Lekki grunt/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Lekki grunt |
Podtytuł | Obrazek wiejski |
Pochodzenie | „Kurjer Lwowski“, 1897, nr 140-215 |
Redaktor | Henryk Rewakowicz |
Wydawca | Henryk Rewakowicz |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Zygmunt Gollob |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Upłynęło kilka tygodni.
Nastały gorące dnie lipcowe, słońce paliło jak ogniem. Żniwo rozpoczęło się już w całej pełni, a urodzaj był dobry, zboże gęste, wysokie, pogoda sprzyjała zbiorom.
Pan Kajetan przez cały dzień prawie z konia nie zsiadał. Gospodarstwo było duże, pola dalekie, więc też dobrze uwijać się musiał, żeby wszędzie być, wszystkiego dojrzeć i dopilnować.
Pomimo jednak świetnego urodzaju, pomimo że o robotnika było nietrudno i ludzie spieszyli chętnie do żniwa, stary gospodarz był zły i niezadowolony. Marszczył groźnie brwi krzaczaste, za wąs siwy targał i spluwał ze złości.
Nie w lepszym też humorze była i pani Karwacka.
Ta gniewała się nieustannie na wszystkich i na wszystko, nawet pan Stefan, chociaż gość tylko, nie mógł uniknąć jej złego humoru. Często odpowiadała mu cierpko i złośliwie.
W tej chwili właśnie Celinka i Mania znajdowały się w ganku, otoczonym cienistemi festonami dzikiego wina — i zajęte były robótką.
Obie smutne były i milczące. Nawet Mania, zawsze wesoła, żywa, figlarna, miała minkę poważną i zamyśloną.
Pani Karwacka, trzymając pęk kluczyków w ręku, wyszła także na ganek.
— O czem tak rozprawiacie, panienki? — zapytała.
— My? kochana ciociu — odrzekła Celinka — my wcale nie rozprawiamy.
— Tak — dodała Mania — od obiadu nie przemówiłyśmy do siebie ani słowa.
— Smutno wam?
— Nie, ale, proszę cioci, nie mamy też żadnego powodu do radości.
— Owszem, owszem, macie i bardzo ważny powód, powinnyście się cieszyć i radować, skakać z radości nawet!
— Nie wiemy o niczem, cioteczko.
— A, nie wiecie? udajecie że nic nie wiecie, to mi się podoba doprawdy! jestem zachwycona tą nieświadomością.
— A co cioteczka ma na myśli?
— A cóż? wasz gagatek, wasz kochany braciszek, wasz opiekun, zastępca waszego ojca! przepędza czas bardzo przyjemnie, bawi się — i podobno zagranicą.
— On jest w Warszawie, cioteczko, interesami się zajmuje.
— Ładne interesa, piękne interesa!
— Cóż my możemy wiedzieć o nich, moja ciociu?
— Tak, zapewne. Wydają się potrochu wszystkie piękne sprawki, wydaje się wszystko. Naprzód on wcale nie jest w Warszawie, to fakt. Pan Kajetan jeździł tam przecie, obszedł wszystkie hotele, szukał w biurze adresowem, nie ma go.
— To niepodobna!
— Nie niepodobna, tylko najprawdziwsza prawda. Już daruj mi, Celinko, ale Warszawa nie stóg siana a pan Stanisław nie igła, znaleźćby go można, tem bardziej, że robiono wszelkie poszukiwania. Po za tem wykryło się, że gagatek brał paszport zagraniczny — dalej pan Kajetan wyśledził także, że on był w Warszawie, że stał w hotelu i że ztamtąd zawieziono go na kolej wiedeńską... Czegoż chcecie? pojechał się bawić gagatek!
— Cioteczko! może go jaki pilny interes powołał?
— Wiemy coś i o tem — powołał go interes, rzeczywiście pilny bardzo, jakaś baronowa niemiecka! Całe miasteczko aż się trzęsie — braciszek wasz jest bohaterem dnia! Pięknie, pięknie! nie ma co mówić.
— A, ciociu, ktoby tam plotkom wierzył?
— To dobre, ktoby wierzył? Dziwię ci się, Celinko, że chcesz być adwokatem w złej sprawie, ty taka poważna panienka, taka sensatka.
