Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom III/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Królowa Margot |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1892 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Reine Margot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ocalając życie Karola IX-go, Henryk uczynił więcej, niż żeby ocalił życie człowieka zwyczajnego; przeszkodził bowiem zmianie monarchów w trzech królestwach.
Jeżeliby Karol IX-ty był zabity, książę Andegaweński zostałby królem Francyi, a książę d’Alençon, podług wszelkiego prawdopodobieństwa, królem Polski. Co się zaś tyczy Nawarry, ponieważ książę Andegaweński był kochankiem księżnej Kondeuszowej, zapewne więc nawarrska korona nagrodziłaby mężowi grzeczność żony.
W tem wielkiem zamięszaniu, nic nie pozostałoby dla Henryka. Nic więcej, tylkoby sobie zmienił pana, i zamiast Karola IX-go, który go przynajmniej znosił, widziałby wstępującego na francuzki tron, księcia d’Anjou, który mając z Katarzyną, swoją matką, jednę głowę i jedno serce, poprzysiągł mu śmierć, i bezwątpienia dotrzymałby danego słowa.
Wszystkie te myśli naraz stanęły mu w głowie w chwili, kiedy dzik rzucił się na Karola IX-go; widzieliśmy, co było skutkiem tej nagłej jak błyskawica myśli, że z życiem Karola IX-go jest związane jego własne życie.
Karol IX-ty został ocalony przez poświęcenie, źródła którego nie mógł pojąć.
Lecz Małgorzata pojęła wszystko i podziwiała tę szczególną odwagę Henryka, rozjaśniającego się, podobnie do błyskawicy, tylko podczas burzy.
Na nieszczęście, uniknąć władzy księcia d’Anjou, było jeszcze nie dostatecznem; należało samego siebie zrobić królem; należało rozprawić się o Nawarrę z księciem d’Alençon i Kondeuszem; należało nadewszystko opuścić ten dwór, gdzie wszystkie ścieżki wiodły między przepaście; należało przytem opuścić go, pod opieką Francuzkiego księcia.
Henryk, powracając z Bondy, przemyśli wał nad swojem położeniem.
Przybywszy do Luwru, plan jego był już gotów.
Nie przebierając się, cały pokryty krwią i kurzem, udał się do księcia d’Alençon; znalazł go bardzo pomieszanego i przechadzającego się po pokoju wielkiemi krokami.
Spostrzegłszy Henryka, książę zrobił poruszenie.
— Tak — rzekł Henryk, wziąwszy go za obydwie ręce — pojmuję ja wszystko; mój dobry bracie, gniewasz się na mnie za to, że ja pierwszy spostrzegłem, iż twoja kula strzaskała nogę królewskiego konia, zamiast zabić dzika, jak było twoim zamiarem. Lecz cóż robić! Nie mogłem wstrzymać się od wykrzyku pełnego zdumienia. Zresztą, król byłby to spostrzegł i sam, nieprawdaż?
— Bezwątpienia, bezwątpienia — — mruknął d’Alençon. — Lecz ja nie mogę przypisać tego doniesienia niczemu innemu, jak tylko złemu zamiarowi z twej strony; skutkiem tego, jak sam widziałeś, było to, że mój brat Karol podejrzewa mnie o jakieś zamysły.
— Zaraz o tem szczegółowiej pomówimy. Co się zaś tyczy mego dobrego lub złego zamiaru, naumyślnie tu przychodzę, żeby zdać się na twój własny sąd.
— Dobrze!... — rzekł d’Alençon, ze zwykłą ostrożnością — mów, Henryku, słucham cię.
— Kiedy już wszystko powiem ci, Franciszku, zobaczysz zaraz, jakie są moje zamiary; zwierzenie, które ci chcę uczynić, wyłącza wszelki rozsądek, wszelką ostrożność. Skoro ci to opowiem, jednym wyrazem możesz mnie zgubić.
— Cóż to takiego?... — zapytał Franciszek, zaczynając się lękać.
— A jednak — mówił dalej Henryk — długo nie mogłem się zdecydować, żeby ci to powiedzieć, szczególnie zaś po twojej dzisiejszej niedomyślności.
— Prawdziwie, nie pojmuję, co chcesz powiedzieć, Henryku — rzekł zbladły Franciszek.
— Muszę ci oznajmić, mój bracie, że hugonoci zrobili mi niektóre przedstawienia.
— Jeden z nich, pan de Mouy de Saint-Phale, syn mężnego de Mouy’a, zamordowanego przez Maurevela, znasz go...
