Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom II/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział X.
CZARNE KURY.

Dwie pary w sam czas zdążyły uciec.
Katarzyna wkładała klucz do zamku właśnie w tej chwili, kiedy Coconnas i pani de Nevers schodzili na dół zewnętrznemi schodami.
Katarzyna wchodząc, mogła słyszeć skrzypienie schodów pod nogami uciekających.
Rzuciła na około badawcze spojrzenie, i zatrzymawszy swe przenikliwe oko na mistrzu René, z uszanowaniem przed nią schylonemu, zapytała:
— Kto tu był?...
— Kochankowie, którzy zostali zaspokojeni, skoro ich upewniłem, że się nawzajem kochają.
— Dajmy temu pokój — powiedziała Katarzyna, ściągając ramiona — czy niema tu więcej nikogo?...
— Nikogo, oprócz mnie i Waszej królewskiej mości.
— Czyś zrobił to, co ci mówiłam?
— Czy co się tyczy kur czarnych?...
— Tak.
— Są przygotowane, pani.
— Ah!... gdybyś był żydem!.. — szepnęła Katarzyna.
— Ja, żydem, dlaczego pani?..
— Będąc żydem, mógłbyś czytać szacowne dzieła, jakie hebrajczycy napisali o ofiarach. Rozkazałam przetłomaczyć dla siebie jednę z tych ksiąg; tam wyraźnie powiedziano, że hebrajczycy nie szukali przepowiedni w sercu ani w wątrobie, jakto czynili Rzymianie, lecz wyciągali je z położenia mózgu i nakreślenia liter, naznaczonych na nim wszechmocną ręką przeznaczenia.
— Prawda, pani, słyszałem toż samo od jednego starego rabina, mego przyjaciela.
— Są znaki — powiedziała Katarzyna — za pomocą których można wyświecić całe życie prorocze. Otóż mędrcy Haldejscy radzą...
— Radzą czynić doświadczenia nad ludzkim mózgiem, jak można najdoskonalej rozwiniętym i sympatyzującym z wolą proroka.
— Niestety!... — rzekł René — Wasza królewska mość wiesz, że to jest niepodobieństwem.
— Prawda, że to trudno — odparła Katarzyna — lecz gdybyśmy byli wiedzieli o tem przed nocą Ś-go Bartłomieja... hę!... René!... co za obfity zbiór!.. nieprawdaż? Skoro tylko będzie kto skazany... pomyślę o tem. Tymczasem, czyńmy doświadczenia w zakresie możliwym. Czy pokój do ofiar jest już przygotowany?
— Już, pani.
— Chodźmy więc do niego.
René zapalił świecę, której odór, już to subtelny lub gryzący, już to sprawujący ckliwość lub dymny, przekonywał o jej różnorodnych częściach składowych.
René, świecąc Katarzynie, pierwszy wszedł do celki.
Katarzyna wybrała sama, pomiędzy ofiarniczemi narzędziami, nóź z niebieskawej stali, gdy tymczasem Rene poszedł do kąta izby po jednę kurę.
— Jakżeż przystąpiemy do rzeczy?!
— Poradźmy się wątroby jednej, a mózgu drugiej kury. Jeżeli z obydwóch prób otrzymamy jeden i tenże sam wypadek, będzie to znakiem, że trzeba przepowiedni wierzyć, zwłaszcza, jeżeli ten wypadek będzie zgodny z poprzedzającemu — Od czego zaczniemy?
— Od doświadczenia na wątrobie.
— Dobrze — powiedział René.
— I przywiązał kurę na maleńkim ołtarzu, pomiędzy dwoma kółkami, w ten sposób, że kura leżąc na grzbiecie, mogła się tylko trzepotać, nie poruszając się z miejsca.
Jednem cięciem noża, Katarzyna rozpłatała jej piersi. Kura krzyknęła trzy razy i po knotkiem rzucaniu się zdechła.