— Przedewszystkiem nie oskarżam, nie mając dowodu.
— Jakichże dowodów żądasz więcej? czułe liściki pisze, fiołki posyła, a później znika nagle z horyzontu; gdzież się podział? naturalnie nie pojechał na księżyc, tylko do tej swojej dulcynei! I żeby to co porządnego było, ale jakaś baronowa niemiecka, podobno wdowa, awanturnica jakaś, a może nawet żydówka, ładna historja, caca! gagatek caca. No, ale że Stanisław, to już się nie dziwię, on od urodzenia miał bzika...
— Ciociu!
— Miał bzika, powiadam wam sumiennie, że miał bzika, ja to już dawno wiedziałam. Widocznie był zakochany, lecz że pan Stefan na to pozwolił, to mi się w głowie nie mieści.
— Ależ cioteczko, w jaki sposób pan Stefan mógł wyjazdowi Stasia przeszkodzić.
— Eh, kochanie, ten twój pan Stefan to ciepłe kluski, ciamajda! powinien mu był powiedzieć: nie jedź — i rzecz skończona!
— A tamten mógł powiedzieć: jadę — i rzecz skończona — odezwała się Mania — przecież Staś jest dorosły, a pan Stefan nie jest jego guwernantką.
— Ale zawsze przyjaciel, człowiek rozsądny, perswadować powinien.
— O, ciociu kochana — odezwała się Celinka — co do Stefana... co do pana Stefana, to ręczę, że jeżeli wiedział o zamiarach Stasia, to perswadował z pewnością.
— Ręczysz? ty ręczysz, Celinko?!
— Ręczę, cioteczko.
— Winszuję, winszuję, ale ja bym nie ręczyła.
— A to dla czego?
— Za żadnego mężczyznę nie można ręczyć... to przewrotny, szkaradny ród, to wszystko ciemięgi albo pustaki.
— Pozwoli cioteczka, że co do pana Stefana zrobimy wyjątek.
— Nie wiele wart ten twój pan Stefan; żeby miał więcej energji, toby waszemu gagatkowi głupstwa zrobić nie pozwolił.
Celinka westchnęła.
— O! wzdychaj, wzdychaj, bo jest czego. Kochany Stasieczek zostawił nas w ślicznem położeniu. Jak Karczówka Karczówką, jeszcze podobnej biedy i takiego galimatjaszu nie było.
— A cóż się stało, cioteczko?
— Nic, nic się nie stało, tylko pan Kajetan omało nie oszaleje, a ja przy nim także; co było gotówki w kasie, to kochany Stasieczek zabrał, podatków nie ma czem zapłacić! rata Towarzystwa kredytowego zalega! co więcej nawet — na robotników brakuje.
— Cioteczko droga, w takim razie, zanim Staś powróci, należałoby uciec się do kredytu — nie sądzę, żeby nam go odmówiono. Pierwszy lepszy kupiec w miasteczku da; przecież ojczulkowi, o ile pamiętam, narzucano się z pieniądzmi.
— Ojczulkowi może, ale braciszkowi nie — on się już urządził, już, już! Celinko, pod tym względem odrodził się, nie był wcale safandułą!
— Nie rozumiem cioci.
— To spytaj się pana Kajetana, on ci powie. Kochany Stasiunio tak się zgrabnie uwinął, że sprzedał trzy czwarte zbiorów!
— Niepodobna.
— Tak dalece podobna, że żyd już tu wczoraj przyjeżdżał, uprzedzał, że za trzy tygodnie ma pierwszy termin odstawy. Ja i pan Kajetan głowy tracimy, gdyż położenie jest bez wyjścia. Cóż teraz zrobicie? jaką znajdziecie radę?
— Ja napiszę do Stasia — rzekła poważnie Celinka.
— Proszę! napiszesz? a on posłucha cię natychmiast! przyjedzie, przeprosi i przyrzeknie poprawę! Taki poczciwy, potulny chłopaczek!
— Jednak napiszę, ciociu i jestem przekonana, że posłucha głosu siostry. Staś może postąpił nieoględnie... ale serce ma dobre.
