Litwa za Witolda/1394
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Litwa za Witolda |
Podtytuł | Opowiadanie historyczne |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze |
Data wyd. | 1850 |
Druk | Józef Zawadzki |
Miejsce wyd. | Wilno |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Lecz to próbki tylko były: ledwie zima nadeszła, nowi przybylcy w początku roku pomnożyli wojska Krzyżackie; Hrabia Leiningen, z Anglii X. Betfort, z Francji kilku znakomitych ślachty, z niemi Marszałek z posiłkiem od miast i nadmorskich prowincij, wyszli znowu w wigilją trzech Króli na Litwę. Mrozy potężne towarzyszyły pochodowi ku Grodnu, które ominiono, posuwając się na Nowogródek; ale tu mieszkańcy wcześnie uwiadomieni popalili przedmieścia, zebrali się do zamku lub w lasy uszli. Pustosząc kraj, lecz w téj porze nie śmiejąc poczynać oblężenia, Krzyżacy pociągnęli pod Lidę, pogorzeliskiem także otoczoną. Z pod Lidy, gdy nagle puszczać i ocieplać się poczęło, zwrócił się Marszałek śpiesznym pochodem (wedle Narbutta) przez źle zamarzłe błota nad Dzitwą, gdzie przeprawę nawałem kłód i drzewa ułatwiono. Ciągniono jeszcze na Merecz i zameczek Drogezin, które wzięto i popalono, a mieszkańcy poszli w niewolę, tak, że w ogóle straty litewskie wyniosły 2,200 zabranego ludu i 1,400 koni, bydła i łupu mnóstwo. Zagrożono Solecznikóm, ale odwilż zmusiła do szybkiego odwrótu.
W ciągu roku odbudowano zamek Memel świéżo przez Litwę zburzony i kilka innych; a tymczasem gotowano silniejszą jeszcze wyprawę na pogan. Nieustannie przybywający pielgrzymi z Francji i Niemiec, byli do niéj pobudką i środkiem. Przysłani teraz przez Filipa X. Burgundji na żołd Krzyżacki 200 łucznicy Burgundscy i piękny podarek dobrego wina dla pokrzepienia sił Mnichów, samego nawet Mistrza nowego Konrada von Jungingen zachęcili do wystąpienia na bój z pogany. Planem było ciągnąć naprzód na niezmiernie dla Zakonu ważny Ritterswerder zburzony przez Witolda (w miejscu lub blizko miejsca, gdzie było stare Kowno), który odbudować chciano, a nim osłoniwszy się posuwać w kraj nieprzyjacielski aż pod Wilno. Gdy materjał wszelki do budowy: cegła, drzewo, machiny, ludzie, przezornie zgromadzono wcześnie, a statki i siła zbrojna była gotową, ze Swidrygiełłą razem, który miał z sobą kupę zbiegów litewskich znaczną dosyć, wyszedł W. Mistrz w końcu Lipca, mając połączyć się z drugim oddziałem jazdy liczniéjszym, idącym drogą inną pod dowództwem Komandora Elbląga.
Z Królewca, gdzie Marszałek połączył się z wielkim Mistrzem, poszli do Łobawy, siedli tu na przygotowane statki, płynęli zatoką, a z niéj Gilją weszli na Niemen, nie bez strat, z powodu silnéj burzy, która ich na Zatoce napadła. Niemnem płynęli ku wyspie, na któréj stał Ritterswerder, i przybyli tu d. 13 Sierpnia. Tu już miano rozpocząć budowę, gdy wieść nadeszła dnia czwartego, że Witold zdawna dobrze wiedząc o wszystkiém od Żmudzkich szpiegów swoich, ciągnie z silném wojskiem Litwą i Polakami, dla przeszkodzenia robotom.
Jakoż i wojsko litewskie zbliżyło się, tak, że pod sam obóz Mistrza podeszło, i utarczki cząstkowe poczynały się. Schadzka jakaś z W. Mistrzem umówiona spełzła na niczém, bo Witold oświadczył, że pod żadnemi warunkami na budowę dozwolić nie może.
