Królowa myszek. Baśń fantastyczna
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Królowa myszek | |
Podtytuł | Baśń fantastyczna | |
Pochodzenie | Księgozbiorek Dziecięcy Nr 43 | |
Wydawca | Wydawnictwo Księgarni Nakładowej | |
Data wyd. | 1928 | |
Druk | Drukarnia „Jutrzenka” | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Ilustrator | anonimowy | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Drukarnia „Jutrzenka”, Warszawa, Grzybowska 62.
|
Przed dawnemi laty był król bardzo potężny i sprawiedliwy. Miał pałace i ogrody wspaniałe i cudne oranżerje i parki.
Pałac miał złociste dachy, kryształowe okna, malachitem wykładane ściany. Posadzka była mozajkowa, a drzwi kute ze srebra z brylantowemi klamkami.
Pięknie było tutaj, tak pięknie, że ze wszystkich stron świata przyjeżdżali tu ludzie, aby ujrzeć te cuda.
A król mądry i dobry pokazywał wszystkim wielkie swe skarby, a ubogim udzielał z nich pomocy.
Miał żonę jak kwiat cudną i jak one tak niewinną i czystą.
Miała włosy złociste i oczy habrowe i cudną białość lilji. Gdy przechodziła przez ogród, lilje i róże, jej siostrzyce, podnosiły główki i witały ją wonią swą i szmerem swych płatków.
A strumyczek niedaleko szemrzący szeptał cicho falami swojemi:
Jesteś z pośród kwiatów najpiękniejsza!...
Król kochał bardzo żonę, a gdy mu urodziła śliczną córeczkę, rozmiłował się w niej jeszcze bardziej.
Dziewczynka była jak matka piękną. Zachwycali się nią wszyscy, każdy przyznawał, że podobnie pięknej nie było w całym kraju.
Jedna tylko królowa, matka cudnego dziecięcia, nie podzielała tej ogólnej radości.
Przygnębiona i smutna nie spuszczała oczu z dzieciny, przykazując służebnym i damom dworskim, aby jej nie porzucały nawet na chwilę.
Dziwili się wszyscy, coby to znaczyć miało, tembardziej, że damy dworskie pilnujące dziewczynki trzymały wciąż na rękach duże, żarłoczne koty. A dam było aż sześć, którym pieczę nad królewną poruczono.
Dziwili się wszyscy, ale nie śmieli pytać królowej, boć ona tylko jedna mogła o przyczynie tych starań koło nowonarodzonej powiedzieć.
I pewnego razu powiedziała... Prosiła tylko, aby nikt o tem prócz paru zaufanych nie dowiedział się, a przedewszystkiem król, przed którym wciąż będzie musiała ukrywać, aby się nie martwił, iż jest tych ostrożności przyczyną.
Raz, opowiadała królowa, zebrało się wiele, wiele gości. Król wyprawił polowanie, na które przybyła cała okolica i rycerze z poblizkich krajów. Puszcze bowiem należące do króla są ogromne i nieprzebyte, zwierząt moc, dzików, a nawet żubrów niezliczone masy.
Król był nad miarę szczęśliwy, lubił polowanie, a tembardziej w tak licznem i miłem towarzystwie. Chciał ugościć należycie i z przepychem myśliwych, z nim na łowy wybierających się i dlatego zaszedł przed wyjazdem w knieje, do swej złotowłosej żony i rzekł.
— Polowanie nasze będzie nadzwyczajne, wytropiliśmy bowiem całe gniazda żubrów i jeleni... Przebędziemy w puszczy czas dłuższy, to też, gdy powrócimy, chcielibyśmy zasiąść do uczty najwspanialszej, jaka być tylko może, Najwyszukańsze potrawy, najprzedniejsze wina i różne napoje stać muszą na naszym stole.
Stoły ustawić należy i na dziedzińcu zamkowym, tam, gdzie dęby osłaniać będą jedzących i gdzie zapach rozkwitających lip wonią powietrze napełnia. Niech każdy, kto chce spożyć królewską biesiadę — przychodzi i ze srebrnych zajada talerzy... Wszyscy ubodzy naszego królestwa, niech wiedzą, jak król jest wspaniałomyślny i hojny...
Ale przedewszystkiem, żono moja ukochana, niech na stole naszym w zamkowej komnacie będzie dużo, dużo tłustych pasztetów, nie żałuj słoniny, za którą przepadam ja i moi goście... To ze wszystkiego najsmaczniejsze i dlatego sama zrób to, królowo, aby było i smaczne i w obfitości...
