Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom II/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XI.
MIESZKANIE PANI DE SAUVE.

Katarzyna nie myliła się w swoich podejrzeniach.
Henryk powrócił do dawnego trybu życia, i co wieczór chodził do pani de Sauve.
Z początku, oddawał te odwiedziny z wielką ostrożnością, lecz wkrótce, jogo podejrzliwość osłabła i zaniedbał przedsiębrać środków ostrożności, do tego stopnia, iż Katarzyna bardzo łatwo mogła się przekonać, że Małgorzacie pozostał tylko tytuł królowej Nawarry, rzeczywiście zaś, była nią pani de Sauve.
Na początku naszego opowiadania, wspomnieliśmy o pokojach pani de Sauve, lecz ilekroć razy Dariola otwierała drzwi Henrykowi, tyle razy drzwi zamykały się za nim hermetycznie, tak, że tego pomieszkania — sceny tajemnych miłostek Bearneńczyka, wcale nie znamy.
Mieszkanie pani de Sauve było z rodzaju tych, jakie panujący wyznaczają w swym pałacu dworzanom, których chcieliby mieć ciągle pod ręką; było zatem mniejsze i niewygodniejsze, niż mieszkanie najęte w mieście.
Mieszkanie to, jak już czytelnikowi wiadomo, znajdowało się na drągiem piętrze, prawie nad pokojami Henryka; drzwi jego wychodziły na korytarz oświecony oknem w stylu wschodnim, oszklonem małemi kwadratowemi szybkami, oprawionemi w ołów; okno to, nawet podczas najpiękniejszych dni lata, skąpo użyczało światła.
Zimą zaś, o trzeciej godzinie po południu korytarz już był ciemny; zapalano więc lampę, a ponieważ i latem i zimą nalewano do lampy jednę i też samą ilość oleju, gasła więc zawsze o dziesiątej wieczorem. Ciemność zatem zimową porą, sprzyjała tajemniczości dwojga kochanków.
Mały przedpokoik, wybity jedwabnym adamaszkiem w długie żółte kwiaty, pokój przyjęcia, obciągnięty błękitnym aksamitem, i pokój sypialny, z łóżkiem o kolumnach torasowanych i kotarą z atlasu karmazynowego, nad którem wisiało lustro, ozdobione srebrnemi ramami i dwa obrazy, przedstawiające miłostki Wenery i Adonisa — oto wszystko, co stanowiło pomieszkanie, a co dzisiaj nazwanoby gniazdkiem pięknej damy z dworu Katarzyny de Médicis.
Baczny spostrzegacz dojrzałby jeszcze w ciemnym kącie pokoju, naprzeciwko toalety, we wszystkie drobiazgi zaopatrzonej, małe drzwiczki prowadzące do modlitewni, gdzie na wzniesieniu dwóch stopni, stał mały ołtarzyk.
W tej modlitewni, jak gdyby na złagodzenie dwóch wyżej opisanych mitologicznych obrazów, zawieszonych było kilka malowideł, w których się przebijał spirytualizm, do najwyższego stopnia wyegzaltowany.
Między temi malowidłami, zawieszone były na złoconych hakach kobiece zbroje.
Wówczesnej bowiem epoce tajemnych i strasznych intryg, kobiety nosiły zbroje jak mężczyźni, i czasami umiały władać orężem, również dobrze jak i mężczyźni.
Wieczorem, nazajutrz po opisanych przez nas wypadkach u mistrza Rene, pani de Sauve siedząc w sypialni na łóżku, opowiadała Henrykowi o swej miłości i obawach o jego życie, przytaczając mu jako dowód, poświęcenie dla niego podczas nocy świętego Bartłomieja, nocy, którą Henryk przepędził u żony.
Henryk, ze swej strony, dziękował jej za tyle poświęceń.
Pani de Sauve tego wieczoru, w skromnym batystowym negliżu, była prześliczną; Henryk był z niej zadowolony.
Lecz ponieważ Henryk był rzeczywiście zakochany, naturalnie stał się marzycielem.
Pani de Sauve zaś całkiem oddana miłości, która się wszczęła na rozkaz Katarzyny, bacznie spoglądała na Henryka, starając się poznać, czy jego spojrzenia zgadzają się z jego słowy.