Mistrz z liczbą własnych ludzi i łucznikami Burgundskiemi i coraz mu nadchodzącemi posiłki, o tyle był mocniejszy, a Witold poniesionemi w małych potyczkach straty osłabiony, że się musiał cofnąć z pod Kowieńskiego horodyszcza. Nowe posiłki Krzyżackie mogły go od Wilna odciąć i osaczyć tak, że ze swemi 15,000 ludzi byłby wpadł w matnię; rozważnie więc uprzedzając nadejście Inflandczyków, powoli ustąpił. Zaraz za nim W. Mistrz ruszył na Stare-Kowno, gdzie żywność pod osłoną jednego oddziału zostawił między Wilją i Strawą; przebył Strawę i pośpieszył za W. Xięciem na Wilno. Jakiś więzień litewski ostrzegł go, że Witold na drodze ciągnącemi się lasami, porobił zasadzki, zasieki, nawały, i osadził ludźmi ciasne przejścia; unikając więc niebezpieczeństwa Mistrz zwrócił się bardziéj ku północy do Wilji, i przerzynał nową i nietorowaną drogą. Ciężki to był dla Krzyżaków, choć oswojonych z lasy Litewskiemi, pochód. Któż opisze litewską puszczę owych czasów w stronach, gdzie jéj może stopa ludzka nie tknęła? Jedne lasy Nowego-Świata wyobrażenie jéj dać mogą. Wszędzie siekierą torować sobie musiano przejście, błota narzucać balami, mosty stawić na gniłych rzeczułkach, przebywać jeziora, drzeć przez zarośle i gąszcze, a koń żywił się liśćmi chyba, bo trawy nie znalazł pod stopami; żołnierz zaś marł z głodu. Do tego jeszcze Witold i tu ze swemi ludźmi zaskoczył drogę Mistrzowi, który walczyć musiał co chwila z ukrytym Litwinem, las ten mającym jak własną chatę.
Nareszcie wyrznęli się Krzyżacy pod Poporcie już w ludniejszy kraj, gdzie Sudemunda Bajoras’a, szwagrem Witolda zwanego, w Mewen pochwycono w niewolę. Zakon mianował go zdrajcą, bo zdradą zwało się do swoich powrócić, a zerwać z nieprzyjacielem. Nieszczęśliwy przez oprawców tych mściwych, za poradą i zgodą zakonników (ale bez sądu, pisze Narbutt), obwieszony został za nogi. Nazajutrz pochwycono jeszcze jednego z krewnych Witolda (może z XX. Smoleńskich?) w pochodzie pod Wilno.
Przejście przez lasy od Strawy do Poporć nieskończenie trudne, o wielkie straty przyprawiło Krzyżaków; stracili mnóstwo koni, bydła pogrzęzłego w błotach, lud znużony był niewymównie, a wypadający z zasadzek Litwini potrafili część jego pozostałą w tyle i oderwaną od oddziału, wybić garstkami. Mistrz przyszedł pod Wilno znużony, zrażony, głodny, z wojskiem, które sam pochód jak wyprawa zniszczyła i rozstroiła. Z pomocą mężnych Burgundskich łuczników, obciągnięto część tylko znaczną miasta i zamku. Witold nie czuł się dość silnym, by do stanowczéj stanąć walki; ale mógł przy położeniu obronném, zapasach żywności i odwadze wielkiéj wytrzymać oblężenie długie, szarpiąc nieprzyjaciela ustawicznemi wycieczkami. Tak téż zamyślał. Góry około Wilna osadzone Litwą, pojedynczo brać było potrzeba i o każdą krwawy bój zwodzić; tu właśnie odznaczyć się mieli Burgundscy łucznicy. Tymczasem zamki oba wystawione były na nieustanny ogień szturmowych dział nieprzyjacielskich, któremi nadaremnie starano się wyłom uczynić. Witold oprócz załogi, wzmocniony Polakami i Litwą, a Rusią, którą zewsząd ściągał, zajął do koła okolice, tak, że osaczył obóz znajdujący się między warownią a jego wojskiem, nieustannie napastującém Krzyżaków wycieczkami dziennemi i nocnemi. Codzień ten krąg ściskając, doprowadził Mistrza do