— Tak.
— Przyszedł więc do mnie, z narażeniem własnego życia, na to tylko, ażeby mi dowieść, iż jestem w niewoli.
— A! i jakąż dałeś mu odpowiedź?
— Mój bracie, wiesz, że szczerze kocham Karola, który mi ocalił życie, i że królowa Katarzyna stała się dla mnie matką. Wszystkie więc jego ofiary odrzuciłem.
— A jakież-to były ofiary?
— Hugonoci chcą przywrócić Nawarski tron; ponieważ zaś tron ten, dziedzicznie mnie się przynależy, więc mi go ofiarowali.
— Tak; i pan de Mouy, zamiast przychylnej odpowiedzi, otrzymał zrzeczenie?
— Formalne... Lecz potem — mówił dalej Henryk.
— Pożałowałeś tego, mój bracie?... — przerwał d’Alençon.
— Nie; zauważyłem tylko, jeżeli się nie mylę, że pan de Mouy, nie zadowolony ze mnie, udał się do kogo innego.
— Do kogóż?... — zapytał żywo Franciszek.
— Nic nie wiem. Być może, że do księcia Kondeusza.
— Tak, to prawdopodobne — rzekł książę.
— Zresztą — odparł Henryk — mam nieomylny środek poznania, kogo sobie wybrał za naczelnika.
Franciszek zsiniał.
— Lecz hugonoci podzielili się między sobą — mówił dalej Henryk — a de Mouy, pomimo odwagi i prawości, jest przedstawicielem tylko połowy stronnictwa. Druga więc połowa, którą jednak pogardzać nie należy, nie straciła nadziei wyniesienia na tron Henryka Nawarskiego, który, nie zdecydowawszy się za pierwszym razem, może się namyśleć później.
— Tak sądzisz?
— O! codzień, coraz bardziej utwierdzam się — w tem mniemaniu. Oddział rycerzy, który się do nas na polowaniu przyłączył, czy wiesz z jakich on ludzi się składał?
— Z nawróconej szlachty.
— Czyś poznał dowódcę tego oddziału, robiącego mi znaki?
— A jakże; to wicehrabia Tureniusz.
— Czyś pojął, czego odemnie chcieli?
— Zrozumiałem; proponowali ci abyś uciekł.
— Widać więc — rzekł Henryk do niespokojnego Franciszka — że jest druga, silna nawet partya, która chce czego innego niż pan de Mouy. Dla otrzymania pomyślnego skutku, należałoby połączyć oba te stronnictwa: Tureniusza i de Mouya. Spisek postępuje; wojska są wyznaczone; czekają tylko na sygnał. W tak ważnem położeniu, które wymaga z mej strony szybkiego rozwiązania, chwieję się pomiędzy dwoma postanowieniami, nad któremi przyszedłem naradzić się z tobą, jak z przyjacielem.
— Powiedz lepiej, jak z bratem.
— Tak, jak z bratem — dorzucił Henryk.
— Mów więc, słucham cię.
— Najprzód, muszę ci przedstawić, mój kochany Franciszku, stan mojej duszy. We mnie niema ani chęci, ani żądzy wyniesienia, ani żadnych zdolności; jestem po prostu biednym, spokojnym i bojaźliwym wiejskim szlachcicem; trudy spiskowego, w moich ochach, nie dadzą wynagrodzić się nawet prawie pewną perspektywą tronu.
— A! mój bracie — rzekł Franciszek — sam się krzywdzisz. Nie wierzę temu co mówisz.
— A jednak jest to prawdą, mój bracie — odpowiedział Henryk — prawdą tak dalece, że gdybym miał prawdziwego przyjaciela, zrzekłbym się na jego korzyść tej władzy, którą mi chce ofiarować zajmująca się mną partya; lecz — dodał z westchnieniem — nie mam wcale przyjaciela takiego.
— Być może, że masz. Mylisz się tylko, bezwątpienia.
— Nie, na honor nie!... — powiedział Henryk. — Oprócz ciebie, mój bracie, nie widzę nikogo, coby był do mnie przywiązanym. Sądzę, że najlepiej będzie, gdy o wszystkiem uwiadomię króla. Nie wymienię nikogo; nie przytoczę ani kraju, ani daty; lecz uprzedzę go o katastrofie.
— Wielki Boże!... — zawołał d’Alençon, nie mogąc pohamować swej trwogi. — Co mówisz?..
