<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Pałac Corsini w Rzymie.

A tymczasem, kiedy już jesteśmy na drodze do Rzymu, wyprzedźmy naszego ambasadora i stańmy pierwsi u Championneta — tak jakeśmy już uprzedzili go przejeżdżając przed nim do kowala don Antonia.
W jednej z największych sal ogromnego pałacu Corsinich w którym z kolei zamieszkiwali Józef Bonaparte, ambasador Rzeczypospolitej i Berthier, który przebył tu podwójne morderstwo, Bassevilla i Duphota — dwóch mężczyzn przechadzało się w czwartek 24 września, pomiędzy jedenastą a dwunastą, zatrzymując się od czasu do czasu przed wielkiemi stołami, na których rozłożony był plan Rzymu starożytnego i nowożytnego zarazem, plan prowincji rzymskich zrobiony według traktatu Folentino i cały zbiór sztychów Piraneza; na mniejszych stołach leżały książki: historja starożytna i nowożytna, pomiędzy któremi można było widzieć, zmięszane bez ładu Tytusa Liwiusza, Polibiusza, Montecuculego, komentarze Cezara, Tacyta, Wirgillego, Horacjusza, Juvenalisa, Machiavela, zbiór nakoniec prawie kompletny dzieł klasycznych, odnoszących się do historji Rzymu i do wojen Rzymskich; na każdym wreszcie z tych stołów, stał prócz tego kałamarz, leżały pióra, arkusze papieru zapisane notatkami obok arkuszów czystych, oczekujących aby je zapisano i które wskazywały że chwilowy gość pałacu, wypoczywał po trudach wojennych, oddając się jeżeli nie w zupełności studjom mędrca to przynajmniej rozrywkom uczonego.
Ci dwaj mężczyźni byli prawie w jednym wieku, gdyż jeden z nich miał lat trzydzieści sześć, a drugi trzydzieści trzy.
Starszy był zarazem mniejszego wzrostu: używał jeszcze pudru 89. pozostał mu harcab, minę miał arystokratyczną i zawdzięczał jej bez wątpienia wykwintnej czystości swego ubrania, cienkości i białości bielizny; oko miał żywe pełne wyrazu stanowczości, determinacji i śmiałości, brodę pielęgnował starannie; nie zapuszczał ani wąsów ani faworytów; mundur nosił generała republikanina Dyrektorjatu; jego kapelusz, szabla i pistolety leżały na stole, blisko krzesła na którem miał zwyczaj siadać, dosyć mii było wyciągnąć rękę aby je dostać.
Był to właśnie Jan Stefan Championnet, wódz naczelny armii Rzymu, któregośmy już szczegółowo opisali czytelnikowi.
Drugi był wyższego wzrostu i jakeśmy to już powiedzieli blondyn. Świeża cera zdradzała pochodzenie z południa, oko miał niebieskie, jeszcze pełne ognia, nos średni, usta wąskie, podbródek wystający, właściwy rasom białym to jest podbijającym; wyraz spokoju rozlanym był na jego twarzy; człowiek ten w ogniu nietylko że musiał okazywać odwagę niezłomną, ale był nadto wodzem mądrym, niewyczerpanym w środkach, a zawdzięczał to wszystko swej zimnej krwi. Pochodził z rodziny irlandzkiej, ale urodził się we Francji; początkowo służył w korpusie irlandzkim Dillona, odznaczył się pod Jemmapes, został po bitwie mianowany pułkownikiem, pobił księcia Jork w kilku potyczkach, w roku 1795 przeszedł Wahał po lodzie, wziął do niewoli na czele swojej kawalerji całą flotę holenderską, został mianowany generałem dywizji i wreszcie został odesłany do Rzymu, gdzie dowodził dywizją pod Championnetem.
Był to Józef Aleksander Macdonald, późniejszy marszałek Francji, a wreszcie książę Tarantu.
Gdyby tych dwóch mężów był kto widział rozmawiających, byłby ich wziął za wojskowych, ale przysłuchawszy się uważnie ich rozmowie sądziłby z pewnością: że ma przed sobą dwóch filozofów, archeologów i historyków.
