Literatura, biografia i krytyka/Przegląd działalności Akademii Nauk w Krakowie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Przegląd działalności Akademii Nauk w Krakowie
Pochodzenie Pisma Henryka Sienkiewicza
Tom LXXIX

Pisma ulotne (1874-1877)
Wydawca Redakcya Tygodnika Illustrowanego
Data wyd. 1906
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom LXXIX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Przegląd działalności Akademii Nauk w Krakowie.
II. Wydział historyczno-filozoficzny.

W tomie pierwszym „Pamiętnika Akademii“ oprócz studyów Platońskich dr-a Samolewicza i rozprawy o poezyach Andrzeja Krzyckiego dr-a Węclewskiego, o których w zeszłym numerze „Niwy“ wspomniano, znajdują się jeszcze dwie obszerne prace historyczne, zasługujące na szczegółowe sprawozdanie.
Pierwszą z nich jest praca Maurycego hr. Dzieduszyckiego, zatytułowana: „Rys dziejów kościoła katolickiego w Szwecyi“. Autor kreśli dzieje kościoła od czasów najdawniejszych, t. j. od czasów wylądowania w Szwecyi św. Ansgarego i benedyktyna Widmara. Rozdział pierwszy obejmuje epokę pierwszą, t. j. walkę chrystyanizmu, a kończy się na czasach św. Eryka (1150). Jako źródła do tego okresu, posłużyły autorowi najdawniejsze kroniki skandynawskie, jak np. kronika Adama Bremeńskiego z XI, Sakso-Gramatyka z Röeskildy z XII-go i prace innych, późniejszych, objęte rozmaitemi wydawnictwami zbiorowemi, jak Bibliotheca svecogothica lub Scriptores rerum svecarum. Główną jednak podstawą, na której hrabia Dzieduszycki opiera swe badania, jest Messeniusza Jana: Scandia illustrata (Skandynawia oświecona). Źródło to jest dla naszego autora tem ważniejszem, że Messeniusz (1570—1636) był gorliwym katolikiem, a nawet, posądzony o stosunki z Zygmuntem III-m, był przez Gustawa Adolfa prześladowany i skazany na wygnanie. Inni współcześni lub wcześniejsi nawet historycy, jak np. bracia Pietri, gorliwi rozkrzewiciele reformacyi, przedstawiają sprawy kościoła stronniczo, wynajdując pod wpływem religijnego rozdrażnienia wszystko, co da się na niekorzyść jego powiedzieć, milcząc zaś o zasługach. Według opinii pana Dzieduszyckiego, popartej zresztą sumiennie zebranymi i ważnymi dowodami, spełnił kościół katolicki swą cywilizacyjną misyę tak dobrze w Szwecyi, jak i gdzieindziej. Owszem, trudniejsze może zadanie miał tu, niż w innych krajach, ze względu na dziki i burzliwy, a surowy charakter ludu, którego ponura mitologia, wyrosła na tle miejscowych pojęć i usposobień, w zupełnej stała sprzeczności ze słodką nauką Chrystusa. Ale raz zapuściwszy korzenie, lubo na nieprzyjaznym gruncie i lubo podrywany nieraz przemocą, kościół nie dał się już wyrwać i coraz szerszymi splotami obejmował całe społeczeństwo. Przechodził jednak jeszcze rozmaite koleje. Rozdział I-szy obejmuje historyę fundacyi pierwszych katedr biskupich, pierwszych klasztorów, dzieje ich, żywoty męczenników, oraz historyę polityczną Skandynawii, o ile takowa stoi w związku z historyą kościoła.
W dalszym ciągu rozprawy maluje nam autor rozkwit kościoła do końca dynastyi Folkungów i śmierci św. Brygidy (1373). Do owego rozkwitu dzielnie przyłożył się Eryk IX, zwany świętym, który, nie przestając na utwierdzaniu wiary w swojem królestwie, myślał nawet o rozszerzaniu jej nazewnątrz. Z myślą tą łączyła się jego troskliwość o rozszerzenie granic kraju i zabezpieczenie swych poddanych od napadów ościennych bałwochwalców w Finlandyi. Stąd wyprawa na Finlandyę i rozszerzenie tam chrystyanizmu, którego pierwszym apostołem był św. Henryk. W tym okresie kościół dochodzi do ogromnego znaczenia i ogromnych bogactw. W wieku XIII-m, XIV-m i XV-m znajduje się na szczycie potęgi, a lubo były to czasy (panowanie np. Albrechta), w których buta i wyuzdanie magnatów, przewaga obcego żywiołu niemieckiego, swawole szlachty i ogólne rozprzężenie nie mogły nie wywrzeć pewnego ujemnego wpływu na kościół, przecież szczyci się on jeszcze w tych nawet czasach mężami, pełnymi cnót i nauki, jak np. Bł. Hemming (1290—1367), Birger Georgson, św. Brygita, św. Katarzyna, etc.
