Literatura, biografia i krytyka/Nietoperze
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nietoperze |
Pochodzenie | Pisma Henryka Sienkiewicza Tom LXXIX Pisma ulotne (1874-1877) |
Wydawca | Redakcya Tygodnika Illustrowanego |
Data wyd. | 1906 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom LXXIX |
Indeks stron |
Pan Leon Granicki, inżynier, był człowiekiem szczęśliwym w całem znaczeniu tego słowa. Jakkolwiek syn biednego ślusarza, skończył jednak szkoły, a następnie i zakład w Liège i zajął niezależne, a materyalnie nader korzystne stanowisko w społeczeństwie. Ożenił się z panienką, którą kochał od lat dziecinnych, słowem, życie ułożyło mu się w jedno pasmo nieprzerwanego szczęścia i spokoju. Ojciec owej panienki, z którą ożenił się był Leon, pan prezes, dość wysoki urzędnik, człowiek trochę próżny i niesłychanie czuły na to, co mówią o nim ludzie, nie bardzo chętnie zgadzał się z początku na małżeństwo córki z synem prostego ślusarza. Tylko wysokie osobiste przymioty Leona, miłość dla niego panny, a nakoniec i wpływ majora, stryja prezesówny, wpłynęły nakoniec na złamanie ojcowskich uprzedzeń, Leon więc postawił na swojem i ożenił się, ale przez to wzbudził przeciwko sobie niechęć i zazdrość w sercu jednego z odrzuconych wielbicieli prezesówny, niejakiego pana Herkulana Zadrzyckiego.
Pan Herkulan, pragnąc się pomścić na Leonie i prezesównie, a wiedząc przytem, że prezes drży z przestrachu, co na to małżeństwo powie opinia publiczna, postanawia zamącić spokój całej rodziny przez puszczenie w świat wieści o pewnym wypadku, jakiemu Leon uległ jeszcze za czasów uniwersyteckich. Oto Leon został mocno zelżony czynnie przez pewnego kolegę, który zazdrościł mu wziętości między młodzieżą, został zelżony… i nie zmył krwią obelgi. W rzeczywistości było tak, że Leon przebaczył zuchwałemu koledze tylko na łzy i prośby jego matki, która rzuciła się do nóg Leona i, leżąc przy jego stopach, błagała o przebaczenie dla swego jedynego syna. Ale panu Herkulanowi wystarcza tylko pierwsza połowa faktu: Leon został zelżony i schował, jak to mówią, w kieszeń. Tę wiadomość postanawia więc rozpuścić z pomocą nietoperzy na cztery końce świata.
Kto są ci nietoperze? Należą do nich ludzie rozmaici: więc państwo Żmijscy, ona emancypantka, on — utrzymujący się z kapitałów żony; więc państwo Krzepczyccy, więc radca Cierpniewski, stary i kwaśny biurokrata, więc nakoniec pan Julian Żerowicz, pseudo-muzyk i kompozytor, dalej pan Marek Babulewicz, bez oznaczonego zajęcia i sposobu utrzymania, nakoniec pan Nestorowicz, filantrop, kierownik opinii publicznej, członek wielu towarzystw, a zarazem i utrzymujący się z filantropii i kierownictwa opinią.
Są to wszystko przyjaciele „zacnego domu“ prezesa. Ale pan Herkulan trafnie czyni, puszczając wieść między tego rodzaju przyjaciół. Wieść rośnie, wzmaga się, olbrzymieje, obiegła całe miasto, i wreszcie skutki jej poczynają się dawać uczuć i prezesowi i jego rodzinie.