Nic to dziwnego, rewolucja francuzka mieszając wszystkie klasy, tworzyła wojsko swoje z rozmaitych warstw społeczeństwa, a więc też obok Kartuszów znajdowali się Championety i Segury, to jest obok żywiołu materjalnego i grubiańskiego żywioł niematerjalny i oświecony.
— Otóż mój drogi Macdonaldzie, mówił Championnet do swego podporucznika, im więcej badam historję Rzymu a szczególniej tego wielkiego bohatera, znakomitego mówcę, wielkiego prawodawcę, znamienitego filozofa, wielkiego poetę, wielkiego polityka, jednem słowem Cezara i którego komentarze powinny być katechizmem każdego męża, pragnącego stanąć na czele wielkiej armii, tem więcej się przekonywamy, że nasi profesorowie wykładający historję, mylili się pod względem żywiołu jaki Cezar miał przedstawiać w Rzymie. Lukan, napróżno napisał na cześć Katona jedne z najpiękniejszych wierszy, jakie napisane były niegdyś po łacinie — bo Cezar mój przyjacielu przedstawiał ludzkość; a Katon tylko prawo.
— A Brutus i Kasiusz kimże byli? zapytał Macdonald z uśmiechem niedowierzania.
— Brutus i Kasiusz — no, pewno podskoczysz pod sam sufit, gdyż wiem o tem dobrze, dotknę przedmiotu twej czci Brutus i Kasiusz byli to dwaj republikanie z kolegium, jeden dobrej a drugi złej wiary, rodzaj laureatów ze szkoły Ateńskiej, niezgrabni naśladowcy Hormodiusza i Arystogitona, krótkowidze, którzy dalej nie widzieli nad długość swego sztyletu, umysły ciasne, które nie mogły zrozumieć przerobienia świata o jakiem marzył Cezar, a dodam jeszcze, że my republikanie inteligentni, powinniśmy uwielbiać Cezara, a przeklinać jego morderców.
— Jest to paradoks mój generale, wprawdzie można go utrzymać, ale chcąc przekonać innych aby go przyjęli za prawdę, potrzeba na to twego rozumu i wymowy.
— Ale, mój kochany Józefie, przypomnij sobie naszą przechadzkę wczorajszą do muzeum kapitolińskiego, wszak nie bez racji mówiłem do ciebie: Macdonaldzie, przepatrz się biustowi Brutusa: Macdonaldzie! patrz na tę głowę Cezara. Czy pamiętasz.
— O pamiętam dobrze.
— A więc porównaj to czoło wspaniałe, ale jakby ściśnięte, ocienione włosami spadającemi aż do brwi — jest to cecha typu prawdziwie rzymskiego, nadto porównaj te brwi gęste, zmarszczone, ocieniające oko ponure, z czołem szerokiem i otwartem Cezara, z jego oczami orła.
— Albo sokoła occhi griffagni, powiedział Dante.
