Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom IX/PM część IV/18

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Marcin Podrzutek
Podtytuł czyli Pamiętniki pokojowca
Wydawca S. H. Merzbach
Data wyd. 1846
Druk Drukarnia S Strąbskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryn Porajski
Tytuł orygin. Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


18.
Zemsta.

Baskina mówiła dałéj:
— Tak jest, będę bez litości, bo zamiast znalézć w tobie kochanka o jakim od dawna marzyłam, zachwycającego, silnego szyderstwem i zuchwałością, szatana, z którym w upojeniu miłosném pragnęłam wyśmiewać głupców, którzy moją twarzyczką uwiedzeni uwielbiają mię, zaprzęgają się do mojego powozu, lub zabijają się dla mnie; urągać się z tych wszystkich zacnych dam, które ręczą za moję cnotę... słowem szydzić ze wszystkich i wszystkiego — teraz na prawdę! z ciebie śmiać się gotowani, bo ten człowiek sromotą cię pokrył!... Tak jest, tém nielitościwszą będę, bo zawiodłeś mię w pieszczonych nadziejach. Pocóż mi było zawracać głowę...mimo mojéj woli,... a raczej mimo twojéj?, — bo, niech mię Bóg skarżę! zaczynam wierzyć żeś ty biédne niewiniątko, nie uczynił tego naumyślnie... Nie trzeba mi było pokazywać dumnéj twarzy don Juana, tego ideału powabnych, nieustraszonych i zachwycających filutów, aby potém na jego miejscu postawić zawstydzonego, politowania godnego młodzieniaszka, którego ojciec przychodzi wyszczuwać odemnie policyjnemi ajentami...
— Niech mię piorun trzaśnie, jeżelim nie gotów na wszystko, byle się tylko pomścić! — z przerażającém uniesieniem zawołał Scypio. Ale do bitwy, potrzeba broni, a ja żadnéj nie mam pod ręką.
Oczy Baskiny zaiskrzyły się piekielnym ogniem; rzekła po chwili ze zwykłą sobie ironią:
— Masz słuszność, zemstę nie zaraz znaleźć można... nie mamy jéj na zawołanie... To też, ponieważ czas nagli... ożeń się z Rafaelą, będziesz wybornym mężem... Wreszcie, mój biedny chłopcze, rezygnacya lepiéj ci przystanie... Marzyłam ja wprawdzie o tak szalonych, tak dziwnych z tobą miłostkach, że nie wiem dokąd byłabym cię zawiodła... ale widzę że musimy się rozłączyć... Niezdolnyś pomścić wspólną naszę zniewagę, przebacz ją zatem... to naprzód dowiedzie twojéj dobroci serca... a potém to łatwiejsze... i rozsądniejsze, mój drogi Scypionie; — dodała Baskina tonem litościwéj wzgardy, która sto razy mocniéj drażniła vice-hrabiego aniżeli najgwałtowniejsze podburzanie nienawiści jego przeciw panu Duriveau. — Doprawdy, ja nie żartuję, ty nie masz siły walczyć z twoim ojcem.
— Czy jeszcze!
— Tak jest... teraz jako przyjaciółka powinnam wyjaśnić ci niebezpieczeństwo, na jakie, dumna moją miłością, byłabym cię może naraziła, gdybyś był został moim kochankiem...
— Co ty mówisz?
— Pojmujesz zapewne iż — i przerwawszy sobie, dodała Baskina: — Oto, mój chłopcze, abym ci dała wyobrażenie o mojéj głupiéj, potwornéj, a może nawet piekielnéj dumie... wyznam, że gdybym miała kochanka szulera, pogardzałabym nim... gdyby przegrywał... Sądź o mnie, z tego.
— Lecz, nakoniec...
— Powtarzam, że nie masz siły walczyć z twoim ojcem... Przytoczę ci jeden przykład z tysiąca... o jego, o jego mówię szatańskim dowcipie i przecudnéj śmiałości...
