Litwa za Witolda/1416
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Litwa za Witolda |
Podtytuł | Opowiadanie historyczne |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze |
Data wyd. | 1850 |
Druk | Józef Zawadzki |
Miejsce wyd. | Wilno |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy z Polską ponawiane układy, zawsze trudno do skutku przychodzą, a lada spór o pograniczne kupieckie zatargi wojnę wyradza; w Paryżu posłowie pruscy i polscy z cesarzem tam pojechawszy z Konstancij, za pośrednictwem Zygmunta i Karola VI. króla Francuzkiego zawarli rozejm od dnia 8 Września do 12 Lipca następującego roku. Z jednéj strony pełnomocnym był arcybiskup gnieznieński z towarzyszami, z drugiéj komandor Toruński. Umówiono się dać w zakład cesarzowi zamki Murzynów, Orłów i Nowąwieś (Neuendorf). W sprawach litewskich rozejm nie stanowił nic nowego.
Nim o tém wieść przyszła, był zjazd w Gniewkowie kujawskim z królem, dla uprzątnienia niektórych trudności. Na niém już Krzyżacy chwalili się, że Brodnicki rozejm Witold sciśle zachowywał, granice od niego mieli spokojne i rychło spodziewali się zupełnego z téj strony ubezpieczenia.
W Trokach dwakroć Mistrz Inflantski spory z Witoldem zachodzące załatwił, usiłując wymódz zrzeczenie się Żmudzi, którego jednak nie otrzymał. Starano się także o oznaczenie granic od Kurlandij. Witold z Zakonem, w miarę wzrastającéj obojętności dla Polski, w coraz ściślejsze zachodził stosunki.
Rokowania Zakonu o pokój, więcéj obchodziły Polskę niż Litwę; W. Xże też coraz skłonniejszym okazywał się do położenia końca nieustannym zatargom z Krzyżakami. Ci, zawsze podejrzliwi, przypisywali to obawie napadu Tatarów, na których całych sił potrzebował. W lecie Mistrz Inflantski zawiązał z Witoldem nowe układy o osobisty zjazd króla Polskiego, Witolda i W. Mistrza. Xiąże zgadzał się na to, pragnąc pokoju tak dalece, że robił nawet dla otrzymania go nadzieje powrótu Żmudzi, powiadając, że od niego zawsze przyjaźnią i dobrocią więcéj zyskać można niż siłą i groźbami. Ale W. Mistrz najszczérszym nawet oświadczeniom nie ufał, w nieustannych trwając podejrzeniach. Dopiéro na zapewnienia Mistrza Inflantskiego, że Witold szczérze pokoju żąda i do niego króla skłonić pragnie, na ten zjazd zezwolił. Wkrótce potém xiąże doniósł Mistrzowi, że sam król na zjezdzie znajdować się nie może, ale przyśle od siebie PP. Rady; na co Mistrz odpowiedział, iż także znajdować się tam nie będzie. Za staraniem jednak Witolda, Jagiełło przybyć się zobowiązał; znowu więc zjazd uchwalony z wyraźném zastrzeżeniem ze strony Mistrza, iż układy poczynione, w niczém sądu króla Rzymskiego i koncylium znosić i unieważniać nie mogą.
Zjazd naznaczony pod Wieloną, we dwa tygodnie po Ś. Michale. Z Polski przybyli nań z królem Wojciech Jastrzębiec biskup krakowski, Jan z Tarnowa krakowski, Mikołaj z Michałowa sandomiérski, Sędziwój Ostroróg poznański wojewodowie, Zbigniew z Brzezia marszałek koronny i inni radę składający; W. X. Witold w orszaku swojego dworu; W. Mistrz z Inflantskim, biskup Pomezański, starszyzna Zakonu, prałaci, rycerze, radzcy miast, arcybiskup Rygi, biskup Dorpatu i t. d.