Prezes nie rozumie, o co chodzi, a jednak widzi, że otacza go jakby jakaś odmienna atmosfera, widzi szczególne spojrzenia i szczególne dopytywania się, kiedy i gdzie Leon był na uniwersytecie? Co to wszystko znaczy i od kogo tu się dowiedzieć, co to znaczy? Na szczęście przychodzą: pan Julian Żerowicz i pan Babulewicz. No! ciż przecie wiedzą; ci wiedzą każdą plotkę, każdy skandalik, słowem, wszystko co się dzieje w mieście. Ale nie chcą powiedzieć, wahają się, plączą. Przyprowadza to prezesa do rozpaczy, sądzi bowiem nie napróżno, że musi to być coś niezwykłego. Wreszcie, zagrożeni przez majora, którego boją się, jak ognia, wyznają wszystko. Tak! pan Herkulan dopiął celu. Prezes wybucha gniewem i oburzeniem. Syn ślusarza, a przytem zhańbiony. W łonie rodziny powstają niesnaski! Rzeczywiście, zaczyna się tworzyć koło niej pustka. Znajomi nie poznają ich na ulicy. Co tu czynić? Leon tłómaczy wprawdzie, dlaczego przepuścił płazem obelgę; i rodzina cała, sam nawet prezes przyznaje mu, że postąpił słusznie, niemniej jednak nie usuwa to fatalnych skutków potwarzy. Leon, żona Leona i stary major nie robią sobie nic z plotek ludzkich, ale stary prezes drży przed niemi. On taki dotąd szanowany, zasłużony, tak ostrożny i szanujący pozory, on raptem ma pójść na języki ludzkie? A tymczasem potwarz rozszerza się coraz bardziej, a wreszcie znajduje odgłos w druku. To jednak właśnie wpływa na Leona. Jest on wprawdzie z zasady przeciwnikiem pojedynków, ale gdzie idzie o spokój rodziny, tam może poświęcić zasadę. Uczucia rodzinne biorą nad charakterem i Leon wyzywa Zadrzyckiego na pojedynek. Postępek ten wzbudza między „Nietoperzami“ nieopisany popłoch. Czują oni teraz, że i na nich może się tak dobrze skrupić, jak na panu Herkulanie, który z pojedynku wychodzi ranny. Pan Babulewicz i pan Nestorowicz radziby się pod ziemię schować, a na samą myśl o Leonie lub groźnym majorze przejmują ich dreszcze trwogi. Cóż więc wypada im uczynić. Oto udać się do prezesa. U prezesa miał być właśnie bal w rocznicę jego dwudziestopięcioletniej służby. Na bal ten, jak to przewidywał z przerażeniem prezes, prawdopodobnie niktby nie przyszedł, gdyby nie pojedynek Leona. Ale pojedynek wszystko zmienił. Nietoperze garną się teraz na wyścigi. Panowie Babulewicz i Żerowicz przychodzą najpierwsi; przychodzą z życzeniami, powinszowaniami i wyrażeniami radości. Tak! tak! oni nigdy nie dawali wiary nikczemnej potwarzy, oni zawsze oburzali się, słysząc te plotki, oni zaprzeczali im całą siłą. Ach! przecie oni znają i prezesa, i pana Leona, a w każdym razie cieszą się niewymownie, ależ jak się cieszą! prawdziwie, niewymownie! Mówiąc to, śmieją się, zacierają ręce, przymilają, oblizują się, robią słodkie oczy, kłaniają, a w rzeczywistości nogi pod nimi drżą ze strachu. Za tą parą schodzą się i inni. Oto pan Nestorowicz, nieskazitelny filantrop i kierownik opinii publicznej, który poprzednio już nie chciał podawać prezesowi ręki, teraz zapewnia go o dozgonnej przyjaźni. Za nim wchodzi giętkim krokiem pan Żmijski, za tym radca Cierpniewski, za tym inni; słowem: wszyscy, nie brak nikogo z nietoperzy, którzy teraz, zwinąwszy skrzydła obmowy, radziby przez słodkie oświadczenia zatrzeć dawniejszy udział w potwarzy.
Taka jest treść komedyi pana Lubowskiego. Środki, jakich używa autor, są bardzo proste, niemasz tu zawikłanej intrygi, niema romansu, co może nawet osłabia interes akcyi, a cała sztuka jest satyrą, mającą na celu przedstawić pewną seryę typów ujemnych i wychłostać ich wady.
