Lekarz obłąkanych/Tom II/LIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LIV.

— Przyszłość Edmy cię przeraża? — powtórzyła Paula.
— Bardzo.
— A dla czego?... Cierpieć będzie okropnie, ale w jej wieku rany goją się prędko... To prawo natury... Czego teraz możemy się tylko obawiać, to nagłego, niespodziewanego wstrząśnienia... Kochany doktor skonstatował u panny Delariviére symptomata choroby sercowej w pierwszym rozwoju... Jego nauka i troskliwość zdołały zapobiedz złemu, ale mogłoby się odezwać ono przy tak wielkiem wzruszeniu.
Fabrycjusz potrafił przystroić twarz w wyrazy współczucia i smutku.
— Kochana Paulo! — szepnął — nie śmierć wuja przedstawia przyszłość Edmy w czarnych kolorach, ale raczej fałszywe, rozpaczliwe położenie, jakie ta śmierć w świecie jej uczyni...
Panna Baltus i doktor Vernier spojrzeli na Lecléra z widocznem zdziwieniem.
— Nic a nic nie rozumiem — odezwała się panna Baltus.
— Bo nie wiesz pewnej rzeczy... moja droga Paulo...
— Więc mi powiedz.
I tu opowiedział Fabrycjusz o niezatwierdzonym jeszcze ślubie przez ustawy francuskie pana Delariviére z Joanną; skutkiem czego Edma według tych ustaw za ich córkę uznaną być nie mogła.
Grzegorz Vernier, chociaż bardzo zmartwiony nieprzewidzianym zgonem bankiera; słuchał tych słów z pewną radością. Edma była bez rodziny i pozycji... Winszował sobie w głębi duszy, bo teraz pomiędzy nią a nim nie istniała żadna przeszkoda.
— Panie Leclére — odezwał się Grzegorz drżącym trochę głosem — ja zaś myślę, że nie potrzeba tak czarno patrzeć na rzeczy... Położenie panny Edmy jest wprawdzie dotkliwe, ale może się zmienić najłatwiej w świecie...
— A cóż na to potrzeba, proszę pana? — zapytał Fabrycjusz.
— Aby uczciwy człowiek, pokochawszy pannę Delariviére z całej duszy i uzyskawszy jej wzajemność, poprosił o jej rękę i został jej mężem!...
— Ma pan rację i pragnąłbym szczerze, aby to kochane dziecko trafiło na człowieka, o jakim mówisz. Pragnę tego bardzo, ale prawie nie mam nadziei!...
— Dla czego?
— Boże drogi... wszak pan znasz dobrze świat i ludzi... Znasz pan dobrze Don Quichotowskie uczucia, gotowe niby do zwalczania głupich przesądów... Ale gdy przychodzi chwila stanowcza, rycerze ci spostrzegają nagle, że za dużo liczyli na swoje siły... Boją się opinji i cofają... Patrzyłem na to nieraz... Obawiam się też, aby znowu nie powtórzyła się ta sama historja...
— Nie obawiaj się pan, panie Leclére, bo z pewnością tego nie będzie... Jestem najzupełniej o tem przekonany...
— Ty panie doktorze?...
— Tak, ja... To co od pana posłyszałem, pozwala mi wypowiedzieć się otwarcie w kwestji, którejbym dzisiaj z rana nie śmiał był dotknąć jeszcze... Pan Delariviére nie żyje... więc do pana jako do kuzyna panny Edmy, wypada mi się udać... Panu muszę zatem powiedzieć: „jestem człowiekiem uczciwym i pracy się nie boję”. Położenie moje obecne jest już nie złe materialnie, a coraz będzie lepsze. Kocham pannę Edmę z całej duszy, pragnę uczynić ją szczęśliwą i proszę pana o jej rękę.
— Ach! doktorze — wykrzyknęła Paula — jakże to pięknie z twojej strony!...
— Czyż zasłużyłem na takie szczęście, proszę pana — odrzekł Grzegorz.
— Moja odpowiedź, — pomyślał Fabrycjusz — uczyni mi z tego człowieka nieprzyjaciela, albo sprzymierzeńca...
— Milczysz pan — powiedział doktor. — A co znaczy to milczenie? Czy nieprzychylnie patrzysz pan na moją propozycję?...
— Niech mnie Bóg broni — odrzekł żywo siostrzeniec bankiera — ale musisz pan zrozumieć, jak położenie moje drażliwem jest w tej sprawie... Wzruszony tem jestem, co przed chwilą posłyszałem od pana, ale ja nie jestem legalnym opiekunem Edmy, nie mogę więc decydować co do jej osoby... Nie wiem zresztą, czy kuzynka wie o pańskiem do niej przywiązaniu i czy je podziela.