Ucałował król żonę i wyjechał na łowy... A królowa zabrała się zaraz do roboty... Włożyła duży fartuch jedwabny, zawinęła rękawy po łokcie i zaczęła krajać słoninę do pasztetów. Służebne pomagały jej w robocie, to podając potrzebne naczynia, to przynosząc całe płaty słoniny ze spiżarni.
Zabolały już rączki królowej od tego ciągłego krajania, gdy naraz słyszy głosik jakiś żałosny:
— Siostro moja, złotowłosa królowo, daj mi kawałek słoniny, głodnam bardzo, a i moi braciszkowie i moje dziadki, również głodem mrą w norze...
Jam królowa myszek, patrz, oto ten płaszcz purpurowy, jaki mam na sobie, jest właśnie oznaką mojej godności... Jam królowa, jak i ty, pozwól mi więc zakosztować królewskiej słoninki. Królowa nie broniła jej jeść ile się spodoba, boć jedna mała myszka niewielką przyczyniłaby krzywdę.
Ale naraz, gdy królowa najmniej się tego spodziewała, myszka zapiszczała przeraźliwie, zasyczała jak żmijka i na to wołanie nadbiegła cała gromada myszy, był nawet i szczurek, jej kuzyn z blizkiego pokrewieństwa i szczurkowa, jego poważna małżonka...
Rzuciło się to wszystko na słoninę i pomimo próśb, a nawet płaczu królowej obronić się przed tą wygłodzoną rzeszą nie było można.
Znikła ze stołu słonina, w spiżarni nie było już zapasów, jechać o mil kilkanaście po kupno tego przysmaku nie było czasu, pasztetów więc zrobiono mało, a przytem były przerażająco chude, nie takie, jakie król lubił...
Patrzała z rozpaczą na wylizujących jeszcze resztki dziadka i babcię, córeczkę i Gryzkę służebnicę mysiej królowej, na jej płaszcz z czerwonego łachmana, wyrzuconego kiedyś przez służbę do śmietnika, wreszcie na jej ogonek wysuwający się z pod purpury, i zdawało się jej, że to sen przykry jakiś, że to wszystko nieprawda...
Gdy zmartwiała nieszczęściem przyszła do przytomności, nie było już mysiej rodziny, ale też i słoninki nie było...
Załamała białe rączki i z przestrachem nasłuchiwała, czy król nie jedzie...
Ledwie wykończono pieczenie, smażenie i gotowanie, zagrały trąby myśliwskie, zahuczały rogi i zdaleka słyszeć było tryumfalne okrzyki myśliwych.
Zrozumiała biedna królowa, że to mąż jej powraca z wyprawy i czemprędzej stawiać wina i owoce na rozpoczęcie uczty kazała. Zaklaskała w rączki, aby trębacz na wieży powitalny hymn zwycięzki zagrał, aby wszyscy wznosili na cześć króla okrzyki...
Zobaczyła bowiem przez okno, że żubra ogromnego przed królewskim rumakiem niosą, że włożono nań oznakę zabicia przez króla.
Ach, te myszki, te myszki! gdyby nie one, jakżeż cieszyłby się król z dobrze zrobionego przysmaku, jak zajadałby po takim trudzie!...
Zajechali nareszcie do zamku. Służba zdejmowała z króla i rycerzy broń już niepotrzebną i wieszała w zbrojowni, oczyszczała z kurzu odzienie i obuwie i podawała orzeźwiające napoje...
Król był bardzo wesół i szczęśliwy, zabił ogromnego żubra i kilka jeleni, nie zdarzył się przytem, jak to bywa podczas polowań, żaden nieszczęśliwy wypadek. Wszyscy powrócili zdrowi i nieuszkodzeni...
Apetyt miał ogromny i nie dziw, bo napracował się należycie, to też zasiadł do zastawionej uczty natychmiast i zabrał się wraz z otaczającymi dworzanami do jedzenia.
Smakowało wszystko, bo wszystko przyrządzone było wyśmienicie przez najsławniejszego w kraju kucharza, ale gdy ukazał się pasztet przez królowę przygotowany... zbladł król, widząc jego objętość.
— A toć zjadłbym go sam — myślał król — taki mały, choć prosiłem królowej, aby był bardzo duży i bardzo tłusty... Tyle osób na jeden mały pasztet!...