Nievris et vegetis oculis, powiedział Siusztong, a ja wolę odwołać się do Swetoniusza, jego oczy czarne i pełne życia; przestańmy tylko na tem orzeczeniu a przekonasz się łatwo, który z nich dwóch miał inteligencję. Zarzucają Cezarowi że wpuścił do senatu senatorów niezdolnych; w postępowaniu tem leżał jego geniusz, a tem samem i geniusz Rzymu. Ateny, a przez Ateny rozumiem Grecję, Ateny były tylko kolonią, roili się tam niby pszczoły, i działali na zewnątrz. Rzym przedstawiał zabór, wzdychał do panowania nad światem i przerabiał go na swój sposób: cywilizacja wschodnia, Egipt, Syrja, Grecja, wszystko ulegało Rzymowi, przeszło niejako przez jego miecz, tak samo jak barbarzyńskie ludy zachodnie Iberja, Galia, Armoryka nawet; pokolenie semityckie, w osobie Kartaginy i Judea oparły się Rzymowi, ale Kartagina została zniszczoną, żydzi poszli w rozsypkę, świat nakoniec cały zapanował nad Rzymem, bo świat cały zawarty jest w Rzymie; po Augustach, Tyberjuszach, Kaligulach, Klaudjuszach, Neronach, to jest po Cezarach rzymskich, nastąpią Flawiusze, którzy są już tylko Italczykami, nareszcie wstąpią na tron Antoninowie, są to już Hiszpanie, Gallowie, z kolei ukażą się Septymy, Karakalle, Heliogabale, Aleksandry Sewery, rodem z Afryki i Syrji, nawet Arab Filip i Grot Maksymus po Aurelianach i Probusach tych surowych wieśniakach z Ilyrji, zasiądą na tronie, który runie pod Hunnem Augustulem; ten ostatni zakończy życie w Kampanii, z pensją sześć tysięcy liwrów złotem, jaką mu wyznaczy Odoakr król Herulów. Wszystko to krążyło z kolei koło Rzymu, a Rzym zaś dotąd stoi niewzruszony. Capitole immobile saxum.
— Czy czasem nie temu pomięszaniu ras Italiowie zawdzięczają ustalenie odwagi i męzkość charakteru? spytał Macdonald.
— Ach myślisz pod tym względem jak inni, kochany Macdonaldzie, sądząc o rzeczach z pozoru; a więc ponieważ lazaroni są nikczemni i leniwi, czy można powiedzieć że wszyscy Neapolitańczycy są podli i próżniacy. Przypatrzmy się tym dwom indywiduom, które Neapol nam przysłał, Solvacie Palmieremu i Hectora Caraffę: czy możesz mi wymienić w naszych legionach dwie również potężne osobistości? Różnica jaka istnieje pomiędzy Italami a nami mój kochany Józefie, a lękam się aby ta różnica nie wypadła na niekorzyść naszą, jest ta właśnie, że my wierni naszemu zwyczajowi niejako feodalnemu, poświęcamy się dla jednego człowieka, gdy tymczasem w Italii w ogóle ludzie umierają dla idei. Włosi wprawdzie nie szukają jak my bezużytecznych awanturniczych przygód: myśmy zwyczaj ten odziedziczyli po naszych przodkach starych Gallach; nie ubóstwiają oni również zwyczajem rycerskim kobiety jak my, bo historja ich nie ma ani Joanny d’Arc, ani Agnieszki Sorel; nie oddają się przytem marze niom pełnym entuzjastycznych uniesień, będący zabytkiem świata feodalnego, bo nie mają ani Karola Wielkiego, ni Ludwika świętego, ale są w posiadaniu czegoś lepszego, mają ducha poważnego, obcego hymerycznym sympatjom. U nich wojna stała się przedmiotem nauki; kondotierzy italscy mogą być naszemi mistrzami w strategii. Czemże są nasi wodzowie średnich wieków, nasi rycerze z pod Grecy, Poitiers i Azincourt, obok takich Sforzów, Malatestów, Bracciów, Cangrandów, Baglionich, Farnesów, Carmagnolów, Ezzelinów? Najpierwszy wódz starożytności Cezar, był włochem, a Bonaparte skruszy nas wszystkich jednego po drugim, tak jak Cezar Borgia chciał owładnąć całą Italją, a ten mały Bonaparte, o którym myślą że zamknął się bezczynnie w Egipcie, wyjdzie on z tamtąd, nie tym to owym sposobem, choćby miał pożyczyć skrzydeł Dedala i użyć pomocy skrzydłopiórego rumaka Astolfa; człowiek ten jest także mężem z rasy Italskiej. Aby się o tem przekonać, dosyć jest spojrzyć na jego profil ostry, chudy; jest w nim coś. co przypomina zarazem Cezara, Danta i Machiawela.
— Przyznaj przynajmniej mój kochany generale, chociaż jesteś tak wielkim ich wielbicielem, że zachodzi wielka różnica pomiędzy rzymianami Grabami, a nawet rzymianami Colas Rienci, a cóż dopiero dzisiejszymi.