Za piérwszy warunek podano to, co już unieważniało rokowanie, aby Zakon nic z sobie nadanych ziem nie był zmuszany odstąpić, od kogokolwiek bądź darowizny te pochodziły. Król ze swéj strony chciał ziem jakie mu ofiarowano pod Brodnicą. Z obustron żądania były za wielkie; Litwa miała na tém pozyskać Żmudź i owę Prussom nadaną Sudawij połowę do granicy Mazowsza; Polska więcéj daleko. Zjazd poczęty takiemi punktami zasadniczemi układów, musiał spełznąć na niczém; Mistrz jeszcze okazał się względem króla dumnym i zuchwałym. W gniewie, że nic nie uczynił, nie widząc się nawet ni pożegnać nie chcąc króla i Witolda rankiem odjechał. Ani do blizkiego o strzał z łuku namiotu Władysława, ani ze statków stojących przed namiotami W. xięcia, wysiąść nie chcąc do niego, odjechał nagle; o co się król nawet uskarżał do cesarza. Ta duma i jakieś znowu zaufanie w swych siłach, ostrzegać się zdawały, że Krzyżacy podżegali Tatarów na Polskę i Litwę, i z niemi razem napaść je umyślili.
Z Wielony król i Witold pojechali do Kowna, gdzie 3,000 Żmudzinów obojéj płci ochrzciwszy znów, rozdawszy im szaty, do domów ich rozpuszczono. Odpuściwszy PP. polskich, król i Witold pojechali z Kowna do Trok. Tu nadjechał z późném przeproszeniem i wymówkami od W. Mistrza, Inflantski, ale rozjątrzył tylko słuszną urazę króla, i Witolda nawet oburzył. Król polując w Litwie, Boże Narodzenie w Grodnie przebawił; nareszcie troskliwy o nawrócenie Żmudzi, wysłał od niéj poselstwo do soboru w Konstancij w liczbie sześćdziesięciu panów, na których czele stali Jerzy Gedygołd, Jerzy Bolimin, Nadobowicz i dodany im polak Mikołaj Sępiński. Ci posłowie w r. 1416 przybyli w Listopadzie do Konstancij, gdzie dnia 25 stawili się na dwudziestéj sessij przed dostojném zgromadzeniem (Van der Hardt IV. 546) prosząc, aby im sobór pokój od Zakonu zapewnił i dozwolił dokonać poczętego dzieła nawrócenia. Prosili oni, aby Krzyżacy nie wydzierali im swobód dawnych, nie pastwili się nad niemi; aby w interesie wiary, do któréj poznania i rozszérzenia u siebie czasu i swobody potrzebują, wojną trapić zakazano Krzyżakom kraj nawracający się; aby im dano duchownych, potwierdzono kościoł katedralny już zbudowany i nadany i t. p. Koncyljum na kongregacij szczególnéj uradziło polecić Zakonowi, aby ich nie trapił najazdami; dla nawracania zaś postanowiło wysłać kardynała, dwóch suffraganów i trzech doktorów. Kardynał Raguzy sam się do dzieła tego ofiarował. Dla uspokojenia zaś, koncyljum usuwając Żmudź z pod opieki Zakonu, oddało ją pod zwierzchnictwo cesarza, biskupom poleciło zostawić zarząd duchownym z surowym zakazem Krzyżakom mięszania się w ich czynności. Ustanowienie katedry, urządzenie hierarchij kościelnéj, wyświęcenie biskupów, dopełnić mieli arcybiskup lwowski Jan Rzeszowski i Piotr biskup wileński.