— Ah! chwalisz go teraz? — rozpaczliwym śmiechem wybuchając zawołał Scypio.
— Podziwiam energią, dowcip i śmiałość nawet w nieprzyjacielu; sądź więc ile byłabym te przymioty uwielbiała w kochanku.
— Baskino, mój ojciec prawdę powiedział, — głucho rzekł Scypio, — ty mię srodze nienawidzisz.
— Wierz temu, proszę cię mój ty naiwny chłopczyno, a tryumf tego człowieka będzie zupełny; ale, teraz... nienawiść, nieufność lub miłość z twojéj strony mało mię obchodzą; pozwól niech ci opowiem ów czyn o którym wspomniałam... kto wie?... może w nim znajdziesz pożyteczną naukę... — dobitnie rzekła Baskina.
Potém dodała:
— Czy słyszałeś kiedy o pięknéj księżnie de Montbar?
— Tak jest, — odparł Scypio, i zdziwiony spojrzał na Baskinę; — zdaje mi się że mój ojciec chciał ją zaślubić; ale cóż to ma za związek...
— Ojciec twój kochał ją szalenie — przerwała Baskina, nieodpowiadając na pytanie vice-hrabiego — tak jest, kochał ją szalenie, a księżna miłość jego przyjęła z najdumniejszą, z najobelżywszą wzgardą. Ojciec twój poprzysiągł że się pomści... a wiesz mój biédny Scypionie, że kiedy idzie o zemstę... to hrabia nie myśli długo...
— Daléj, daléj... chwal go jeszcze...
— Muszę chwalić koniecznie, bo nie sądzę, aby się znalazł człowiek coby równie śmiało uczynił to co on.
— Obaczmy — zaledwie powstrzymując się rzekł Scypio, — obaczmy ten czyn nienaśladowany!
— Na cały rok hrabia zamarł dla księżny, która szydziła z niego, — mówiła znowu Baskina; potem najął pusty dom, wprowadził tam mniemaną paralityczkę i dał jéj nędzny, odosobniony pokoik. Księżna była bardzo dobroczynna... zgrabnie więc potrafiono przywabić ją do tego domu dla udzielenia jałmużny mniemanéj choréj... i takim sposobem pani de Montbar wpadła w sidła twojego ojca, który zemścił się na niéj... Na honor, tak się męzczyzna mści na kobiécie, która nim haniebnie gardzi... Cały ten wypadek zatajono... gdyż obu stronom zależało na ukryciu téj przygody... I cóż ty na to?
Scypio zdawał się namyślać i nie odpowiedział.
Baskina mówiła daléj:
— Widzisz więc co twój ojciec potrafi, a kto w swéj zemście dowodzi takiej siły i wytrwałości... pojmujesz zapewne że słusznie poczytuje sobie za igraszkę upokorzenie krnąbrnego studenta, jak cię nazywa.
— Tak jest, musiało zajść coś podobnego, — zbierając wspomnienia zawołał Scypio, — bo w tej właśnie epoce miał pojedynek z kapitanem Clément, który późniéj ożenił się z księżną... Powód tego pojedynku zawsze zdawał się niepodobnym do prawdy, ale zapewne ma związek z tą przygodą... i...
Nagle Baskina wybuchając szyderczym śmiechem zawołała:
— Ah! dalipan... przyszła mi myśl wyborna...
— Cóż takiego? — spytał Scypio.
— O! mój biédny chłopcze... jam przebieglejsza aniżeli ty...
— Jakto?
— Szukasz broni... zemsty... ja mam jednę przedziwną... djabelnie figlarną...
— Co ty mówisz?
— Ale, bah! ty się na to nie odważysz... Musiałbyś koniecznie — i Baskina zatrzymała się na tym wyrazie — musiałbyś koniecznie zdobyć się na podobną śmiałość, na podobną energię jak twój ojciec... a nie masz tak silnéj woli.
— Milcz!... zawołał przerażający wściekłością Scypio, — bo kto wié... do jak okropnych pomysłów... doprowadzisz mię twoją mową...