W tych też typach leży przedewszystkiem wartość tej niepospolitej sztuki. Galerya to wyborna, każdy typ pełen prawdy życiowej, charakterystyki i oryginalności. Pan Babulewicz to natura istotnie babska. Plotki są dlań prawdziwym żywiołem. Zbiera je i sieje. Jest to swojego rodzaju smakosz, dla którego plotki zastępują miejsce łakoci. Rozpuszcza wieści, szkodzące cudzej sławie, niekoniecznie przez wrodzoną złośliwość, dalej często nie dla zysku lub korzyści, ale z zamiłowania sztuki plotkarskiej. Przyczem, jeżeli powierza mu ktoś jakąś wiadomość, może być pewny, że pan Babulewicz nie utrzyma jej ani pół godziny. On ani chce, ani może dochować sekretu. Tajemnica pali go, gryzie, jak wyrzut sumienia, doświadcza prawdziwych pokus szatańskich i szalonego swędzenia języka. To też pan Herkulan, chcąc puścić wiadomość, powierza ją pod sekretem panu Babulewiczowi i rzecz uważa za załatwioną. Jakoż rzecz jest załatwioną. Ale pan Babulewicz ma jeszcze jeden rys charakterystyczny. Oto jest tchórzem. „Bać się boi, a złe broi“, jak mówi przysłowie. Jest tchórzem do wysokiego stopnia, i ilekroć razy popada w kłopoty przez swą gadatliwość, tylekroć przyrzeka sobie poprawę. Może być nawet, że przyrzeka szczerze, ale napróżno, bo to sprzeciwia się jego naturze, on nie może wyrzec się plotek, tak dobrze, jak snu albo pokarmu. Skutkiem jego jest wprawdzie istotą słabą, ale szkodliwą w gruncie rzeczy; jako człowiek, może i lepszy od niektórych kolegów, jako nietoperz, niezawodnie jeden z najgorszych.
Tak nam przedstawia się pan Babulewicz. Typ to, uchwycony w lot, jakkolwiek trudny, łatwo bowiem, kreśląc go, popaść w przesadę. Ale pan Lubowski umiał jej uniknąć. Rysunek jego jest wysoce charakterystyczny, ale nie karykaturalny. Autor spotęgował charakter, bo inaczej nie byłby on typem, ale nie przeszedł poza granice prawdopodobieństwa. Takich Babulewiczów jest mnóstwo na świecie, równie jak i Żmijskich, Nestorowiczów i tym podobnych.
Żmijski to inny typ. Żyje z kapitału swojej żony, oto główna jego charakterystyka. Jest to sobie zwykły „pauvre diable“. Zdrowie jego jest nikłe, energia, mimo nerwowej ruchliwości, żadna.
Biedak jest zupełnie do niczego, a przytem i z natury jest próżniak. Były chwile, że zabierał się do pracy, ale brakło mu i chęci, i wytrwałości. Nawet śmiano się z niego, kiedy chciał pracować. Cóż więc ma robić, zupełnie nic. Jeżeli się go ktoś zapyta o zajęcie, odpowiada, że żyje z kapitału swojej żony i koniec. Jest to taka dobra pozycya, jak każda inna. Można być nawet szanowanym powszechnie, mając taką pozycyę, ale Żmijski ma zamało powagi. Żona go lekceważy, a nawet pewno więcej jak lekceważy. Ta „anielska dusza“ zbyt poufale jest z Julianem Żerowiczem i z panem Herkulanem. Wprawdzie Żmijski robi biedaczysko, co może, żeby nie pozwalać żonie wchodzić w zbyt ścisłe stosunki, ale i w tych nawet usiłowaniach nie przestaje być biernym. Nie zabrania, tylko zapobiega; nie przecina rozmowy, tylko się wtrąca. Jest to pod każdym względem błaha figura; ma ułożenie dziecka, lubi wszystko ruszać, wszystkiemu się przypatrywać, wschodzić tam, gdzie go nikt nie posiał, wszędzie się kręcić i do wszystkiego wtrącać. Robi plotki z próżniactwa, albo dlatego, że inni je robią. Charakteru nie ma za grosz, inteligencyi trochę więcej. Ale z inteligencyi owej nie robi żadnego użytku. Wie wprawdzie, co ma trzymać o całej koteryi, wśród której się kręci, wie to dobrze i wypowiada wybornie w scenie z Nestorowiczem, nie ma jednak dość energii, żeby z tą koteryą zerwać. Owszem, żyje z nią, jest nietoperzem, jak i drudzy, i kręci się w tem kółku, które z nim się kręci, żyjąc z dnia na dzień z kapitałów swojej żony.