Ukrajał kawał, bierze do ust i naraz odkłada na talerz... Co to jest? czego tu brakuje?
Ach! wiem, wiem, zamało jest słoniny...
Na nic pasztet, na nic!
I zemdlony pada na królewski fotel, wywołując przerażenie i grozę...
Biegną wszyscy do ukochanego króla, cucą go, wlewają otrzeźwiające środki, a gdy przychodzi do przytomności, zapytują, coby go tak przejęło?..
Król żali się, że pasztet za chudy, że tak prosił swą żonę, aby sama swemi rączkami przyrządziła mu ten przysmak, a tymczasem chudy jest i niesmaczny.
Królowa podeszła do króla i opowiedziała mu o tem, jakto myszki wyjadły jej słoninę, jak królowa myszy sprowadziła swoich kuzynów, kuzynki, ciotki i dzieci i jak obronić się od nich nie mogła...
Gdy skończyła opowiadanie, padła jak kwiat złamany na posadzkę, omdlała ze wzruszenia i żalu, że ukochanemu swemu mężowi nie mogła dać należycie przyrządzonej potrawy.
Zaniesiono ją do jej komnaty, ocucono i ułożono na łóżku, aby po wstrząśnieniach moralnych całego dnia wypoczęła i pozostawiono z damami dworu i służebnemi.
Król zaś oburzony do głębi na mysią gromadę, która mu wyjadła słoninkę, wnet rozkazał dworzanom, aby wytępili całą rodzinę z pod komina, aby ani jedna myszka, ani jeden szczur w zamku nie pozostał.
Wyruszyli dworzanie do komnat zamkowych, zastawili pułapki we wszystkich kątach, a w kuchni, umieścili największą ich ilość i najbardziej kunsztownie obmyślanych. Z takich pułapek nigdy żadna myszka ocalić się nie była w stanie.
Wyłowiono wszystkie myszy: panny i mężatki, wdowy i wdowców, córki i synów, babcie i wnuczęta, wszystko wystraszone, z ogonkami podwiniętemi siedziało, czekając smutnego losu.
Nie złapano tylko królowej myszek... Zamądra była na to, aby wpaść do samotrzasku... Wyszła z zamku, obleczona w kawał odgryzionego z surduta kucharza, czarnego sukna, na znak żałoby po rodzinie, ale odchodząc, zagroziła tak królowej:
— Potraciliście mi dzieci i wszystkich, których kochałam... Ale pamiętaj, królowo, że i twoje dziecię, które ci się w krótce narodzi, żyć długo nie będzie... Zagryzę je, tak jak wyście pomordowali moje dzieciny.
I na znak, że spełni to, co obiecuje, podniosła prawą łapkę do góry i patrząc mściwym wzrokiem na łzawą złotowłosą królowę — odeszła...
Gdy narodziło się dziecię, królowa otoczyła je damami dworskiemi, które trzymały na kolanach koty, aby były gotowe dziecka bronić, a i sama, o ile czas pozwalał, pilnowała swojej córeczki.
Ale trudno sen odpędzić. Razu pewnego usnęły pilnujące dziecko damy. Skorzystała z tego czatująca całą noc przy nich myszka i rzuciła się wnet na dziecko.
Szmer stąd powstały zbudził jedną z dam, narobiła straszliwego krzyku, przepędziła mysz i puściła za nią kota...
Kot złapał mścicielkę i zagryzł, ale zanim ją pożarł, odezwała się jeszcze głosem słabnącym:
— Pomściłam śmierć moich dzieci i całej mojej rodziny, zamieniłam królewnę w potwora.
Na te słowa podbiegła nieszczęśliwa królowa do kołyski i ze zgrozą krzyknąwszy, opuściła się przerażona na posadzkę.
Przybieżono do córki królewskiej i cóż ujrzano? Zamiast pięknej, różowej twarzyczki dziecka, zobaczono popielatej barwy pyszczek mysi, uszki porosłe były sierścią, usta sięgały do ucha... Nie uśmiechała się już do matki, jak dawniej, nie wyciągała rączek na jej zawołanie... Głucha na pieszczoty, brzydka jak potworek była wprost odrażającą...
Król kazał wnet zawołać swego łowczego i rozkazał:
— Masz do wyboru: albo wysokie dostojeństwa, albo śmierć...