— Tylko nie bądź dzieckiem Scypionie... albo pomysł mój dla siebie zachowam... Lecz nim ci go wyjawię... obaczę czy da się na prawdę wykonać... dlatego, w kilku słowach rozbierzmy twoje położenie: Jeżeli nie zaślubisz Rafaeli... czeka cię więzienie.
— A mojego ojca rozpacz... bo on także nie zaślubi pani Wilson, którą jedynie i prawdziwie kocha... Otóż! zniosę upokarzające więzienie... ale godzę go w samo serce, a tego mi właśnie potrzeba. Tym czasem i to będzie dobre... nim nastąpi co lepszego... a na piekło!... to lepsze... znajdę ja, czy mi przyjdziesz w pomoc, czy téż nie.
— Mylisz się najzupełniéj, mój biédny Scypionie, — wzruszając ramionami rzekła Baskina: zniesiesz okropną hańbę więzienia; ojciec twój wyśmieje cię i zaślubi swą ładną wdówkę.
— Oszalałaś... alboż ja nie wiem że ona nie pójdzie za niego, chyba pod warunkiem że przywrócę honor jéj córce?...
— Rozumujesz jak dziecko. Pani Wilson przedewszystkiém ubóztwia swą córkę... a skoro ta czuła matka obaczy że wolisz iść do więzienia jak do ołtarza z tym aniołem... pojmie jak niegodziwym byłbyś mężem, ucieszy się że cię za życia nie przyjęła; a że przytém jest bardzo uboga a ojciec twój olbrzymio bogaty, pewno tyle przynajmniéj będzie miała rozsądku, że nie odrzuci podobnego małżeństwa... zwłaszcza że to zabezpieczy przyszłość jéj córki, którą podwójnie skompromitowałeś... W miejsce zemsty pozostanie dla ciebie przyjemność napisania, z głębi twojego więzienia, listu do pani Wilson, twojéj drogiéj matki, z prośbą o wstawienie się za tobą... a ponieważ szczęście czyni nas pobłażającemi, być może zatém, że i twój ojciec, w nadmiarze szczęścia... przebaczy ci ów krwawy figiel jaki ci wypłatał.
Na te słowa Baskiny, Scypio zadrżał i przez chwilę stał zamyślony.
Vicehrabia, podobnie jak jego ojciec nie wiedział że pani Wilson, ta dzielna kobiéta, poświęciła gorącą wzajemną miłość i przyzwoliła na połączenie się z panem Duriveau w jedynym tylko celu zapewnienia związku Rafaeli ze Scypionem; nie dziw więc, że ci co nie znali tajemnicy tego wielkiego poświęcenia się, a sądzili że pani Wilson kocha hrabiego Duriveau, nie uważali za rzecz podobną, aby ta kobiéta odmową Scypiona już zmuszona zaniechać zaślubienia swéj córki, również zaniechała i swoje własne małżeństwo, które przynosząc jéj ogromny majątek, mogłoby później dopomódz interesowi Rafaeli.
Baskina przedstawiając rzeczy, z téj strony, chciała wykazać Scypionowi niepewność jedynego sposobu zemsty nad ojcem: to téż vice-hrabia, mimowolnie ulegając temu rozumowaniu, z przytłumioną wściekłością odpowiedział:
— Zgoda, moja zemsta niepewna, ale możliwa!
— Moja zaś byłaby niezawodna i straszna... rzekła Baskina z wyrazem przekonania i wyższości który uderzył Scypiona... Tak jest, straszna... nietyko bowiem pani Wilson odrzuci rękę twojego ojca, ale twój ojciec sam, mimo zapamiętałej miłości swojéj, będzie zmuszony wyrzec się zaślubienia pani Wilson...
— Co mówisz?
— Tak jest, mam nieochybny sposób zerwania małżeństwa, i... pojmujesz ty cały ogrom rozpaczy, i męczarni?... ten człowiek sam będzie musiał wyznać: iż to małżeństwo jest niepodobne.
