Król Ryszard III (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt I

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Ryszard III
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom III
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KRÓL RYSZARD III.

AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Londyn. — Ulica.
(Wchodzi Gloucester).

Gloucest.  Dziś zimy naszej zmienia się niełaska
Na złote lato przy Yorka słońcu;[1]
Chmury nad naszym zawieszone domem
W głębiny morza zapadły nakoniec;
Wianek zwycięstwa skronie nasze stroi;
Miecz posiekany wisi na pamiątkę;
W radosne zejścia zmieniły się bitwy,
W rozkoszny taniec nasze groźne marsze;
Wojna zmarszczone czoło rozjaśniła,
Zamiast dzielnego dosiadać rumaka
Aby siać postrach w nieprzyjaciół duszach,
Tańczy dziś lekko w niewieściej alkowie,
Przy dźwięcznej lutni miłosnych akordach.
Lecz ja, do skocznych nie stworzony tańców,
Do podziwiania twarzy mej w zwierciedle,
Lecz ja, miłości pozbawiony wdzięków
Abym przed lekką pawic się mógł nimfą,
Lecz ja, odarty z pięknych ciała kształtów,
Przez złą naturę okradziony z wdzięków,

Szpetny, zaledwo napół wyciosany,
Na dzienne światło wyrosły przed czasem,
Ja, tak kulawy i tak połamany,
Że na mój widok psy nawet szczekają,
Ja w tych pokoju świegotliwych czasach,
Nie mam rozkoszy innej ni rozrywki,
Jak się mojemu przyglądać cieniowi
I szydzić z mojej własnej potworności.
Gdy więc nie mogę, jak tkliwy kochanek
W tych dniach uciechy, godzin moich spędzać,
Postanowiłem na łotra się zmienić,
Dni tych rozkosze nienawiścią zatruć.
Przez niebezpieczne wnioski i potwarze,
Ciemne proroctwa i sny już zbudziłem
Między mym bratem Clarensem a królem
Nieprzebłaganą, śmiertelną nienawiść.
Jeśli tak wierny król i sprawiedliwy
Jak ja fałszywy, podstępny i chytry,
Dzisiaj do klatki dostanie się Clarence
Wskutek proroctwa, które zapowiada,
Że przez G zginie Edwarda potomstwo.
Lecz tońcie myśli w duszy mej głębinach,
Widzę Clarensa. (Wchodzi książe Clarence pod strażą
i Brakenbury).Dzień dobry, mój bracie;
Co straż ta znaczy przy twojej osobie?
Clarence.  Król, w troskliwości o me bezpieczeństwo
Pod tą mnie strażą do Tower posyła.
Gloucest.  A to dlaczego?
Clarence.  Bo me imię Georg.
Gloucest.  Ach, dobry panie, to nie twoja wina,
Twych chrzestnych ojców trzeba za to karcić.
Ale przypuszczam, że król, pan łaskawy,
Ma zamiar w Tower ochrzcić cię na nowo.
Lecz mogęż wiedzieć, o co tu rzecz idzie?
Clarence.  Powiem ci wszystko, skoro się sam dowiem,
Dotąd nic nie wiem; jak się jednak zdaje,
Snom i proroctwom król się przysłuchuje;
Jedną literę G wziął z abecadła,

Mówi, iż jakiś wywróżył mu wieszczbiarz,
Że G potomstwo jego wydziedziczy,
A że me imię na G się zaczyna,
Jasny stąd wniosek, że to ja być muszę.
To i podobne jak słyszę dzieciństwa
Były powodem mego uwięzienia.
Gloucest.  Tak zwykle bywa gdzie panują żony.
Nie król to bracie w Tower cię zamyka,
Lecz żona jego; lady Grey swym wpływem
W tę ostateczność popchnęła monarchę.
Czyż to nie ona i ten mąż dostojny,
Antoni Woodville, jej brat, są powodem,
Że król do Tower posłał lorda Hastings,
Skąd dzisiaj właśnie ma być wypuszczony?
Niema tu dla nas, niema bezpieczeństwa.
Clarence.  Tu go, jak myślę, niema dla nikogo,
Chyba dla krewnych królowej i posłów
Drepczących między mistress Shore a królem.
Czyś słyszał, z jaką lord Hastings pokorą
Musiał o swoją upraszać ją wolność?
Gloucest.  Pokornie czołem bijąc przed jej bóstwem,
Odzyskał wolność swoją lord szambelan.
Słuchaj, ja myślę, że jedyny sposób,
Jeśli królewskiej nie chcem stracić łaski,
Jest pójść w jej służbę i barwę jej nosić.
Ona, z zazdrosną podstarzałą wdową,
Odkąd pasował król je na szlachcianki,
W naszej monarchii potężną są parą.
Brakenb.  Raczcie przebaczyć, dostojni panowie,
Lecz król mi baczność pilną dać nakazał,
By z jego bratem, pod żadnym pozorem,
Nikt żadnej nie miał prywatnej rozmowy.
Gloucest.  Czy tak? To możesz, dobry Brakenbury,
Byleś chciał, w naszej rozmowie mieć udział;
Niema w niej zdrady. Mówimy, że mądry
Król i cnotliwy, że jego królowa
Dosyć jest letnia, ładna, nie zazdrosna,
Że żona Shora ma nogę prześliczną,

Wiśniowe usta, wzrok jasny, a język
Nieporównany. Czy temu zaprzeczysz?
Brakenb.  Nic ja z tem wszystkiem nie mam do roboty.
Gloucest.  Co, nie masz z mistress Shore nic do roboty?
Ktoby z nią miał co robić, temu radzę
Skrycie to robić, wyjąwszy jednego.
Brakenb.  A kto ten jeden?
Gloucest.  Jej mąż. Czy przypadkiem
Chciałbyś mnie zdradzić?
Brakenb.  Racz przebaczyć, panie,
A razem z księciem zakończyć rozmowy.
Clarence.  Wiemy co musisz i będziem posłuszni.
Gloucest.  Musimy słuchać, jak królowej gawiedź.
Bądź mi zdrów, bracie. Do króla pośpieszę,
A jakiekolwiek wydasz mi rozkazy,
Choćby Edwarda wdowę siostrą nazwać,
Wykonam wszystko, byle cię wyzwolić.
Ale ta krzywda braterskiej miłości
Głębiej mnie rani, niżeli przypuszczasz.
Clarence.  Wiem, że po myśli żadnemu z nas nie jest.
Gloucest.  Ale nie będzie długie twe więzienie,
Lub cię uwolnię, lub będę za ciebie
I ja zamknięty. Tymczasem, cierpliwość.
Clarence.  Muszę ją znaleźć. Żegnam cię, mój bracie.

(Wychodzą: Clarence, Brakenbury i straż).

Gloucest.  Idź ścieżką, którą nigdy nie powrócisz,
Niewinny bracie! Tak cię z serca kocham,
Że cię do nieba co prędzej chcę wysłać,
Jeśli ten prezent z mych rąk przyjąć zechcesz.
Lecz któż to? Świeżo uwolniony Hastings.

(Wchodzi Hastings).

Hastings.  Dzień dobry, książe.
Gloucest.  To samo życzenie
Przyjmij ode mnie, lordzie szambelanie.
Witaj nam szczęsny na wolnem powietrzu!
Jak przecierpiałeś, lordzie, twe więzienie?
Hastings.  W milczeniu, książe, jak musi niewolnik.
Lecz dnia doczekam, w którym podziękuję

Łaskawym sprawcom mojego więzienia.
Gloucest.  O tak, zapewne, jak książe Klarencyi,
Bo twoje wrogi jego są wrogami,
I tryumfują nad nim jak nad tobą.
Hastings.  Tom gorzej, kiedy w klatce siedzi orzeł,
A kania buja na wolnem powietrzu.
Gloucest.  Co tam nowego słychać za granicą?
Hastings.  Nic tak smutnego, jak co słychać w domu.
Nasz król jest smutny, wycieńczony, słaby,
I w wielkiej trwodze jego są doktorzy.
Gloucest.  Zła to nowina, na świętego Pawła!
O, już od dawna król się nie szanował,
Nie szczędził swojej królewskiej osoby.
Serce się ściska kiedy o tem myślę.
A gdzie jest teraz? Czy w łóżku?
Hastings.  Tak, książe.
Gloucest.  Zostaw mnie chwilę; wkrótce się zobaczym.