W XV jednak wieku daje się widzieć pewne skażenie w duchowieństwie, mianowicie zakonnem. Dowodzą tego rozporządzenia papieża, Mikołaja V-go, który na prośbę Karola VIII-go nakazuje ścisłą rewizyę klasztorów i obostrzenie ich reguł. Bądź co bądź jednak, wyższa władza kościelna czuwa troskliwie i nie dopuszcza, aby złe przybierało zatrważające rozmiary.
Najciekawszym jednak z całej rozprawy jest rozdział IV-ty, w którym autor opowiada panowanie Gustawa Wazy oraz dzieje reformacyi i bezpośrednie takowej skutki do roku 1560. Autor, jako gorliwy katolik, nie zawsze umie utrzymać się na stanowisku czysto objektywnem; niemniej jednak umie popierać poglądy swe głęboką erudycyą i potężnymi dowodami. Wprowadzenie reformy w Szwecyi przypisuje pobudkom czysto światowym, nie religijnym, w czem zresztą ma zupełną słuszność. Jak w Danii wprowadza ją Krystyan, czysto z osobistych względów, jak w Anglii Henryk VIII-y, „defensor fidei“, nazwany w swoim czasie przez Lutra głupcem, zrywa z kościołem wtedy dopiero, kiedy mu to jego własny interes nakazuje, i (nie chcąc przyjąć luteranizmu) zakłada państwowy kościół anglikański, tak wreszcie i Gustaw Waza krzewi reformę w Szwecyi z pobudek czysto politycznych. Sejm w Westeräs, dnia 20-go czerwca 1527 roku, rozpoczęty, prawdziwie zasługuje na nazwę, jaką dziś oznaczają działalność jednego z naszych współczesnych polityków, na nazwę: „Revolution von Oben“. I istotnie: reforma szła tu z góry, a szlachta i magnaci, zaledwie pojednani obietnicą zwrotu dóbr, na klasztory niegdyś zapisanych, popierać ją się zgodzili. Niezmiernie ciekawą, a całkiem błędnie rozumianą jest rola ludu prostego w tej tak ważnej dlań sprawie. Powszechnem mniemaniem jest, że reforma rozszerzała się właśnie głównie z pomocą ludu prostego, a w szczególności z pomocą ubogich, ale walecznych wieśniaków z prowincyi Delekarlii, tych samych, którzy najdzielniej Gustawowi do oswobodzenia kraju dopomogli.
Tymczasem p. Dzieduszycki zgoła inne podaje wiadomości. Delekarlia nie tylko nie podzielała idei Gustawa, ale chwyciła nawet za broń. Pojawił się niejaki Jöns (Janek), który stanął na czele, a popierany przez biskupa z Drontheim, znalazł się wkrótce na czele znacznych sił zbrojnych. Gustaw żądał zawieszenia broni, a tymczasem wchodził w układy, marudził i zwlekał, ubezwładniając przez to ruch Delekarlijczyków, który mógł narazie stawić groźny opór, ale który nie mógł się przeciągać bez końca. Gustaw wreszcie więc dopiął swego, lubo nie bez znakomitych trudności, które jednak z wrodzoną mu wytrwałością i żelaznym hartem umiał zwyciężać.
Jeżeli jednak zgodzimy się z autorem co do tego, że Gustaw, nie religijnem przekonaniem, ale poprostu interesem powodowany, krzewił reformę, niepodobna natomiast nam się zgodzić na słowa Theinera (Szweden und seine Stellung zum heiligen Suhl), na których autor zawiesza aż do tomu II-go swą rozprawę. Słowa te brzmią jak następuje:
„Odpadnięcie Szwecyi nie jest, tak jak w Niemczech, dziełem walk religijnych i kościelno-politycznych opinii, które tu i owdzie stały się przekonaniem; było ono raczej oburzającym i bezprawnym zamachem, etc…“
Do pewnego nawet stopnia zgoda i na to. Było odpadnięcie zamachem, ale zamach ten, mimo oporu tak części szlachty, jak ludu prostego, musiał jednak znaleźć pewną podporę w narodzie. Popierały go głównie miasta, a potrochu i szlachta; inaczej na nicby się nie przydał, jak wszystkie zamachy, przedsiębrane przeciw takim przekonaniom, które cały ogół zgodnie i jednakowo wyznaje.