— Ale nie taka znów wielka jak ci się zdaje Macdonaldzie. Powołaniem rzymianina starożytnego była wojna i polityka, musiał on najprzód podbić świat, później mógł nim rządzić. Ale z kolei sam podbity i rządzony nie mogąc już działać, począł marzyć. Od trzech tygodni jak tu jestem, przyglądam się na ich ulicach i placach publicznych tej masie monumentalnej; a więc mój drogi, ci ludzie stali się w oczach moich płaskorzeźbami z kolumny Trajana; ludźmi co z niej zstąpili. Tak jest, w moich oczach nie są oni czem innem, tylko że to są żyjące figury płaskorzeźby, wielki pan, za nadto wielki władca świata, aby się mógł zniżyć do pracy. Dla tego też żeńców sprowadzają z Abruzów, tragarzy z Bergamu; dziury w ich płaszczach łatają im nie ich żony ale żydzi, bo czyż ich żony nie są matronami z czasów Lukrecji, przędzącemi len i pilnującymi domu — nie, ale matronami z czasów Katyliny i Nerona, które uważały za hańbę wziąść igłę do ręki. Uczyniłyby to wtenczas bezwątpienia, gdyby miały nią przekłuć język Cycerona, lub wykłuć oczy Oktawii. I jakże chcesz aby potomkowie tych którzy zbierali swoje porcje chleba idąc z portu do portu, którzy sześć miesięcy żyli ze sprzedaży swoich wotów na polu Marsowem, którym Katon, Cezar, August kazał rozdawać zboże, dla których Pompejusz budował forum i łaźnie, którzy mieli prefekta liweranta obowiązanego ich żywić i którzy mają go i dzisiaj, z tą różnicą że im już nie dostarcza żywności — aby potomkowie ci mogli zniżyć się do pracy? Nie! ci ludzie nie mogą pracować. Lud żebraków? Jedno tylko możesz wymagać od tego ludu po utracie jego korony: jeżeli ma żebrać, niech żebrze szlachetnie i właśnie to czyni. Możesz mu zarzucić okrucieństwo ale słabości nigdy, bo jego nóż odpowie za to. Jego nóż nie opuszcza go nigdy, jak szpada nie opuszcza legionisty, nóż to jego miecz. Nóż jest bronią niewolnika.
— Wiemy coś o tem. Z tego okna wychodzącego na ogród możemy rozpoznać plac, na którym zamordowali Duphota, a z tego znów które wychodzi na ulicę widzimy plac na którym zamordowali Bassevilla... Ale co widzę... ot... tam, krzyknął Macdonald nagle z zadziwieniem, powóz pocztowy zbliża się w naszą stronę. Na Boga, to obywatel Garat.
— Co za Garat?
— Ambasador Rzeczypospolitej w Neapolu.
— To niepodobna!
— Ależ to on generale.
Championnet zwrócił wzroku a ulicę, rozpoznał Garata i domyśliwszy się czegoś ważnego z powodu jego przybycia, pobiegł do drzwi salonu, który zamienił w bibljotekę i w gabinet pracy.
W chwili właśnie gdy drzwi otworzył, ambasador schodził ze schodów.
Macdonald chciał się oddalić, ale Championnet go zatrzymał.
— Jesteś moją lewą ręką, rzekł, a niekiedy nawet prawą, zostań więc mój kochany.
Obadwaj oczekiwali z niecierpliwością nowin jakie Garat przynosił z Neapolu. Powitanie było krótkie. Championnet uścisnął dłoń Garata: Macdonald został przedstawiony, a Garat rozpoczął opowiadanie.
Opowiadanie składało się z faktów nam już znanych: o przybyciu Nelsona, uroczystości wydanych na jego cześć i deklaracji do której ambasador czuł się w obowiązku, aby zabezpieczyć godność Rzeczypospolitej.
