>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Mądry Nierogatek
Podtytuł Bajka
Pochodzenie Skarbnica Milusińskich Nr 33
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1930
Druk „Pol”
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
SKARBNICA MILUSIŃSKICH
pod redakcją S. NYRTYCA.



ELWIRA KOROTYŃSKA
MĄDRY NIEROGATEK
BAJKA
z ilustracjami.


WYDAWNICTWO
KSIĘGARNI POPULARNEJ
W WARSZAWIE.

Druk. „Pol”  Warszawa





Było pięknie na świecie, tak pięknie, że i nieszczęśliwemu nawet człowiekowi nie chciało się w ten dzień umierać.
Lato rozlało wszystkie swe czary, nie poskąpiło ludziom żadnego ze swych cudów.
A więc słońce świeciło nad wyraz pięknie, kwiaty woniały, złociły się i szumiały fale kłosów, śpiewały ptaszęta, czerwieniły się owoce i jagody.
Ale żadnego roku nie udały się tak lny jak tego lata. Wprost były cudne.
Wysokie, wysmukłe, otoczone zielenią, główki ustroiły się w błękit nieba przypominające chusty i serce człowieka pomimowoli podnosiły zachwytem ku niebiosom, dziękując stwórcy za dary.
Na folwarku do którego należał ów len tak udały był pies Rozbój, stróż wierny pańskiego dobytku i było dużo innych zwierząt.
Przedewszystkiem była moc nierogacizny, bo najlepiej się gospodarzowi popłaca i najmniej wykwintnego potrzeba jadła.
Owce szły na pastwiska, krowy również, nierogatem stworzeniem zajmował się osobliwy pastuch, ale tylko dwa pierwsze rodzaje stworzeń były posłuszne swym przewodnikom. Świniek niepodobna było upilnować na polu.
Niech tylko pastuch na chwilę się zdrzemie, niech wzrok od nich bodaj na chwilę odwróci, już we lnie pięknym się grzebią.
A co zwykle narobiły szkody.
Zanim pastuch dobiegi do pola, lnem zasianego, skopane były grzędy, powyrywany len z korzeniem, zniszczona część zasiewu...
A wszystkiemu winien był słynny z mądrości na swą korzyść skierowanej, wieprzek przezwany nierogatkiem.
Cóż to był za majster popsuj! A co za doradca! jaki zwoływacz zebrań! Niczem nierogaty prezes!
Ot i dzisiaj. Od rana najadł się on i towarzysze do syta. Poszedłby sobie spokojnie w pole i buntu zaniechał. Ale gdzietam!
Jak tylko usadowił się pastuch, Nierogatek wyrwał gałąź młodej brzózki i położył na drodze.
Wiedzieli już jego towarzysze, że znak to zwoływanego zebrania i pędem rzucili się do naznaczonego gałęziami miejsca.
— Zebraliśmy się tutaj — odezwał się przewodniczący, którym był właśnie Nierogatek, — aby umówić się, jak podejść tego niegodziwego psa rozboja, który, jak prawdziwy rozbójnik, rzuca się na nasze spokojne stado i do chlewów nas wszystkie napędza.
Kto prosi o głos?
[1]wszech stron głosy ochrypłe wieprzków i świniek.
— Cisza! — krzyknął tupiąc kopytkiem Nierogatek, — w ten sposób nie dojdziemy do ładu!
Rudasek! mów, co myślisz!...
— Myślę, myślę, — odpowiedział rudoplamisty wieprzek, — że trzebaby się pozbyć tego wściekłego psa.
— Wiemy o tem! Ale daj nam radę w jaki sposób mamy to zrobić?
— Zagryźć go wspólnemi siłami!
— Tak? Ależ on nas wpierw zagryzie!
Niemądry jesteś, mój mały!
Błotuś! jaką ty nam dasz radę na tego niegodziwego brytana?
— Zarzucimy go błotem! — odparł zamorusany wiecznie Błotuś.
— Nie każdy tak się w błocie potrafi unurzać, jak ty brudasku, nic z twojej rady, maleńki... Siwuś, a ty, co myślisz o naszej obronie?
— Rzućcie się na psa i kopać! — zakwiczał siwy, młody wieprzek.
— I toby się nie udało! — zafrasował się przewodniczący. — Kwiczka, a ty co nam poradzisz?
— Mnie się zdaje, — odrzekła umorusana, jak każda nierogacizną, świnka, — że każdy powinien korzystać ze swych specjalnych zdolności i użyć ich na swą obronę.
A więc Rudasek niech gryzie, Błotuś niechaj bryzga błotem, Siwuś kopie, a ja, ja, jako kobieta będę wyrywać mu sierść! Czy nie mam racji?
— Brawo! Brawo! Kwiczka górą! Doskonale powiedziane! Każdy niech broni, jak umie!
Atak rozpocznie Błotuś, zasypie mu oczy piaskiem i błotem, potem rzucimy się wszyscy i zadusimy, zagryziemy, zakopiemy!
Roch! roch! roch!
— Kwi! kwi! kwi! — zakwiczało pasące się obok matki prosię.
— Rozum przemawia przez usta dziecka! — zakwiczała matka prosięcia, — ono też nasze układy potwierdza.
Rozeszli się wszyscy wiecujący, tylko Kwiczka pozostała na chwilę, smakowała jej bowiem brzozowa gałęź, którą nierogatek oznaczył miejsce posiedzenia.