(Wychodzi Hastings).

On żyć nie może; zanim jednak skona
Musi Georga do nieba wyprawić.
Pójdę braterską nienawiść podsycać
Argumentami z stali kłamstw kutymi.
Jeśli głęboki plan mnie nie zawiedzie,
Dnia się nowego Georg nie doczeka;
Niech potem Pan Bóg zabierze Edwarda
Do swojej chwały, a mnie świat zostawi!
Najmłodszą córkę Warwicka poślubię —
Co? Choć jej męża i ojca zabiłem?
Wynagrodzeniem dla dziewki najlepszem
Będzie: jej mężem i ojcem jej zostać.
Tak też i zrobię; nie tyle z miłości,
Co dla innego tajemnego celu,
Którego dopnę, biorąc ją za żonę.
Lecz znów na jarmark przed mym pędzę koniem.
Jak mi dwaj bracia zawadzać przestaną,
Czas będzie wtedy obliczyć wygraną.

(Wychodzi).
SCENA II.
Londyn. Inna ulica.
(Wnoszą ciało Henryka VI w otwartej trumnie, pod strażą szlachty zbrojnej halabardami, lady Anna w żałobie).

Anna.  Złóżcie na chwilę zaszczytny wasz ciężar,
Jeżeli zaszczyt może w trumnie leżeć,
Niechaj wypłaczę kilka słów żałoby
Nad tym przewczesnym Lancastra upadkiem.
O ty, świętego króla zimne ciało!
Ty blady domu Lancastrów popiele!
O ty, królewskiej krwi bezkrwisty szczątku!
Pozwól, bym twego przywołała ducha,
Niech będzie świadkiem łkań twej biednej Anny,
Twego Edwarda, twego syna żony,
Tą samą ręką zamordowanego,
Co i w twem sercu utopiła sztylet!
Na okno, którem uciekła twa dusza,
Leję ócz biednych balsam bezskuteczny.
Dłoń, co te rany zadała przeklęta!
Przeklęte serce, co dłoń tę natchnęło!
Krew ta przeklęta, co tę krew wylała!
Niech los straszniejszy dosięgnie nędznika,
Co nas nędznymi twoją robi śmiercią,
Niż mogę życzyć żmijom i ropuchom,
Pająkom, wszystkim jadowitym gadom!
Jeśli ma dzieci, niech będą potworne,
Niechaj przed czasem ujrzą światło dzienne,
Niech na ich widok szpetny, niezwyczajny,
Wszystkie nadzieje matki uschną w pączku!
Niech będą jego nieszczęść dziedzicami!
Jeśli ma żonę, niechaj ją śmierć jego
Potrąci w głębsze niedoli przepaście,
Niż nas wtrąciła śmierć męża i twoja!
Do Chertsey teraz nieście święty ciężar
Z świętego Pawła uniesiony murów;
A gdy znużeni staniecie na chwilę,

Ja płakać będę nad trupem Henryka.

(Gdy drążnicy biorą trumnę aby się oddalić, wchodzi Gloucester).

Gloucest.  Stójcie i złóżcie na ziemię to ciało.
Anna.  Co za czarownik tego czarta zaklął,
Aby pobożne zatrzymać obrzędy?
Gloucest.  Złóżcie tu trupa! Na świętego Pawła,
Trupem upadnie pierwszy nieposłuszny.
1 Szlach.  Pozwól nam, panie, z trupem się oddalić.
Gloucest.  Stój, gdy ja każę, psie nieokrzesany,
Wyżej mej piersi podnieś halabardę,
Lub cię powalę u mych nóg, żebraku,
Na proch cię zetrę za twoje zuchwalstwo.

(Drążnicy składają trumnę).

Anna.  Strach was ogarnął? Jakto, wszyscy drżycie?
Nie chcę was ganić, jesteście śmiertelni,
A wzrok śmiertelny czarta znieść nie może.
Oddal się, piekła hydny wykonawco!
Miałeś nad ciałem jego tylko władzę,
Lecz mieć nie możesz duszy jego; precz więc!
Gloucest.  Przez miłosierdzie, mniej klątw, słodka święta.
Anna.  Przez miłość Boga, precz stąd, szpetny dyable!
Przestań nas dręczyć, bo na twoje piekło
Błogosławioną ziemię tę zmieniłeś,
Gdyś ją bluźnierczych przekleństw zalał falą.
Jeśli z radością patrzysz na twe czyny,
Spójrz na to morderstw twoich arcydzieło.
Patrzcie, panowie, umarłego rany
Z swych ust zamarzłych znów krew świętą sączą!
Rumień się, zbiorze szpetnych niekszałtności!
Bo to obecność twoja krew wyciąga
Z żył zimnych, pustych, w których krwi nie było.
Nadprzyrodzne, nieludzkie twe czyny
Nadprzyrodzony ten sprawiły potop.
Boże, coś krew tę stworzył, śmierć tę pomścij!
Ziemio, co krew tę pijesz, śmierć tę pomścij!
Niebo, piorunem spal tego mordercę,
Lub ty się otwórz, ziemio, by go połknąć,
Jak teraz pijesz krew dobrego króla

Jego piekielną zabitego dłonią!
Gloucest.  Czy nie znasz, pani, miłości nakazów?
Płać za przekleństwa błogosławieństwami,
A za złe dobrem?
Anna.  To ty, ty, nędzniku,
Nie znasz praw boskich i nie znasz praw ludzkich.
Najkrwawsza bestya nie obca ludzkości.
Gloucest.  Lecz ja jej obcy, nie jestem też bestyą.
Anna.  O cudzie! Dyabłom wychodzi z ust prawda!
Gloucest.  Większym jest cudem anioł wściekły gniewem:
Doskonałości boskich piękny wzorze,
Z niezasłużonych zbrodni tej oskarżeń
Usprawiedliwić pozwól mi się, proszę,
Anna.  Wszelkiej zgnilizny ludzkiej hydny zbiorze,
Za dowiedzione zbrodnie pozwól, proszę,
Twoją przeklętą przeklinać mi głowę.
Gloucest.  Nad wszelkie słowa piękniejsza kobieto,
Słuchaj cierpliwie mych usprawiedliwień.
Anna.  Nad wszelki pomysł sztuki ohydniejszy
Znaleźć nie zdołasz usprawiedliwienia,
Chyba że własną powiesisz się ręką.
Gloucest.  Taką rozpaczą sambym się oskarżył.
Anna.  Usprawiedliwiłbyś się tą rozpaczą,
Sam sobie słuszną wymierzając karę
Za mord niesłuszny na innych spełniony.
Gloucest.  Ale jeżeli ja ich nie zabiłem?
Anna.  Więc żyją jeszcze. Ale ach! umarli,
Przez ciebie tylko, czarta niewolniku.
Gloucest.  Jam męża twego nie zabił.
Anna.  Więc żyje.
Gloucest.  Nie, umarł, ręką Edwarda zabity.
Anna.  Bezczelnie kłamiesz, krwią jego dymiący
Widziała w ręce twej miecz Małgorzata,
Któryś skierował potem do jej serca,
Twoi go tylko bracia odtrącili.
Gloucest.  Bo mnie rozjątrzył język jej potwarczy,
Ich winę na me zwalający barki.
Anna.  Tylko twój krwawy rozjątrzył cię umysł