— Zawsze trzy krzyki!.. — szepnęła Katarzyna. — Przepowiednia trzech strasznych śmierci.
Następnie Katarzyna wypaproszyła kurę.
— I wątroba przewrócona — dodała — zawsze przewrócona. Trzy straszne zgony, a potem upadek. Rene, to okropność.
— Zobaczmy, pani, czy wypadek drugiego doświadczenia będzie zgodny z wypadkiem pierwszego.
René odwiązał zabitą kurę, rzucił ją w kąt i poszedł po drugą.
Lecz ta, przeczuła śmierć i ratując się, zaczęła uciekać na około ścian celki, nakoniec przyparta w kącie, zerwała się, przeleciała po nad głową Renégo i w locie zgasiła magiczną świecę, którą trzymała Katarzyna.
— Patrz, René, patrz!... — powiedziała królowa-matka. — Tak zgaśnie mój ród. Śmierć tchnie na niego, i on zgaśnie na tej ziemi. Trzech synów, jednak trzech synów!.. — mówiła smutnie Katarzyna.
René wziął zgaszoną świecę i poszedł ją zapalić do drugiego pokoju.
Skoro powrócił, spostrzegł, że druga kura stara się wydobyć przez otwór lejka.
— Tym razem — rzekła Katarzyna — uprzedzę jej krzyk; jednem cięciem utnę jej głowę.
I w samej rzeczy, skoro René przywiązał kurę, Katarzyna, jak powiedziała, jednem cięciem ucięła jej głowę. Lecz w ostatnich konwulsyjnych ruchach, dziób otworzył się trzy razy i zamknął się już na zawsze.
— Czyś widział!... — zawołała Katarzyna strwożona — zamiast rzęch krzyków, trzy westchnienia. Trzy i zawsze trzy. Umrą więc wszyscy trzej. Zobaczmy teraz mózg.
Katarzyna skrajała ze łba blady grzebień, ostrożnie podważyła czaszkę i odjąwszy ją tak, ażeby można dokładnie widzieć mózg, starała się upatrzyć w zakrętach krwią zbroczonych miękiszu mózgowego, podobieństwo z jakąkolwiek literą.
— Zawsze więc!.. — zawołała, załamując ręce — zawsze! a tym razem wróżba jest jaśniejszą, niż kiedykolwiek. Chodź i patrz.
René zbliżył się.
— Co to za litera? — zapytała Katarzyna, wskazując na znak.
— H — odpowiedział René.
— Wiele razy powtórzone?
René policzył.
— Cztery razy — rzekł.
— No i cóż! nieprawdaż? To znaczy Henryk IV. O! — ryknęła Katarzyna, rzucając nóż — jestem przeklęta w mojem potomstwie.
Straszna była postać tej kobiety, bladej jak trup, oświeconej ponurym płomieniem świecy i załamującej zakrwawione ręce.
— On będzie panował! — powiedziała z wyrazem rozpaczy.
— On będzie panował! — powtórzył Rene w głębokiem zamyśleniu.
Lecz wkrótce wyraz rozpaczy, malujący się na twarzy Katarzyny, zniknął przed światłem myśli, która błysnęła w jej umyśle.
— René! — powiedziała królowa, wyciągając rękę do florentczyka, lecz nie podnosząc na niego oczu — Rene! czy znasz straszną historyę O peruwiańskim doktorze, który zatrutą pomadą, za jednym razem zabił swoję córkę i jej kochanka?
— Znam, pani.
— A tym kochankiem był?.. — cedziła zwolna Katarzyna.
— Był król Władysław, pani.
— A! prawda. Czy znasz szczegóły tej history!?
— Mam starą książkę, w której ona jest opisaną — odpowiedział René.
— Chodźmy więc do twojej biblioteki; pożyczysz mi tej książki.
Oboje opuścili celkę. Reno zamknął ją na klucz.
— Czy Wasza królewska mość nie rozkażesz mi przygotować się do nowych ofiar? — zapytał florentczyk.