Paula wtrąciła się ze swej strony.
— Edma wie i podziela to uczucie... Wiem o tem z pewnością... Kocha szalenie naszego doktora, wierzy tak samo, jak i ja wierzę, że zostawszy jego żoną, pozyska szczęście prawdziwe...
— Słowa panny Baltus są dla mnie najzupełniej dostateczną rękojmią, panie doktorze! — wykrzyknął Fabrycjusz. — Odtąd mam dla pana największą sympatję... W imieniu nieodżałowanego mojego wuja dziękuję panu za jego prośbę i przyjmuję ją z całego serca...
— Ach! — rzekł, — brakuje mi słów na wyrażenie wdzięczności mojej dla pana! Nie tylko najwierniejszego przyjaciela będziesz miał pan we mnie, ale i brata prawdziwego.
— Widocznie — pomyślał sobie siostrzeniec bankiera, ściskając z czułością bankiera, nie domyślają się tutaj niczego... Obawy, jakim uległ Rittner i Jancelyn, były zupełnie płonne. Wszystko idzie jak najlepiej!...
Po chwilowem milczeniu Paula się znowu odezwała:
— Ale, kochany Fabrycjuszu, zdaje mi się, że pan Delariviére, tak bardzo przywiązany do Joanny i jej córki, musiał pomyśleć o ich przyszłości w razie, gdyby zatwierdzenie jego małżeństwa podług ustaw francuskich nie doszło do skutku?
Młody człowiek spodziewał się tego pytania, to też dawno się na nie przygotował.
— Wuj mój, tak samo jak każdy prawie stary człowiek, nie lubił myśleć o śmierci i nie przypuszczał, aby mu tak niespodziewanie zabrakło czasu... Obawiam się bardzo o to, czy zrobił jakie rozporządzenie.
— Co... nie zrobił testamentu?
— Żadnego.
Grzegorz Vernier podniósł głowę.
— Nie zrobił żadnego testamentu... — powtórzył, — pan tak myśli?
— Pewny tego jestem, przynajmniej nigdy mi o niczem podobnem nie wspominał — odrzekł Fabrycjusz. — Mam w posiadaniu wszystkie jego papiery. Nie znalazłem nic, coby było podobne do aktu, zawierającego ostatnie rozporządzenie.
— Pan Delariviére miał jednakże notarjusza w Paryżu?
— Nie wiem nic o tem i nie zdaje mi się...
— To dziwne — szepnął doktór po cichu i zamyślił się głęboko.
— Któż jest więc sukcesorem całego jego majątku? — odezwała się panna Baltus.
Fabrycjusz pomimo całego wysiłku lekko się zarumienił.
— Prawnym i jedynym sukcesorem w razie, jeżeli nie ma testamentu, ja jestem... Spodziewam się wszakże, że mnie państwo nie posądzicie o to, abym potrafił nadużyć położenia... Wysokość majątku wuja dziwnie była przesadzoną i sam pan Jakób Lefébre był pod tym względem w wielkim, jak mi się zdaje, błędzie... Oceniam spadek na trzy miljony... Rozdzielę go na dwie połowy i jednę oddam Edmie... Co do Joanny, jeżeli odzyska zdrowie...
— Niech pan o tem nie wątpi — odezwał się młody doktór — pani Delariviére nie pozostanie obłąkaną...
— Dałby to Pan Bóg — powiedział spokojnie Fabrycjusz. — W takim razie uważać się będę za jej syna... Wiem, że mnie nie opuści.
— Przepraszam pana — odparł doktór — to ja będę prawdziwym jej synem, poślubiając jej córkę i będę miał prawo zatrzymać przy sobie jej matkę...
Fabrycjusz się uśmiechnął.
— Nie będzie żadnej między nami sprzeczki, bądź pan pewny, kochany doktorze... Niech tylko pani Joanna zdrową będzie... niech żyje, ażeby nas kochała.
— I pomogła nam w naszej zemście, — odezwała się Paula głosem tak uroczystym, że dreszcze przeszły po ciele Fabrycjusza...
Więc miłość nie zmiękczyła żelaznej woli panny Baltus. Więc Paula ani na chwilę nie straciła z oczu głównego swojego celu — zemsty!
Leclére pokonał zdenerwowanie i powiedział głosem zupełnie naturalnym:
— Zatem, kochana Paulo, myślisz zawsze, że pani Joanna będzie ci wielką pomocą do spełnienia zamiarów twoich?
— Zawsze tak myślę stanowczo!.. Pani Joanna po przyjściu do zdrowia, wniesie światło w otaczające nas ciemności... Dla tego właśnie pisałam do Nowego Yorku do pana Delariviére z prośbą, ażeby mi depeszą wskazał miejsce, gdzie mam szukać jego żony... Nie odebrałam żadnej na to odpowiedzi...