O rzezi tylko i mordach marzący.
Czyś nie ty króla tego zabił?
Gloucest.  Prawda.
Anna.  Więc się przyznajesz, gadzie? O, daj Boże,
Abyś za grzeszny ten czyn w piekle gorzał!
On tak był słodki, łagodny, cnotliwy!
Gloucest.  Tem więcej godny z królem niebios mieszkać.
Anna.  W niebie jest teraz, gdzie nigdy nie będziesz.
Gloucest.  Wdzięczność mi winien, że go tam posłałem;
Tam, nie na ziemi miejsce jego było.
Anna.  Jak twoje miejsce w jednem tylko piekle.
Gloucest.  Jest jeszcze inne miejsce, które powiem,
Jeśli pozwolisz.
Anna.  Pewno jaka turma.
Gloucest.  Twoja alkowa.
Anna.  Niechaj sen ucieka
Z alkowy, w której twa spoczywa głowa.
Gloucest.  I póki z tobą nie spocznę, ucieknie.
Anna.  Tak się spodziewam.
Gloucest.  Tego jestem pewny.
Lecz, piękna Anno, czasby już nam skończyć
Ten pojedynek ostry na dowcipy,
Na powolniejszy zgodzić się ton mowy.
Powiedz, czy sprawca tych przedwczesnych śmierci
Plantagenetów, Edwarda, Henryka,
Nie jest tak winnym jak ich wykonawca?
Anna.  Tyś jest przyczyną i przeklętym skutkiem.
Gloucest.  Twa piękność była przyczyną tych skutków.
Twą tylko piękność w moich snach widziałem:
Za jedną chwilę na twem drogiem łonie
Świat, bez wahania, całybym poświęcił.
Anna.  Gdybym wierzyła, zbójco, twoim słowom,
Piękność lic własną zmazałabym ręką.
Gloucest.  Me oczy tejby nie zniosły ruiny,
Obecny, twoją rękębym zatrzymał;
Jak słońce daje światu dzień i życie,
Tak dniem i życiem dla mnie piękność twoja.
Anna.  Niech dzień twój w ciemność, w śmierć życie się zmieni!

Gloucest.  O droga, sama siebie nie przeklinaj,
Boś ty dniem moim i mojem jest życiem!
Anna.  Bodaj tak było, bym się mogła pomścić!
Gloucest.  Jak bój wyrodny, na tym szukać zemsty,
Który nas kocha!
Anna.  Jak bój sprawiedliwy
Na męża mego pomścić się mordercy!
Gloucest.  Dlatego tylko on ci męża zabił,
By ci lepszego dać na jego miejsce.
Anna.  Lepszy od niego nie żyje na ziemi.
Gloucest.  Żyje przynajmniej co cię lepiej kocha.
Anna.  Kto?
Gloucest.  Plantagenet.
Anna.  To jego nazwisko.
Gloucest.  Jedno nazwisko lecz wznioślejsza dusza.
Anna.  Gdzie on jest?
Gloucest.  Tutaj. (Anna pluje na niego).
Czemu na mnie plujesz?
Anna.  Bodaj to była śmiertelna trucizna!
Gloucest.  Nigdy trucizna z takich ust nie padła.
Anna.  Nigdy trucizna szpetniejszej ropuchy
Dosiądź nie mogła. Precz stąd! bo twój widok
Rani mi oczy.
Gloucest.  Jak twe oczy, pani,
Raniły moje.
Anna.  Bodaj w bazyliszki
Zmienione mogły trupem cię powalić!
Gloucest.  Czemuż tak nie jest, bym od razu umarł!
Dziś mnie żyjącą zabijają śmiercią.
Twe oczy gorzkie łzy z mych wyciskają,
Ćmią me spojrzenia dzieciuchów kroplami,
Oczy co dotąd łez żalu nie znały,
Nie, kiedy nawet ojciec mój i Edward
Płakali, słysząc smutny jęk Rutlanda
Na widok miecza czarnego Clifforda;
Kiedy waleczny ojciec twój, jak dziecko,
Gorzką śmierć ojca mego opowiadał
A stokroć powieść przeiywał łkaniami,

Gdy lica wszystkich przytomnych błyszczały
Jak liście drzewa łzami deszczu zlane:
Męskie me oko skromną łzą wzgardziło.
Lecz czego przeszłe nie zdołały smutki,
Dziś piękność twoja ślepi je łkaniami.
Nigdym nie prosił przyjaciół ni wrogów,
Język mój słodkich nie umiał słów cedzić,
Lecz dziś piękności twej palone żądzą
Dumne me serce do prośby się zniża.

(Anna spogląda na niego z pogardą).

Nie ucz pogardy swych ust, kształtowanych
Do pocałunków a nie do pogardy.
Jeśli twe serce nie może przebaczyć,
Mój miecz ci ostry w mściwe daję ręce,
I gdy chcesz, utop w tych wiernych go piersiach,
Wyrwij z nich duszę, która cię ubóstwia,
Nagie wystawiam na twój cios z radością,
O śmierć pokornie na kolanach proszę.

(odsłania pierś; Anna wymierza ku niemu oręż i spuszcza).

O nie, nie zwlekaj! Jam zabił Henryka,
Lecz moim bodźcem twoja była piękność.
Spiesz się! Młodego jam zabił Edwarda,

(Anna wymierza ku niemu oręż).

Lecz dłoń mą wiodła twoja twarz anielska.

(Anna spuszcza oręż).

O, podnieś miecz ten, lub mnie podnieś, błagam!
Anna.  Wstań, obłudniku. Choć twej śmierci pragnę,
Nie chcę być twoim katem.
Gloucest.  Więc mi rozkaż,
Bym się sam zabił, a będę posłuszny.
Anna.  Już rozkazałam.
Gloucest.  W twej wściekłości szale;
Lecz powtórz rozkaz, a ręka, co przódy,
Dla twej miłości, twą zabiła miłość,
Zabije teraz, dla twojej miłości,
Stokroć wierniejszą miłość, a ty droga,
Obu tych morderstw będziesz uczestniczką.
Anna.  Jakbym chciała znać twe serce!

Gloucest.  Wierny obraz mój dał język.
Anna.  Język fałszywy jak serce.
Gloucest.  Więc na ziemi niema prawdy.
Anna.  Dobrze, dobrze; weź twój oręż.
Gloucest.  A więc pokój między nami.
Anna.  Będziesz później o tem wiedział.
Gloucest.  Lecz czy mogę żyć nadzieją?
Anna.  Wszak to zwykły ludzi pokarm.
Gloucest.  Racz ten pierścień wziąć na palec.
Anna  (kładąc pierścień). Kto przyjmuje ten nie daje.
Gloucest.  Patrz, jak pierścionek ten ściska twój palec
Tak pierś twa biedne moje ciśnie serce:
Nośże je razem, bo to własność twoja.
A jeśli słudze biednemu pozwolisz
Jeszcze o jedną upraszać cię łaskę,
Na wieczne czasy szczęście me zapewnisz.
Anna.  Czego chcesz?
Gloucest.  Pozwól smutnego obrzędu
Temu dokonać, który do żałoby
Ma najsłuszniejsze, największe powody.
Sama, bez zwłoki, do Crosby się udaj,
A ja, gdy zwłoki szlachetnego króla
W klasztorze Chertsey złożę uroczyście,
Grób jego zroszę łzą szczerego żalu,
Tam hołd mój złożyć pospieszę ci, pani.
Dla ważnych przyczyn, na teraz tajemnych,
Nie chciej mi proszę, łaski tej odmawiać.
Anna.  Przyzwalam chętnie, bo z radością widzę,
Że za twe dawne pokutujesz grzechy.
Tressel i Berkeley udadzą się ze mną.
Gloucest.  Racz mnie pozdrowić!
Anna.  Chociaż jest to więcej
Jak zasłużyłeś, jednak, gdy mnie uczysz
Jak ci pochlebiać, to wyobraź sobie,
Żem ci już dała pozdrowienia słowo.

(Wychodzą Anna, Tressel i Berkeley).

Gloucest.  Ponieście trupa.

Szlachcic.  Czy do Chertsey, książę?
Gloucest.  Do Karmelitów, tam czekajcie na mnie,

(Wychodzą wszyscy wynosząc trupa).