Potem, nawiasem, ambasador opowiedział wypadek jaki mu się zdarzył pomiędzy Castellane a Itrią, jak uszkodzenie pojazdu zmusiło go zatrzymać się u kowala don Antonia, jak spotykał stare księżniczki z ich eskortą, której niepozwolił iść dalej; jak nakoniec był świadkiem morderstwa zięcia don Antonia, jakiego się dopuścił młody człowiek zwany Fra Diavolo, który podług zwyczaju uciekł w góry by zostać bandytą, i tym sposobem uchronił się od zasłużonej kary, i jak wreszcie polecił brygadjerowi Marcinowi przyprowadzić swój pojazd, kiedy tymczasem najął drugi w Fondi, w którym przybył do Rzymu bez najmniejszego już wypadku spóźniwszy się o ośm godzin tylko.
Brygadier Marcin i czterej ludzie składający eskortę mieli przybyć według wszelkiego prawdopodobieństwa nazajutrz.
Championnet nie przerwał ani razu opowiadania ambasadorowi, w nadziei że coś usłyszy o swoim posłańcu, ale obywatel Garat skończył swoję rzecz, nie wymówiwszy ani razu nazwiska Salvatego Palmieri. Championnet począł się obawiać czy właśnie ambasador nie wyjechał z Neapolu przed przybyciem jego adjutanta i czy tym sposobem nie skrzyżowali się w drodze.
Wódz naczelny niespokojny i nie wiedząc coby się mogło przytrafić Salvacie po wyjeździe ambasadora, już miał zadać tysiące pytań, gdy nagle hałas powstający w przedpokoju zwrócił jego uwagę; w tejże chwili drzwi się otworzyły i żołnierz stojący na straży oznajmił; że jakiś wieśniak chce koniecznie mówić z generałem.
W tejże chwili, głos obcy pragnąc przekrzyczeć żołnierza, zawołał z całej siły:
— To ja generale, ja Hektor Caraffa, przynoszę ci wiadomość od Salvaty.
— Wpuść go, wpuść, krzyknął Championnet. Jużem się chciał o ciebie pytać obywatela Garata. Chodź Hectorze, chodź, oczekuję cię całem sercem.
Hrabia de Ruvo wpadł do sali i rzucił się na szyję generałowi.
— Ach! mój generale, mój kochany generale zawołał, jakże się cieszę że cię widzę.
— Mówiłeś o Salvacie — Hectorze? Jakież wieści przynosisz o nim?
— Dobre i złe zarazem; dobre, gdyż miał już zginąć a ocalał, złe, gdyż podczas jego zemdlenia ukradziono mu list, który mu dałeś do obywatela Garata.
— Dałeś mu list do mnie generale, spytał Garat.
Hector odwrócił się.
— Ach! to ty panie jesteś ambasadorem Rzeczypospolitej, spytał się Garata.
Garat skinął głową.
— Złe wieści, złe wieści, szeptał Championnet.
— Z jakiego powodu, wytłumacz mi generale, spytał ambasador.
— Ależ mój ambasadorze nie jesteśmy w stanie stanąć do boju, właśnie pisałem ci o tem, wspominająć w liście że nam brak wszystkiego: ludzi, pieniędzy, chleba, amunicji. Prosiłem cię ażebyś poruszył wszelkie sprężyny by tylko czas jakiś utrzymać pokój pomiędzy państwem Obojga-Sycylii a Rzeczpospolitą, zdaje się, że mój posłaniec przybył za późno, po twojem wyjeździe, że został rannym. Opowiedz nam to wszystko Hectorze. Jeżeli mój list wpadł w ich ręce, byłoby to w istocie wielkie nieszczęście, ale stałoby się jeszcze większem, gdyby mój kochany Salvato miał umrzeć z ran zadanych, bo mówiłeś mi że był ranionym, wszak tak? że go chciano zamordować, coś podobnego, nieprawdaż?