— Henryku!... — zapytała pani de Sauve — bądź tylko szczerym: powiedz mi, jak tez przepędziłeś tę noc w gabinecie królowej Nawarry, i czyś nie żałował, że pan de La Mole śpiący w twoich nogach, stał na przeszkodzie pomiędzy tobą i sypialnią królowej?
— Tak, w samej rzeczy, moja przyjaciółko — odpowiedział Henryk — gdyż koniecznie musiałem przejść przez ten pokój, gdzie mi tak dobrze i gdzie w tej chwili jestem tak szczęśliwy.
Pani de Sauve uśmiechnęła się.
— A później już tam nie byłeś.
— I owszem byłem raz; wszak ci o tem mówiłem.
— I nigdy tam nie pójdziesz, nie uprzędziwszy mnie pierwej?
— Nigdy.
— Przysięgnij.
— Przysiągłbym, gdybym był jeszcze hugonotem. Lecz...
— Lecz cóż?
— Lecz religia katolicka, której zasad w tej chwili się uczę, wzbrania przysięgać.
— Gaskończyk!... — zawołała pani de Sauve, potrząsając głową.
— Lecz Karolino — rzekł Henryk — jeżeli ja cię z kolei zapytam, czy odpowiesz mi szczerze na moje zapytania?
— O! niezawodnie — odpowiedziała młoda kobieta. — Wcale niemam potrzeby ukrywania się przed tobą.
— Zobaczymy, Karolino — rzekł król — objaśnij mnie też, dlaczego tak upornie sprzeciwiałaś się mojemu ożenieniu; po moim zaś ślubie przestałaś być okrutną dla mnie, dla mnie, niezgrabnego Bearneńczyka, dla mnie, śmiesznego parafianina, dla mnie, biednego księcia, nie będącego w stanie utrzymać blasku swej korony?
— Henryku!... — powiedziała Karolina — wymagasz, ażebym ci rozwiązała zagadkę, którą już od trzech tysięcy lat filozofowie całego świata starają się rozwiązać. Henryku, nie pytaj kobiety, dlaczego cię kocha, poprzestań na zapytaniu: Czy kochasz mnie?
— Czy kochasz mnie, Karolino?... — zapytał Henryk.
— Kocham — odpowiedziała pani de Sauve z czarującym uśmiechem, pozwalając swej pięknej rączce opaść na rękę Henryka.
Henryk uścisnął tę rękę.
— Lecz — odparł król, goniąc za swą myślą — jeżeli ja odgadłem tę zagadkę, zagadkę, którą filozofowie już od trzech tysięcy lat starają się rozwiązać, jeżeli ją odgadłem, to przynajmniej względnie do ciebie, Karolino?
Pani de Sauve zarumieniła się.
— Kochasz mnie — mówił Henryk — nie potrzebuję więc o niczem więcej wiedzieć, i uważam się za człowieka najszczęśliwszego w świecie. Lecz, jak wiesz zapewne, niema na tym świecie szczęścia zupełnego. Adam, umieszczony w raju, nie czuł się szczęśliwym, i skosztował nędznego jabłka, które w nas zaszczepiło tę ciekawość bez granic, zmuszającą każdego z nas, wzdychać za czemś nieznanem. Powiedz mi, moja miła, czy to nie Katarzyna z początku rozkazała ci pokochać mnie?
— Henryku!... — powiedziała pani de Sauve — mów ciszej, ilekroć razy mówisz o królowej-matce.
— O!.. — rzekł Henryk niewymuszenie i oschle, tak że nawet panią de Sauve oszukał — z początku, kiedy jeszcze nie byliśmy w zgodzie, bezwątpienia mogłem jej niedowierzać, lecz teraz, ożeniwszy się z jej córką...
— Ożeniwszy się z Małgorzatą!... — zawołała Karolina, czerwieniejąc z zazdrości.
— Teraz ty mów ciszej z kolei — powiedział Henryk. Teraz, kiedy jestem mężem jej córki, jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi w święcie. Czegóż wymagano? zdaje mi się, że chciano iżbym został katolikiem. Dobrze więc! łaska boska zstąpiła na mnie, i za orędownictwem świętego Bartłomieja, zostałem nawrócony. Teraz żyjemy w rodzinie, jak dobrzy bracia, jak dobrzy chrześcijanie katolicy.
— A królowa Małgorzata?
— Królowa Małgorzata?... — powtórzył Henryk — ona jest węzłem, łączącym nas wszystkich.
