żadnej u niej ufności?
— Ale ta rzecz tak drażliwa!
— Pozwól mi, pani, spróbować.
Cesia zamilkła.
— Próbuj pan, — rzekła — ale ja nie mam nadziei, żeby mu się powiodło, znam ojca, znam charakter jego, to rzecz niemożliwa, niepodobna.
Farurej pocałował ją w rękę pocichu. Cesia wstała szybko pod jakimś pozorem, a stary Dendera, obudzony szelestem, podniósł głowę od gazety. Nie spuszczał on oka z córki i przyszłego zięcia, wiedział, że już przygotowano mu pole i z uśmiechem począł coś prawić o polityce hiszpańskiej. Farurej przysiadł się do niego i czas jakiś rozprawiali o niczem, igrając ze słowami, które ich doprowadzić miały nieznacznie do zamierzonego celu.
— Jaki tam kurs papierów? — spytał Farurej.
— Papiery nisko stoją, — rzekł Dendera — zanosi się na wojnę, na wszystkich bursach spadają.
— Chciałem właśnie kupić akcyj jakich — odezwał się zalotnik.
— Spekulujesz pan, jak widzę?
— Nie! ale doprawdy nie mam co robić z pieniędzmi.
Hrabia się rozśmiał serdecznie.
— Pierwszy raz coś podobnego słyszę; kupuj pan ziemię, to lepsze od papieru; ziemia podnieść się musi.
— Tak! ale nią zarządzać potrzeba! — rzekł stary. — A co to u nas gospodarstwo! I tego, co mam, bardzo mi dosyć, jeśli nie nadto! Nie wiesz tam hrabia jakiej pewnej lokaty na dobrach ziemskich?
— Nie wiem — zimno odparł Dendera, spoglądając na sufit z miną kwaśną.
— Obrachowawszy wszystkie najnieprzewidziańsze wypadki, — mówił dalej stary marszałek — zostaje mi kilka tysięcy dukatów, z któremi nie wiem, co robić.
— Warto je mieć w zapasie.
— Mam zapas oprócz tego, nie lubię trzymać pieniędzy.
— Prawdziwie trudno mi na to poradzić.
— Jakto! panu hrabiemu, takiemu jak on spekulantowi? Trudnożby ci było, naprzykład, przyjąć mnie do jakiej spółki?
Dendera wstał od stołu pochmurny, Farurej, widząc, że mu się niebardzo udaje, nalegał.
— Przestaję spekulować — rzekł hrabia. — Usuwam się od tych robót ryzykownych, chcę spokoju i bylebym los dzieci zapewnił...
— No! ale teraz, dwa, trzy tysiące dukatów, wszakże — zapytał Farurej — mogłyby się hrabiemu przydać do spółki: zrobiłbyś mi największą łaskę, biorąc je u mnie.
Dendera się skłonił dumnie, przybrał postawę niemal obrażonego w swej godności człowieka.
— Marszałku kochany, — rzekł — porozumiejmy się: stosunek nasz dzisiejszy jest tego rodzaju, że mieszając weń sprawy pieniężne, moglibyśmy go uczynić trudnym, zwłaszcza dla mnie. Nie nalegaj, ja tego nie zrobię, ale ci wskażę dobrego ewiktora.
— Pozwólże mi go sam sobie wybierać — odezwał się Farurej. — Zresztą kilka tysięcy dukatów nie są rzeczą tak wielką, w czemże one mogą utrudnić przyszłe nasze stosunki?
— Kochany marszałku, — potrosze rozczulając się, odpowiedział Dendera — mam za zasadę unikać interesu z osobami, familję składającemi lub do niej mającemi należeć. Pieniądz zwykle jest szkopułem, o który się rozbija przywiązanie i przyjaźń: potrzeba unikać wszelkiego powodu do naruszenia świętych węzłów familijnych.
Wymówił to z takiem namaszczeniem, z tak głębokiem przekonaniem, że Farurej trochę się zastanowił, co dalej miał począć.
— A, ba! — rzekł — unikaj sobie hrabia stosunków pieniężnych z innymi, kiedy chcesz, ale ze mną, co ci się proszę o tę drobnostkę, śmiesznybyś był, gdybyś się drożył. No! jak chcesz, przyjmij mnie do jakiej spółki! Zobaczysz, jak dobrego mieć będziesz motjanta!
Dendera ścisnął jego rękę.
— Dajmy pokój, — rzekł — to niepodobna.
— Mój hrabio, zaczynasz mnie drażnić — zawołał Farurej. — Cóż znowu? Czy tak dalece nie zasługuję na zaufanie, że ze mną unikasz stosunków pieniężnych? To niewiara, to obelga prawie! Serjo! to mnie żywo obchodzi.
— Nie bierzże pan tego z takiej strony!
— Muszę to tak wziąć, bo inaczej wytłumaczyć mi się nie potrafisz. Jestem dotknięty i przykro dotknięty.
Hrabia udał zmieszanego i począł przepraszać.
— Panie marszałku kochany, tej myśli nie miałem, nie zrozumiałeś mnie!
Farurej burzył się na zimno, chcąc dopiąć swojego celu, i coraz bardziej poruszony, począł żywo:
— Musisz pan hrabia wziąć te pieniądze, nie odstąpię od tego; inaczej śmiertelnie mnie obrazisz! To nieufność! to nieufność! — powtarzał — to niewiara!
Hrabia tłumaczył się dosyć niezręcznie, czując, że dopiął już celu i miłość własną ocalił; powoli począł ulegać, mięknąć, wolnieć, aż nareszcie skończyło się na tem, że zamilkł.
— Jutro przysyłam pieniądze, — zamknął Farurej — musisz je przyjąć.
Dendera, zachmurzony niby, ruszając ramionami, mrucząc, przystał na końcu, ale z widocznem umartwieniem wyszedł z pokoju, a Farurej pośpieszył do Cesi.
— Rzecz skończona, — szepnął pocichu z rozjaśnioną twarzą — zrobiłem, jakem pani mówił.
— Jakto! I ojciec przystał? — krzyknęła Cesia z podziwieniem.
— O! niemało to mnie kosztowało pracy, — z uczuciem zwycięstwa swego dodał kawaler, strudzone nieznacznie rozcierając nogi — alem na swojem postawił!
— Jakimże sposobem?
— Jak to się stało, nie powiem, dosyć, że jutro przysyłam pieniądze, a przyśpieszenie wyjazdu do Warszawy i chwili mojego szczęścia poruczam pani.
To mówiąc, ucałował rączkę, podaną z uśmiechem, spojrzał szaremi zgasłemi oczyma w ogniem ziejące źrenice Cesi, westchnął, położył rękę na piersi i wymownem milczeniem tę scenę zakończył.
W tydzień później hrabina z Cesią były na drodze do Warszawy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.