tego, że wysłać nie mógł dla picowania, ani się wychylić z obozu, aby go Litwini nie napastowali. Głód i niedostatek dokuczać poczynał. Kupki picowników brano codzień w niewolę, lub wybijano do nogi. Raz nawet Marszałek ze swoją Chorągwią, gdy się w okolice posunął, uszedł ledwie ludzi wielu potraciwszy w utarczce. Głodna śmierć zaglądała w oczy Krzyżakóm, i co chwila widoczniéj oblegający stawali się oblężonemi. Mistrz wyznaczył dla osłony picowników ufiec oddzielny, składujący się z Komandora Brandeburga, Balgi i Barteny, z chorągwią małą Biskupstwa Ermlandji i Samlandji, i Komandorem Rejnu a vice-Komandorem Królewca. Ci pociągnęli bez przeszkody ku Rudominie, ale już tu doszła ich wieść od szpiega, że Witold z Korybutem stali z wojskiem blizko i nie zdawali się przewidywać napaści, leżąc spokojnie obozem. Śpiesznie przedarli się Krzyżacy przez las, aby napaść na nieprzyjaciela, ale tu staw i rzeka Rudomina nagle im na zawadzie stanęły. Witold po drugiéj stronie leżał obozem w dwóch oddziałach, jak chcą pisarze Zakonu, dziesięć kroć silniejszych od Krzyżackiéj chorągwi. Nie śmieli Zakonnicy wprost przebywać błota, okrążyli je, a Witold i Korybut nie ruszyli się z miejsca. Miała czas Ruś i Litwa przygotować się do boju; uderzyli Krzyżacy silnie na lewe skrzydło z Rusinów składające się, które od razu rozbili i zmusili pierzchnąć. Hrabia Zollern ścigał umykających, a pozostali zagrzani przez starszyznę, rzucili się na prawe skrzydło i czoło wojsk Witoldowych. Nastąpiła krwawa i żwawa utarczka, gdyż Witold bronił się z początku z wielkiém męztwem. Szczęściem dla Krzyżaków, małych sił ich dla mgły gęstéj zmiarkować nie było można, a Witold sądząc po odważném natarciu, że ma do czynienia z nieprzyjacielem liczbą go przewyższającym, musiał nareszcie się cofnąć. W ucieczce ponieśli Litwini znaczną stratę; zabrany w niewolę między innemi: X. Jan Bełzki, wzięto sześć chorągwi litewskich, a w ich liczbie wielkie znamie Witoldowe, około 500 ludzi padli na placu lub w niewolę poszli. Ufiec zwycięzki z niewolnikiem i chorągwiami, powrócił do obozu.
Ale to była cała podobno korzyść wyprawy pod Wilno. Pod zamkiem silny i zażarty trwał bój, dniem i nocą nieustający. Często wśród ciemności załoga wypadała na Niemców i potężne w obozie czyniła zniszczenie, rznąc śpiących i opiłych. Raz o północy 400 Litwy wpadli pod samo główne obozowisko dla zdjęcia straży, i Jan Streifen, Komandor Brandeburga, który obchodził warty, wyszpiegowany przez nich, byłby padł od strzały litewskiéj, gdyby mu w pomoc nie nadbiegli ludzie orężni z Balgi. Dziewiątego dnia nadciągający Mistrz Inflantski ze znaczną siłą, pomnożył wojsko oblegających, tak; że ci byli już w stanie okrążyć miasto, zająć stanowiska do koła, dwa mosty rzucić na Wilji i zamki opasać. Spodziewano się naprzód dolnego zamku dobyć, pracując nad zrobieniem wyłomu.
W obronie Wilna przeciw tak potężnéj sile nieprzyjaciela, już się cały wojenny genjusz Witolda maluje; tak uparcie, a tak bezskutecznie nie dobywali dotąd Krzyżacy żadnego z zamków litewskich. Działa grzmiały waląc ściany, gruchocząc wieżyc wierzchołki, część okolnych murów grążąc w Wilją; przystawiano drewniane wieże, aby się wdrapać na blanki, budowano machiny nowe na miejscu, kopano przekopy i szańce dla zabezpieczenia obozu.