— Lecz mówiłeś mi, Henryku, że królowa Nawarry była dla mnie wspaniałomyślną za to, że byłam jej oddaną. Jeżeli mówiłeś mi prawdę, jeżeli ta wspaniałomyślność nie jest twoim wymysłem, w takim razie węzeł jest łatwy do rozerwania. Nie możesz zatem opierać się na tym węźle, gdyż twoja pozorna rezygnacya, nie wywarła na nikogo żadnego wrażenia.
— Jednakże ja się na nim opieram; na tej poduszce spoczywam już trzy miesiące.
— W takim razie, Henryku — zawołała pani de Sauve — oszukałeś mnie; Małgorzata jest rzeczywiście twoją żoną.
Henryk uśmiechnął się.
— Henryku?... — rzekła pani de Sauve — otóż to te twoje uśmiechy rozjątrzają mnie, i przyznam ci się, że chociażeś król, jednak bardzo często napada mnie chętka wydrapać ci oczy.
— A. więc — odpowiedział Henryk — widać, że moja pozorna rezygnacya wywołuje niekiedy wrażenie, bowiem w tej chwili, pomimo że jestem królem, chciałaś mi wydrzeć oczy, a to wszystko dlatego, że wątpisz o tem co jest.
— Henryku, Henryku — powiedziała pani de Sauve — zdaje mi się, że nawet sam Bóg nie zna twych myśli.
— Ja myślę, moja przyjaciółko — rzekł Henryk — że Katarzyna rozkazała ci kochać mnie, potem tenże sam rozkaz wydało twoje własne serce, teraz zaś, kiedy słyszysz obydwa głosy, jesteś tylko posłuszną głosowi swego serca. Ja kocham cię także, kocham cię z całego serca i dlatego to właśnie, jeżeli będę miał jakie tajemnice, nie zwierzę ci się z nich, rozumie się, że tego nie uczynię dlatego, ażeby cię nie skompromitować... dobrze bowiem zważywszy... przyjaźń królowej jest zmienną, jest to przyjaźń... macochy.
Karolina nie o tem chciała się dowiedzieć; jej zdawało się, że zasłona coraz bardziej stająca się nieprzeniknioną, ilekroć razy chciała zbadać to serce niezgłębione, jak mur oddziela ją od kochanka.
Karolina uczuła, jak na tę odpowiedź łzy cisną się jej do oczu.
Dziesiąta godzina wybiła.
— Najjaśniejszy panie — powiedziała Karolina — już czas udać się na spoczynek. Jutro bardzo rano wzywa mnie służba do królowej-matki.
— A więc wypędzasz mnie dzisiejszego wieczora — zapytał Henryk.
— Henryku, jestem smutną; będąc smutną, jestem nudną, a znajdując mnie nudną, nie możesz mnie kochać. Widzisz więc, że byłoby lepiej gdybyś się oddalił.
— Dobrze!... — rzekł Henryk — oddalę się, jeżeli tego wymagasz, Karolino; jednakże pozwolisz mi być przytomnym przy twej toalecie?
— Lecz królowa Małgorzata, Najjaśniejszy panie; w takim razie będzie musiała czekać na ciebie.
— Karolino!... — odparł Henryk poważnie — czyż nie umówiliśmy się, nic wcale nie wspominać o królowej Nawarry, a zdaje mi się, że dzisiejszego wieczora tylko o niej była mowa.
Pani de Sauve westchnęła i usiadła naprzeciw swej toalety.
Henryk wziął krzesło, przysunął je do niej, i oparłszy się na poręczy, rzekł:
— Kochana Karolino, ciekaw jestem widzieć, co robisz żeby być piękną, piękną, wyłącznie dla mnie. Mój Boże! co tu rozmaitych drobnostek, co tu flakoników z pachnidłami, słoików z proszkami, flaszeczek, kadzielnic!
— Zdaje się, że tego wszystkiego jest za dużo — powiedziała Karolina uśmiechając się — a tymczasem jest za mało; gdyż pomimo to wszystko, jeszcze nie znalazłam środka, za pomocą którego mogłabym wyłącznie panować w sercu Waszej królewskiej mości.
— Dajmy pokój polityce — odrzekł Henryk. — Co to za penzelek tak cienki, tak delikatny? Czy nie służy czasem do wyrównywania brwi, memu Olimpijskiemu Jowiszowi.
— Tak jest, Najjaśniejszy panie — odpowiedziała Karolina, uśmiechając się.