Jeśli po latach czternastu przywrócisz królewnie urodę, zostaniesz wyniesiony na godność mego marszałka, jeśli ci się nie uda, zginiesz...
Łowczy odszedł od króla bez najmniejszej nadziei przywrócenia urody królewnej. Bo i skądże on wie, co może zmazać jej brzydotę, wszak nie jest czarodziejem ani też nie ma znajomości z czarownicami.
Przygotowany na to, że po kilkunastu latach umrze niewinnie, porządkował swe interesy, oswajając się coraz bardziej z myślą o śmierci.
Na kilka lat przed ostatecznym terminem przywrócenia urody, wyszedł na spacer do lasu i ujrzał małą omszoną chatkę na kurzej nóżce stojącą.
Wszedł do wnętrza i zobaczył starą, siwą babuleńkę, która się w te doń odezwała słowa:
— Szukasz, biedaku, sposobu ocalenia swego życia, wszak prawda? I straciłeś już pewno nadzieję... Ale ja ci coś poradzę. Jest bowiem ratunek dla ciebie, szukaj jeno cierpliwie...
Poszedł łowczy i radę taką otrzymał. Znajdź orzech kokosowy i człowieka, któryby zgryzł skorupę. Jądro zje królewna, a uroda jej przywróconą zostanie.
Znalazł orzech, ale gdzież szukać człowieka, który, jak mu dodał na odejściu astrolog, miał być nie golonym nigdy i obuwia przez życie całe nie używać.
Szukał, szukał, wreszcie stracił nadzieję... A tu dni kilka oddzielało go od terminu...
Wreszcie pewnego dnia usiadł znużony nad szemrzącym cicho strumykiem i pogrążył się w smutnej zadumie...
Oto opuści cudną swoją ojczyznę i ukochaną swoją rodzinę i nie ujrzy pięknego kwiecia i ślicznych lasów i kniei... Nie pojedzie z królem na łowy, nie zatrąbi ze zwycięzkiego rogu... I za co? Czemże zawinił nieszczęsny? Za jedną nie złowioną w zatrzask myszkę zostanie za dni parę ścięty!...
Pogrążony w swych ponurych myślach, nie spostrzegł, jak zbliżył się doń w długą szatę odziany człowiek i przemówił:
— Żal mi ciebie, dobry człowieku, — chodź ze mną, a może znajdziemy radę... Jestem ten, co odgaduję myśli ludzkie i pośpieszyłem ci na pomoc...
W mieście, do którego pójdziemy, jest taki, co się nigdy nie golił, obuwia nie nosił i zgryzie najtwardszą łupinę. Weź orzech i chodźmy...
Znaleźli miejsce, gdzie krył się ów rycerz w żelaznej zbroi i o żelaznych szczękach. Leżał za oknem wystawowem, aby wielkość jego i nadzwyczajną podziwiano siłę...
Dziwny tkwił nad nim napis: „Dziadek od orzechów“...
Łowczy wszedł do sklepu, aby go kupić i o warunki zapłaty wypytać, gdy naraz z owego dziadka powstał rycerz wspaniały w srebrzystej zbroi i cudnej męskiej postaci...
Stał przed nim, tak mówiąc: — Wiem, pocoś przyszedł i pomogę ci w przywróceniu urody królewnie i zachowaniu tem samem twego życia. Ale zrobię to tylko w takim razie, jeśli rękę królewny otrzymam...
— Spodziewam się, rycerzu, że nie odmówią ci tego za łaskę, jaką im wyświadczysz... Jedźmy więc czemprędzej do zamku, bowiem jeden dzień tylko przedziela nas od ostatecznego terminu.
Gdy zajechali przed króla, łowczy przedstawił całą sprawę, zapytując, czy rycerz otrzyma królewnę, jeśli ją zmieni na cudną młodą dziewicę... Pod tym warunkiem bowiem chce zetrzeć brzydotę z jej twarzy...
Cóż robić mieli rodzice? Zgodzili się chętnie na wszystko. Przyprowadzono królewnę, służba przyniosła srebrny półmisek, na którym ułożono orzech i dano do zgryzienia rycerzowi.
Rycerz rozgryzł zębami i ułożył ręką w jebwabnych rękawicach na półmisku, poczem podał królewnie, która po zjedzeniu jądra zamieniła się znów w piękną, jak marzenie dziewicę.
Rycerz ożenił się z królewną i byli bardzo, bardzo szczęśliwi.