— Tak jest. Szpiegowano go, postępowano za nim, czekało na niego przy wyjściu z pałacu królowej Joanny w Margelinie sześciu ludzi. Ale znając Salvata, domyślisz się łatwo, że nie pozwolił zabić się jak kurczę: zabił dwóch w obronie życia i dwóch zranił, ale w końcu jeden ze zbirów jak sądzę ich wódz Pasquale Simone, zbir królowej, rzucił w niego swym nożem, nóż zagłębił mu się w piersi aż po rękojeść.
— A w czyje wpadł ręce i gdzie jest obecnie?
— O uspokój się mój generale, są zuchy mające szczęście; upadł w objęcia najpiękniejszej kobiety z całego Neapolu, która ukryła go przed wszystkiemi, a najprzód przed mężem.
— A rana, rana Hektorze? zawołał generał, wiesz że kocham Salvatę jak własnego syna.
— Rana jest dosyć niebezpieczną, ale nie śmiertelną; prócz tego jeden z najlepszych doktorów Neapolu, a nadto przychylny naszej sprawie, ma o nim staranie i zaręcza za jego życie. Ale jakże był wspaniałym nasz Salvato; nigdy ci nie opowiadał historji swego życia, jest to straszna historja mój kochany generale; coś na kształt Macduffa Szekspira, także wydobyto go żywcem z martwego łona matki, opowie ci to wszystko kiedyś, a może wśród wieczornej gawędki w biwaku, aby ci czas przeszedł mile; ale teraz mamy o czem innem myśleć: mordowanie naszych rozpoczęło się w Neapolu; Cirillo o dwie godziny później przywiózł mi właśnie te nowiny, a czy wiesz co stanęło mu na drodze, oto stos na którym lazzaroni spalili żywcem dwóch braci de la Torre.
— Nędznicy! zawołał Championnet.
— Wystaw sobie mój generale, spalili poetę i bibljomana; powiedz mi co ci ludzie mogli im wyrządzić złego; mówią prócz tego, o jakiejś wielkiej naradzie, która miała mieć miejsce w samym pałacu: wiem o tych szczegółach od Nicolina Caracciolo, który jest kochankiem la San Clemente, jednej z dam honorowych królowej; wojna przeciwko Rzeczypospolitej, została już zdecydowaną, Austrja daje wodza naczelnego.
— Czy znasz go?
— Jest nim baron Karol Mack.
— To nie zbyt straszna osobistość.
— Tak jest, ale coś gorszego. Anglia miesza się w tę sprawę i daje pieniądze, już mają 60.000 żołnierza, gotowego do wymarszu, mają iść na Rzym za dni ośm, no to już wszystko, co ci powiedzieć miałem generale.
— Niech ich piorun spali! alboż nieszczęścia nie dosyć, odpowiedział Championnet. — I zwracając się do ambasadora: — Widzisz mój kochany Garacie, że nie ma i chwili do stracenia; na nasze szczęście, otrzymałem wczoraj dwa miliony kartaczów, nie mamy armat, ale z dwoma miljonami kartaczów i z 1.000 lub 1.200 karabinami zabierzemy armaty neapolitańskie.
— Zdaje mi się że Salvato mi wspominał, że nie masz więcej nad dziewięć tysięcy żołnierza.
— Tak, ale liczę że dostanę w posiłku do trzech tysięcy ludzi, zdolnych do boju. Czy jesteś bardzo strudzony Hectorze?
— Nigdy nie czuję się strudzonym generale.
— A więc jesteś gotów do wyjazdu do Medjolanu?
— Jak tylko zjem śniadanie i zmienię ubranie, gdyż umieram z głodu i cały jestem zabłocony; drogi prowadzące przez Isolettę, Agnani, Frosinoe są strasznie zepsute po burzy. Pojmuję dla czego twoi żołnierze stojący na straży generale, nie chcieli mnie wpuścić do ciebie.
Championnet zadzwonił; na odgłos znanego mu dzwonka wszedł kamerdyner generała.
— Śniadanie, kąpiel, ubranie dla obywatela Hectora Caraffy, niech wszystko to będzie gotowe: kąpiel za dziesięć minut, odzież za dwadzieścia, śniadanie za pół godziny.