Druga ta postać odznacza się nie mniejszą, jak Babulewicz, prawdą, a większą jeszcze subtelnością. Potrzeba było wielkiej zręczności w cieniowaniu tej postaci, ażeby mogła zarysować się wyraźnie w umyśle widza. Tacy ludzie istnieją wprawdzie, istnieje ich bardzo wiele, ale właśnie dlatego szczegółowe rysy takiego typu są albo do wysokiego stopnia rozproszone, albo do wysokiego stopnia niewyraźne w indywiduach, które mogą dostarczyć wzorów, albo nakoniec, zatarte rysami innymi, należącymi, bądź co bądź, do innych kategoryi, bądź składającymi ogólną fizyonomię człowieka światowego, konwencyonalnego.
Ale właśnie owa, przy całej powszechności, nienamacalność typu w naturze, a silne scharakteryzowanie go na scenie podnosi potęgę satyry z jednej, zasługę autora z drugiej strony. Komedya tu staje na właściwym sobie gruncie, podnosi wady ogólne, na które w życiu może dlatego nie zważamy, że jest ich wszędzie pełno, i chłoszcze biczem śmieszności i ironii ciętej i zjadliwej, a subtelnej.
Tąż samą subtelnością rysunku i satyry odznacza się i trzecia postać: Nestorowicza. Jest to pozornie człowiek nieskazitelny, na życiu jego, jak sam sobie pochlebia, niema najmniejszej plamy. Owszem, jest to postać niby posągowa. On kieruje opinią publiczną, on jest ostatnią instancyą w rzeczach uczciwości. Doskonałość jego jest tak widoczną, że nawet sam nie może jej dostrzedz. Postać jego szlachetna i szanowna, zarówno jak jego słowa i ruchy. Całe życie spędził na usługach ludzkości. Jest członkiem wszystkich towarzystw dobroczynnych; zasiada na wszelkich sesyach, należy do wszelkich stowarzyszeń, słowem, nic dobrego ani pożytecznego nie staje się bez jego udziału. Oto jego postać zewnętrzna, a teraz zajrzyjmy w jego duszę. Jest to egoista, obłudnik, pieczeniarz i pasibrzuch w najgorszym gatunku. Postać jego szanowna, ale żołądek nienasycony. Z filantropii uczynił sobie dojną krówkę i żyje z niej, ona zapewnia mu szacunek publiczny, przez nią stał się wyrocznią i kierownikiem opinii, przez nią bywa we wszystkich towarzystwach. Przez nią jest poszukiwany na proszone obiady, przez nią sadzają go na pierwszem miejscu. Słowem, człowiek ten dla swego brzucha wyzyskuje wszystko: filantropię, starość, szlachetną postać, opinię publiczną i co kto chce; o swojej porze zjada u kogoś „śniadanko“, po śniadanku „obiadeczek“, po obiadeczku napiłby się „kawki“, potem uciął maleńką drzemkę, ot i cały dzień. A jednak taki próżniak, pieczeniarz, egoista i pasibrzuch trzyma w ręku opinię. Każdy stara się go napoić i nakarmić jaknajlepiej, byle pozyskać jego uznanie. Jedni cenią go istotnie, jako doskonałość, drudzy się go boją, a on żyje, je, pije i żyje, sądzi ludzi w ostatniej instancyi i „pochlebia sobie“ z całą bezczelnością, że przez całe życie dobrze zasłużył się ludzkości.