Któż kiedy szukał miłości w ten sposób?
Któż kiedy miłość w ten sposób pozyskał?
Będzie więc moją, ale nie na długo.
Co? Ja, com ojca i męża jej zabił,
Ująć ją, gdy mnie w sercu nienawidzi,
Ze łzą w źrenicy, z przekleństwem na ustach,
Przy krwawym świadku krzywd jej i jej wstrętu?
Gdy mi zaporą był Bóg, jej sumienie
A sprzymierzeńcem moim tylko dyabeł
I wzrok obłudny; zyskałem ją przecie,
Świat cały za nic. Ha, już zapomniała
Swego Edwarda, trzy temu miesiące
Tą ręką, w szale wściekłości i gniewu,
Pod Tewkesbury zamordowanego.
Słodszego pana przez fortuny łaskę
W piękniejsze dary uposażonego,
Młodość, odwagę, mądrość króla godną,
Świat ten szeroki nie pokaże dzisiaj;
A przecie na mnie zniża swoje oko,
Na mnie, com kwiat ten w złotej podciął wiośnie,
Wdową ją zrobił; na mnie, który cały
Jednej połowy nie wartem Edwarda;
Na mnie, straszydło hydne i kulawe.
O zakład księstwo me za grosz żebraka,
Niesprawiedliwy byłem sam dla siebie;
Czegom nie widział, ona zobaczyła,
Ze jestem wielce urodziwym gaszkiem.
Nie żal mi będzie grosza na zwierciadło.
I kopę krawców najmę, by szukali,
Jakby najmodniej ciałko me ustroić.
Teraz, gdym znowu do mej wrócił łaski,
Posypię złotem, aby jej nie stracić.
Pogrzebię najprzód tamtego ichmościa,
I wrócę płakać u nóg mej kochanki.

Zanim zwierciadło kupię, świeć dniu jasny
Bym mógł przynajmniej mój cień widzieć własny.

(Wychodzi).
SCENA III.
Londyn. Sala w pałacu.
(Wchodzą: królowa Elżbieta, lord Rivers i lord Grey).

Rivers.  Cierpliwość, pani, jestem bowiem pewny,
Że król niebawem do zdrowia powróci.
Grey.  Twa niecierpliwość stan jego pogorszą;
Przez Boga, pani, rozjaśń twe oblicze,
Wesołą mową pokrzep jego siły.
Elżbieta.  Jeśli on umrze, co za los mnie czeka!
Grey.  Tylko utrata takiego małżonka.
Elżbieta.  Ta strata wszystke zamyka nieszczęścia.
Grey.  Dobrym cię synem Bóg pobłogosławił,
By ci pociechą był po takiej stracie.
Elżbieta.  Ach, to syn młody, a w małoletności
Opieka spada na Ryszarda Gloucester,
A on, jak wiecie, nie sprzyja nam wcale.
Rivers.  Więc już zapadło? On jest protektorem?
Elżbieta.  Brak formalności tylko potwierdzenia.
Lecz tak być musi, jeżeli król umrze.

(Wchodzą: Buckingham i Stanley).

Grey.  Otóż lordowie Stanley i Buckingham.
Bucking.  Przyjmij, królowo, nasze pozdrowienie.
Stanley.  A Bóg niech dawne wesele ci wróci!
Elżbieta.  Hrabina Richmond, dobry lordzie Stanley,
Nie wiem, czy amen doda twej modlitwie.
Przecież, choć żoną twoją jest, Stanleyu,
Choć mnie nie kocha, wierzaj, dla jej dumy
Żadnej nie chowam ku tobie niechęci.
Stanley.  Błagam cię, pani, albo nie daj wiary
Podstępnych wrogów fałszywej potwarzy,
Lub, gdy na prawdzie skargi się gruntują,
Przebacz słabości, skutkowi choroby,

A nie wrodzonej złośliwości serca.
Elżbieta.  Lordzie Stanleyu, czyś widział dziś króla?
Stanley.  Przed chwilią właśnie, z księciem Buckinghamem,
Hołd mój ułożyłem naszemu monarsze.
Elżbieta.  O jego zdrowiu co myślisz, milordzie?
Bucking.  Był dobrej myśli; jest nadzieja, pani.
Elżbieta.  O, daj to Boże! O czemże rozmawiał?
Bucking.  Chce zgodę wrócić między twymi braćmi
A szambelanem i książęciem Gloucester;
W tej myśli wszystkich do siebie zawezwał.
Elżbieta.  Bodaj tak było! Ale tak nie będzie.
U szczytu dzisiaj szczęście nasze stoi.

(Wchodzą: Gloucester, Hastings i Dorset).

Gloucest.  Oni mnie krzywdzą; nie, tego nie zniosę.
Cóż to za ludzie przed królem mnie skarżą,
Żem za surowy i że ich nie kocham?
Mało ten króla kocha, co nad uchem
Brzęczy ma ciągle te niezgodne wieści.
Żem niećwiczony pochlebiać i zwodzić,
Durzyć słuchaczów cukrowanem słowem,
Uginać krzyżów w francuskich pokłonach,
Za zjadliwego biorą mnie tu wroga.
Czyż tu uczciwy człowiek żyć nie może,
Żeby prostoty jego nie szkalował
Lada jedwabny, farbowany lizus?
Grey.  Do kogoś, książę, wymierzył te słowa?
Gloucest.  Do ciebie, człeku bez czci i bez wiary.
Powiedz mi, kiedy ja cię pokrzywdziłem,
Ciebie, lub ciebie, albo kogo z waszych?
Bodaj zaraza na wszystkich was padła!
Król — daj mu Boże lepsze tylko zdrowie
Niż to serdecznem jest waszem życzeniem —
Nie może chwili spokojnie odetchnąć,
Dręczony ciągłem waszych skarg bezwstydnych.
Elżbieta.  Bracie Gloucesterze, mylisz się w twym sądzie,
Król bowiem, z własnej swej królewskiej woli
A nie pod żadnych skarg obcych podnietą,
Dostrzegłszy może w twem postępowaniu

Jasne dowody skrytej nienawiści
Do mnie, mych dzieci i do moich braci,
Wezwał cię, aby wybadać przyczyny
Twoich niechęci i wszystkich pogodzić.
Gloucest.  Nie wiem co mówić. Dziś świat tak się popsuł,
Że królik dziobie, gdzie siąść orzeł nie śmie.
Odkąd szlachcicem każdy został Maciek,
Niejeden szlachcic w Maćka się przemienił.
Elżbieta.  Bracie Gloucesterze, znam dobrze twe myśli,
Z zazdrością patrzysz na me wyniesienie
I mych przyjaciół. Uchowaj nas Boże,
Byśmy cię kiedy mieli potrzebować!
Gloucest.  Ale tymczasem my was potrzebujem.
Waszą jest sprawą brat nasz uwięziony,
Jam wpadł w niełaskę, szlachta jest w pogardzie,
Gdy co dzień widzim nobilitowanych
Ludzi, co w wilią ledwo byli warci
Jednego nobla.
Elżbieta.  Bóg, który mnie wyniósł
Do kłopotliwej wielkości z ukrycia,
W którem szczęśliwe pędziłam godziny,
Bóg wie, żem nigdy nie kusiła króla
Przeciw książęciu Clarence, lecz że zawsze
Obronicielką sprawy jego byłam.
Wielką mi krzywdę wyrządzasz, milordzie,
Takich podejrzeń robiąc mnie ofiarą.
Gloucest.  Może zaprzeczysz, że nie z twej przyczyny
Był uwięziony niewinny lord Hastings?
Rivers.  Może, milordzie.
Gloucest.  Może, lordzie Rivers?
A któżby wątpił? Może nawet więcej,
Może do wielkich podnieść cię urzędów,
A potem przeczyć, że miała w tem rękę,
Wszystko twym świetnym przypisać zasługom.
Czegóż nie może? Łatwo może pojąć —
Rivers.  Co może pojąć?
Gloucest.  Może króla pojąć.
Niezgorsza partya, myślę że twa babka

Nie była równie w tym względzie szczęśliwą.
Elżbieta.  Lordzie Gloucesterze, nazbyt tylko długo
Znosiłam twoje gorzkie urągania,
Zanieść do króla zmuszasz mnie nakoniec
Skargę na twoje słowa obraźliwe.
Chętniejbym na wsi prostą była dziewką,
W takich warunkach, jak wielką królową,
Znosząc podobne napaści i wzgardę.
Mało mi szczęścia przyniosła korona.