— Postąpił nieoględnie! jak ty zbyt oględnie powiadasz. Szczególnie pobłażliwą jesteś Celinko... szczególnie wyrozumiałą. Zbyteczna czułość, jak cię kocham. Kto jest taki dobry, to mu kołki na głowie będą ciosać! Zresztą pisz sobie, pisz kiedy ci się tak podoba, tylko nie wiem, dokąd wyślesz ten list?
— Ach! to prawda, nie mamy adresu!
— A widzisz, braciszek tak dalece was kocha, że nawet nie raczy powiedzieć, gdzie jest.
Celinka oparła piękną główkę na dłoni, Mani łzy kręciły się w oczach.
— Źle, źle — mówiła dalej ciotka — wiedziałam od razu, że tak będzie, od pierwszej chwili... jak tylko przyjechał i zamiast zająć się gospodarstwem, spać poszedł — powiedziałam, że to nic dobrego i później przeczuwałam to, przewidywałam ciągle.
— Czemuż więc ciocia nie starała się zapobiedz złemu?
— A cóż miałam zrobić? ja słaba kobieta! Zresztą, dość było spojrzeć na niego. Człowiek, który ubiera się w jakieś pstre kurtki i nosi płaszcz z rękawami, jak skrzydła nietoperza, będzie ci akurat słuchał starej ciotki, zważał na to co ona powiada! To fircyk, elegant, nikogo nie ma za hetkę pętelkę nawet. Samolubny, uparty! od dziecka był takim. Tu żadna guwernantka wybyć nie mogła, tak każdej dokuczył! pamiętam ja jego sprawki! Teraz, jak widzę, jest to samo, z tą różnicą, że jak był mały, to robił małe psoty, a jak urósł to popełnia kolosalne głupstwa!
— Nie sądźmy, nie będziemy sądzeni — rzekła cicho Celinka.
— A wiesz, moja droga, że jesteś paradna! Nawet zrobiłabyś doskonale, żebyś dała swemu panu Stefanowi odkosza, a wyszła natomiast za jakiego adwokata. Oboje bronilibyście uciśnionych niewinności i przerabiali czarnych kruków na białe gołąbki... Ja ci to na serjo proponuję, Celinko, masz świetny interes do zrobienia.
— Ciociu, ciociu! dla czego cioteczka taka przykra jest dla mnie?
— Mam być słodka jak cukierek? mam być wesoła i cieszyć z figlów waszego gagatka! Wyborne dalibóg! O! masz nowy powód do radości! Pełna fura żydów wjeżdża do folwarku — czego oni chcieć mogą? Zapewne nowy figiel pana Stanisława, ach! to nie do wytrzymania — to koniec świata chyba!
Powiedziawszy to, pani Karwacka szybko w stronę folwarku pobiegła. Panienki pozostały same.
— Nie wiem, nie wiem, nie wyrobiłam sobie jeszcze dokładnego pojęcia. Słyszę tylko, że Staś dużo... niekonsekwencyj popełnił, ale wyrokować o tem nie śmiem. Wiesz, że wogóle do potępienia skłonną nie jestem, a w tym razie bardziej niż w każdym innym. Przecież to brat rodzony, brat, którego tak serdecznie kocham.
— Ty to poważnie bierzesz, Celinko, na rozum, ja zaś sercem sądzę... płaczę, bo mam podwójny żal w sercu, jeden o to, że nas Staś opuścił, że tak postępuje, jak gdyby nas nie kochał, jak gdyby nie dbał o nas... a drugi żal, drugą przykrość jeszcze mam cięższą... boleśniejszą stokroć.
— Drugi żal? jaki Manieczko?
— Ach, drugi żal ten, że teraz na tego biednego Stasia wszyscy powstają, wszyscy! Pan Kajetan się marszczy i gniewa, ciocia dobrego słowa nie powie, a w tem szkaradnem miasteczku różne głupie plotki o nim krążą. Ach, to tak boleśnie, to tak bardzo boleśnie, moja droga.
Dobra dziewczyna rozpłakała się rzewnemi łzami.
Celinka usiadła obok siostry, objęła ją za szyję, zaczęła całować i pocieszać.