Ty, jedyna nadzieja swego stronnictwa od czasu śmierci admirała; ty, nawrócony hugonot, źle nawrócony (tak przynajmniej można sądzić), ty podniesiesz nóż na swoich braci! Henryku! Henryku! Czy wiesz, że czyniąc to, gotujesz wszystkim kalwinistom drugą noc świętego Bartłomieja? Czy wiesz, że Katarzyna oczekuje tylko sposobności, ażeby wygubić tych wszystkich, co pozostali przy życiu?
I książę, że drżeniem, z twarzą, na którą wystąpiły czerwone i sine plamy, ściskał rękę Henryka, jakby go błagając, ażeby wyrzekł się tego zgubnego zamiaru.
— Jakto!... — rzekł Henryk, z wyborną prostodusznością. — Sądzisz Franciszku, że to pociągnie za sobą tyle nieszczęść? Mając słowo króla, zdaje mi się jednak, że można być spokojnym co do innych.
— Słowo króla Karola IX-go... E! czyż go nie miał admirał! Czyż go nie miał Teligny? Czyż nie miałeś go sam? O! Henryku, ja ci mówię, że jeśli to zrobisz, zgubisz ich wszystkich; nietylko ich, ale nawet tych, co byli z nimi w bezpośrednich lub pośrednich stosunkach.
Henryk jakby się namyślał przez chwilę.
— Gdybym był jaką znakomity przy dworze osobą — powiedział — postąpiłbym inaczej Franciszku, na miejscu Francuzkiego księcia królewskiej krwi, rzeczywistego następcy korony...
Franciszek ironicznie pokręcił głową.
— Cóżbyś uczynił na mojem miejscu?... — zapytał.
— Na twojem miejscu, mój bracie — odpowiedział Henryk — stanąłbym na czele całego spisku. Imię moje i moja powaga, byłyby rękojmią mego sumienia i życia spiskowych; ja zaś odniósłbym korzyść, najprzód dla siebie a potem może i dla króla. Bez tego, przedsięwzięcie ich może sprowadzić na Francyę największe nieszczęście.
D’Alençon słuchał tych wyrazów z radością, która rozjaśniła jego oblicze.
— Czy sądzisz — rzekł — że środek ten jest możliwym, i że nas wybawi od wszystkich nieszczęść przez ciebie przewidzianych?
— Tak sądzę — odpowiedział Henryk. —
— Hugonoci lubią, cię: twoja powierzchowność skromna, twoje wysokie położenie, nakoniec przychylność, jaką, im zawsze okazywałeś, wszystko to pobudza ich do ofiarowania ci usług.
— Lecz partya jest podzielona. Twoi nie zechcą być moimi?
— Obowiązuję się zjednać ich dla ciebie za pomocą dwóch środków.
— A to jakich
— Najprzód, zaufaniem jakie we mnie naczelnicy pokładają; następnie, obawą, że Wasza książęca mość znając ich z nazwiska.
— Lecz któż mi ich wymieni?
— Ja!
— I uczynisz to?
— Słuchaj, Franciszku: mówiłem ci już, że tylko ciebie tutaj lubię... być może, że pochodzi to ztąd, iż jesteś tak jak i ja prześladowany; żona moja również bardzo do ciebie jest przywiązaną.
Franciszek zaczerwienił się z zadowolenia.
— Wierz mi, mój bracie — mówił dalej Henryk — weź tę sprawę na siebie, i panuj nad Nawarrą; i bylebyś mi tylko zostawił u stołu miejsce i jaki piękny las, w którym mógłbym polować, będę szczęśliwym.
— Panować nad Nawarrą — rzekł książę — lecz jeżeli...
— Jeśli księcia Andegaweńskiego obiorą królem Polskim, nieprawdaż? Kończę myśl twoję.
Franciszek spojrzał na Henryka z pewną obawą.
— Posłuchaj, Franciszku — mówił dalej Henryk — ponieważ niczego nie możesz uniknąć, wnioskuję więc jedynie na podstawie tej hypotezy: jeżeli książę Andegaweński zostanie obrany królem Polskim, i jeżeli nasz brat Karol, czego Boże uchowaj! umrze — od Pau do Paryża jest tylko dwieście mil, gdy tymczasem z Paryża do Krakowa jest czterysta; pośpieszysz więc tutaj, ażeby otrzymać tron dziedziczny, właśnie w tym czasie, kiedy król Polski dowie się dopiero o śmierci brata.
Wtedy, jeśli będziesz ze mnie zadowolony, Franciszku, dasz mi królestwo Nawarry, które odtąd będzie tylko kwiatkiem w twej koronie; tym sposobem, gotów jestem je przyjąć.