— A te piękne maleńkie grabki ze słoniowej kości?
— Służą do rozbierania włosów.
— A ten piękny słoiczek srebrny, z cyzelowaną pokryweczką?
— O! to podarunek od René’go. Słoik ten, zawiera w sobie sławny opiat, obiecany mi przez niego bardzo dawno; opiat ten, ma mi zmiękczyć usta, które Wasza królewska mość raczysz bardzo często znajdować słodkiemi.
Henryk na potwierdzenie tych słów pocałował ją.
Karolina wyciągnęła rękę po słoiczek, o którym była mowa, zapewne chcąc pokazać Henrykowi użycie różowego opiatu; lecz nagle dało się słyszeć głuche uderzenie we drzwi przedpokoju.
Kochankowie zadrżeli.
— Pukają, pani — powiedziała Dariola, wysuwając głowę z po za portyery.
— Idź zobacz kto, i przyjdź mi powiedzieć — odrzekła pani de Sauve.
Henryk i Karolina spojrzeli po sobie z niespokojnością; Henryk już zamyślał ukryć się w modlitewni, lecz w tej chwili Dariola weszła.
— Mistrz René perfumiarz — zameldowała Dariola.
Na to nazwisko, Henryk zmarszczył brwi i przygryzł usta.
— Czy pani nie przyjmujesz?... — zapytała Dariola.
— Mistrz René — powiedział Henryk — nic nie robi bez namysłu; kiedy przyszedł do ciebie, musi więc mieć do tego dostateczną przyczynę.
— Czy chcesz się schować?
— Niema potrzeby — odpowiedział Henryk — mistrz René wie o wszystkiem, wie więc, że tutaj jestem.
— Lecz czy jego obecność nie będzie przykrą dla Waszej królewskiej mości?
— Dla mnie?... — zapytał Henryk, napróżno udając obojętność — on mnie wcale nic przeszkadzać nie będzie; prawda, żeśmy byli względem siebie oziębli, lecz od czasu nocy świętego Bartłomieja, pogodziliśmy się zupełnie.
— Proś!... — powiedziała pani de Sauve do Darioli.
W chwilę potem René wszedł i jednem spojrzeniem objął cały pokój.
Pani de Sauve pozostała przed toaletą.
Henryk usiadł na sofie.
Karolina siedziała w świetle, Henryk zaś w cieniu.
— Pani!... — powiedział René z poufałością — przyszedłem usprawiedliwić się.
— Z czego, René?... — zapytała pani de Sauve tonem pobłażliwym, jakim zwykle piękne kobiety przemawiają do swych dostarczycieli.
— Z tego, żem tak dawno obiecał zrobić coś dla ślicznych ust pani, a...
— A wypełniłeś swą obietnicę dopiero dzisiaj, nieprawdaż?... — przerwała Karolina.
— Dzisiaj!... — powtórzył René.
— Tak dzisiaj! właśnie nad wieczorem odebrałam ten słoiczek przysłany mi przez ciebie.
— A! w samej rzeczy — zawołał René, z zadziwieniem spoglądając na słoiczek opiatu, stojący na stoliku pani de Sauve, zupełnie podobny do tych, jakie miał w swoim sklepie.
— Nie omyliłem się więc — pomruknął René — czyś pani już używała tego opiatu?
— Nie jeszcze; właśnie com go chciała spróbować podczas kiedy wszedłeś.
Twarz mistrza René, przyjęła wyraz głębokiego zamyślenia, które nie uszło baczności Henryka; zresztą, król Nawarry rzadko kiedy nie był bacznym.
— René, co ci jest?... — zapytał król.
— Mnie? nic Najjaśniejszy panie — odpowiedział René. — Oczekuję z pokorą na słówko Waszej królewskiej mości, zanim pożegnam panią baronowę.
— Czy potrzebuję ci mówić — rzekł Henryk uśmiechając się — że poczytuję sobie za szczęście gdy cię widzę.
René spojrzał do okolą; obszedł pokój, jak gdyby starając się wybadać okiem i uchem wszystkie drzwi i firanki, potem zatrzymał się, i stanąwszy w ten sposób, ażeby od razu mógł widzieć Karolinę i Henryka, powiedział:
— Tego ja nie rozumiem.
Henryk, obdarzony zadziwiającym instynktem, który jak szósty zmysł, prowadził go w pierwszej połowie życia pośród grożących mu niebezpieczeństw, poznał, że się dzieje w tej chwili coś dziwnego, i że jakaś walka toczy się w umyśle perfumiarza.