Drugą, niemniej, a nawet nas w dzisiejszym stanie rzeczy więcej jeszcze interesującą pracą, pomieszczoną w „Pamiętniku“, jest studyum historyczno-etnograficzne „O narodowości polskiej w Prusiech Zachodnich za czasów krzyżackich“ przez dr-a Wojciecha Kętrzyńskiego. Dość upowszechnionem jest mniemanie, jakoby od najdawniejszych już czasów przeważna część mieszkańców pomienionych polskich prowincyi była pochodzenia niemieckiego, a dopiero od czasu powrotu ziem tych do Polski, za czasów pierwszych Jagiellonów, spolszczała. Mniemanie to uważanem było nawet za niewątpliwą prawdę, odnośnie do tej szlachty polskiej, która obok nazwisk polskich miała przydomki niemieckie. Niemieccy historycy, a nawet i niektórzy polscy widzą w przydomkach tych wyraźne ślady niemieckiego pierwotnego pochodzenia. Niemcy, na mocy podobnych dowodów, roszczą sobie nawet jakieś prawa naturalne do Prus Zachodnich, jako do ziemi niegdyś niemieckiej, a potem dopiero spolszczonej. Tem prawem tłómaczą i dziś nawet rozmaite rozporządzenia rządowe, dążące do ostatecznego zniweczenia polskości w tych krajach. Niektórzy z germańskich historyków (np. Voigt, Ksawery Froelich i inni) wierzą lub udają, że wierzą, iż ziemia np. chełmińska była pierwotną siedzibą Gotów, którzy, przeszedłszy potem do Europy południowej, zostawili tu liczne osady. Osady te, według wyżej wzmiankowanych historyków, uległy na czas jakiś orężowi polskiemu, ale następnie oswobodzone zostały przez krzyżaków, którzy w ten sposób nie zabrali Polakom nic polskiego, ale wrócili tylko Niemcom, co od wieków było niemieckiem.
Opinia ta tak jednak dalece obraną jest z podstaw naukowych, a nawet poprostu z sensu, że sami Niemcy rozsądniejsi, a raczej uczeńsi odrzucili ją, postawiwszy natomiast inną. Według tej innej uczeńszej teoryi (Brakus), miejscowa ludność była pruska, w żadnym więc razie Polacy praw do tych ziem nie mają. Owa ludność pruska, zniemczona lub wytępiona, zastąpiona została osadnikami niemieckimi, którzy dopiero po upadku Zakonu spolszczyli się mniej więcej gruntownie. Z tą ostatnią opinią rozprawia się głównie dr. Wojciech Kętrzyński. Uzbrojony we wszelkie istniejące a najautentyczniejsze dokumenty, poczerpnięte z archiwów miast pruskich, dowodzi, że ziemie te od najdawniejszych czasów były polskie. Pierwotne nazwy, najstarsze, jakie się w dokumentach przechowały, są czysto polskie. Autor wylicza ich całe setki, przechodząc dekanat po dekanacie, zawsze z dokumentami w ręku, zawsze z dowodami materyalnymi, które żadnem, najwyrafinowańszem rozumowaniem zbić się nie dadzą. Pokazuje się, że nazwy te już w XV wieku i wcześniej były przekręcane jak najdziwaczniej i przerabiane stosownie do wymowy i ducha języka niemieckiego; stąd niektóre z nich istotnie z niemiecka wyglądają, choć pierwiastek ich i pierwotne znaczenie jest czysto polskie.
Wykazawszy w ten sposób nazwy ziemi chełmińskiej, p. Kętrzyński przechodzi do Pomeranii i w ten sam sposób okazuje pierwotną polskość jej mieszkańców. Autor cytuje z dokumentów pierwotne nazwy powiatów: grudziądzkiego (części północnej), powiatu kwidzyńskiego, ogromną ilość wsi i miast powiatu sztumskiego, Żuławy wielkiej i małej, powiatu suskiego, etc. Wobec takich dowodów, na cóż się przydały wszelkie naciągane teorye, usiłujące światło prawdy pewnej zastąpić ciemnotą mglistych hipotez dla usprawiedliwienia historycznych gwałtów i ucisków? Kto pojęcia prawa nie utożsamia z pojęciem przemocy, ten ani chwili nie będzie wahał się z przyznaniem, że prawo to nie leży po stronie Niemców w żadnym razie.
