Królewna (Reutt)/VI
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Królewna |
Podtytuł | Powieść dla dorastających panienek |
Wydawca | Księgarnia św. Wojciecha |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia św. Wojciecha w Poznaniu |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Cicho szumiały stare drzewa w bronkowskim parku, opowiadając dawne dzieje młodym wyrostkom i krzewinom. Mówiły, jak niegdyś w ich cieniu biegała mała, ciemnowłosa dziewczynka, królewną zwana: jak dzieciątko to rządziło tu wszystkiem i wszystkimi, a potem odjechało w świat daleki. Ludzie obcy przyszli, i o ciemnowłosej królewnie wieść zaginęła. Aż oto po wielu, wielu latach wróciła dziś wieczór do Bronkowa, tylko już nie poto, by rządzić w pałacu, bo i jego nie stało, lecz by w tej ciemnej, zakopconej fabryce, co tam stoi na końcu parku, pracować i innych uczyć pracy.
— Więc już nie jest królewną? — pytał młody klon.
A stary dąb uderzył w liście i szepnął:
— Właśnie teraz dopiero będzie naprawdę królewną, gdy wejdzie w świat pracy, ona jedna bowiem daje ludziom największy skarb, niezależność.
Tak sobie gwarzyły drzewa w parku, a u otwartego okna w jednym z niewielkich domków, stojących teraz w parku, stała „królewna“ i wpatrywała się w dal ciemną. Przyjechała późnym wieczorem wraz z doktorem Kępą, który na nią czekał w Warszawie, musiała bowiem załatwić tam jeszcze formalności prawne. Panna Wanda już wcześniej przybyła do Bronkowa, bo i ona miała tu mieć swój dział. Przy fabryce była szkoła dla dzieci robotników, kierownictwo jej powierzone zostało pannie Kańskiej. Urządziła więc szkołę, a jednocześnie przygotowała mieszkanie dla Bronki i pierwsza powitała młodą dyrektorkę farbiarni.
Nie widziały się ze sobą cały rok, to też pytaniom końca nie było. Ostatecznie cisza zaległa mały domek, gdzie obie dyrektorki miały mieszkać; wszyscy spali oprócz Bronki, której nowe wrażenia długo w noc usnąć nie dały.
Jest znowu w Bronkowie, w tym Bronkowie, który przed laty kupił dla niej ojciec. Wróciła do gniazda, lecz w jak odmiennych warunkach?
Podniosła oczy ku niebu, skąd spływały na nią blaski księżyca i promyki złotych gwiazd, i myśl zwróciła się ku temu, który ją odszedł małą, niedołężną dzieciną.
— Oto, mój ojcze — szepnęła — podejmuję pracę twoją, staję przy warsztacie, od któregoś ty odszedł, i póki tchu w piersi pracować chcę dla mej ziemi. Niechże błogosławieństwo twe spłynie na głowę moją i pracę, którą podejmę... Niech duch twój będzie przy mnie i moc da słabym mym dłoniom.
I zadumanej dziewczynie wydało się, że dłoń jakaś musnęła jej białe czoło, że duch ukochanego ojca stanął przy niej i błogosławi ją na nową drogę życia.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Wczesnym rankiem wybiegła Bronka do parku. Pilno jej było zobaczyć stary park, drzewa i stawy. Dawne królestwo swoje.
Do fabryki miała pójść potem, o 11-tej przed południem, czekać tam na nią miał główny dyrektor. Teraz chciała być sama i przypomnieć sobie dawny Bronków.
— Jakżeż tu wszystko się zmieniło — myślała, przebiegając wśród drzew i krzewów — jak urosły drzewa; tylko woda płynie jak wtedy srebrzystą strugą wśród zieleni.
Obiegła cały park, wyszła w pole i naraz stanęła zdumiona.
Naprzeciw niej, po wijącej się wśród zagonów lnu drodze, szedł wysoki, szczupły mężczyzna. Jeszcze był daleko, i twarzy jego dostrzec nie mogła, ale ruchy te znała. Czyżby? Nie, niepodobna?
Stała zapatrzona, aż tamten dojrzał ją zdala, zdjął kapelusz i powitał, jak kogoś dobrze znajomego.
— Pan Jan!
— Panna Bronisława, druchna moja! — padło z obu stron.
Bronka nie mogła wyjść ze zdumienia.
— Skąd tu pan się zjawił? — pytała.
— Najzwyklej w świecie — odparł. — Ojciec mój jest dyrektorem w tutejszej fabryce. Mieszka tu już od roku. Przed tygodniem przyjechałem do rodziców w odwiedziny i dowiedziałem się, o dziwo, że farbiarnia spoczywać będzie na barkach panny Torskiej. Ucieszyłem się bardzo tą wieścią.
— Pan tu pracuje również? — pytała.