Arcybiskup gnieznieński, który w Paryżu z cesarzem będąc, znalazł tam xiążkę Jana Falkemberga Dominikana, z klasztoru Kamienieckiego napisaną przeciwko królowi Polskiemu, Witoldowi, Polsce i Litwie z natchnienia Krzyżaków; a zawierającą najobrzydliwsze potwarze i zjadłe obelgi; za powrótem swoim do Konstancij dowiedziawszy się, iż mnich ten znajdował się na koncyljum, postarał się natychmiast, aby go uwięziono. Laskaris Elekt biskup poznański przyłożył się także do schwytania mnicha potwarcy, którego xiążka pełna złości, zawierała niepojętéj zuchwałości propozycje. Był to rodzaj odezwy do królów i panów chrześciaństwa wzywający do wytępienia Polaków, do zabicia ich króla, do wojny przeciwko nim, za którą nagrodę obiecywał królestwo niebieskie. Dowodził w niéj, że król Polski jest bałwanem, a wszyscy Polacy przy nim stojący bałwochwalcy; że Polacy i ich król, są godni nienawiści, heretycy i bezwstydni psi, liżący womity swych nieprawości; że wszyscy co się na zniszczenie Polski i króla jéj połączą, zasłużą na życie wieczne; że większą jest zasługą zabijać Polaków niż pogan, którzy nie tyle co oni straszni są Kościołowi powszechnemu; że akademja, któréj Jagiełło był głową, heretycką jest, od Kościoła chce się odszczepić i wydaje dzieła bezbożne. Wreszcie zwoływał królów i xiążąt, aby się połączyli na Polskę, dla otrzymania nagrody w niebie; aby szli zniszczyć królestwo, a Polaków i ich króla powieszać na szubienicach przeciw słońcu; groził sprzymierzeńcom i posiłkującym króla, piekłem, pisząc, że walczący za Jagiełłę potępieni są, a żyjący u boku jego nie mogą mieć rozgrzeszenia, chyba w wypadku śmierci i to od papieża i t. p.
Szkaradna ta odezwa wniesiona przed koncyljum, wzbudziła powszechne oburzenie; wszyscy duchowni uznali ją godną srogiéj kary. Najsrożéj powstał na jéj autora Franciszek kardynał Florencki, grożąc mu więzieniem wieczném. Z wyroku całego soboru Falkemberg uwięziony natychmiast, a xiążka osądzona i potępiona jednogłośnie; ale Krzyżacy uląkłszy się publicznego wstydu, gdyby w całém koncyljum uroczyście wyrok ten ogłoszony został, postarali się go wstrzymać. Papież terazniejszy, który będąc kardynałem sam podpisał potępienie xiążki, na usilne prośby Zakonu, nie chciał już wyroku poprzedniego potwierdzić, lub przynajmniéj usiłował ułagodzić. W miejscu słów: Libellus erroneus et haeresi plenus, książka błędna i herezij pełna; chciano wcisnąć wyrazy: Libellus falsus et piorum aurium offensivus, xiążka fałszywa i pobożne uszy obrażająca. Polakom bardzo o to chodziło, aby jak najsrożéj potępioną dla przykładu została.
Dokazać przecież tego nie mogli: niechcąc odkładać reszty téj sprawy do lat następnych, opowiemy jak się skończyła.
Obrażeni odmówieniem potępienia publicznego przez papieża Polacy, odwołali się do przyszłego soboru, a nawet elekcij Marcina V. uznać nie chcieli. Francuzi przyszli im w pomoc, gdyż Jan Petit i Falkemberg, w zasadach bardzo się do siebie zbliżali. Ale ani Francuzi, ani Polacy nie potrafili wyrobić publicznego potępienia dla siebie, chociaż koncyljum nawet nalegało o to u papieża, obawiając się przy zajątrzeniu umysłów, odszczepieństwa.
Na czterdziestéj piątéj sesij ostatniéj, znowu Polacy silnie dopominali się wyroku; tu papież dowiódł, jak sprzyjał Zakonowi i jak pragnął oszczędzić mu wstydu.
