<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Marta
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1898
Druk F. Kasprzykiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Petite Marthe
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.

Trzy tygodnie upłynęły od czasu wyjazdu Magloira do Pont d’Ain.
Dzielny mańkut uważał sobie za obowiązek pisać do Weroniki i Marta z sercem, przepełnionem radością, odczytała babce ten dobry list donoszący, że matce jego już nie grozi niebezpieczeństwo i że, dzięki Niebu, może się spodziewać jeszcze długich lat życia.
Zapowiadając blizki powrót — prosił usilnie Martę, swą wspólniczkę-pieszczoszkę, ażeby nie pozwoliła zapomnieć jego klienteli znanych melodyj katarynki i odbywała codzień małe wyprawy, doskonałe dla zdrowia i intratne dla ich kieszeni.
Dziecko, jak wiemy, pragnęło serdecznie słuchać rad Magloira, lecz na to potrzeba byłoby przyzwolenia babki.
Poprosiło o nie.
— Zrobimy, co zechcesz, moja dzieweczko — odpowiedziała pani Sollier
I pewnego pięknego dnia obiedwie wyruszyły w drogę, pchając katarynkę, która była na składzie w zajeździe matki Aubin.
Od pierwszego razu mała muzykantka mogła sobie powinszować wykonania tego projektu.
Klienci tak samo jak Magloira wypytywali niewidomą — z zajęciem jeszcze większem, jak łatwo zrozumieć — i dla tej biednej kobiety rannej, ofiary swego przywiązania, szeroko się otwierały zarówno wielkie jak i małe woreczki.
Było to w miesiącu marcu.
Słońce coraz lepiej dopiekało.
Pogoda bardzo łagodna, prawie ciepła, sprzyjała wędrówkom babki i jej wnuczki.
Marta pamiętała doskonale zwykłą drogę Magloira i nie zapomniała ani o jednym z przyjaznych domów.
Uszczęśliwiona powodzeniem wytrwale znosiła znużenie, a raczej nie odczuwała go wcale, a jednak, odkąd poddana została snowi magnetycznemu u doktora O’Briena, nerwowość jej jeszcze się bardziej wzmogła.
Od dwóch tygodni puszczona już została w ruch fabryka pod firmą: Robert Verniere i C-ia.
Mularze, cieśle, stolarze, ślusarze ustąpili miejsca robotnikom, prawie tym samym, co i dawniej, którzy wzięli się znów do pracy, przerwanej pożarem.
Klaudyusz Grivot mieszkał teraz w fabryce.
{{tab}Zajmował domek, zbudowany właśnie w tem miejscu, gdzie niegdyś Ryszard Verniere miał mieszkanie i biura zajmowały parter, on zaś pierwsze piętro.
Główny majster, który obecnie stał się wybitną osobistością W fabryce, pomimo to stołował się nadal u pani Aubin, w oddzielnym gabinecie, zazwyczaj z kasyerem Prieurem.
Filip de Nayle przyłączał się nieraz do nich, zrana, kiedy nie wracał na śniadanie do Neuilly.
Młodzieniec miał zupełne zaufanie do Grivota, którego oceniał zasługi, jako mechanika i którego nie omieszkał pytać o rady przy sposobności.
Roboty szły szybko i, dzięki przyjęciu dodatkowo pięćdziesięciu ludzi, można się było spodziewać wydążenia z zaległemi obstalunkami, na których wykonanie uproszono o zwłokę.
Codzień napływały nowe zamówienia do firmy Roberta Verniere, której przyszłość zapowiadała się jak najlepiej.
Robert w fabryce zajął się też wielkim pomysłem wyrabiania nowego rodzaju kul, który spodziewał się oddać z korzyścią, na usługi ministeryum marynarki.
Pasierb, Filip de Nayle, z zapałem mu w tem dopomagał.