— O nie, jestem „żelaznym“ i siedzę w Warszawie. Ale że też pani wybrała ostatecznie przemysł? Cóż na to panna Jana? — Nic o nich nie wiem, Witek od lat pięciu zerwał ze mną. Zresztą nie miałem czasu na listy.
— Powiem panu o naszych wspólnych znajomych. Jana jest profesorem we Lwowie, pan Witold pracuje również w tem mieście, jako inżynier miejski. Przed dwoma laty ożenił się z Zosią Telatycką.
— Tak, a więc krakowskie wesele było dobrą przepowiednią. Myślałem jednak, że on gdzie indziej zwróci swój afekt — i mówiąc to Jan utkwił przenikliwy wzrok w twarzy Bronki.
— Stare dzieje — rozśmiała się swobodnie — dawno poszły do skrzyni zapomnienia. A wie pan, że Ola posłuchała rad pana, wykształciła się w ogrodnictwie i pszczelarstwie i prowadzi znakomicie te działy w Olejowej. Stefa poszła zamąż i jest matką dwojga prześlicznych dzieci. Tyle o naszych znajomych.
— A teraz mówmy o sobie — rzekł „żelazny“ pan.
I poszli znowu do parku, opowiadając sobie nawzajem o swej pracy ubiegłej i o zamiarach na przyszłość.
— A możebyśmy zajrzeli do fabryki? — zagadnął Jan. — Zanim tam wejdzie pani urzędowo, może zechce przejść przez nią, nieznana jeszcze nikomu.
Bronka zgodziła się i poszli w tamtą stronę.
Przebiegając duże sale, zapełnione maszynami, przy których pracowali robotnicy i robotnice, Bronka odrazu uczuła się u siebie, nie napróżno spędziła parę lat w fabrykach belgijskich. Każda maszyna, każde najdrobniejsze kółeczko było jej znane. Witała je jak stare znajome.
I radość wielka rozsadzała jej piersi. Wyjechała z tego Bronkowa jako sierota bezdomna, dziś stanie tu do warsztatu pracy, jako uświadomiona istota i użyteczny członek społeczeństwa.
— Farbiarnia jeszcze stoi, czeka na swą kierowniczkę — mówił Surma — ale tam już pójdzie pani z ojcem.
— Tak — odparła Bronka — za niedługą chwilę rozpocznę nowe życie, zabierze mnie ono w swą moc i pochłonie jak drobny atom.
— O nie! — zawołał Surma. — Tak być nie może, pani powinna mieć moc w sobie i stać się władczynią życia. Będąc nad morzem, widziałaś nieraz, jak na drobnej łupinie siedząc, z wiosłem tylko w dłoni, człowiek opanowywał najpotężniejszy żywioł: falę morską; jak zwycięsko na jej grzbiecie dopływał do spokojnej przystani. Moc miał w sobie większą niż owa rozhukana fala, i dlatego ona go słuchać musiała. Tak i w życiu być musi. Należy brać się z niem za bary, tworzyć, budować, nowe warsztaty pracy wznosić.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Panna Wanda i doktór Kępa zeszli się w jadalni małego domku.
— Naszej dyrektorki niema? — zapytał Tadeusz, witając pannę Kańską. — Jeszcze śpi po drodze?
— Ależ nie, wstała oddawna — uśmiechnęła się panna Wanda — wyprzedziła nas wszystkich, o świcie niemal wymknęła się z domu.
— Poszła przywitać się z Bronkowem, przypomnieć sobie dawne chwile, gdy jako samowładna królewna tu rządziła.
— Któżby przypuścił, iż ona tu znowu wróci — mówiła panna Wanda. — Twojem to jest dziełem, kochany doktorze, że tu właśnie, a nie gdzie indziej, dziewczynka nasza pracować będzie. Tyś poniekąd stworzył tę fabrykę.
— O nie — rzekł Tadeusz — to już sprawa mecenasa Stoińskiego. On znalazł potrzebne kapitały, on obmyślił rzecz całą. Dzięki niemu setki ludzi ma pracę uczciwą i polski krwawy trud nie wzbogaci obcych.
— Tak, to jego dzieło, ale Bronkę wprowadził tu pan tylko.
Tadeusz uśmiechnął się, przypomniała mu się gorąca przeprawa z Bronką w Leodjum, teatr i ostateczna zgoda.
— Tak — odparł — zrobiłem to, bo też Bronków nie mógł być bez swej królewny.
Zamilkli oboje, aż doktór przerwał ciszę.
— Mam jednak pewne odczucie, że pani niezupełnie może jest pogodzona z przyszłem życiem Bronki — rzekł.
Panna Wanda podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
— Nie wiem — powiedziała — jak to nawet określić, co czuję. Szczęśliwa jestem, patrząc na Bronkę, cieszę się jej wykształceniem, inteligencją, bardziej jeszcze prawością umysłu i bogactwem serca. Dumna jestem z tego, że moja wychowanica umie pracować, że jest poniekąd pionierką na nowym łanie pracy, jednak przyznaję, obawiam się, czy to wszystko jej wystarczy, czy da pełnię szczęścia? Chciałabym ją widzieć, idącą ręka w rękę z człowiekiem kochanym i kochającym.