— Uspokój się, uspokój Manieczko — mówiła — oto lepiej zamiast płakać, zaradzić złemu, zapobiedz. Jeżeli Staś rzeczywiście jest na złej drodze, zwrócić go z niej, przygarnąć do nas napowrót, do tego cichego domku; przykuć go łagodnością i przywiązaniem, jak łańcuchem żelaznym, tak silnie zacisnąć ogniwa tego łańcucha, żeby je żadna siła zerwać nie mogła. Ja nie wiem, czy się nie mylę, lecz według mego zdania Staś za daleko od domu się chował... więc też może i nie mógł ukochać go tak, jakbyśmy tego pragnęły. Trzeba to naprawić, naprawić koniecznie.
— Tak, Celinko, masz słuszność, ale kto tego cudu dokaże? a przedewszystkiem kto puści się w pogoń za Stasiem, kto przemówi do niego i kto go sprowadzi napowrót?
— Znajdziemy takiego — odrzekła Celinka.
— Znajdziemy? nie wiem — chyba pana Kajetana masz na myśli.
Celinka chciała odpowiedzieć, ale przerwała jej ciotka.
— No, tym razem — rzekła — gagatek jest niewinny. Przestraszyłam się tylko napróżno. Ci żydziska nie do nas przyjechali. Spieszą gdzieś na jarmark i nie wiedząc drogi, wstąpili na folwark, żeby się ludzi zapytać; ale zawsze i to niepotrzebne, po co mają kąty przeglądać — jeszcze co ukradną!
— A jednak podejrzewała ciocia Stasia, że..
— Naturalnie, naturalnie moje panny, że podejrzewałam! Kto się na gorącem sparzy, ten i na zimne dmucha. Miałam słuszne powody do podejrzeń, bo jak Karczówka Karczówką, mówiąc naturalnie o czasach waszego ojca, nic podobnego nie było. Nikt tu nie sprzedawał zboża przed żniwami, nikt nie wdawał się w jakieś dwuznaczne i wątpliwe interesa. Ale też gospodarz nie latał po świecie, jak kot z pęcherzem, ale w domu siedział i pracował, Pana Boga chwaląc. To też czy zaznałyście kiedy jaki brak, albo niedostatek?
— Przecież nie znamy go i teraz.
— Poczekajcie! poczekajcie jeszcze tylko roczek, dwa lata takiej zabawki, a będziecie w łatanych bucikach chodziły — on was wykieruje prędko, ten kochany braciszek.
Celinka podniosła się z ławki.
— Gdzież to się zabierasz? — zapytała ciotka.
— Po ogrodzie się przejdę — głowa mnie boli.
— Tak, tak, ciebie zawsze głowa boli, jeżeli kto o braciszku twoim prawdę mówi.
— Moja ciociu — zawołała Mania nieśmiało — po co i dlaczego ciągle o tym przedmiocie mówić? postaci rzeczy to nie zmieni niestety, a tylko przykrość powiększa.
— Widzisz ją! i ona także! i ona ciotce morały gada! No, moja panno, to już zanadto! doprowadzicie mnie do tego, że rzucę wszystko i pojadę. Pojadę gdzie mnie oczy poniosą, w służbę pójdę i będę więcej szanowaną, aniżeli w tym domu.
Zanim Mania zdążyła słowo wymówić, już pani Karwacka pobiegła w stronę kuchni czeladnej i po chwili do ganku dolatywały oderwane słowa gorącej rozprawy, jaką prowadziła z szafarką, z powodu przypadkowej śmierci dwojga kurcząt, które coś zadusiło.
Celinka przechadzała się po ogrodzie. Mania zamyślona machinalnie zajmowała się robótką, chociaż myśli jej błądziły bardzo daleko; biegły one gdzieś w nieznane strony za bratem tak kochanym, a tak niewdzięcznym zarazem.
Wieczór się zbliżał. Mrok zapadał, z oddali dochodziły odgłosy pieśni żniwiarzy, powracających z pola. Słońce znikało za borami, obłoki czerwieniły się na zachodzie, orzeźwiający wietrzyk chłodził po całodziennej spiekocie. Już rządca powrócił z pola i do wydawania kwitów się zabrał, a pani Karwacka, niestrudzona nigdy, pobiegła do obory gniewać się, że trawy na pastwiskach za mało, że mleka powinno być dwa razy tyle przynajmniej, że pastuch śpi przez cały dzień pod krzakiem, zamiast pilnować krów, żeby jadły i żeby napasły się dobrze.