— Czy by to być mogło! — zawołał drżący z nienawiści Scypio; — ale nie, ty drwisz ze mnie Baskino!
— Byłam tego pewna! — odparła wybuchając szyderczym śmiéchem, — nie chcesz mi wierzyć... bo tchórzysz!
— Ja tchórzę!... konwulsyjnym głosem rzekł Scypio — mów... a jeżeli powiész prawdę...
— Dla Boga! — litośnie uśmiechając się mówiła Baskina, — ale nie strójże tak złowrogiej miny... mógłby kto powiedziéć, że tu idzie o jaką śmiertelną zbrodnię... a to tylko ma być prosty figiel, tém nawet niewinniejszy że będziesz mógł powiedziéć ojcu: Naśladuję twój przykład, czynię to... co ty niegdyś uczyniłeś!
Scypio spojrzał zdziwiony na Baskinę.
— Tak jest, ciągnęła daléj — im lepiéj się zastanawiam, tém bardziéj figiel ten wydaje mi się dojmujący... wyborny... Co mówię! figiel... to raczéj lekcya... i jedna z najlepszych, a jak to mówią jedna z najopatrzniejszych! O! gdybyśmy mogli z setnym procentem odpłacić temu człowiekowi lekcyę którą dał tobie dzisiaj, czyliżby to nie było prześliczne? Bo wtedy, wyznaję... w obec niego przybrałbyś rozmiary olbrzymie... oboje bylibyśmy pomszczeni, szalałabym za tobą, i...
— Baskino... ty mię zabijasz twojém zwłóczeniem...
— No... to posłuchaj mię, niecierpliwy szatanie. Naprzód powinieneś wiedzieć, że przed kilku dniami, wyglądając ciebie, udałam się w oddalony cyrkuł, w okolicę rogatek Piekła. Szukałam skromnego, pustego, samotnego mieszkania... bom wtedy miała niejakie względem ciebie zamiary...
— Mieszkanie skromne! puste! — rzekł mimowolnie zaintrygowany Scypio, — a to na co?
— O! miałam dziwaczne, bardzo dziwaczne zamiary... a sądzę, że byłbyś je podzielił, bo nie pojmujesz jakie życie dla nas obojga marzyłam! A że w miłości nie masz nic bardziéj zabijającego nad monotonność posiadania... chciałam... lecz na cóż... o tém teraz mówić? Znajdowałam się więc w dosyć odległym cyrkule, weszłam na ulicę zwaną Marché-Vieux. — Czy znasz tę ulicę?
— Nie znam... ale cóż ta ulica ma wspólnego...
— Czekajże — przerywając Scypionowi mówiła Baskina. — W téj ulicy znalazłam dom jakiego mi właśnie było potrzeba... z pozoru ubogi, samotny, prawie zupełnie od innych mieszkań odosobniony... Dom ten najęłam; nikt w nim nie mieszka... a zwiedziwszy go... zdawało mi się, że musi odpowiadać prawie tym samym warunkom odosobnienia, jak mieszkanie w którém twój ojciec schwytał w swoje sidła księżne de Montbar... wędkę dobroczynności.
Te słowa Baskina wymówiła bardzo powoli, wlepiając w Scypiona wzrok przenikający.
Vicehrabia jeszcze nie zupełnie pojmował piekielną myśl Baskiny; jednak doznał jakiéjś niepojętéj trwogi.
Baskina wstała z krzesła i usiadła na sofie obok Scypiona, mówiąc mu półgłosem:
— Nie mogę ci na głos powierzyć reszty mojego planu... może nas kto podsłuchuje. Przybliż, się zatem... mój ty chybiony szatanie, i nadstaw ucha.
I pod pozorem że cicho mówić musi ze Scypionem, Baskina objęła ramieniem szyję młodzieńca, i podbródek oparła na jego barkach.
Scypio czując lekkie ciśnienie ręki Baskiny, czując miłe tchnienie jéj ust na swych policzkach, zadrżał z miłosnéj żądzy, mimo gwałtowne i nieubłagane uczucie nienawiści przeciw panu Duriveau.