(Wchodzi królowa Małgorzata w głębi).

Małgorz.  (na str.). Bodaj to mało Bóg w mniej jeszcze zmienił!
Mnie się należy twój honor, tron, godność.
Gloucest.  Co? Więc mi grozisz skargami do króla?
I owszem, skarż mnie, skarż bez miłosierdzia.
Com mówił, w króla także obecności
Powtórzę śmiało; niech mnie zamknie w Tower.
Czas wielki mówić. Już w niepamięć poszły
Moje zasługi.
Małgorz.  (na str.).Dobrze je pamiętam,
Przeklęty dyable, ty w Tower zabiłeś
Mojego męża, a pod Tewkesbury
Me biedne dziecko, mojego Edwarda.
Gloucest.  Nim ty królową, nim mąż twój był królem,
Ja do spraw jego byłem jucznym koniem,
Jam wielkich jego plewił nieprzyjaciół,
A szczodrze jego płaciłem stronników;
Krwią moją jego krew umonarszyłem.
Małgorz.  (na str.). Prawda i lepszą jak twa krew i jego.
Gloucest.  Przez ten czas cały ty z mężem twym Greyem
Służyłaś wiernie domowi Lancastrów —
Jak i ty Rivers. Czy mąż twój nie poległ
Za Małgorzatę na polach Saint-Alban’s?
Ja ci przypomnę, o czem zapomniałaś,
Czem byłaś wtedy, a czem jesteś teraz,
A czem ja byłem i czem teraz jestem.
Małgorz.  (na str.). Jesteś, jak byłeś, nikczemnym mordercą.
Gloucest.  Ojca Warwicka biedny zrzekł się Clarence,
I krzywoprzysiągł — odpuść mu to Chryste!

Małgorz.  Pomścij to, Boże!
Gloucest.  By stanąć do boju,
W którym koronę jak łup znalazł Edward.
Dziś, na nagrodę, w klatce biedak siedli.
Obym miał serce jak Edward kamienne,
Lub Edward serce tkliwe miał jak moje!
Jestem za głupie dziecko dla tej ziemi.
Małgorz.  (na str.). Więc porzuć ziemię, a wracaj do piekła,
Tam jest królestwo twoje, Lucyperze.
Rivers.  Lordzie Gloucesterze, w tamtych dniach zamętu,
W których nasz opór jak grzech nam wyrzucasz,
Byliśmy wierni naszemu królowi,
Jak będziem tobie, gdybyś ty był królem.
Gloucest.  Gdybym był królem? Wolę być kramarzem;
Precz, precz podobna myśl z mojego serca!
Elżbieta.  Jak mało w duszy uczułbyś radości,
Gdybyś tej ziemi królem został, lordzie,
Tak równie mało, a możesz mi wierzyć.
Czuję dziś, będąc ziemi tej królową.
Małgorz.  (na str.). Mało jej czuje królowa tej ziemi!
Bom ja królową, a we łzach dziś tonę.
Ale nie mogę miarkować się dłużej (zbliża się).
(Głośno) Słuchajcie, swary wiodący korsarze:
Gdy o dział chodzi skradzonych mi skarbów,
Kto z was tu może mój wzrok znieść bez drżenia
Choć przed królową nie chylicie czoła,
Drżycie na widok detronizowanej
Przez zbrodnie wasze, bando buntowników.
O, nie odwracaj oczu twych, nędzniku.
Gloucest.  Po coś tu przyszła, hydna czarownico?
Małgorz.  Przyszłam pokazać ci twych zbrodni dzieło,
I nim ci odejść dozwolę, pokażę.
Gloucest.  Pod karą śmierci byłaś stąd wygnaną.
Małgorz.  To mi wygnanie było boleśniejsze
Niż śmierć bolesna na ojczystej ziemi.
Ty mi winieneś małżonka i syna,
Ty znów królestwo, a wszyscy poddaństwo.
Moje się smutki wam z prawa należą,

A radość wasza moją jest własnością.
Gloucest.  Przekleństwa mego szlachetnego ojca,
Gdyś mu ubrała w koronę z papieru
Rycerskie czoło, łzy mu wycisnęła
Słowem pogardy, a na ich otarcie
Podała księciu szmatę umaczaną
We krwi niewinnej pięknego Rutlanda,
Przekleństwa jego na ciebie rzucone
W goryczy serca, wszystkie na cię spadły.
Krwawy uczynek nie my lecz Bóg skarał.
Elżbieta.  Tak mści niewinnych Boża sprawiedliwość.
Hastings.  Czyn to był straszny, zabić to niemowlę;
O okrutniejszym świat nigdy nie słyszał.
Rivers.  Na powieść o nim płakali tyrani.
Dorset.  Wszyscy wróżyli pomstę niewątpliwą.
Bucking.  Świadek morderstwa płakał, Northumberland.
Małgorz.  Nim przyszłam, jeden na drugiego warczał,
Gotowy wściekle do gardła mu skoczyć,
A teraz wszyscy na mnie się rzucacie?
Yorka klątwy byłyż tak potężne,
Że śmierć Henryka, śmierć mego Edwarda,
Strata korony, bolesne wygnanie,
Są tylko pomstą za tego bachura?
Mogąż przekleństwa chmur przebić zaporę,
Do nieba wzlecieć? A więc się rozstąpcie,
Otwórzcie drogę przekleństwom mym chmury!
Niech król wasz umrze przez zbytki nie wojnę,
Jak nasz przez zabój, by go królem zrobić!
Niech Edward, syn twój, dzisiaj książę Walii,
Za mego syna, co był księciem Walii,
Jak on, przedwczesną, nagłą umrze śmiercią!
Ty, dziś królowo, za mnie, przód królowę,
Przeżyj twą chwałę, jak ja nieszczęśliwa!
Żyj, o żyj długo, śmierć twych dzieci płakać,
I widzieć inną w twe ubraną prawa,
Jak ja ubraną w moje dziś cię widzę!
Twe szczęście długo przed tobą niech umrze!

A po przewlekłych latach łez i żalu
Skonaj, nie będąc matką ani żoną,
Ani królową tej angielskiej ziemi!
Rivers, Dorsecie, byliście świadkami,
Jak ty, Hastingsie, kiedy krwawy sztylet
Wydarł mi syna; błagam cię, o Boże!
Aby z was żaden swą nie umarł śmiercią,
Wszystkich przypadek niespodziany porwał!
Gloucest.  Skończ twe zaklęcia, wyschła czarownico.
Małgorz.  Ciebie ominąć? Psie, kolej twa teraz.
Jeśli ma plagę jaką Bóg w zapasie
Od tych straszniejszą, które mogę znaleźć,
Niech ją zachowa, aż twe grzechy dośpią,
Potem na ciebie niechaj gniew swój ciśnie,
Pokoju świata krwawy burzycielu!
Robak sumienia niech twą toczy duszę!
Przyjaciół trzymaj w podejrzeniu zdrady,
A za serdecznych przyjaciół bierz zdrajców!
Niech sen na twoje nie spadnie źrenice,
Chyba że jakie okrutne marzenie
Widokiem piekła, dyabłów, cię przestraszy!
Palcem szatana znaczony pomiotku,
Ryjący wieprzu, w chwili urodzenia
Na niewolnika natury wybrany!
Potwarco łona matki, synu piekła!
Biodr ojca twego obrzydłe potomstwo!
Szmato honoru — grozo —
Gloucest.  Małgorzato.
Małgorz.  Ryszardzie.
Gloucest.  Słucham.
Małgorz.  Nie wołam cię wcale.
Gloucest.  A więc mi przebacz, zdało mi się bowiem,
Żeś mi te wszystkie gorzkie dała przezwy.
Małgorz.  Dałam, lecz nie chcę żadnej odpowiedzi.
Pozwól mi teraz skończyć me przekleństwo.
Gloucest.  Już je skończyłem słowem: Małgorzato.
Elżbieta.  Tak więc rzuciłaś sama na się klątwę.
Małgorz.  O malowana, biedna ty królowo,