W folwarku zwykły ruch wieczorny panował. Fornale wyprzęgali konie z wozów, szli z workami po obroki do spichrza, a niektórzy nieśli do stajni ogromne wiązki świeżej koniczyny. Żuraw w studni skrzypiał i schylał się coraz po wodę, a kilkanaście źrebaków pędziło drogą z pastwiska, wznosząc nieprzejrzane obłoki kurzawy. W okienkach czworaków i chat wiejskich błyskały już ognie, baby pospieszały z przygotowaniem kolacji dla swoich mężów, braci i synów. Pyzate, małe dzieci przewracały się na piasku, starszy jakiś chłopak coś smutnego na fujarce wygrywał, a z kościółka rozlegał się odgłos wieczornego dzwonu.
Celinka nie słyszała tych szmerów wszystkich i dźwięków, chodziła wciąż po cienistej alei, w której teraz mrok zupełny panował i cała pogrążona w dumaniach nie spostrzegła, że czas szybko ubiega, że już rosa na kwiaty a cienie na ziemię zapadły.
Dobrze już o zmierzchu przyjechał pan Stefan. Ciotka nie powróciła jeszcze z folwarku, Mania zaś usłyszawszy turkot bryczki, sprzątnęła co żywo robótkę i pobiegła do swego pokoju, aby jakiś szczegół toalety poprawić.
Stefan, nie znalazłszy nikogo w pierwszym pokoju, wszedł do saloniku, skąd drzwi właśnie prowadziły na ogród. Stanął w tych drzwiach i dostrzegł smukłą postać Celinki, wychodzącej z alei głównej na uliczkę, która biegła wśród szerokiego trawnika.
Rudzki poszedł szybko na spotkanie swej narzeczonej. Celinka ujrzawszy go niespodzianie przed sobą, wydała lekki okrzyk, w którym wszakże więcej było radości niż przerażenia — i podała mu rączkę na powitanie.
— Jak to dobrze, żeś pan przyjechał, panie Stefanie, marzyłam właśnie o tem, żeby pana zobaczyć.
— Serdecznie dziękuję. Mógłby kto myśleć nawet, że przeczułem pani życzenie i że wiedziony jakiemś natchnieniem, przybyłem tu na skrzydłach wiatru...
— Jakby to dobrze było, żeby myśli życzliwych osób przeczuciem odgadywać można.
— Niestety, panno Celino, nie doszliśmy jeszcze do tej doskonałości. Wolno nam marzyć trochę, wolno kochać, ale odgadywać myśli nie sposób. I mnie dziś nie przyniosły poetyczne skrzydła wiatru, lecz najprozaiczniejsze konie, nie przywiodło przeczucie, ale raczej... uczucie, chęć zobaczenia pani.
— Przecież, że raz to uczucie chociaż na moją korzyść przemówiło — jużeśmy nie widziały pana blisko tydzień!
— Usprawiedliwię się.
— Nie, nie ma usprawiedliwienia — trzeba pamiętać o życzliwych, bo inaczej źle będzie... ale porzućmy tę sprzeczkę, panie Stefanie, nie mogę dziś śmiać się ani żartować, bo mi jest smutno, ciężko, bo mam wielkie zmartwienie — i dlatego to teraz chodząc tu sama po ogrodzie i bijąc się z myślami, marzyłam o panu.
Stefan za rękę ją ujął.
— Powiedz mi pani swój smutek — rzekł — może będę mógł usunąć jego przyczynę.
— Powierzyć panu mój smutek? — zapytała Celinka.
— Chciałbym podzielić go z panią, może dwojgu byłoby lżej znosić ten ciężar.
— Przykry ciężar, doprawdy; nie chciałabym pana takim smutnym obdarzać podarunkiem, wolałabym stokroć dzielić się radością z tymi, którym... dla których czuję... życzliwość i przyjaźń...
— Niestety! życie nie z samych złożone jest radości, obok pięknych kwiatów są i ciernie...