— Bo nie otrzymaliśmy wcale listu — odrzekł Fabrycjusz — nadszedł on zapewne dopiero po naszym odjeździe... Któż ci jednak powiedział, że pani Joanna tutaj się znajduje?...
— Doktór Vernier.
— A on skąd się o tem dowiedział?
— Nie zgadujesz?
— Nie...
— No to posłuchaj.
Paula opowiedziała w krótkości pierwszą swoją wizytę u Grzegorza, zdziwienie jej z odkrycia, że nieszczęśliwa kobieta, co zwarjowała w Melun wskutek ohydnego widowiska, była panią Delariviére; próżne ich poszukiwania, projekt nabycia domu zdrowia, radość ich, gdy znaleźli podobny zakład w Auteuil, zdziwienie na widok Joanny i jej córki, pewność doktora, że wyleczy Joannę i nadzieję, że od niej dowiedzą się nazwiska człowieka, którego śmierć spowodowała jej warjację i że tym sposobem wykryją może prawdziwego mordercę Fryderyka Baltusa.
Fabrycjusz słuchając tego opowiadania, z wielką zaledwie trudnością zachować mógł spokój pozorny. Czuł, że blednieje i drży. Chwilami serce bić mu przestawało, a krew ścinała się w żyłach.;
— Mieliśmy dużo zawodów... — odezwał się doktór Vernier, skoro skończyła Paula. — Już, już zdawało nam się, że obejdziemy się bez Joanny.
— Doprawdy?... — szepnął wystraszony Fabrycjusz. — Pochwyciliście jaką nitkę przewodnią?
— Przynajmniej tak nam się zdawało.
— A cóż to było takiego? Jaki dowód? Jaki świadek?
— Tym dowodem, tym świadkiem był rewolwer, którego morderca użył do spełnienia zbrodni.
Pomimo całego panowania nad sobą, młody człowiek zbladł, jak chusta i był bliskim omdlenia.
Zaledwie potrafił wymówić zapytanie?
— Mieliście ten rewolwer?
— Tak...
— Czy nie złożono go w sądzie z innemi dowodami?
— Złożono, ale prokurator rzeczypospolitej kazał go nam wydać, wiedząc, jaki mamy z niego zrobić użytek.
— A cóż to miał być za użytek? Czegoście się spodziewali?
— Przypuszczałem — odrzekł Grzegorz — przypuszczałem, że właściciel fabryki broni, z której pochodził rewolwer, potrafi mnie objaśnić, przez kogo był kupiony. Rewolwer przyozdobiony był herbem, którego brak na posiedzeniu sądowem skonstatowano. Na herbie były zapewne litery, spodziewałem się odszukać grawera.
— I cóż? — zapytał dyszący ledwie Fabrycjusz.
— I nic — odrzekł doktór — nitka tu się przerwała. Fabrykant tak wiele sprzedał rewolwerów podczas wojny w 1870 r., że nie mógł mi dać żadnego objaśnienia. Musiałem zaprzestać dalszych poszukiwań. —
Fabrycjusz odetchnął swobodniej.
— Kochana Paulo — rzekł, zmuszając usta do uśmiechu — gorączka zemsty, jaką w duszy mojej zapaliłaś uspokoiła się trochę, ale czuję, iż się na nowo odzywa... Tak samo jak tobie pilno i mnie teraz wykrzesać światło prawdziwe... Gotów jestem działać z wami... Rozporządzaj mną, jak ci się żywnie podoba.
— Dziękuję ci, Fabrycjuszu, — odpowiedziała panna Baltus. — Wiedziałam dobrze, że mogę liczyć na ciebie...
— Nie wątpiłaś o mnie, wszak prawda?
— Ani na chwilę...
— Ja ci więc serdecznie za to dziękuję. A teraz — dodał, zwracając się do Grzegorza — teraz pragnąłbym zobaczyć Edmę i Joannę...
— Zaraz zaprowadzimy do nich pana...
— Kapelusz tylko swój pozostaw tutaj, mój drogi — wtrąciła żywo panna Baltus.
— Dla czego?
— Gdyby Edma zobaczyła krepę, domyśliłaby się od razu nieszczęścia, które w nią uderzyło...
— Masz rację, kochana Paulo... Myślisz zawsze o wszystkiem...
I zaraz potem siostrzeniec bankiera w towarzystwie doktora i Pauli poszedł z gołą głową do Edmy.
Grzegorz otworzył drzwi. Fabrycjusz stanął na progu.