Marny fortuny mej cieniu, i czemuż
Cukrem pająka pękatego wabisz,
Co cię śmiertelną owije tkaniną?
Szalona, sama nóż na siebie ostrzysz.
Przyjdzie czas, w którym zapragniesz ust moich,
By ci przyjść w pomoc i razem przeklinać
Tę pełną jadu garbatą ropuchę.
Hastings.  Skończ te fałszywe proroctwa i klątwy,
Lub z twoją krzywdą stracimy cierpliwość.
Małgorz.  Hańba wam! Dawno zabiliście moją.
Rivers.  Tenby prawdziwą oddał ci przysługę,
Coby nauczył twej cię powinności.
Małgorz.  Kto mi prawdziwą usługę chce oddać,
Niechaj należną odda mi powinność,
Swojej królowej hołd złoży poddańczy,
Służąc mi, swej się uczy powinności.
Dorset.  Co z nią rozprawiasz? Wszak to lunatyczka.
Małgorz.  Mości markizie, impertynent z ciebie.
Zbyt jeszcze świeży twych honorów stempel
Nie ma obiegu. Młode twe szlachectwo
Bodaj poznało jak gorzko je stracić!
Wiatr zwala łatwo stojących wysoko,
A gdy upadną, tłuką się w czerepy.
Gloucest.  Korzystaj z dobrej nauki, markizie.
Dorset.  I tobie może przydać się, milordzie.
Gloucest.  I lepiej; lecz tak wysoko się lągłem,
Że na wierzchołkach cedru nasze gniazdo
Z wiatrami igra i śmieje się z słońca.
Małgorz.  Niestety! nawet i słońce zaciemnia!
Świadkiem mój Edward, dzisiaj w cieniach śmierci,
Którego jasne, pogodne promienie
Twa chmurna wściekłość w cieniach pogrążyła.
Twe gniazdo w naszem usłane jest gnieździe;
Widzisz to, Boże, nie ścierp tego dłużej!
Krew je zyskała, niech więc we krwi zginie!
Bucking.  Przez wstyd skończ, pani, jeśli nie przez miłość.
Małgorz.  Nie mów o wstydzie do mnie ni miłości,
Boście nie mieli dla mnie miłosierdzia,

Bez wstydu moje zabili nadzieje;
Miłością moją jest hańba, wstyd życiem,
W tej hańbie żyje wściekłość moich smutków!
Bucking.  Skończ!
Małgorz.  Buckinghamie, dłoń twą pocałuję
Na znak przymierza i przyjaźni z tobą.
Szczęść Boże tobie i twemu domowi!
Krew nasza twojej nie plami odzieży,
W przekleństw też moich nie stoisz ty kole.
Bucking.  I nikt z przytomnych, bo nigdy przekleństwo
Ust nie przechodzi tego co je ciska.
Małgorz.  Ja wierzę jednak, że leci do nieba
I budzi słodko śpiący Boży pokój.
O Buckinghamie! Strzeż się, strzeż psa tego;
Łasząc się kąsa, a kiedy ukąsi,
Ząb jego wsącza śmiertelną truciznę.
Strzeż się go, książę, uciekaj od niego!
Grzech, śmierć i piekło stemplem go swym znaczą
I na swój rozkaz wszystkie ma ich sługi.
Gloucest.  Co ci tam szepcze, lordzie Buckinghamie?
Bucking.  Nic coby godne mej było baczności.
Małgorz.  Jakto? Więc dobrą moją gardzisz radą?
Dyabłu, o którym ostrzegam cię, schlebiasz?
Przypomnij sobie me słowa w dniu gorzkim,
Gdy ci boleścią twe przeszyje serce,
Powiedz: prorokiem była Małgorzata.
Żyjcie przedmiotem jego nienawiści,
Jak on jest waszej, a wy wszyscy bożej! (wychodzi).
Hastings.  Włosy mi stają na te jej przekleństwa.
Rivers.  Jak mnie. Rzecz dziwna, że jest jeszcze wolną.
Gloucest.  Ja jej nie mogę ganić, bo, przez Boga!
Ciężkie jej krzywdy, i z serca żałuję
Udziału, jaki w krzywdach tych mieć mogłem.
Elżbieta.  Ile wiem, nigdy jej nie pokrzywdziłam.
Gloucest.  Lecz z jej krzywd wszystkie posiadłaś korzyści.
Widzę, żem w służbie tych był za gorący,
Którzy za zimno dzisiaj o tem myślą.
I Clarence, pewno w swych zasług nagrodę,

By się utuczył, zamknięty w oborze.
Niech sprawcom tego Bóg przebaczyć raczy!
Rivers.  Prawdziwie, cnota jest to chrześcijańska
Za tych się modlić co nas pokrzywdzili.
Gloucest.  Tak zawsze robię, gdy dobrych rad słucham.
(Na stronie). Gdybym klął teraz, to kląłbym sam siebie.

(Wchodzi Catesby).

Catesb.  Do swej komnaty król wzywa cię, pani,
Jak ciebie, książe, i jak was panowie.
Elżbieta.  Idę. Panowie czy chcecie iść ze mną?
Rivers.  Chętnie ci, pani, będziem towarzyszyć.

(Wychodzą wszyscy prócz Gloucestera).

Gloucest.  Przód sam złe robię, pierwszy potem wrzeszczę,
Zbrodni przeze mnie dokonanej skrycie
Na innych karki cały zwalam ciężar.
Sam do ciemnicy popchnąłem Clarensa,
Ale go płaczę w obecności gąsiąt
Jak Stanley, Hastings i książę Buckingham.
Wołam, że z bandą stronników królowa
Podszczuwa króla przeciw memu bratu,
Oni też radzą, bym się na Dorsecie,
I na Riversie i na Greyu pomścił;
Ale ja wzdycham i cytuję Biblią,
Gdzie Bóg nam każe za złe dobrem płacić.
Nagie łotrowstwa me odziewam pięknie
W szmaty z Świętego Pisma ukradzione,
Świętym się zdaję, gdy dyabła gram rolę.

(Wchodzi dwóch morderców).

Lecz cicho, widzę dwóch moich oprawców.
Co tam nowego, dzielni pomocnicy?
Czy zamierzacie rzecz tę zaraz skończyć?
1 Mord.  Przychodzim właśnie po upoważnienie,
Byśmy do jego wejść mogli komnaty.
Gloucest.  Myśl bardzo dobra; wszystko mam gotowe.

(Daje mu upoważnienie).

Gdy się rzecz skończy, pośpieszcie do Crosby.
Tylko się śpieszcie, nie marnujcie czasu,
Słuchając jego wymownej obrony,

Bo Clarence pięknie każe i być może,
Że w sercach waszych rozbudziłby litość.
1 Mord.  Ba, ba, milordzie, nie będziem świegotać;
Rzadko gaduła dobry jest do czynu;
Ręki tam trzeba, ale nie języka.
Gloucest.  Młyńskie kamienie niech z oczu wam ciekną,
Gdy z głupich źrenic łzy będą się sączyć.
Lubię was, zuchy; a więc do roboty,
Idźcie, a śpiesznie.
2 Mord.  Idziemy, milordzie (wychodzą).

SCENA IV.
Izba w Tower.
(Wchodzą Clarence i Brakenbury).