— Posiadamy już zatém ów dom odosobniony, samotny — pół głosem mówiła daléj Baskina; — teraz powiem ci co myślę... Dopiéro pół do piątéj... spiesz do pani Wilson...
— Do pani Wilson? — zawołał zdumiały Scypio.
— Ciszéj! ostrożniéj!... szepnęła Baskina, i z nieopisanym wdziękiem zalotnie przybliżając ku sobie głowę Scypiona, dodała:
— Tak jest... spiesz do pani Wilson...
— A ajenci policyjni? — spytał Scypio.
— Niewiniątko!! A mur od mojego ogrodu przez który można się dostać pomiędzy nowo wznoszące s<ę zabudowania? — z uśmiéchem odpowiedziała Baskina. — Leporello potrzyma ci drabinę... a ty, zwinny jak Cherubin, będziesz już daleko... kiedy ajenci długo jeszcze u drzwi moich czekać na ciebie będą.
— Prawda... zawołał Scypio, — zapomniałem o tym środku... a więc uniknę przynajmniéj haniebnego więzienia...
— Tak się spodziewam... Spiesz więc do pani Wilson, ojciec twój pewnie jéj nic nie powiedział... w nadziei że cię skłoni do małżeństwa.
— Niezawodnie... ale po cóż mam się udać do pani Wilson? — ze z wrostającém zdziwieniem spytał Scypio.
— Jeżeli chcesz, kochany djabełku, będziesz robił słodkie oczki do panny Rafaeli (bo ja wcale nie jestem zazdrosna)oczekując na jéj matkę, skoro jeszcze nie wróciła do domu; jeżeli zaś przeciwnie, zastaniesz ją u siebie... przybierzesz obłudną i rozrzewnioną minę... bo na nieszczęście umiesz ułożyć twarz podług woli... i powiész pani Wilson: — Moja droga i prześliczna mamo (trzeba usunąć wszelkie podejrzenie), przybywam wykraść cię... tak jest, wykraść natychmiast nie pozwalając nawet abyś zjadła obiad... fiakr czeka na dole... — A dokądże chcesz mię zawieść mój kochany Scypionie? powie ci pani Wilson. — Tam gdzie spełnisz dobry uczynek, kochana mamo, — odpowiesz, — gdzie spełnisz czyn delikatny... wspaniałomyślny... ale który tylko przez ciebie spełniony być może z wszelką delikatnością i wspaniałomyślnością... idzie bowiem o kobiétę chorą, sparaliżowaną... dla któréj możesz się stać zbawczym aniołem... Ta nieszczęśliwa lepiéj ci wszystko opowie, bo to jéj tajemnica... Spiesz więc, kochana matko, spiesz; bo dla cierpiących każda chwila jest wiekiem... a ona cierpi, ta nieszczęśliwa, za którą wstawiam się — Pani Wilson ma wyborne serce... uwierzy ci... i uwozisz ją...
Scypio zaczynał pojmować. Na jego fizyonomii zabłysł wyraz dzikiéj radości... wszelako dreszcz zimny przebiegł mu po ciele.
Baskina coraz mocniéj tuląc się do niego, mówiła daléj, zawsze cichym głosem: — Pani Wilson... równie ślepo ufająca twemu słowu jak niegdyś pani de Montbar prośbom mniemanéj choréj, przez którą przemawiał twój ojciec (pojmujesz ile pobudzającego ma w sobie to podobieństwo)... pani Wilson wsiada z tobą do powozu... a ty wieziesz ją... na ulicę Marché-Vieux, na trzecie piętro, do osobnego, pustego mieszkania... od którego daję ci klucz... i tam (a cóż, nie jestże to prawdziwie opatrzna lekcja?...) tam, niemniéj śmiały jak twój ojciec po schwytaniu pani de Montbar w szatańskie swoje sidła...
— Baskino!... zawołał Scypio w przystępie obłędu, ale jeszcze wahając się między żądzą a zgrozą tak okropnéj zemsty — ależ to myśl piekielna!