— O, są, są! panie Stefanie, zaprawdę, a ten, który mi obecnie serce krwawi, szczególnie jest bolesnym.
Stefan ujął rękę Celinki.
— Kochana moja — rzekł — cóż cię tak przygnębia ciężko?
— Niestety, drogi mój przyjacielu, mamy w domu zmartwienie, tem przykrzejsze, że niespodziewane, nie oczekiwane wcale. Spadło ono na nas jak kamień!... Wszak domyślasz się panie Stefanie, o czem mówię? Bo nam życie zatruwa, spokój odbiera, a mnie, mnie gnębi najbardziej, ponieważ gubię się w domysłach, jaka jest przyczyna tej szczególnej ucieczki...
— O bracie mówisz pani, wszak prawda?
— Tak, panie Stefanie, o Stasiu.
Stefan westchnął.
— Musisz coś wiedzieć o tem panie Stefanie, musisz wiedzieć z pewnością. Na kilka dni przed wyjazdem, Staś mówił do mnie o panu z wielką sympatją, wyraził się nawet do mnie, że mając takiego jak pan przyjaciela, możemy być o przyszłość spokojne. Zdziwiło mnie to, bo Staś zimny jest zazwyczaj i obojętny i nie słyszałam nigdy, żeby o kimkolwiek z taką odzywał się czcią i sympatją.
— Nie wiele więcej wiem od pani — rzekł Stefan — wiem, że pojechał... że prosił mnie, abym podczas jego nieobecności czuwał nad wami, żebym w razie jakiej potrzeby dopomógł. Nawet dziś mam zamiar pomówić z rządcą i wybadać go oględnie, czy gospodarstwo idzie jak należy i czy jakich pilnych potrzeb nie macie.
— Według tego, co od cioci słyszę, to obecny stan interesów naszych ma być opłakany, ale mnie o to nie idzie. Jestem przecież córką gospodarza i to gospodarza dobrego, pomagałam ojcu częstokroć w prowadzeniu rachunków i pochlebiam sobie, że znam się trochę na tem. Otóż znając się, wiem, że tak zasobny, tak porządnie administrowany mająteczek, jak Karczówka, nie da się zgubić tak prędko, i wreszcie nie idzie mi wcale o straty pieniężne, gorzej bolą moralne... — gorzej boli rozczarowanie i zawód.
Stefan westchnął.
Idąc powoli, młodzi ludzie zbliżali się coraz ku dworkowi — o kilkanaście kroków odedrzwi Celinka zatrzymała się.
— Panie Stefanie — rzekła głosem cichym i pieszczotliwym — wierzyłam ci zawsze, że mnie kochasz, nigdy nie żądałam od ciebie ani poświęceń, ani dowodów przywiązania, ale w tym razie, gdy idzie o człowieka tak na sercem bliskiego — o brata.
— Rozkazuj więc pani — rzekł Stefan.
— Nie, kochany przyjacielu, jam nie do rozkazywania stworzona, ja mogę tylko prosić, serdecznie prosić, ratuj go, ratuj brata... naszego — dodała ciszej.
Stefan ujął rękę narzeczonej i ucałował serdecznie.
— Myślałem już o tem — rzekł — ale co poradzić, w jaki sposób wpłynąć na niego? Zanim odjechał, perswadowałem, prosiłem — po odjeździe powtarzałem moje prośby listownie...
— Listownie? Więc pan wiesz, gdzie on się znajduje?
— Wymówiłem się nieostrożnie, panno Celino, a zresztą przed panią nie chcę udawać... wiem, gdzie jest Stanisław, nie dalej jak wczoraj pisał do mnie.
— Co go tam zatrzymuje? dlaczego nie wraca?
Stefan zakłopotany był tem zapytaniem. Celinka nalegała.
— Gdzie jest? gdzie on jest? powiedz mi, powiedz, panie Stefanie, powiedz dla mojej spokojności, ja nie powtórzę nikomu, powiedz mi, panie Stefanie, ja tak bardzo proszę.
— W tej chwili jest pewnie jeszcze w Paryżu, następnie podobno ma jechać do Włoch.
— Po co? na miłość Boską, po co? co go tam ciągnie, co go skłania do przebiegania Europy, którą przecież zna doskonale oddawna?