Wszystko więc szło wybornie i pani Verniere, szczęśliwa z tego, że mąż jej stał się poważnym pracownikiem, jakby już zapomniała o przeszłości, w której tak wielce cierpiała.
Nastał dzień 20-ty marca.
— W przeddzień, w niedzielę — wbrew zwyczajowi — pracowano w fabryce przez pół dnia, ażeby w ten sposób powetować czas, jaki miano stracić nazajutrz, w poniedziałek.
Poniedziałek miał być świętem dla wszystkich.
Robert wydawał bankiet dla całego swego personelu, celem uczczenia odbudowy fabryki brata i powrotu do robót.
Bankiet miał się odbyć u pani Aubin.
Rodzina Verniere miała na nim być obecną.
Aurelia i Alina, jakkolwiek jeszcze w grubej żałobie, nie mogły się od tego wymówić. Nie była to rzecz przyjemności, lecz obowiązek.
Robert zdołał nawet uprosić Daniela Savanne, Henryka i Matyldę, ażeby, pomimo świeżej i tak bolesnej straty, znajdowali się w liczbie biesiadników.
Godzina południowa oznaczona została na biesiadę.
U matki Aubin już dnia poprzedniego panował ruch ożywiony.
— Tyle osób!.. tyle osób na obiedzie!.. — mówiła Marya. — Gdzie my ich pomieścimy?
Postanowiono wreszcie, że połowa biesiadników pomieści się w wielkiej sali na dole, druga zaś na pierwszem piętrze, gdzie usunięte zostaną ruchome przeforsztowania oddzielnych gabinetów.
W poniedziałek zrana już wszystko było gotowe.
Chorągwie powiewały we wszystkich oknach hotelu matki Aubin.
Przed bankietem oprowadzić miano zaproszonych gości po nowych budynkach.
Przy bramie, wychodzącej na ulicę Hordouin, ofiarowywać miano bukiety damom. Najstarszy z robotników fabrycznych, stary Szymon, miał być specyalnie delegowany do podania kwiatów pannom Alinie Verniere i Matyldzie Savanne.
Dwie osoby miały mu być dodane: Weronika Sollier i Marta.
Niewidoma najprzód odmówiła.
Wejść znów do tej fabryki, gdzie spełnioną została zbrodnia, której była jedną z ofiar, to jej się wydawało po nad siły.
Znaglono ją jednak, ażeby się zgodziła; matka Aubin dała jej do zrozumienia, że nie może się uchylać i wreszcie uległa.
Była to prawdziwa uroczystość.
Mer z Saint-Quen, jego pomocnicy i kilka rodzin wiejskich, mieli brać udział w obchodzie, który stał się głośnym w całej okolicy.
O godzinie jedenastej cały personel fabryczny znajdował się już w fabryce, oczekując nowego pryncypała i jego gości.
O godzinie jedenastej minut pięć zabrzmiała pierwsza rakieta, potem druga.
Rakiety oznajmiały przybycie czterech powozów, które nadjechały na ulicę Hordouin, stanęły przy bramie i osoby zaczęły z nich wysiadać.
Tłum wydał okrzyk:
— Niech żyje pryncypał!
Robert szedł pierwszy, trochę blady, ale bliski tryumf rozniecał ogień w jego źrenicach.
Szedł sam.
Za nim postępował Filip de Nayle, prowadząc pod rękę Alinę Verniere, potem Daniel Savanne i Aurelia, Henryk i Matylda.
Oczekiwała ich delegacya robotników.
Stary Szymon, Weronika i Marta, która prowadziła babkę, odłączyli się od reszty robotników, trzymając bukiety w ręku.
Od czasu do spotkania u O’Briena, Robert nie widział niewidomej i jej wnuczki.
Drgnął mimowoli, zobaczywszy je w pierwszym szeregu tych, którzy go mieli przyjąć.
Szymon, który miał ustaloną opinię dobrego mówcy, wygłosił małą mówkę, przez siebie ułożoną, której główną zaletę stanowiło, że nie była długą.