Zwrócił się więc ku niemu, i cały pozostając w cieniu, gdy tymczasem twarz Florentczyka pozostała w świetle, rzekł:
— Ty tutaj, René, o tej godzinie?
— Czy mam nieszczęście przeszkadzać Waszej królewskiej mości?... — zapytał perfumiarz, chcąc wyjść.
— Nie. Lecz chciałbym się dowiedzieć o jednej rzeczy.
— O jakiej, Najjaśniejszy panie?
— Czyś wiedział, że mnie tutaj zastaniesz?
— Byłem tego pewny.
— A więc szukałeś mnie?
— Jestem bardzo zadowolony, żem znalazł tutaj Waszą królewską mość.
— Czy masz mi co do powiedzenia?... — zapytał Henryk.
— Być może, Najjaśniejszy panie — odpowiedział René.
Karolina zarumieniła się, obawiała się bowiem, czy czasem René nie zamyśla odkryć jej poprzedniego postępowania względem Henryka; udała więc, że zupełnie oddana swej toalecie, nic nie słyszy; nagle przerywając ich rozmowę:
— A! w samej rzeczy, René — zawołała otwierając słoiczek z opiatem — jesteś człowiekiem zachwycającym, co za przepyszny kolor tej pomady! dobrze żeś przyszedł, chcę w twojej obecności oddać cześć twemu nowemu wynalazkowi.
I wzięła na koniec paluszka cokolwiek różowej maści, chcąc nią posmarować usta.
René zadrżał.
Baronowa uśmiechając się, zbliżyła palec do ust.
René zbladł.
Henryk ciągle stojąc w cieniu, nie stracił ani jednego z tych wzruszeń perfumiarza.
Ręka Karoliny już tylko co miała się dotknąć ust, gdy nagle René schwycił ją za ramię właśnie w tejże chwili, kiedy Henryk zerwał się z sofy w tym samym zamiarze.
Henryk pocichu usiadł napowrót.
— Zaczekaj pani chwilkę — powiedział René, uśmiechając się z przymusem — nie należy używać tego opiatu bez poprzednich objaśnień.
— A któż mi poda te objaśnienia?
— Ja.
— Kiedy?
— Natychmiast, skoro tylko powiem Jego królewskiej mości królowi Nawarry to, com mu miał powiedzieć.
Karolina wytrzeszczyła oczy, wcale nie rozumiejąc tajemniczej rozmowy; słoiczek z opiatem trzymając w jednej ręce, spoglądała na koniec palca zaczerwieniony pomadą.
Henryk wstał, i napastowany myślą, która jak zwykle u młodego króla, miała dwie strony: jedną powierzchowną a drugą niezgłębioną, wziął rękę Karoliny, chcąc ją pocałować.
— Wstrzymaj się chwilkę, Najjaśniejszy panie! — zawołał René szybko.
— Czy nie raczysz pani umyć pięknej rączki, tem oto Neapolitańskiem mydłem, które zapomniałem przysłać razem z opiatem, i które mam zaszczyt sam wręczyć ci, pani.
I, wyjąwszy ze srebrnej koperty tabliczkę mydła koloru zielonkowatego, położył ją w wyzłacaną miednicę, nalał wody i ukląkłszy podał ją pani de Sauve.
— Lecz doprawdy, mistrzu René, nie poznaję cię — powiedział Henryk — przewyższasz wszystkich dworaków w elegancyi.
— A!... co za śliczny zapach! — zawołała Karolina, trąc swe piękne ręce, pianą aromatycznego mydła.
René do końca wypełnił obowiązki „cavaliere servante”, podał baronowej cienki ręczniczek z płótna fryzyjskiego.
— Teraz, już możesz Najjaśniejszy panie — rzekł Florentczyk do Henryka.
Król ucałował rękę, podaną sobie przez Karolinę, gdy tymczasem baronowa obróciła się na krześle, ażeby lepiej usłyszeć, co René zamierza powiedzieć.
Król usiadł na swojem miejscu, przekonany, że w umyśle Florentczyka dzieje się coś niezwykłego.
— No i cóż — zapytała Karolina.
Florentczyk, zdawało się, że zebrał wszystkie siły, i zwrócił się ku Henrykowi.

Koniec tomu drugiego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.