Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom IX/Epilog/3

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Marcin Podrzutek
Podtytuł czyli Pamiętniki pokojowca
Wydawca S. H. Merzbach
Data wyd. 1846
Druk Drukarnia S Strąbskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryn Porajski
Tytuł orygin. Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


3.
Dokończenie epilogu.

Klaudyusz widocznie wzruszony zachwyceniem jakie okazywali Just i Regina na widok Bruyery, rzekł im:
— Ta pani blada, postawy szlachetnéj i miłéj jest żoną tego, który poczynił wszystkie te urządzenia przez was podziwiane.
— Jego żoną? — rzekła wzruszona Regina... musi być bardzo dumną, bardzo szczęśliwą... że do niego należy!
— Tak... jest bardzo szczęśliwą... i dumną... odpowiedział Klaudyusz.
— A ta prześliczna osoba, — rzekł Just — jestże to ich córka?
— Tak, córka... téj bladéj pani... odpowiedział Klaudyusz, — a przybrana tego o którym mówimy; ale on tak ją czule kocha... jak gdyby związek krwi ich łączył.
— A czy ma syna? — zapytał Just.
— Tak jest panie... odpowiedział Klaudyusz.
— I syna... godnego siebie zapewne? — zapytała Regina.
— Tak jest pani, — odrzekł Klaudyusz z glębokiém wzruszeniem, — syna godnego, mężnego.
W téj chwili pani Perrine, albo raczéj pani Duriveau, udzieliwszy kilka rad młodym dziewczętom zajętym wyrabianiem koronek, zwróciła się do Klaudyusza, zawsze poprzedzana od Bruyery na któréj wspierała się ramieniu; ale postrzegając znajomych zarumieniła się z lekka, a Bruyeré podniosła na nich swóje duże oczy nieśmiało i z zadziwieniem.
— Pani, — wzruszonym głosem rzekła Regina w pełnéj szacunku postawię zbliżając się do matki Marcina — pozwól dwojgu nieznajomym aby ci wyznurzyli głębokie uwielbienie jakiém ich przejmuje wspaniałomyślny człowiek który zamienił ten kraj, niegdyś siedlisko nędzy, jak słyszeliśmy... w prawdziwy raj ziemski... Niechaj imię jego dotychczas nam nieznane, będzie błogosławione.
— Przytém bardzo nam przyjemnie, — dodał Just, że możemy wyznać pani, jako godnéj towarzyszce tak wielce dobroczynnego człowieka, do jakiego stopnia wzrusza nas to wszystko co widzimy... tak jest pani, dziękujemy wam w imieniu całéj ludzkości.
Na te słowa lekki rumieniec który od chwili ożywiał bladą twarz pani Perrinne powiększył się; wyraz smętnéj dumy zajaśniał w jéj wielkich czarnych oczach, łza zrosiła lice, a z rzadką godnością i prostotą odpowiedziała Justowi i Reginie:
— Dziękuję państwu w imieniu mojego męża za pochwały, które raczycie mu oddawać. Wierzaj mi pani... że on zasługuje na nie... gdyż jedyném jego zmartwieniem... jest niemożność wykonania wszystkiego dobra... jakie wykonać pragnie.
Następnie pochyliwszy się z lekka, Pani Duriveau zamieniła z Klaudyuszem Gérard uśmiech słodkiego zadowolnienia i powoli wraz z Bruyerą odeszła.
W godzinę późniéj, Just i Regina zwiedziwszy cały zakład Stowarzyszenia wrócili do galeryi otaczającéj zabudowanie, aby tam oczekiwali na swój powóz. Regina trzymała w ręku piękny bukiet jesiennych kwiatów, które jej Klaudyasz uzbiérał i ofiarował.
— Pani, — mówił nauczyciel, — wielka zasada ludzkiego braterstwa tak dalece jest płodną, że stowarzyszenie nasze, które dzięki wybornéj organizacji pracy wszystkich, wszystkim daje minimum, tojest to, czego koniecznie potrzebują: słowem, które im zapewnia prawne zaspokojenie potrzeb duszy i ciała, a późniéj nawet zapewni zbytek tym, którzy go większą pracą nabyć zapragną, — że, powtarzam, stowarzyszenie nasze, nietylko jest przewyborną instytucją pod względem moralnym, ale nadto dla swojego założyciela byłoby nadzwyczaj korzystném i pod względem interesu, gdyby powodowany szlachetną bezinteresownością, nie był się wyrzekł wszelkich korzyści o jakie mógł się słusznie upomnieć z powodu nakładli swojego do stowarzyszenia... Jest to tak widocznie korzystne że już dwaj sąsiedni właściciele, uderzeni osiągniętemi przez nas rezultatami, zawarli ze swoimi dzierżawcami i najemnikami podobne stowarzyszenie zarazem rolnicze i rękodzielne... na które oni, jako bogaci właściciele łożą piérwsze koszta, i tym sposobem nietylko na wielką skalę praktykować będą dobro, lecz nadto powiększą swój majątek.