Już uroczyste Amen zamykało zebranie, a biskup Katany mowę pożegnalną rozpoczynał, gdy Kasper z Peruzy adwokat konsystorza, wstał pokornie, prosząc papieża od posłów polskich przy których siedział, aby koncyljum przed rozwiązaniem swém, publicznie potępiło xiążkę Jana Falkemberga zawierającą heretyckie i szkodliwe królestwu i królowi Polskiemu wnioski; o któréj już zawyrokowali kommissarze co do wiary, potępiły je pięć narodów w soborze i całe kollegium kardynałów jednozgodnie.
Paweł Włodzimierski jeden z posłów polskich widząc, że adwokat w prośbie swéj o czémś zapomniał, wstał dla odczytania z papieru żądań, ale papież nakazał mu milczenie i oznajmił — «żé przyjmuje powszechnie i niezłomnie wszystko to, co postanowiono w materij wiary w terazniejszym soborze conciliariter, to jest synodalnie i w pełnéj sessij, ale nie co by inaczéj uchwalone było.»
Chciał przez to rozumieć, że nie potwierdzał tego co same nacje (narody) stanowiły, a nie potwierdziło całe zgromadzenie.
Paweł Włodzimierski nie zrażając się tém, chciał czytać daléj, ale Marcin V. zakazał mu daléj mówić pod klątwą. On więc zaprotestował tylko w imieniu króla Polskiego i W. X. Litewskiego, odwołując się do przyszłego soboru, i prosząc o akt apellacij. Ale papież wprzód jeszcze wydał bullę, zakazującą odwołania od papieża do soboru.
Marcin V. wyjeżdżając do Rzymu, zabrał z sobą uwięzionego Falkemberga, który kilka lat jeszcze przesiedział zamknięty. Wypuszczono go, gdy odezwę swą odwołał. Odwołanie to przywodzi Długosz. Puszczony na swobodę Falkemberg, udał się do Mistrza Zakonu po zapłatę za swoje potwarze, ale w Toruniu Paweł Russdorf dał mu tylko cztéry kopy groszy, wzgardliwie wyrażając się, że xiążka jego więcéj wartą nie była, i więcéj szkody niż korzyści Zakonowi przyniosła. Rozzłoszczony mnich rzucił Mistrzowi w oczy pieniądze, zelżył go i złajał; Russdorf kazał go precz wyrzucić, inni mówią utopić. Wyratowawszy się z Torunia za pomocą mieszczan tamtejszych, powrócił do Kamieńca, tam nową odezwę przeciwko Mistrzowi i Zakonowi napisał. Śpieszył z nią na sobór Bazylejski, gdy w drodze schwytany został przez przyjaciół Mistrza, odarty z papierów i wszystkiego co miał. Pomimo tego dostał się do Bazylei, zkąd powróciwszy do Lignicy, w diecezij wrocławskiéj umarł.
Xiążka Falkemberga, była widoczną zapłatą za traktat Włodzimierskiego na trzynastéj sesij podany, z tą różnicą, że rozprawa kustosza krakowskiego sobór tylko i to na chwilę zajęła, gdy Falkemberga potwarze arcybiskup gnieźnieński znalazł rozsiane w Paryżu.
Kronikarze polscy, może nie bez przyczyny przypisują napad Edygi carzyka ordy Kipczackiéj czyli Wołgskiéj, poduszczeniu krzyżackiemu. Dla Zakonu, wszystkie środki były dobre, byle trafiały do celu.
Śmiały ten najezdzca, który raz już zwyciężył Witolda u Worskli, wpadł nagle na Ukrainę z ordami swemi, spustoszył ją i posunął się do Kijowa. Zamek tylko broniony przez Polaków i Litwinów ostać się potrafił; miasto, kościoły, cerkwie, monastyry, ozdoby starego grodu, drugi raz poszły na wieki w perzynę. Złupiono nielitościwie stolicę Rusi, kilka tysięcy ludu poszły w niewolę, a Kijów na długie lata niezatarte nosił najazdu tego ślady. Cofnęli się Tatarowie śpiesznie po dopełnioném zniszczeniu, ale straty były ogromne.