Napad na Rozboja odbyć się miał zaraz po powrocie do domu, poczem cała gromada miała się rzucić już bez najmniejszej trwogi na lny błękitne.
Słońce zniżało się ku horyzontowi, gdy pastuch, zwoławszy stada, wracał nucąc zcicha, do domu.
Przez otwarte wrota podwórza wchodziły posłuszne owieczki, mecząc i porykując szły krowy.
Nierogate bydło szło również spokojnie do swych chlewków, ale, jak tylko pastuch powlókł się do czworaków, gdzie czeladź już była zebrana, zbuntowana nierogacizna, jedna sztuka za drugą, łby wysuwać poczęła.
Najpierw wyszedł zabłocony i brudny Błotuś, potem Siwuś, Rudek, Kwiczka i inne wraz z przewodnikiem na czele.
Skierowało się to wszystko ku polu, gdzie niebieszczyły się lnu kwiatki, tam bowiem zawsze był Rozbój.
Pies był czujny nieopisanie. Szelest najcichszy usłyszał.
I teraz poczuł coś zdala, odwrócił się i ujrzał uszeregowaną po wojskowemu nierogaciznę.
Na przedzie szedł Nierogatek, wódz buntowniczej rzeszy, potem inni, poczynając od największych sztuk, a kończąc na najmniejszych.
Pies patrzał spokojnie i z zajęciem, dopóki były daleko od lnu, zaśmiał się nawet zlekka, tak, jakto psy potrafią, ale, gdy spostrzegł, że sławetna gromada idzie ku polu lnem obsianem, porwała go złość bezmyślna.
— A ty hultajskie plemię! — zawołał, — Hau! hau! hau! A, wy nicponie! Hau! hau! hau!
I zanim Błotuś zarzucił go błotem, zanim Rudek go zagryzł, Siwuś skopał, a Kwiczka sierść mu wyszarpała z ogona, on był już przy nich i odganiał od gospodarskiej chudoby.
A gdy Rudek najśmielszy z nierogatych, chciał się nań rzucić z zębem, porwał go w irytacji za marny ogonek i odgryzł. To samo zrobił z Kwiczką.
Rozległ się kwik i pisk ogromny, aż zbiegli się parobcy, sądząc, że złodzieje do chlewów się zakradli, a zobaczywszy dzielnie walczącego z nierogacizną Rozboja, pochwalili go za jego gorliwość.
— Na tu, Rozbój! chodź psino, dostaniesz barszczu z kartoflami, kiejś taki sumienny, — odezwał się karbowy, który miał zagon lnu na gospodarskiem polu, — dobry Rozbój, poczciwe psisko!
A Rozbój machał z radości ogonem i aż oblizywał się na myśl o barszczowej uczcie.