Brakenb.  Dlaczego, książe, tak smutną masz postać?
Clarence.  Ah, opłakaną noc tu przepędziłem,
Snów pełną groźnych i szpetnych widziadeł.
Jak prawowiernym jestem chrześcianinem
Nie chciałbym drugiej takiej nocy spędzić,
Choćbym miał za nią świata kupić szczęście;
Tak była pełną zgrozy i postrachu.
Brakenb.  Jakież to było widzenie, mój książe?
Clarence.  Marzyło mi się, że z Tower uciekłem,
Żem do Burgundyi płynął na okręcie
W Gloucestera, brata mego towarzystwie.
On mnie na pokład z kajuty wywabił,
Stamtąd, na brzegi Anglii poglądając,
Wywołaliśmy tysiąc czarnych wspomnień
Z wojen Yorka i Lancastra domów.
Gdyśmy po chwiejnym stąpali pomoście,
Gloucester się potknął, chciałem go zatrzymać,
Lecz on mnie w fale ryczącej pchnął wody.
Ah, co za boleść była we śnie tonąć!
Jak przeraźliwy szum morza w mych uszach,
Jak w moich oczach straszny widok śmierci!
Widziałem we śnie tysiąc smutnych rozbić,

Ryby tuczone tysiącem topielców;
Kotwice, sztaby złota, stosy pereł,
Drogich klejnotów, bezcennych kamieni
Porozrzucanych na dnie Oceanu.
Jedne leżały w czaszkach zmarłych ludzi,
Do jam, co niegdyś ócz były mieszkaniem,
Jak na szyderstwo, wpadły jasne perły,
Patrząc miłośnie na muł dna przepaści,
Lub z rozproszonych śmiejąc się piszczeli.
Brakenb.  Miałżeś dość czasu, książe, w chwili śmierci
Na tyle morza poglądać tajemnic?
Clarence.  Miałem, i często chciałem oddać ducha,
Ale zazdrosne trzymały go fale,
Nie dozwalając wylecieć mu z głębi
Na puste, wolne obszary powietrza,
Dusząc go w moich zadyszonych piersiach,
Co prawie, chcąc go wyrzucić, pękały.
Brakenb.  I czyś się w strasznej nie obudził zmorze?
Clarence.  Nie, i po śmierci sen się mój przeciągnął.
Wtedy mej duszy poczęła się burza.
W marzeniu czarne przepłynąłem wody
Łódką, o której śpiewają poeci,
W krainę cieniów, z groźnym przewoźnikiem.
Duszę mą obcą pierwszy tam powitał
Mój pra-teść Warwick, który tak przemówił:
„Jakąż ma chłostę to cieniów królestwo
Dla wiarołomcy i zdrajcy Clarensa?“
To mówiąc zniknął, po nim się przybłąkał
Cień jakby anioł, jasne jego włosy
Krew oszpeciła, a on głośno wołał:
„Przybył fałszywy, wiarołomny Clarence,
Co mnie na polach Tewksbury zabił;
Wiedźcie go, jędze, do wiecznych męczarni!“
I wraz mnie dyabłów straszny pułk otoczył,
I w moje uszy tak wył przeraźliwie,
Żem na wrzask cały drżący się obudził,
I długo jeszcze na jawie myślałem,
Że byłem w piekle, tak straszne wrażenie

Na moje zmysły ten sen wywarł groźny.
Brakenb.  Nie dziw, milordzie, że cię sen przeraził,
Gdy mnie, choć słucham tylko, dreszcz przejmuje.
Clarence.  O Brakenbury! wszystkie te uczynki,
Co teraz przeciw duszy mojej świadczą,
Wszystkie spełniłem dla brata miłości;
Patrz, jak mi Edward płaci za nie teraz!
Jeśli cię moje nie mogą modlitwy
Przebłagać, Boże! jeśli mnie chcesz skarcić,
Rzuć na mnie cały gniewu twego ciężar,
Oszczędź mą żonę i niewinne dzieci!
Proszę cię, dobry stróżu, zostań przy mnie,
Bom jest znużony i chętniebym spoczął.
Brakenb.  Zostanę książe; Bóg ci daj wytchnienie!

(Clarence się oddala w głąb sceny).

Smutek zamąca snu godzin porządek,
Z nocy poranek, noc robi z południa.
Książęta mają za chwałę tytuły,
Zewnętrzny honor za wewnętrzny kłopot,
Za urojoną w wyobraźni radość
Jak często znoszą troski rzeczywiste!
Głośny ich tytuł a imię nieznane
Mają dźwięk marny za jedyną ścianę.

(Wchodzą dwaj mordercy).

1 Mord.  Hola! kto tu!
Brakenb.  Czego chcesz? Jak tu przyszedłeś mopanku?
1 Mord.  Chcę mówić z Clarensem, a przyszedłem tu na moich nogach.
Brakenb.  Odpowiadasz węzłowato.
2 Mord.  Lepiej to, panie, jak nudno. Pokaż mu nasze upoważnienie i nie mówmy o tem więcej.

(Oddaje pismo Brakenburemu, który je czyta).

Brakenb.  Pismo to daje wyraźny mi rozkaz
Księcia Clarensa w wasze oddać ręce.
Nie pragnę zgłębiać, co się ma to znaczyć
Bo nie chcę żadnej spółki brać w znaczeniu.
Tutaj są klucze, tam śpi książę Clarence.
Teraz do króla śpieszę by mu donieść,

Żem w ręce wasze mego oddał więźnia.

1 Mord.  Wolno ci, panie; krok to roztropny; więc szczęśliwej drogi! (Wychodzi Brakenbury).
2 Mord.  Jakże? Czy go zabijemy we śnie?
1 Mord.  Nie, bo jak się obudzi, gotówby powiedzieć, żeśmy go zabili nikczemnie.
2 Mord.  Ba, nie obudzi się on do dnia sądnego.
1 Mord.  To wtedy powie, żeśmy go we śnie zamordowali.
2 Mord.  Dźwięk tego słowa: dzień sądny obudził we mnie pewien rodzaj zgryzoty sumienia.
1 Mord.  Co? Czy się boisz?
2 Mord.  Nie boję się go zabić, bo mam na to rozkaz, ale się boję potępienia za zabicie, bo od tego żaden rozkaz mnie nie uratuje.
1 Mord.  Myślałem, że byłeś zdecydowany.
2 Mord.  I jestem, zostawić go przy życiu.
1 Mord.  Idę powiedzieć to księciu Gloucester.
2 Mord.  Nie, proszę cię, zaczekaj chwilę. Spodziewam się, że ten paroksyzm litości przeminie, zwyczajnie nie trwa on u mnie dłużej jak trzeba na wyliczenie dwudziestu.
1 Mord.  No, jakże ci teraz?
2 Mord.  Jeszcze w sobie czuję pewne męty sumienia.
1 Mord.  Pamiętaj o nagrodzie po dokonanej sprawie.
2 Mord.  Prawda; niech więc ginie! Zapomniałem o nagrodzie.
1 Mord.  A gdzie teraz twoje sumienie?
2 Mord.  W sakiewce księcia Gloucester.
1 Mord.  A jak otworzy sakiewkę by nam wyliczyć zapłatę, wyleci twoje sumienie.
2 Mord.  Mniejsza o to, niech sobie leci; nie wielu jest ludzi a może i wcale ich niema, coby je chcieli przyjąć w gospodę.
1 Mord.  A jeśli wróci do ciebie?
2 Mord.  Nie myślę się z niem wdawać; gość to niebezpieczny, który z człowieka robi tchórza. Człowiek kraść nie może, żeby go nie oskarżało; nie może krzywoprzysięgać, żeby go nie zatrzymało; nie może spać z sąsiada żoną, żeby go nie oskarżało. Jest to rumieniący się wstydliwy duch, który się buntuje w ludzkiem sercu; zawala mu ciągle drogę zasiekami. Toć mnie ono zmusiło pewnego razu oddać sakiewkę pełną złota, którą znalazłem przypadkiem. Ono żebraka robi z każdego, co je pielęgnuje; wygnano też je z miast i grodów jako rzecz niebezpieczną, a ktokolwiek chce żyć wygodnie, rachuje na samego siebie i żyje bez niego.
1 Mord.  Stoi teraz właśnie przy moim boku i radzi mi, żeby nie zabijać księcia.
2 Mord.  Nie wierz temu dyabłu i zamknij go w myśli; chciałby się wkręcić do ciebie, żeby cię wzdychać nauczyć.
1 Mord.  Silnie ja zbudowany i nie dam mu się zwyciężyć.
2 Mord.  Mówisz jak zuch, który szanuje swoje dobre imię. No, czy mamy teraz wziąć się do roboty?
1 Mord.  Palnij go w mózgownicę rękojeścią twojej szabli; rzucimy go potem w beczkę małmazyi w drugiej izbie.
2 Mord.  Myśl przewyborna! Zrobimy z niego maczankę.
1 Mord.  Cicho! budzi się.
2 Mord.  Bij!
1 Mord.  Nie, porezonujemy z nim trochę.
Clarence.  Gdzie jesteś, stróżu? Daj mi kielich wina.
1 Mord.  Wkrótce będziesz miał podostatkiem, milordzie.
Clarence.  Przez Boga żywego, kto ty jesteś?
1 Mord.  Człowiek jak ty, milordzie.
Clarence.  Ale nie jak ja z krwi królewskiej.
1 Mord.  Ani ty z krwi wiernej jak my królowi.
Clarence.  Głos twój jak piorun, lecz wzrok twój pokorny.
1 Mord.  Głos mój królewski teraz, a wzrok własny.
Clarence.  Jak słowa twoje ciemne, a jak straszne!
Grozisz mi okiem. Dlaczegoś tak blady?
Kto cię tu przysłał? Po co tu przychodzisz?
2 Mord.  Żeby — żeby — żeby —
Clarence.  Żeby mnie zabić?
1 i 2 Mord.  Tak jest, tak jest.
Clarence.  By mi to wyznać, serca wam nie stało,
By to wykonać, nie stanie wam serca.
W czem, przyjacielu, kiedym cię obraził?