Stefan niechętnie machnął ręką.
— Co go skłania? — rzekł — kobieta...
— Więc to miłość nieszczęśliwa — ach! biedny, biedny Stasieczek!
— Pani, to nie miłość — to szaleństwo.
— Dla czegoż mamy tak nazywać to uczucie? czyż Stasiowi nie dał Bóg serca, tak samo jak wszystkim innym ludziom, czyż mu nawet uczucie miłości ma być obcem, nieznanem?
— Nie mów tak, pani — rzekł Stefan z mocą — są różne uczucia. Twoja czysta i piękna dusza we wszystkiem chce widzieć szlachetne, idealne pobudki. Sama dobra i zacna, chcesz widzieć wszystko i wszystkich w jasnych i świetlanych barwach, grzązkie trzęsawisko wodnymi mchami porosłe, gotowa jesteś brać za piękną łąkę, fosforyczny blask próchna za światło...
— Ja ciebie nie rozumiem, Stefanie — szepnęła Celinka.
— Wierzę temu. Biała gołąbka nie zna życia płazów, kryjących się w mroku; oko jej nie śledzi nocnych wędrówek sów i puszczyków. Ty znasz piękniejsze, podnioślejsze strony życia, a nie masz wyobrażenia o tych odmętach brudnych, jakie ono w sobie zawiera...
— Zagadkami pan mówisz.
— Szczęśliwy ten, dla kogo ciemne strony życia pozostaną na zawsze nierozwiązaną zagadką... ale zresztą chociażbym się nie uciekał do omówień, nie zrozumiałabyś mnie pani.
— Niech i tak będzie. Już nie badam, nie pytam, nie chcę wiedzieć o przyczynie. Widzę tylko, że brat mój jest... jest... nie wiem jakiego wyrazu mam użyć.
— Szalony — odpowiedział Stefan.
— Nie — dla mnie on nieszczęśliwy przedewszystkiem i pragnęłabym go ratować. Ale cóż mogę ja, biedna wiejska dziewczyna! Panie Stefanie, cała moja nadzieja w tobie. Podźwignij go, podaj mu dłoń przyjazną...
— Pragnąłbym szczerze.
— Więc jedź, znajdź go, odszukaj. Powiedz mu niech wraca, powiedz, że my go tak kochamy, tak tęsknimy bez niego.
Stefan zamyślił się smutnie.
— Pojadę — odpowiedział. — Przyrzekam to pani.
— Ciekawam też dokąd i po co? — zapytała Mania, która niepostrzeżenie zbliżyła się do rozmawiających.
— Czy słyszałaś naszą rozmowę? — zapytała Celinka.
— Nie mam zwyczaju podsłuchiwać rozmów... doleciał mnie tylko jeden wyraz: pojadę! zapytałam więc pana Stefana, dokąd? nie odpowiedział mi wprawdzie, ale ja się też o odpowiedź nie napieram, nie jestem bardzo ciekawa.
— Zwracam uwagę pani — rzekł Stefan — że dotychczas nie dałaś mi pani przyjść do słowa, tak dalece, że nietylko nie mogłem odpowiedzieć na pytanie, ale nie zdążyłem nawet pani przywitać i uścisnąć jej rączki.
— To delikatna przymówka, że niby jestem taka gadatliwa... wszak prawda?
— Ależ, broń Boże!
— Nie, nie, panie dobrodzieju, nie trzeba się zapierać, już mówiłeś pan kilka razy, że jestem podobną do cioci, a chociaż nie ma w tem nic złego, jednak... Zresztą nie dopytuję się dokąd pan jedzie, bo bardzo łatwo mogę się domyśleć... taki zawzięty gospodarz jak pan to jeździ tylko po jarmarkach, kupuje konie, woły, krowy, a sprzedaje pszenicę, żyto, owies — same śliczne rzeczy.
— Cóż robić, panno Marjo? fiołki i róże niewieleby przyniosły dochodu, trzeba więc pszenicą handlować.
— Ale to jest najlepsze! ja kłócę się z panem a zapomniałam po co tu przyszłam. Na herbatę państwo chodźcie. Ciocia już powróciła z folwarku i oczekuje nas w stołowym pokoju. Chodźcież więc prędzej i nie dajcie czekać na siebie.