Pan Lubowski wzniósł się w postaci tej na stopień wysokiej oryginalności. Wogóle autorowi trzeba przyznać, że idzie nie gościńcem, utartym już przez innych, ale swoją własną ścieżką. I dobrze robi. Patrzy w życie i maluje życie. Przyzwyczajeni do konwencyonalnych figur na naszej scenie lub do idei, ludzkiemi nazwiskami pooznaczanych, z przyjemnością patrzymy na te postaci, tryskające zdrowym realizmem i prawdą, na gorącym uczynku pochwyconą.
Wracając do „Nietoperzy“, zaznaczyć jeszcze winniśmy, że obok tych trzech osób, o których wspomnieliśmy wyżej, inne również niemałą mają wartość. Prezes to także typ w swoim rodzaju. Pełen konwenansów, pozbawiony głębszej samodzielności charakteru, drżący przed opinią już nie publiczną, ale opinią koteryjki, wśród której żyje, doskonale przedstawia ludzi, którzy formy cenią daleko więcej, niż treść samą, i którzy obok wielu przymiotów, czyniących z nich „porządnych“ ludzi, chorują trochę na filisterstwo, na brak odwagi cywilnej, na brak samodzielności i polotu zarówno uczuć, jak myśli.
Radca Cierpniewski, zgryźliwy, zły, pełen zawiści do ludzi, mizantrop niby, a w gruncie rzeczy ambitny i zazdrosny, jest przedstawicielem tych wszystkich wad i przywar, jakie biuro i długa praca urzędnicza w połączeniu ze starokawalerstwem i żółcią wytworzyć mogą.
Rzeczywiście, najmniej udatną ze wszystkich postaci jest ten, przeciw któremu głównie zabiegi „Nietoperzy“ były skierowane, t. j. sam Leon. Brak mu jednolitości w sposobie myślenia i charakteru. Jest np. przeciwnikiem pojedynku i postanawia nie uważać na plotki, a jednak zrywa się do tegoż pojedynku, gdy przeczytał paszkwil drukowany. Potwarz ustna czy drukowana, cóż za różnica, któraby mogła wpłynąć na odstąpienie od zasad? Albo się jest zwolennikiem pojedynku, albo przeciwnikiem. Albo się ma zasady, albo się ich nie ma. Tłómaczenie, że Leon odstąpił od zasady dla spokojności rodziny, niedostatecznem jest, bo każe wątpić o jego charakterze. Od zasad nie odstępuje się dla nikogo, a raz odstąpiwszy, można na tej drodze dojść do koncesyi wcale niebezpiecznych.
Leon więc nie dość jest sympatyczny, a przez to osłabia się i interes, jaki mogłaby mieć sama osnowa czyli bajka sztuki. Mniej nas obchodzi, co mówią o człowieku dla nas obojętnym, musimy polubić kogoś, nim się za niego zaczniemy ujmować.
Ale też nie w losach i sprawach Leona leży wysoka wartość sztuki. Leży ona przedewszystkiem w owej seryi typów, z którą staraliśmy się choć pobieżnie poznajomić czytelnika, i która niezawodnie długie życie komedyi zapewnić zdoła.
Co się nakoniec tyczy tendencyi sztuki, tę zapewne czytelnik sam zdołał z naszego opowiadania wyrozumieć. Autor uderza na brak zdrowej opinii publicznej, co mianowicie pozwala krzewić się robotom „Nietoperzy“. Opinia jest światłem, którego nocne ptaki nie znoszą, oto myśl sztuki. Robiono wprawdzie zarzut autorowi, że właśnie na opinię publiczną uderza, ale zarzut ten do wysokiego stopnia bezzasadny, dowodzi tylko, że recenzent nie zrozumiał, o co właściwie autorowi chodziło.