— Generale odpowiedział kamerdyner, żadne twoje ubranie nie przyda się dla obywatela Caraffy, jest wyższym od ciebie o całą głowę.
— Oto masz rzekł Garat klucz od mojej walizy, otwórz ją i weź bieliznę i ubranie dla hrabiego de Ruvo, jest prawie mego wzrostu, otóż w tej chwili można zastosować te słowa: na wojnie jak na wojnie.
— W Medjolanie znajdziesz Jouberta; mówię do ciebie Hectorze, posłuchaj mnie więc, wtrącił Championnet.
— Nie straciłem ani jednego słówka, generale.
— W Medjolanie znajdziesz Jouberta, powiesz mu by się urządził jak tylko będzie mógł najlepiej, ale potrzeba mi koniecznie trzech tysięcy ludzi, bo inaczej Rzym będzie stracony; niech ich odstawi Kellermanowi, naturalnie jeżeli to będzie mógł uczynić; jest to wyborny generał kawalerji, a właśnie brak nam jej bardzo; przyprowadzisz ich Hectorze i pójdziesz z nimi na Civita-Castellanę; tam prawdopodobnie się spotkamy. Nie mam potrzeby zalecać ci pospiechu.
— Mój generale, to nie potrzebne człowiekowi, który w czterdziestu ośmiu godzinach odbył siedmdziesiąt mil przez góry.
— Masz słuszność.
— Prócz tego, rzekł Carat dostawię obywatela Caraffę do Medjolanu, moja kareta pocztowa przybędzie z pewnością jutro.
— Nie potrzebujesz czekać na twoją karetę kochany ambasadorze, pojedziesz moją rzekł Championnet. W chwili obecnej, nie ma ani chwili do stracenia. Macdonaldzie napisz proszę cię w mojem imieniu do wszystkich generałów korpyśnych którzy stoją w Teracinie, Pipernie, Prossedi, Frosinone, Veroli, Tivoli, Ascoli, w Fermo i Maceracie, by nie czynili najmniejszego oporu, a jak tylko dowiedzą się że nieprzyjaciel przeszedł granicę, niech się razem połączą, unikając wszelkiego zobowiązania się co do Civita-Castellany.
— Jakto! zawołał Garat, generale oddajesz Rzym neapolitańczykom, nie próbując nawet stawić im czoło.
— Oddałbym im Rzym nawet bez wystrzału, ale bądź spokojny, nie na długo go opuszczam.
— Mój kochany generale, wiesz daleko lepiej jak ja co masz czynić w tym względzie.
— Wiem tylko tyle o strategii wojennej, o ile wyczytałem o niej w Machiavelu.
— A cóż pod tym względem Machiavel pisze?
— A więc to ja mam mówić o Machiavelu dyplomacie, który dzieło jego powinien umieć na pamięć. A więc — mówi... Słuchaj Hektorze, słuchaj Macdonaldzie. Machiavel mówi: „Cała tajemnica dotycząca wojny zależy na dwóch rzeczach: czynić to wszystko czego nieprzyjaciel domyślić się nawet nie może i pozwolić mu czynić to wszystko o czem jesteśmy pewni że uczyni; spełniając pierwszą radę, udaremnisz tym sposobem jego plany obrony; a wykonywając drugą niszczysz wszelkie jego sposoby napaści“. Czytaj Machiavela, jest to wielki człowiek mój kochany Garacie, a kiedy go przeczytasz...
— A kiedy go przeczytam?
— Zacznij go czytać na nowo.
W tej chwili drzwi się otworzyły i kamerdyner znów się ukazał.
— Otóż, mój kochany Hectorze, Scypion ci oznajmia że twoja kąpiel już gotowa. A tymczasem zanim Macdonald skończy pisać listy, powiem Garatowi, co ma donieść Dyrektorjatowi o nadużyciach jakich się dopuszczają jego ajenci w Rzymie; poczem siądziemy do stołu i napijemy się wina z piwnicy Jego Świętobliwości, za przyszłe a szczęśliwe nasze wejście do Neapolu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.