Przy dużym stole, zastawionym talerzami i szklankami, siedziała pani Karwacka. Na ukłon wchodzącego Stefana odpowiedziała uprzejmym uśmiechem.
— Gdzież to mamy zapisać? — rzekła — że pan dziś raczył sobie o nas przypomnieć. Co do mnie, straciłem już nadzieję, żeby pana zobaczyć, przed końcem żniw przynajmniej.
— Do pewnego stopnia miała pani dobrodziejka słuszność — rzekł Stefan.
— Jakto?
— Bo u mnie żniwa już prawie ukończone, bardzo malutko zostało na polu.
— No, widzicie, moje panny, co to znaczy, jak sam gospodarz jest w domu i po świecie nie lata! Skończył żniwa i kontent, teraz zabierze się do siewów, wszystko zrobi w swoim czasie — aż miło. Szkoda wielka, że nie wszyscy mają takie zasady! wielka szkoda!
Celinka widząc, dokąd rozmowa zmierza, starała się nadać jej inny obrót.
— Ale, ale, wie cioteczka — rzekła — w dzisiejszych gazetach wyczytałam dosyć pomyślną wiadomość.
— Naprzykład?
— Donoszą, że pomimo urodzaju, ceny zboża idą w górę.
— A, masz rację, to jest bardzo pomyślna wiadomość, szczególniej dla waszego kochanego braciszka... będzie miał więcej pieniędzy na koszta podróży. Wszak prawda, panie Stefanie?
— Proszę pani, zanim to podwyższenie cen nastąpi, to Stanisław będzie już w domu.
Pani Karwacka już chciała odpowiedzieć, lecz nagle przypomniała sobie, że ma coś do powiedzenia szafarce; zerwała się więc z krzesła i pobiegła szybko do kuchni.
Mania usiadła przy fortepianie i jedną ręką jakąś melodję wygrywać zaczęła. Celinka wróciła do przedmiotu, który ją tak bardzo zajmował.
— Więc dotrzymasz pan przyrzeczenia? — szepnęła do Stefana.
— Nie zawiodę pani, muszę tylko poczynić odpowiednie rozporządzenia w domu i za tydzień, półtora najdalej, przyjadę panią pożegnać.
— Dziękuję serdecznie, dziękuję panu i spodziewam się, że zechcesz pan napisać coś z drogi. Ja wiem, że żądam od pana może za wiele, że ten wyjazd nie jest panu na rękę, ale dla spokojności mojej musisz to zrobić. Co się tu u nas dzieje teraz, trudno sobie wyobrazić. Ciocia ciągle tylko o tem mówi, ciągle na Stasia narzeka i nam obudwom dokucza, jak gdybyśmy były co winne temu, że nas Staś porzucił? Jakbyśmy przyczyniły się do tego! Mnie to wszystko bardzo ciężko dolega — a i Mania także, chociaż taka wesoła na pozór, płacze często. Kryje się ona ze smutkiem swoim i łzami, lecz ja widzę doskonale jej zmartwienie i boleść. Wogóle, panie Stefanie, od niejakiego czasu nad naszym cichym domem zawisła ciężka chmura. Ostatnie chwile życia naszego ojca jeszcze stoją świeżo w pamięci, jeszcze łzy po tej bolesnej stracie nie obeschły, a tu znowu spada na nas nieszczęście, tem przykrzejsze, że nawet nie możemy sobie zdać z niego sprawy dokładnie, nie możemy zrozumieć właściwych jego pobudek i przyczyn. Cała nadzieja nasza w tobie, panie Stefanie.
Długo jeszcze mówiła Celinka głosem przyciszonym, a w modrych jej oczach jaśniały łzy. Później gdy pani Karwacka do pokoju wróciła, rozmowa przeszła na inne kwestje, ogólniejsze i trwała dość długo, tak, że gdy się pan Stefan do odjazdu zabierał, było już blisko północy. Po odjeździe gościa, pomimo pory spóźnionej, w pokoju panien długo jeszcze paliło się światło.
Siostry rozmawiały z sobą, pocieszały się nawzajem i dopiero gdy się już brzask na wschodzie pokazywał — usnęły.