Biedak! Nie zawsze był nasycony, nie zawsze miał kolację! Ot zwyczajnie, jak na wsi.
O każdym zapamiętają, ale o psie, stróżu wiernym, często zapominają.
Pozamykali wszystkich w chlewach Błotuś dostał kijem po skórze, Rudka ktoś kopnął.
Dwóch ogonów brakło w gromadzie!
O zgrozo! o poniżenie! Nierogaty bez ogona, to tak, jakby człowiek bez głowy.
Kwiczka ocierała wciąż łzy z maleńkich otworów ocznych płynące i ze wstydem, jako bezogoniasta, kryła się pod słomą. Nierogatek jej mąż, z oburzeniem kwiczał i przeklinał cały ród psi, a w szczególności Rozboja.
Biegał zirytowany po chlewie, probował, czy drzwi zamknięte, radby tejże chwili zamiar swój przeprowadzić, zwołać swych towarzyszy i przedstawić rozumne swe plany.
Nie mogąc tego uczynić, położył się z westchnieniem na słomianem posłaniu i twardym snem zasnął.
Chwilami jednak, coś go podrywało z posłania, chciał biedz wołać, coś przedstawiać,[2] coś wydobywało się ze ściśnionej krtani i łeb znów opadał na słomiane podłoże.
Zaświtał ranek. Zapiały koguty, zabeczały owce.
Nierogatek podniósł łeb, przez szparę wyjrzał na świat boży i ucieszył się mocno.
Pogoda była prześliczna, pójdą więc na pastwisko, gdzie zwoła podwładnych i rozkaz wyda tak mądry, że i pies i ludzie dziwować się rozumowi jego będą.
Napojono bydełko i owce nakarmiono sianem, nierogacizna dostała jedzenia i pastuch wyprowadził na pole.
W uroczystym nastroju wysłuchano długiej mowy Nierogatka. Było tam i o krzywdach przez psa im wyrządzonych i o odgryzionych ogonkach.
A wkońcu radę dał jedną, grożąc wyklęciem o ileby kto zapomniał lub nie usłuchał.
Zaprowadził nawet całe swe stadko w gąszcz leśny, podczas, gdy pastuch spał smacznie i tam robiono próbę.
Co to była za próba i co miało nastąpić ujrzymy wkrótce.
Tymczasem świnka i wieprzki jadły soczystą trawkę, piły wodę błotnistą z rowu przydrożnego i zanurzały się w nim z rozkoszą.

Gdy promienie słońca gasnąc poczęły, a ptaki ułożyły się do spoczynku, zwoływać stada poczęto.
Szły poważnie do swych obór krowy karmicielki, pędziły barany i owieczki do swej owczarni.
Świnie weszły cicho, bez oporu do chlewów, ale jak tylko pastuch znikł z oczu, na znak dany przez Nierogatka, rzuciły się wszystkie nieznaną psu drogę ku lnu zagonom.
Patrzy Rozbój, pole całe, lnem błękitnym obsiane, depce gawiedź nierogata.
Pędzi z zębem i zamierza poociągać za ogonki niegodne i niechlujne stworzenia — tego się bowiem tylko bały.
Ale cóżto? Czy wzrok myli Rozbója? Na zagonach siedzą podwinąwszy ogonki wszystkie nierogate, na dwóch tylnych łapach, jakby przygwożdżone do ziemi, prawa sterczą u góry, a zęby do gryzienia i obrony wysunięte.
Spojrzał Rozbój i zdumiał ich rozumem. Patrzał, patrzał, potem łeb i ogon opuścił do ziemi i poszedł. Przywiódł pastucha i ten trzodę przepędził.
Prawdą, jakie roztropne świnki!

KONIEC



  1. Przypis własny Wikiźródeł brak fragmentu tekstu
  2. Przypis własny Wikiźródeł Brak fragmentu tekstu





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.