Tymczasem od przypadkowego ognia postradali Niemcy wielką część żywności i paszy, zgromadzonéj z trudnością i kosztem życia tylu ludzi i popaliły się szałasy i namioty w obozie Flandryjczyków i Francuzów; a strata tém była dotkliwszą, że codzień picowanie stawało się cięższe jeszcze, kupki wyprawione ginęły całe, nawet za Wilją coraz częściéj wyjeżdżający nie powracali lub wracali rozbici.
Część murów obwodowych twierdzy leżała rozwalona na ziemi w gruzach, a do zamku przystąpić jeszcze nie było można dla głębokich foss wody pełnych, które stawiły oblegającym nieprzezwyciężoną zaporę. Chciano innemi rowy wodę uprowadzić, ale robotnicy kopiący nieustannie napadani z zamku, wybijani byli tak, że wprędce zrzec się musiano zamiaru.
Tymczasem nieprzyjaciel napastował Krzyżaków nie dając im wytchnienia i ciągłą trapił walką, któréj podołać nie mogli. Straty w ludziach i koniach były ogromne, a nadzieja zdobycia Wilna tak mała, położenie tak nieznośne, że W. Mistrz musiał dwónastego dnia po przybyciu Inflantczyków, a dwódziestego od oblężenia, puścić nazad przybyłych, pozostałemu wojsku zakazując wdawać się w cząstkowe potyczki z oblężonemi.
Swidrygiełło probował azali zdradą zamku dolnego dostać nie potrafi, udał się do Rusinów, Mnichów (Czernców), do których wysłał niby zbiegłego jednego ze sług swoich. Umówiono się o podłożenie ognia w zamku, ale jeden ze spiskowych tknięty sumieniem czy przerażony następstwy, wydał wszystko naczelnikowi. Pobrano zdrajców w kajdany, a z niemi ostatnia nadzieja upadła — nie pozostało żadnéj.
Były i ze zbliżającym się w téj chwili Witoldem rozmowy i jakieś układów zamiary, ale Witold nie miał o co traktować, pisze historyk zakonny (Wigand); warował sobie, aby mu dworców nie palono, i na tém się rozeszli. W istocie, zwyciężca czegoż mógł żądać?
Krzyżacy ze wstydem i straty ogromnemi poniósłszy wielkie koszta na tę wyprawę, musieli zwinąć obóz i ustąpić nic nie dokazawszy; ludzi, koni, zapasów postradawszy mnóstwo. Ani mógł Swidrygiełło przez Zakon prowadzony w czémkolwiek mu dopomódz, prócz że zdradliwemi podmowy, wstydu im jeszcze przymnożył.
Wojska Krzyżackie ruszyły z pod Wilna (w początkach Października) przez Troki do rzeki Strawy, gdy tu się Mistrz od pojmańca litewskiego dowiedział, że Witold nakazał w lasach, któremi Zakonnicy nazad ciągnąć mieli, ściągnąć mnóstwo ludu, drogi pozawalać, zasiec i ciasne przejścia osadzić. Sam zaś, gdyby się cofnęli, czyhał na nich z tyłu, otoczyć ich i wybić do jednego zamierzając. Słowa jeńca sprawdziły się, cała puszcza, jak się przekonali Krzyżacy, osadzona była Żmudzinami. Położenie znużonego wojska było rozpaczliwe. Potrzeba było, nimby Witold nadciągnął, przebojem iść przez lasy zdradami zasiane. Wystąpili naprzód dla oczyszczenia zawad poczynionych w lesie, przeciwko Żmudzinom, konni porzuciwszy swe konie z resztą łuczników Burgundskich, pod wodzą starszyzny. Zasieki znalazły się tak silne, jakich dotąd nie widziano; musiano je brać szturmem krwawym, gdzie półtrzecia sta Żmudzi legło, Litwini przełamani wreszcie zostali i Mistrz przeszedł niebezpieczną zasadzkę, choć nie bez straty. W Starém-Kownie czekały statki, na które zabrano chorych i rynsztunek wojenny; reszta obróciła się północnym Niemna brzegiem, napadając na Żmudź małemi wycieczki dla rabunku i rzezi. Szli tak, aż pod Georgenburg, gdzie wszyscy za Niemen przeszedłszy, wrócili się do Pruss z wyprawy bez sławy i bez korzyści. Zakon poznawał jak ciężko było walczyć z Witoldem.