A to jedynie może ci się przytrafić najgorszego, że pozostaniesz tam, i zostaniesz założycielem nowej dynastyi, żyjąc ze mną i moją żoną; tutaj zaś, czemże jesteś? biednym prześladowanym księciem, trzecim z rzędu królewskim synem, niewolnikiem dwóch starszych, których jeden kaprys, może cię wtrącić do Bastylli.
— Tak, tak — rzekł Franciszek — ja sam to czuję, tak nawet głęboko, że, doprawdy, nie pojmuję dla czego wyrzekłeś się planu, któryś mi podał. Czyż już tutaj nic nie bije?
I książę d’Alençon przyłożył rękę do serca brata.
— Bywają ciężary — odpowiedział Henryk — jakie dla niektórych rąk są nie do uniesienia. Podobnego ciężaru nie chcę podnosić, obawa znużenia niszczy we mnie chęć wszelką.
— Więc, Henryku, naprawdę się zrzekasz?
— Powiedziałem to de Mouy’owi i tobie powtarzam...
— Lecz w takich okolicznościach, kochany bracie — rzekł d’Ąlençon — nie przestaje się na słowach, trzeba dowodu.
Henryk odetchnął, jak zapaśnik, który czuje, że się jego przeciwnik cofa.
— Dowód będziesz miał dziś wieczór: o dziewiątej godzinie, lista dowódców i plan całego przedsięwzięcia, wręczone ci zostaną.
Franciszek uścisnął Henryka za rękę.
Na tę właśnie chwilę weszła Katarzyna, jak zwykle, bez uprzedzenia swej obecności. — Razem? — powiedziała z uśmiechem. — Jacy z was dobrzy bracia!
— Spodziewam się — rzekł Henryk z najzimniejszą krwią, gdy tymczasem książę d’Alençon bladł ze strachu.
Potem cofnął się kilka kroków w tył, ażeby dać Katarzynie możność pomówienia z synem.
Królowa-matka wyjęła wtedy z woreczka bogatą spinkę.
— Spinkę tę dostałam z Florencyi — powiedziała ona — daję ci ją, Franciszku, ażebyś ją nosił u szpady.
Potem, dorzuciła pół-głosem:
— Jeżeli dzisiejszego wieczoru usłyszysz w pokoju Henryka, twego dobrego brata, jaki szelest, nie ruszaj się z miejsca.
Franciszek uścisnął rękę matki i rzeki:
— Czy pozwolisz mi, matko, pokazać mu ten śliczny podarunek?...
— Lepiej będzie, gdy mu go podarujesz w mojem i swojem imieniu; podobną spinkę zamówiłam już dla niego.
— Słyszysz, Henryku — rzekł Franciszek — moja matka przyniosła mi tę oto spinkę, która jest dla mnie tem droższą, że mi ją pozwoliła podarować tobie.
Henryk unosił się nad pięknością spinki, i rozpłynął się w podziękowaniach.
Kiedy jego uniesienia nieco się uspokoiły, Katarzyna rzekła:
— Mój synu, jestem trochę słaba i położę się do łóżka; brat twój, Karol, jest osłabiony upadkiem i już spoczywa. Tego więc wieczora nie będziemy wieczerzali w gronie familijnem, lecz każdy u siebie. Ah!.. Henryku, zapomniałam podziękować ci: ocaliłeś króla i swego brata, będziesz za to wynagrodzony.
— Już jestem wynagrodzony, pani — odpowiedział Henryk, skłoniwszy się.
— Przez uczucie spełnionego obowiązku — odparła Katarzyna — tego jeszcze nie dosyć.
Wierz mi, że ja i Karol postaramy się o to, ażeby hojnie spłacić dług, zaciągnięty u ciebie.
— Wszystko, co będzie pochodziło od ciebie, pani, lub też od mego dobrego brata, z wdzięcznością zostanie przyjętem.
Potem skłonił się i wyszedł.
— Ah!... mój bracie, Franciszku — myślał Henryk, wychodząc — jestem teraz pewny, że nie odjadę bez ciebie. Spisek miał serce; teraz znalazł już głowę, a co nadewszystko, głowa ta jest odpowiedzialną za moją. Tylko trzeba się strzedz. Katarzyna daje mi podarunek, Katarzyna obiecuje mi nagrodę, tu jest w tem coś. Muszę dzisiaj wieczór pomówić z Małgorzatą.