Doktór westchnął.
— Przyjdzie i to — rzekł — jeszcze to przyjdzie.
Panna Wanda znowu badawczo spojrzała na Tadeusza.
— Sądziłam — rzekła — że pan tu z nami zostanie, tymczasem dowiaduję się, że pan jedzie w podróż naukową.
— Tak — szepnął — chodziło mi tylko o zakończenie rachunków z opieki nad majątkiem Bronki i wprowadzenie jej do fabryki.
— Niech mi pan wybaczy — rzekła panna Wanda — że poruszam sprawę czysto osobistą, ale zdawało mi się... nieraz... myślałam... iż wychowanka nasza nie jest mu obojętna...
Kępa pobladł, jakiś boleśny skurcz przebiegł mu po twarzy.
— A pani droga — szepnął — nie kryję, Bronka droższa mi jest nad życie, nad sławę... nadewszystko... ale mamże ja prawo sięgać po ten cudny kwiat?
— A jeśli ona cię kocha? jeśli ty jeden możesz dać jej szczęście? — spytała kobieta.
— Bronka mnie kocha? — zawołał Kępa — mówiła pani o tem?
Panna Wanda potrząsnęła głową przecząco.
— Serdeczna i prawa jest moja dziewczynka — rzekła — ale tajemnicza i dumna co do swych uczuć, więc nie śmiałam jej badać pod tym względem. To jedno wiem, że odrzuciła Asłanowicza i Kalińskiego, chociaż każdy z nich miał wszelkie dane, by się mógł podobać. Jeśli więc odmówiła tamtym, to chyba dlatego, że kocha pana.
Kępa był coraz bledszy, milczał chwilę, wkońcu rzekł głuchym głosem.
— Nie, mylisz się droga pani. Jestem psychologiem i znam Bronkę. Kocha mnie niewątpliwie, ale jak starszego brata, lub opiekuna, nic ponadto. A zresztą, mówmy otwarcie, czyż mężczyzna taki jak ja, brzydki, niemłody, może myśleć, iż piękna, młoda dziewczyna zakocha się w nim? Może serce jej jeszcze nie przemówiło, a jeśli tak, to niesumiennie byłoby z mej strony korzystać z jej nieświadomości. Wczoraj mówiłem z nią o mej przyszłej podróży. Gdyby było tak, jak pani sądzi, inaczejby się na nią zapatrywała. Nie sądzę, by mię do niej zachęcała... Nie, nasze drogi rozejść się muszą.
Wtem przez otwarte drzwi wpadł do pokoju srebrzysty śmiech Bronki.
Doktór wstał i wyszedł na werandę.
— Patrz pani — mówił — Bronka wraca, lecz któż to z nią idzie?
— To syn dyrektora fabryki — odparła, patrząc na idącą w głębi alei młodą parę — Jan Surma. Mówił mi, iż znał Bronkę w Olejowej.
— A... — rzucił Kępa, i znowu bolesny skurcz przebiegł po jego twarzy. Trwało to jedną chwilę.
— Widzi pani — mówił już spokojnym, zwykłym głosem — oto idzie ku nam wiosna, idzie i kwiaty niesie i nowe życie przynosi ze sobą. Niechże szczęśliwa i pogodna będzie! Nie zatruwajmy jej cudnych chwil, nie rzucajmy cienia na tę przedziwną krasę. Usuńmy się z drogi tej młodości...
Tak mówił Tadeusz Kępa, a panna Wanda przyznać mu musiała, że ta młodość, idąca naprzeciw nich, była naprawdę piękna.
— Witam, witam państwa! — wołała zdaleka Bronka. — Kwieciem wam sypię pod nogi. — To mówiąc rzuciła na ciotkę i doktora ponsowe róże. — Cudny mój, kochany Bronków! Przepraszam, żem się spóźniła na śniadanie.
Jan witał się z panną Wandą, która go przedstawiła doktorowi.
— Spać nie mogłam — mówiła Bronka — tak mi pilno było zobaczyć stare drzewa i przywitać się z niemi. Spotkałam też ku swemu zdziwieniu dawnego znajomego, który mię niegdyś pierwszy zachęcał do przemysłu, a teraz znowu pierwszy oprowadzał po fabryce.
— I zadowolona jesteś? — pytał Kępa, przenikliwym wzrokiem patrząc na młodą dziewczynę.
— Szczęśliwa, mój najlepszy opiekunie — odparła — a szczęście moje zawdzięczam wam obojgu, kochani — mówiła, biorąc ręce doktora i panny Wandy w swoje. — Wam zawdzięczam wszystko: i to, że umiem pracować, i to, że mam już swój warsztat pracy. Za waszą to sprawą biedna sierota Bronka zostaje znowu królewną.