— I to mię wcale nie dziwi, — odparł Just, — ojciec mój miał zasadę, którą i do téj okoliczności zastosować można: Czyń coś powinien... a dobro przyjdzie samo z siebie. O ile samolubstwo jest bezpłodne... o tyle braterstwo płodne... i...
Przeraźliwy krzyk Reginy przerwał Justowi; żywo obrócił się ku niéj... była blada, przelękniona... struchlała.
— To on!... — zawołała szybko zbliżając się ku Justowi jakby szukała jego opieki... i wpośród gwałtownego poruszenia upuściła bukiet, który w ręku trzymała.
Just, śledząc kierunek błędnego spojrzenia swéj żony, dostrzegł że o dziesięć kroków od niego, — w cieniu łuków galeryi, stoi pan Duriveau, nieruchomy, przerażony i zdumiony tak niespodzianém i straszném spotkaniem... które mu zarazem przypomniało niegodziwy zamach na Reginę i morderstwo Scypiona — bo zabił syna w nieszczęsnéj chwili, gdy ten dopuścić się chciał podobnéj zbrodni na osobie pani Wilson.
Hrabia nie wiedział o obecności Justa i Reginy, gdyż tylko co wrócił z przejażdżki. Postać jego zupełnie zmienioną była: siwe włosy otaczały twarz zapadłą w skutku srogich boleści i zgryzot... postawa niegdyś tak śmiała i wyniosła, teraz była mocno pochylona... słowem, cała powierzchowność tego nieszczęśliwego świadczyła o nieuleczonéj boleści, rozpaczy.
— Ah!... pójdź... Regino... pójdź... — zawołał Just z odrazą odwracając się od hrabiego. Ujął żywo rękę Reginy i chciał ją uprowadzić, mówiąc: — Obecność tego człowieka... w takim domu... jest prawie świętokradztwem!
Ale Klaudyusz Gérard zatrzymał odchodzącego i rzekł mu poważnym, przenikającym głosem:
— Panie...to on...to pan Duriveau... jest sprawcą dobrego... które tyle podziwiałeś...
— On!... zawołał Just teraz nawzajem zdumiony i osłupiały.
— On... — rzekł Klaudyusz; — wiele przewinił — ale też wiele pokutował.
— Hrabia Duriveau!... powtórzył Just jakby niewierzył temu co słyszał; a ojciec Marcina pognębiony, przytłoczony, zwiesiwszy głowę, nie śmiał i nie mógł ani kroku postąpić.
— Tak jest, — powtórzył Klaudyusz ciągle zwracając mowę do Justa i Reginy — po śmierci syna, nastąpionéj... skutkiem okropnego wypadku... ten nieszczęśliwy ojciec — skąd inąd już wstydząc się przeszłego życia swojego — zapragnął ulżyć swéj boleści... nieuleczonéj niestety, jak państwo widzicie — zapragnął, powtarzam, ulżyć swej boleści zamieniając tę nędzną okolicę w prawdziwy raj ziemski... W imieniu więc ludzkości, panie Just — głęboko wzruszonym głosem dodał Klaudyusz — w imieniu żalu i boleści... w imieniu dobra jakie uczynił i jeszcze uczyni, przebaczmy mu...
Just i Regina spojrzeli po sobie... a choć nie wyrzekli ani słowa, ich dzielne serca zrozumiały się od razu.
Wzruszeni... poważnie... prawie uroczyście, oboje przystąpili do pana Duriveau, który ze zwieszoną głową stał jakby przykuty do miejsca, z wyrazem wstydu i żalu.
— Panie, — rzekł Just z rozczuleniem podając rękę hrabiemu, — pozwól... abym dłoń twoję uścisnął.
Pan Duriveau zadrżał, żywo podniósł głowę... jego zagasłe i łzami zaczerwienione oczy, niezwykłą radością zajaśniały, z bojaźliwą niespokojnością spojrzał na Justa, zaledwie ośmielając się odpowiedzieć.
— Panie... — dodała wzruszona Regina, również podając swą drżącą rękę, — widzieliśmy twe dzieło wspaniałomyślne i wielkie... zapomnijmy więc o przeszłości...