1 Mord.  Nas, nigdy, ale króla obraziłeś.
Clarence.  Niebawem wrócę do jego znów łaski.
2 Mord.  Nigdy, milordzie, gotuj się więc umrzeć.
Clarence.  Na toż śród tłumu ludzi was wybrano
By niewinnego zabić? Jaki grzech mój?
Gdzie są dowody mego oskarżenia?
Gdzie werdykt, który w surowego sędzi
Oddał mnie ręce? Kto wyrok ten wydał,
Którym na gorzką śmierć jestem skazany?
Nim wedle prawa będę osądzony,
Śmiercią mi grozić gwałtem jest nieprawym.
Wzywam was przeto, jak chcecie zbawienia,
Przez krew wylaną za wszystkich nas grzechy,
Na życie moje targnąć się nie ważcie;
Za czyn podobny sprawców piekło czeka.
1 Mord.  Co chcemy spełnić, spełnimy na rozkaz.
2 Mord.  A ten, co rozkaz wydał, naszym królem.
Clarence.  Błędny wassalu! Czyż wielki król królów
Na prawa swego tablicy nie wyrył:
Nie będziesz brata zabijał? Czy chcecie
Jego wyrokiem wzgardzić, spełnić ludzki?
Strzeżcie się! W ręku on swem piorun trzyma
Na głowy prawa swego gwałcicieli.
2 Mord.  I ten sam piorun ciska dziś na ciebie
Za twe morderstwo i krzywoprzysięstwo.
Czy nie związałeś świętą się przysięgą
Walczyć w obronie praw domu Lancastrów?
1 Mord.  A ślub złamałeś, zdrajco przeciw Bogu,
I zdrajcy mieczem rozdarłeś wnętrzności
Syna swojego monarchy i pana.
2 Mord.  Którego kochać i bronić przysiągłeś.
1 Mord.  Jak możesz wzywać groźne prawo boże,
Któreś sam zgwałcił w tak okrutny sposób?
Clarence.  Dla kogóż zły ten spełniłem uczynek?
Dla brata mego Edwarda miłości.
Zabić mnie za to nie on was przysyła;
On grzechu tego jak ja ciężko winny.

O, pamiętajcie, że gdy Bóg chce karcić,
To karci jawnie, z rąk jego potężnych
Nie wydzierajcie krzywd jego zuchwale;
Nie on uboczną i nieprawną drogą
Karci grzesznika, który go obraził.
1 Mord.  Kto na krwawego wybrał cię oprawcę,
Gdyś zamordował zieloną latorośl
Plantagenetów, walecznego księcia?
Clarence.  Dyabeł, ma wściekłość, mego brata miłość.
1 Mord.  Twojego brata miłość, twoja zbrodnia
I posłuszeństwo zabić cię nam każą.
Clarence.  Czuć nie możecie ku mnie nienawiści,
Jeżeli brata mojego kochacie;
I ja go kocham, jam jego jest bratem.
Jeśli mnie zabić chcecie dla zapłaty,
Idźcie do brata mojego Gloucestera,
On za me życie zapłaci sowiciej,
Niźli król Edward za wieść o mej śmierci.
2 Mord.  Mylisz się, Gloucester brat cię nienawidzi.
Clarence.  Nie, on mnie kocha; idźcie więc do niego
W mojem imieniu.
1 i 2 Mord.  To myślą jest naszą.
Clarence.  Powiedźcie, że gdy zwycięską prawicą
Trzem synom książę York błogosławił,
Gdy z głębi duszy miłość im zalecał,
Nie myślał o tem zerwaniu przyjaźni;
Mówcie mu o tem, a Gloucester zapłacze.
1 Mord.  Młyńskim kamieniem, jak nam radził płakać.
Clarence.  Nie potwarzajcie go, bo on jest dobry.
1 Mord.  Jak śnieg na żniwa. Mylisz się, milordzie,
On nas przysyła, aby cię tu zabić.
Clarence.  To być nie może; płakał nad mym losem,
Przysięgał, kiedy wśród łkania mnie żegnał,
Że będzie nad mą pracował wolnością.
1 Mord.  Pracował nad nią, skoro cię wyzwala
Z niewoli ziemskiej do niebieskiej chwały.
2 Mord.  Pogódź się z Bogiem, bo umrzesz, milordzie.
Clarence.  Gdy macie w duszach święte miłosierdzie

Radząc mi, żebym z Bogiem się pogodził,
Dlaczegóż, ślepi na własne zbawienie,
Mą śmiercią Bogu wojnę wydajecie?
Wierzajcie, człowiek który was tu przysłał,
Będzie was później za czyn nienawidził.
2 Mord.  Co począć?
Clarence.  Skruchą dusze zbawić wasze.
1 Mord.  Skruchą? Nie, rzecz to tchórzliwych jest niewiast.
Clarence.  A zabić rzecz jest dzikich bestyi, dyabłów.
Widzę w twych oczach iskierkę litości;
Jeżeli twoje nie zwodzi mnie oko,
Stań po mej stronie, o me błagaj życie.
Czyliżby żebrak nie uczuł litości,
Gdyby zobaczył żebrzącego księcia?
Któryż z was, gdyby królewskim był synem,
A był z wolności tak jak ja odarty,
Na widok takich jak wy dwaj morderców
Nie chciałby błagać o litość i życie?
2 Mord.  Odwróć się, książe.
1 Mord.  Bierz, co mam dla ciebie (zabija go).
Jeśli to mało, to jest w drugiej izbie
Beczka małmazyi, w której cię utopię.

(Wychodzi z trupem).

2 Mord.  Krwawy uczynek, krwawo dokonany!
Chętnie, jak Piłat, chciałbym umyć ręce
Z tego strasznego a grzesznego mordu.

(Wchodzi pierwszy morderca).

1 Mord.  Cóż się to znaczy, że mi nie pomagasz?
Doniosę księciu o twojem tchórzostwie.
2 Mord.  Ach, czemuż o tem donieść mu nie możesz,
Żem bratu jego uratował życie!
Powtórz mu moje słowa, weź zapłatę,
Bo ja żałuję, że książę zabity (wychodzi).
1 Mord.  Ja nie żałuję. Idź, obrzydły tchórzu!
A teraz ciało w jakiej schowam jamie,
Póki go książę nie każe pogrzebać.
Raz zapłacony nie mam co tu czekać,
Zanim wieść gruchnie, bezpieczniej uciekać (wychodzi).







  1. Aluzya do godła Edwarda IV, przyjętego po bitwie pod Mortimer’s Cross. Czy wzrok mnie myli, czy widzę trzy słońca? Król Henryk VI, część III, akt II, scena I.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.