Edma nie spodziewała się zobaczyć kuzyna, ale widok jego nie mógł jej tak bardzo zadziwić, lada dzień bowiem oczekiwano podróżnych.
Ujrzawszy Fabrycjusza samego, zsiniała jednakże a unosząc się na posłaniu, krzyknęła rozpaczliwie:
— Gdzie ojciec!... Boże! gdzie ojciec?.. Cóżeś zrobił z ojcem moim nieszczęśliwym?...
Grzegorz poskoczył do młodej dziewczyny. Okropne wzruszenie, jakiego doznała, zaniepokoiło go bardzo, obawiał się, żeby choroba nie powróciła.
— Uspokój się, kochana Edmo — szepnął. — Nie masz się czego niepokoić, nic się złego nie stało... Pana Delariviére nie ma jeszcze w Paryżu, ale wkrótce przybędzie... Wkrótce będzie razem z nami...
Słowa Grzegorza, a szczególniej głos jego, zrobiły zwykłe na dziewczęciu wrażenie.
Uspokoiła się zaraz, a podając rękę Leclérowi, powiedziała głosem cichym:
— Wybacz mi, kuzynie moje niegrzeczne przyjęcie!... Nie byłam w stanie zapanować nad sobą... Przelękłam się i straciłam głowę. Szczęśliwą jestem że cię widzę... Wytłómacz mi powód opóźnienia się mojego ojca...
Fabrycjusz zaledwie poznał kuzynkę, tak było biedactwo zmienione. Wyperswadował sobie, że ten stan jej chorobliwy, ta jej szczupłość i boleść, są to skutki powolnej trucizny, którą musiał zadawać jej Rittner i pomyślał:
— Frantz byłby daleko lepiej zrobił, gdyby był usunął tamtę, a tę, pozostawił przy życiu...
Edmie zaś odpowiedział:
— Wuj nie chciał wracać do Francji przed zupełnem ukończeniem interesów w New-Yorku... Odesłał mnie do was, aby się o was dowiedzieć i przesłać mu wiadomość telegrafem, co zaraz uczynię... Przyjedzie okrętem następnym... Opóźnienie to najwyżej dziesięciodniowe i chociaż z żalem, musiał się na nie zgodzić. Pilno mu bardzo było zobaczyć się z wami.
— Kochany dobry ojciec! — szepnęła młoda dziewczyna. — Donieś mu, kuzynie, że jestem zupełnie zdrowa... Albo raczej nie... potrzeba, żeby wiedział o mojej chorobie... Tylko jakże mu to donieść, ażeby go za bardzo nie zmartwić, jak mu powiedzieć, że stan matki zawsze jest jednakowy?
I wielkie łzy spłynęły po policzkach Edmy.
— Dla czego płaczesz, kochanko? — odezwała się panna Baltus z wymówką. Pan Grzegorz zapewnia, że wyleczy kochaną panią Joannę i z pewnością dotrzyma słowa. Bądź rozsądną i nie przedstawiaj sobie przyszłości w tak czarnych kolorach.
Edma szepnęła:
— Tyś jest szczęśliwą, Paulo, bo Fabrycjusz powrócił...
— Ale, — odrzekła, uśmiechając się panna Baltus — tyś również jak ja szczęśliwa...
— O! nie. To nie takie szczęście, jak twoje.
— Dla czego?
Edma wstrząsnęła główką.
— Ty możesz swobodnie kochać Fabrycjusza, droga Paulo. Nie zależysz od nikogo, gdy tymczasem ja... a któż to wiedzieć może?
Młoda dziewczyna urwała i smutnie zwiesiła główkę.
Fabrycjuszowi, dla powodów łatwych do wytłómaczenia, chodziło bardzo o pozyskanie sympatji doktora Verniera. Zabrał głos z pewną uroczystością.
— Zaraz ci odpowiem kuzyneczko na pytanie, jakie sobie zadajesz, zapewniam cię, że tak samo jak panna Baltus, możesz wierzyć w swoje szczęście, możesz się nie obawiać o jego utratę...
— Jakto? — spytała drżąca Edma — jakto Fabrycjuszu... wytłómacz się! co znaczą twoje słowa?
— Znaczą kochana kuzynko, że doktor Vernier pisał do wuja i wyznaj mu swoją miłość!...
— Ach! — wykrzyknęła Edma, rzucając na Grzegorza pełne wdzięczności spojrzenie.
— A twój ojciec... — zaczął znowu Fabrycjusz.
— Co ojciec... — powtórzyła młoda dziewczyna, której cała dusza zawisła na ustach kuzyna.
— A twój ojciec — dokończył Fabrycjusz — kazał mi odpowiedzieć panu Vernier, że pozwala mu kochać się w tobie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.