Udowodniwszy w pierwszej części polskie pochodzenie ludu wiejskiego w Prusach Zachodnich, autor w części drugiej przechodzi do zbadania pochodzenia miejscowej szlachty. Z niemieckich historyków G. A. Mülverstedt, w kilku znakomitszych rozprawach genealogicznych wykazawszy bezzasadność rozpowszechnionego dotąd mniemania, jakoby szlachta w Prusach Zachodnich pochodziła od Niemców, później spolszczonych, przyznaje z wielką bezstronnością, że największa część rodzin jest pochodzenia czysto polskiego. Inni historycy niemieccy nie są tak bezstronni i z uporem upatrują w przydomkach niemieckich, jakie się przy nazwiskach polskich utrzymywały, ślady pierwotnej niemczyzny.
Pan Kętrzyński na dowód, jak dalece niedorzecznem jest wywodzenie z niemieckich przydomków niemieckiego pochodzenia, cytuje ród Klińskich herbu Junosza z przydomkiem Rautenberg. Ród ten mieszka dotychczas w Prusach Zachodnich. Otóż Klińscy, którzy się obecnie za Niemców uważają i wywodzą od Rautenbergów, przybyłych w XIII-m wieku do ziemi chełmińskiej, pochodzą istotnie ze wsi Klińska pod Kościerzyną. W dokumentach z 1413 r. występuje Stibor de Klińsk (Klincz), którego już imię samo dostatecznie narodowość wskazuje. Przydomek zaś Rautenberg poszedł od wsi Radziejowa, które za czasów krzyżackich zwało się Rautenberg, a które w dziale dziedzicznym dostał jeden z synów Leonarda Klińskiego, w 1533 r. posła od Stanów pruskich do króla Zygmunta (Acta Tomiciana Kod, Sapieżyński. T. IX, nr. 262).
Takim to przykładem objaśnia autor przydomki niemieckie. Nazwy miejscowości w tych stronach zmieniały się z polskich na niemieckie lub odwrotnie; tak było i z nazwiskami szlachty, która po większej części od miejscowości brała nazwiska, lecz z pochodzenia była czysto polską (mazurską).
Autor rozpatruje np. dokumenty, tyczące pochodzenia szlachty ziemi chełmińskiej. Tu następuje cytowanie nieskończonej ilości nazwisk rodowych z czasów przedkrzyżackich, krzyżackich i pokrzyżackich, które sprawę aż nadto dosyć wyświetlają. Następnie, tymże samym sposobem i również cytując mnóstwo nazwisk, przechodzi autor do szlachty ziemi pomerańskiej. Wielu potomków tej szlachty nosi dziś już nazwiska niemieckie i nie używa innego, jak niemieckiego języka; niemniej jednak pochodzenie ich jest polskie. Pradziadowie i dziadowie dzisiejszych Kostolitzów pisali się Kościeleckimi, dzisiejszych Milbów — Milewskimi, Venedy’ów — Weneckimi, dzisiejszych Gnathau — Gniatkowskimi, Glauchów — Głuchowskimi, etc. etc. Wielu się zniemczyło, ale wielu nie zniemczyło się dotychczas; niemniej jednak rzecz w tem, że tak ludność wiejska, jak i szlachta w ziemi chełmińskiej i w Pomeranii, jednolitego, słowiańskiego, polskiego jest pochodzenia.
Koniec swojej mozolnej, ale pożytecznej pracy poświęca pan Kętrzyński miastom Prus Zachodnich, gdzie także dopatruje się pierwotnego żywiołu polskiego, który jednak znacznie z napływowym niemieckim został pomieszany. Są to po największej części długie cytaty z archiwów miejskich nazwisk urzędników sądowych lub miejscowych obywateli.
Praca pana Kętrzyńskiego mozolna, przepełniona cytatami nazw miejscowości, ludzi i dokumentów, uważaną być może jako cenny materyał historyczny, źródłowej prawie wartości. Autor stoi na stanowisku zupełnie bezstronnem, a jeżeli badania jego wypadają na korzyść narodowości polskiej, wypływa to nie z osobistych sympatyi autora albo sztucznych wywodów, ale z faktów. Autor mało rozumuje, ale natomiast stawia dokumenty. Mowa jego jest mową przeszłości, która oddaje świadectwo prawdzie. Niezbite to dowody, wobec których uprzedzonym a zatykającym na głos oczywistości uszy historykom niemieckim pozostaje tylko zamilknąć.
Prócz prac, zawartych w „Pamiętniku Akademii Umiejętności“, o których mówiliśmy w niniejszem sprawozdaniu, są jeszcze tak zwane: „Wydawnictwa Komisyi historycznej“ Akad. Umiejętności, o których inny referent zdanie swe wypowie.

Niwa. 1875 r., t. VII.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.