— Nie, Rene, nie; jestem już dostatecznie przekonaną. Poczekamy do czasu, w którymbyśmy mogli użyć głowy jakiego skazanego; w dzień egzekucyi nie zapomnij ułożyć się o nią z katem.
René ukłonił się na znak zgody, następnie ze świecą w ręku zbliżył się do półki z książkami, wziął jednę z nich i podał Katarzynie.
Królowa otworzyła ją.
— Co to jest? — zapytała. — „O sztuce żywienia i chowania sokołów i białozorów, jako też o najlepszych środkach do czynienia ich śmiałemi i zawsze gotowemi do polowania”.
— A! przebacz pani, omyliłem się. To jest dzieło łowieckie, napisane przez jakiegoś uczonego lukiezkiego dla sławnego Castruccio-Castracani. Stało obok książki, której pani żądasz; omyliłem się, gdyż jest tak samo oprawne. Książka ta jest bardzo kosztowną, znajduje się jej tylko trzy egzemplarze w całym świecie: jeden należy do biblioteki weneckiej, drugi był kupiony przez pani przodka Wawrzyńca i darowany przez Piotra Médicis Karolowi VIII, podczas gdy ten bawił we Florencyi, trzeciego egzemplarza ja jestem posiadaczem.
— Szacuję go jako rzadkość — powiedziała Katarzyna. Lecz ponieważ mi niepotrzebny, oddaję ci go.
I wyciągnęła prawą rękę, ażeby odebrać podawaną sobie książkę, lewą zaś oddała rzadki egzemplarz.
Tym razem René nie omylił się; wziął książkę, której szukał. Rene niejakiś czas przewracał karty i podał ją królowej otwartą.
Katarzyna usiadła przy stole, René postawił przed nią magiczną świecę, przy błękitnawem świetle której Katarzyna napół głośno przeczytała kilka wierszy.
— Dobrze! — powiedziała, zamykając książkę. — Wiera wszystko, com chciała wiedzieć.
Katarzyna wstała, zostawiając książkę na stole i piastując w swej głowie straszną myśl, która z czasem jeszcze w zarodku miała dojrzeć.
René, trzymając w ręku świecę, czekał z uszanowaniem na nowe rozkazy lub zapytania.
Katarzyna zrobiła kilka kroków naprzód z pochyloną na piersi głową, trzymając na ustach palec i zachowując głębokie milczenie.
Nagle zatrzymała się przed mistrzem René, a utkwiwszy weń swój nieruchomy wzrok, rzekła:
— Przyznaj się, żeś dla niej przyrządził jakiś napój.
— Dla kogo? — zapytał René, zadrżawszy.
— Dla Sauve.
— Ja, pani? — powiedział René — nie.
— Nie?
— Na mą duszę, przysięgam.
— Tutaj jest coś magii, gdyż zakochał się w niej jak głupiec, on, który jest znany z niestałości.
— On, kto taki, pani?
— Ten przeklęty Henryk. Ten, co nastąpi po moich trzech synach, ten, którego będę nazywała Henrykiem IV, ten nakoniec, który jest synem Joanny d’Albret.
I Katarzyna przy ostatnich słowach westchnęła.
René zadrżał, gdyż przypomniał sobie sławne rękawiczki, które na rozkaz Katarzyny przygotował dla królowej Nawarry.
— Więc on u niej jeszcze ciągle bywa? — zapytał René.
— Zawsze — odpowiedziała Katarzyna.
— A ja myślałem, że król Nawarry zupełnie się pogodził ze swoją żoną.
— Komedya, Rene, komedya. Nie wiem w jakim celu, lecz wszyscy chcą mnie oszukiwać. Nawet moja własna córka Małgorzata sprzeciwia mi się. Może być, że liczy na śmierć swoich braci i spodziewa się zostać królową Francyi.
— Tak, może być — powtórzył Rene zamyślony i, jak gdyby echo, odpowiadając na straszne myśli Katarzyny.