— I sądzisz, że po tém wszystkiém, twój ojciec mimo miłości swojéj, zaślubi panią Wilson? Co do nas, jeszcze dzisiaj wieczorem ruszymy ku granicy, a jutro będziemy już zewnątrz Francji... ciągle zakochani... i wszędzie bogaci... dzięki mojemu talentowi... Co myślisz o takiém życiu... mój ty piękny a blady don Juanie? — dodała Baskina zarzucając ramiona na szyję Scypiona i niemal siadając mu na kolanach. — Jakże? czy ten człowiek, który cię hańbą przygnieść pragnął, sam nawzajem przygnieciony nie będzie? A do tego wszystkiego... zdala... ciskać mu w oczy będziesz piorunujące słowa: Postąpiłem, jak niegdyś ty mój ojcze!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W dziesięć minut po téj rozmowie zapadła noc wczesna w tej porze roku.
Leporello przystawił drabinę do muru ogrodu Baskiny (wspomnieliśmy wyżéj że dom jéj leżał pomiędzy dziedzińcem a ogrodem), a podczas gdy ajenci policyjni z podwójną czujnością pilnowali drzwi na ulicę wiodących, Scypio korzystając z ciemności nocy, przy pomocy Leporella, przebył mur, dostał się na plac na którym wznoszono nowe budowle i przecisnąwszy się pomiędzy deskami tymczasowego parkanu, wyszedł na ulicę o dwieście kroków od miejsca na którém nań czatowano.
W pół godziny po wyjściu Scypiona, Leporello i Astarté wiedli następną rozmowę:
— Sądzę, mój kochany Leporello, że jak na drugi dzień twojéj służby u nas, dosyć już widziałeś awantur!
— Na honor, moja droga... nic zgoła nie pojmuję z tego co się tu dzieje. Zaledwie pan Scypio wydostał się na ulicę... dzięki drabinie i przyległym zabudowaniom, wnet ów polityczny przestępca którego tu pani cały dzień ukrywała, udaje się tą samą drogą, za pomocą téj saméj drabiny, którą mu także trzymałem.
— A wkrótce potém pani okrywa się salopą, wychodzi pieszo głównemi drzwiami i wsiada do fiakra którego jéj sprowadziłeś na rogu ulicy...
— Co to wszystko znaczy? moja Astarté!
— Ja nic nie wiem... ale przyznam ci się, niespokojna jestem... Obawiam się jakiego nieszczęścia. Nigdym nie widziała panią taką, jaką była pisząc list który z sobą wzięła.
— Prawdę mówiąc, kiedy przyszedłem oświadczyć pani że fiakr czeka ją na rogu ulicy, ona zwykle tak blada, poczerwieniała, jéj wzrok tak mocno błyszczał, że nie śmiałem oczu na nią podnieść.
— I wreszcie, pisząc zdawało się że sama do siebie śmieje się... ale jak!... że przez otwarte usta widać było jéj białe zęby zaciśnięte jakby w konwulsyach.
— Słuchajno Astarte... i ja się także czegoś obawiam... jest jakaś djabelna sprawa w robocie... a na dzisiaj zapewne na tém nie koniec jeszcze.
— Jakto?
— A ten pan, który ma tu przybyć między piątą a szóstą... i któremu masz wręczyć list który ci pani zostawiła.
— Prawda, oto ten list — rzekła Astarté biorąc go z kominka. — Tak mi się w głowie pomieszało, że nawet na adres nie spojrzałam... i nie wiem do kogo pisany...
— Obaczmy!
— Ah! dla Boga!... zawołała Astarté, po przeczytaniu adresu... To znowu coś nowego!
— I cóż?
— Czytaj.
Do pana Marcina — czytał Leporello. Jakto? do Marcina? — powtórzył — do naszego niegdyś kolegi? to niepodobna, to nie ten sam; pani nie pisałaby do sługi.
— Prawda... ale zresztą dowiemy się; bo wkrótce szósta wybije.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Seweryn Porajski.