W kilku słowach powitał panią Verniere i przyrzekał jej przywiązanie i życzliwość wszystkich.
Rozległy się oklaski i okrzyki:
— Niech żyje Szymon!..
Aurelia wzięła bukiet z rąk przedstawiciela robotników i podziękowała uprzejmie.
Ozwały się okrzyki:
Niech żyje pani Verniere!
Niech żyje pryncypałowa!
Wtedy mała Marta zbliżyła się, trzymając za rękę babkę, którą przyprowadziła przed córkę Ryszarda.
— Babciu! — wyrzekła — to jest panna Verniere.
Ociemniała drżała
Zdołała jednak powstrzymać jęki, cisnące się jej do gardła, i wyjąkała:
— Nikt bardziej nademnie nie podziela głębokiej boleści pani... nie zapomnę nigdy, że ten, którego opłakujemy, był najlepszym ze wszystkich ludzi, a dla mnie był najlepszym panem... Ofiarujemy ci, pani, te kwiaty przez pamięć dla niego...
Wszyscy płakali.
Mała Marta odezwała się i, zwracając do Matyldy Savanne, rzekła:
— Jesteśmy wszystkie w żałobie, ale obok zmartwienia Bóg daje trochę nadziei dla wszystkich... Pani jesteś córką tego, który stara się wykryć morderców i ukarać ich... Ofiarujemy ci ten bukiet, prosząc Boga, ażeby kierował tak pani ojcem, iżby ofiary zostały pomszczone!..
Słowa dziecka wywołały prawdziwy zapał.
— Tak! tak!.. niech będą pomszczone! — zawołał stary Szymon.
I tłum powtórzył:
— Niech będą pomszczone!.. tak!.. tak!.. niech będą pomszczone!
Robertowi i Klaudyuszowi pot wystąpił na czoła.
Przemówienia się skończyły, zwiedzać miano fabrykę.
Podczas drogi Henryk Savanne przyłączył się de pani Verniere, która nań skinęła.
— Mój drogi Henryku — rzekła do niego — pomówimy w ciągu dnia o tej biednej pani Sollier. Dotąd nie mogłam się nią zająć. Powinieneś ją zbadać poważnie i przekonać się, czy twoja wiedza nie mogłaby poradzić dla jej wyleczenia.
— Myślę o tem często kochana pani — odpowiedział młodzieniec. — Zobaczymy, czy to wyleczenie jest możebne. I byłbym to już uczynił, gdyby nie cios straszny, jaki mi zadała śmierć mego ukochanego ojca.
— O! tak, mój drogi Henryku! — wtrąciła Alina — uczyń nawet niemożebność, ażeby jej przywrócić wzrok!
— Ona widziała mordercę, ponieważ z nim walczyła — dodała pani Verniere. — Jeżeli odzyska wzrok, może będzie w stanie go poznać i wydać sprawiedliwości?..
— Bóg to pozwoli! — wyrzekł Filip de Nayle, który się znajdował przy matce.
—Wszystko, co będzie można, uczynię — odparł Henryk.
Zwiedzanie fabryki miało się ku końcowi i zbliżała się godzina biesiady.
Udano się do zakładu pani Aubin, wszyscy zasiedli przy zastawionych stołach.
Na dole rodzina Vernierów, Savannów. władze z Saint-Ouen i majstrowie fabryczni.
Na pierwszem piętrze Filip de Nayle zastępował ojczyma.
Podług życzenia Aliny, mała Marta i jej babka siedziały po prawej i lewej stronie Henryka Savanne.
Zaczął się bankiet.
Zbyt świeżemi były głębokie i bolesne wspomnienia, ażeby możliwe być mogło wielkie ożywienie... Robotnicy byli spokojni i pełni uszanowania, w braku zaś wesołości najszczersza serdeczność panowała w ciągu całej biesiady.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.