— Zresztą — dodała Katarzyna — zobaczemy, co nam czynić wypadnie.

1 udała się ku drzwiom, będącym w głębi.
Będąc przekonaną, że niema nikogo, królowa nie widziała potrzeby schodzić tajnemi schodami.
René szedł naprzód i wkrótce znaleźli się oboje w sklepie perfumiarza.
— Obiecałeś mi, René, dostarczyć nowych kosmetyków do rąk i do ust — powiedziała Katarzyna.
— Już się zaczęła zima, a wiesz, że moja skóra bardzo jest czulą na zimno.
— Już ja myślałem o tem, pani, i jutro dostarczę ci wszystkiego.
— Jutro nie będziesz mógł się ze mną widzieć, wcześniej jak o dziewiątej lub o dziesiątej wieczorem. Cały jutrzejszy dzień poświęcam modlitwie.
— Będę jutro w Luwrze o dziewiątej wieczorem.
— Pani de Sauve ma śliczne rączki i usta — powiedziała Katarzyna oschle — czego ona do nich używa?
— Czy do rąk?
— Tak, do rąk.
— Pomady z heliotropów.
— A do ust?
— Do ust używa na, nowo przezemnie wynalezionego opiatu, którego jutro przyniosę słoiczek dla Waszej królewskiej mości i dla niej.
Katarzyna zamyśliła się.
— Z tem wszystkiem jest ona piękną — rzekła królowa, odpowiadając na swą tajemną myśl. — Niema więc nic dziwnego, że się w niej Bearneńczyk zakochał.
— A przedewszystkiem, jest zupełnie oddaną Waszej królewskiej mości, przynajmniej tak mi się zdaje.
Katarzyna uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.
— Czyż zakochana kobieta może być oddaną komu innemu, jak przedmiotowi swej namiętności? René, czy zrobiłeś dla niej jaki napój?
— Nie zrobiłem, przysięgam, pani.
— No dobrze! nie mówmy już o tem. Pokaz no mi ten nowy opiat, o którym wspominałeś, a który ma jej odświeżyć usta.
René zbliżył się do półki i pokazał Katarzynie sześć srebrnych, zupełnie do siebie podobnych słoików, stojących rzędem.
— Oto jedyny przetwór, o który mnie prosiła. Prawda, że ten opiat zrobiłem wyłącznie tylko dla niej; ma bowiem tak delikatne i czułe usta, że jej zarówno wysychają od słońca jak i od wiatru.
Katarzyna otworzyła jeden słoik, zawierający w sobie maść, w kolorze najpiękniejszego karminu.
— René — powiedziała Katarzyna — daj mi maści do rąk; właśnie mi jej zabrakło, wezmę ją więc ze sobą.
René wziął świecę i poszedł poszukać żądanej maści we właściwej szafeczce.
Lecz obróciwszy się szybko, spostrzegł, że Katarzyna prędkiem poruszeniem chwyciła jeden słoik i schowała go pod płaszcz.
René już był przyzwyczajony do kradzieży królowej-matki; udawał więc, że nic nie widział.
Podając jej żądaną maść obwiniętą w papierową kopertę, ozdobioną herbami Walezyuszów, rzeki:
— Proszę pani.
— Dziękuję ci, René — odpowiedziała Katarzyna.
Następnie, po kilku chwilach milczenia, dodała:
— Nie zanośże pani de Sauve opiatu prędzej, jak za ośm lub dziesięć dni; sama go pierwej spróbuję.
I zamierzała wyjść.
— Czy Wasza królewska mość życzysz sobie ażebym ją odprowadził.
— Odprowadzisz mnie tylko do końca mostu. Moi dworzanie czekają na mnie z lektyką.
Wyszli oboje i wkrótce znaleźli się na rogu ulicy de Barillerie, gdzie czterech dworzan konno i lektyka bez herbów, oczekiwała na Katarzynę.
René powróciwszy do siebie, najprzód pobiegł policzyć słoiczki z opiatem.
Jednego brakowało.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.