Dwa miesiące prawie zeszły w pochodach i oblężeniu Wilna; nie potrafiono ani Ritterswerder umocnić, ani stolicy dobyć, ani nawet łupów znacznych zagarnąć. Strzelcy Burgundscy odprawieni z podziękowaniem i świadectwem uczciwości i zręczności w posługach, których doznał od nich Zakon.
Ta niepomyślna wyprawa, a późniéj zawarte przymierze Króla Władysława z Cesarzem Wacławem i bojaźń sił polskich, które przemagającemi we wszystkich spotkaniach znajdował Zakon; nadewszystko zaś genjusz Witolda, wstrzymały na półtora blizko roku wyprawy na Litwę, które na czas ustały. Litwa miała czas obrócić się ku Rusi.
Bracia Królewscy zawsze bliższemi sądząc się prawem panowania nad Witolda, wzbraniali mu się należnéj opłacać dani. Korybut Dymitr wezwany do opłaty dani, odpowiedział dumnie, że jako syn Olgerdów, a brat Jagiełły, nikomu podległym się nie uznaje, a bliższym z prawa władzy W. Xiążęcéj od Witolda. Należało więc iść i siłą zmusić Korybuta do przyrzeczonego posłuszeństwa; a po nim zostawali do przemożenia Włodzimierz Wołyński, Teodor Korjatowicz, który trzymał Podole i Hleb Swientosławowicz Smoleński.
Lecz Witold nie ustraszył się wybijających z pod jego władzy Xiążąt, których Swidrygiełło z Zakonem przeciwko niemu burzyli. Zawarty traktat przymierza z Xięciem Twerskim, posiłkami go wzmocnił. Ten traktat (list peremirny) z Borysem Alexandrowiczem najstalszym sprzymierzeńcem Litwy, zawiérał zapewnienie wzajemnéj pomocy; Witold obowiązał się nim nie mięszać do spraw wewnętrznych Xięstwa Twerskiego; zabroniono obu stronóm przyjmować zbiegów poddających się z dzielnicami; granice dawne i opłaty zwyczajne, jak wprzód umawiane były, przywrócono; wolny handel w obu krajach zapewniony; przebywanie swobodne kupcóm, podróżowanie i cła wedle starego obyczaju pobierane utwierdzano w Smoleńsku, Witebsku, nad Kijowem, Drohobużu nad Wiazmą, w Twerze zaś dla Litwy, w Kaszynie, Horodku i Zubcewie.
Posiłki Twerskie towarzyszyły Witoldowi na Nowogród. — Wojska litewskie i Korybutowe spotkały się u Niedochowa nad rzeką Teczą (w Kałuzkiéj gubernji, w powiecie Mieszczowskim), stoczona bitwa. Zwycięztwo długo niepewném było, wreszcie Witold zagrzawszy swoich, rozbił i rozproszył Korybutowych. Z pola bitwy Korybut uszedł do Nowogrodu Siewierskiego stolicy swéj i tam się zamknął, przysposobiwszy do obrony.
Witold w ślad za nim przyciągnął i obległ Nowogród. Zamek ten warowny położeniem swojém i silnie osadzony, długie mógł oblężenie wytrzymać; ale Witold osobistą odwagą zmusił go do poddania, sam piérwszy z Litwą skoczył do szturmu i zdobył. Korybut z żoną i dziećmi dostał się w niewolę, odesłany ztąd do Wilna, gdzie długo zostawał, póki prośby teścia Olega Riazańskiego nie wyjednały mu swobody i nowéj dzielnicy. Zabrany skarbiec jego pomnożył Witoldowe mienie, a Nowogród do dzierżaw litewskich włączony. Korybutowi wypuszczono na Podolu i Wołyniu zamki: Bracław, Winnicę, Sokolec. Niektórzy dodają mu Krzemieniec, Wiśniowiéc i Zbaraż.