Kiedy pan Duriveau uczuł serdeczny uścisk rąk Justa i Reginy, łzy mu się mimowolnie puściły z oczu i stłumionym głosem te tylko słowa mógł wymówić:
— Dzięki! o mój Boże! dzięki...
— Bądź pan zdrów... odezwał się znowu Just, pomnij że ci odtąd przybyło dwóch przyjaciół... którzy imię twoje z należnym mu szacunkiem wymawiać będą.
Powóz dwojga podróżnych zajechał.
Just rzuciwszy ostatni raz jeszcze smutne spojrzenie na hrabiego, pomógł Reginie wsiąść do powozu i odjechali... zostawując pana Duriveou nieruchomego na swojém miejscu.
Ta rozczulająca scena miała niewidzialnego świadka.
Był nim Marcin...
Nic śmiał on pokazać się Reginie... ale ukryty po za słupem arkady, wszystko widział i słyszał...
Klaudyusz Gérard rękawem otarł oczy, i podniósł bukiet który Regina upuściła.
Skoro się powóz oddalił, Marcin przybiegł do ojca i rzucając się w jego objęcia, rzekł;
— Odważnie — mój ojcze, odważnie... słyszałeś że ci teraz jeszcze dwóch przyjaciół przybyło... Ah!... wierz mi, nabycie takiej przyjaźni jest szlachetną i wzniosłą pociechą!!...
— O! tak, prawda... — odparł hrabia, z wylaniem się całując syna, — serce moje radowało się gdy mi to mówiono w obec ciebie... — Ale wnet znowu przytłoczony zwieszając głowę, pan Duriveau szepnął po cichu:
— Niestety!... nie wiedzą — że zabiłem syna...
— Klaudyusz Gérard wiś o tém... powiedział Marcin, — a i on ma szlachetne serce... a i on kocha cię i szanuje mój ojcze....
Hrabia podał rękę Klaudyuszowi, i czule mu ją ścisnąwszy, usiadł na murze galeryi, jakby po tak wielkiém wzruszeniu zabrakło mu sił — usiadł i pogrążył się w dumaniach.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wówczas Klaudyusz Gérard przystąpił do Marcina i rzekł mu półgłosem:
— Byłeś tam... ty... o którego wzniosłem poświęceniu się Regina nigdy nie wiedziała! Przynajmniej... przypomniałem jéj twoje imię.
— Jakto? — spytał wzruszony Marcin...
— A Marcin... panie Just?... spytałem męża Reginy; ów wierny sługa, którego zacny ojciec Pana umieścił przy twój żonie... cóż się z nim stało?
— Opuścił nas podczas naszéj podróży na północ, — odpowiedziała Regina.
— Tak jest — wspominałem ci Klaudyuszu — rzekł Marcin, — że to było nad moje siły... nieszczęśliwej miłości mojéj uśpić nie mogłem... widok szczęścia Reginy... ze wstydem wyznaję, wyczerpał moję odwagę... wołałem zostać rzemieślnikiem do czasu aż zapracowałem na koszta powrotu do Francyi.
— Żałowałam Marcina, — mówiła mi daléj Regina, — był to uczciwy i gorliwy sługa...
— Uczciwy — i gorliwy... sługa... — z melancholiczną rezygnacją powtórzył Marcin. — Tak, to tylko zachowa ona o mnie wspomnienie!
Rozczulony Klaudyusz przez chwilę w milczeniu wpatrywał się w Marcina; nareszcie podając mu bukiet, który Regina upuściła, dodał:
— Masz, mój biedny chłopcze... weź te kwiaty, co niedawno z rąk jéj wypadły.
Marcin z zapałem uchwycił bukiet, namiętnie go do ust przycisnął, i łzami odwilżał pachnące kwiaty.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Tego samego dnia wieczorem, pan Duriveau, bardzo osłabiony po tak niespodzianym spotkaniu z Justem i Reginą, siedział w swoim pokoju, równie skromnie umeblowanym jak mieszkania innych członków stowarzyszenia.
Pani Perrine i Klaudyusz Gérard siedzieli obok hrabiego, Marcin zaś oparty o grzbiet fotelu, wpajał tkliwy wzrok w oblicze ojca, któremu Bruyère z dziecięcą troskliwością podawała zasilający napój.
Nagle otworzono drzwi i podano Marcinowi list który przywiózł przybyły w téj chwili goniec.
Był to list od księcia.
— Czy pozwolisz ojcze? — z uszanowaniem spytał Marcin pana Duriveau, który odpowiedział mu przychylném skinieniem głowy.
Marcin przeczytał list, kończący się następnie:

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Życzenia moje wszędzie towarzyszyć będą pani Just Clément... bo nie zapomnę nigdy że jéj matka, kosztem własnego honoru ocaliła życie kobiéty którą namiętnie kochałem, którą ona jak siostrę miłowała... a któréj niegodziwa zdrada śmiercią zagroziła, kiedy jeszcze w roku 1814 bawiłem w Paryżu.
„Nie potrzebuję powtarzać ci że chowam i zachowam w tajemnicy religijnéj poufne twoje zwierzenia się.”

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Projekta o których ci wspomniałem w przedostatnim moim liście, odsyłając ci rękopsim twoich pamiętników, w téj chwili już są do skutku przywiedzione; szczęśliwy jestem że ci to donieść mogę, bo dobre i zdrowe myśli które mię do tych reform i postanowień skłoniły, tobie po części winienem.
„Jak ci wspomniałem i jak przewidziałeś, czytanie twoich pamiętników nie mało na nie wpłynęło... bo zwróciło uwagę moję na fakta i nędzę jakich nigdy nie przypuszczałem...
Treść postanowień moich, które przyjęto jest następna:
Zakaz pod najsurowszą karą, aby kuglarze do swoich przedstawień nie używali dzieci.
Podniesienie nauczycieli ludu do stopnia urzędników publicznych piérwszéj klassy, i postawienie ich na równi z cywilnemi, wojskowemi i religijnemi władzami; ten bowiem co uczy człowieka być uczciwym, światłym i pracowitym, ten co go moralnie stwarza, powinien stać w piérwszym rzędzie.
Założenie domów podrzutków, sal ochrony, przemysłowych i rolniczych szkółek dla wyrostków, publicznych warsztatów w którychby poczciwy człowiek chwilowo bez roboty będący, znalazł chléb i schronienie, oraz domów przytułku dla cywilnych weteranów.
Niezwłoczne zamknięcie szynków, jako podniecających najgorsze namiętności.
We własnym domu, ojciec rodziny nie śmié upijać się, bo znajdzie tysiące przeszkód w tym występku.
Surowe kary na pijaństwo.
Otworzenie cyrków narodowych, na których w dniach uroczystych, ludność za czwartą część pieniędzy które wydaje na zbestwianie się i zatruwanie w szynku, może znaleźć rozrywkę w szlachetnych i męzkich widowiskach.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Są to piérwsze reformy: sądzę że bez oporu przyjdą do skutku, bo za mną jest prawo słuszności, bo popieram sprawę wydziedziczonych przeciw uprzywilejowanym.”

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Żegnam cię. Miło mi napisać do ciebie ten list, bo cię przekona, że bynajmniéj nie zapomniałem długu jaki względem ciebie zaciągnąłem, gdyż pragnę całą siłą uiścić się tobie według życzeń twego wspaniałomyślnego serca, dążąc ku temu aby bracia nasi w ludzkości imię moje wymawiali z niejaką wdzięcznością.

Twój zawsze przychylny
„C. O.”
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Gdy Marcin skończył czytanie listu, pani Perrine spytała go z zajęciem i naiwnością matki:
— I od kogóż to ten list, mój synu?
— Od księcia, moja dobra matko, — po prostu odpowiedział Marcin.
— Od księcia? — rzekła zdziwiona Bruyère.
Pani Duriveau i mąż jéj z wyrazem dumy po sobie spojrzeli.
— A możesz mi go przeczytać? prawie bojaźliwie spytał pan Duriveau.
— On? nie; uśmiechając się rzekł Klaudyusz Gérard — onby nie śmiał; ale ja go przeczytam... jeżeli Marcin pozwoli!
— Jeżeli ojciec i matka życzą sobie... odpowiedział Marcin.
— Czy życzymy?... żywo rzekł pan Duriveau do swojéj żony. I on nas jeszcze o to pyta Perrino?
Klaudyusz Gérard przeczytał list... Nim skończył, pan Deriveau zalał się słodkiemi łzami i wyciągając ręce ku Marcinowi wzruszonym głosem zawołał.
— Synu szlachetny, tak długo niepoznany! Ah! ja nie z dumy... ale z rozczulenia płaczę... Potém z czułością przycisnąwszy do serca Marcina i Bruryère, pan Duriveau podał ręce Perrinie i Klaudyuszowi Gérard i rzekł:
— Ah! macie słuszność! z taką żoną, z takim przyjacielem... z takimi dziećmi jak Bruryère i Marcin... Dobrem odkupując złe... nie wolno rozpaczać o przyszłości!

Koniec.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Seweryn Porajski.