Marta (de Montépin, 1898)/XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marta |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1898 |
Druk | F. Kasprzykiewicz |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Petite Marthe |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
O’Brien niepostrzeżenie wylał resztki ohydnego koniaku na podłogę, potem wyjąwszy luidora z kieszeni i trzymając go w palcach, zbliżył się do Marty i pokazał go jej, podsuwając wprost przed oczy.
Dziecko, na widok błyszczącego metalu, wyraźnie zadrżało nerwowo, i spojrzenie jego utkwiło się w tarczy złotej, od której jakby nie mogło się oderwać.
Magnetyzer miał uśmiech na ustach.
Doświadczenie, którego spróbował, udało się zupełnie.
Marta była w wysokim stopniu wrażliwa na magnetyzowanie.
— To dla twej babci, moja pieszczoszko — rzekł do niej — i za każdym razem, gdy was spotkam, dam wam tyle.
Równocześnie włożył luidora do ręki dziecku, któremu, jak widział, powieki drgały szybko.
— Dziękuję panu za babcię — wyrzekła dziewczynka głosem zmienionym.
O’Brien zapłacił za kieliszek koniaku i znikł.
— Babciu, zgadnij, co nam dał ten pan — rzekła Marta.
— Nie wiem, moja pieszczoszko.
— Pięknego luidora, nowiusieńkiego, na dwadzieścia franków.
— Niech będzie błogosławiony — wyszeptała niewidoma — i niech mu to przyniesie szczęście.
— Czy ten dobry pan, tak szlachetny, mieszka w Parc-Saint-Maure? — zapytała dziewczynka właścicielkę zakładu.
Ta odpowiedziała:
— Być może, ale chyba od niedawna, gdyż widzę go po raz pierwszy.
Pani Sollier i Marta ukończyły skromne śniadanie.
Amerykanin po tem, czego się dowiedział, sądził, że może dać wiadomość Robertowi, iż czuwa i że nie trzeba będzie długo czekać na urzeczywistnienie projektu.
W ten sposób widzieliśmy go, jedzącego śniadanie, w poniedziałek w Saint-Ouen u pani Aubin i uprzedzającego brata Ryszarda Verniere.
Robert zatem wiedział, że O’Brien nie zasypia wcale, lecz wiadomość o odjeździe z Paryża, którą powziął nazajutrz, przejęła go znów niepokojem.
Powróciwszy do fabryki z Saint-Ouen, bratobójca, bardzo niespokojny, wezwał Grivota do swego gabinetu, pod pozorem wydania mu zleceń co do wykonania robót, i zwierzył się mu z wszelkich obaw, zrodzonych nagle nieprzewidzianymi wypadkami.
Grivot mniej był lękliwy od Roberta i nie tak łatwo tracił głowę.
Jednakże głęboką zgrozą przejęła go wiadomość, że Henryk Savanne gotów jest przedsięwziąć operacyę, w nadziei przywrócenia wzroku pani Sollier.
Weronika nie byłaby w stanie poznać go, gdyż chroniły go naówczas ciemności, lecz poznała by Roberta niezawodnie.
Otóż gdyby Robert, skompromitowany, oskarżony, aresztowany, stanął przed sędzią śledczym, czy miałby siłę i wolę nie wymienić swego wspólnika?
Położenie mogło lada chwila stać się niebezpiecznem w najwyższym stopniu.
Co przedsięwziąć dla sparaliżowania niebezpieczeństwa?..
Robert przyznał, że pomyślał o O’Brienie, który, podjąwszy się usunięcia dziecka, mógłby był również podjąć się zniknięcia babki.
Byłaby tu prawdopodobnie tylko pieniężna kwestya.
— Ha! to go zapłaćmy — rzekł Klaudyusz — a ponieważ ja tak samo zagrożony jestem, jak ty, podzielimy ten wydatek... Nie możemy żyć pod groźbą ciągłych strachów.. Kupmy spokój za jaką bądź cenę... Nigdy nie będzie za drogo, gdy chodzi o nasze głowy.,. Tylko bez pół środków, wszystko, albo nic.
W chwili, gdy Klaudyusz Grivot kończył te ostatnie wyrazy, zapukano do drzwi gabinetu.
— Proszę wyrzekł Robert.
Drzwi się otworzyły i wszedł woźny, trzymając w ręce bilet wizytowy, który podał pryncypałowi.
— Osoba, która mi go oddała — rzekł — prosi pana Verniere, ażeby ją zechciał przyjąć.
Robert rzucił okiem na brystol i wyczytał:
— Polecił mi tylko oświadczyć panu, że przychodzi w interesie osobistym i pilnym.
— Dobrze... Przyjmę go.
Poczem, zwracając się do Klaudyusza Grivot, podchwycił:
— Nie zapomnij pan żadnych wskazówek, jakich panu udzieliłem co do tej roboty... wkrótce się z panem zobaczę.
Majster wyszedł, a woźny wprowadził Nestora Wiewiórkę.
Nie był to już ten dyrektor prawie młody Agencyi głównej informacyjnej z przedmieścia Św. Honoryusza, u którego widzieliśmy Gabryela Savanne na schyłku grudnia.
Włosy jego przedwcześnie posiwiały.
Ramię miał przewieszone na bandażu, nieruchome, aż litość brała, na jego widok, twarz ciągle była w drganiach nerwowych.
Przypominamy czytelnikom, że dawny inspektor policyjny, wychodząc od siebie dnia 1-go stycznia, rażony został atakiem apoplektycznym wraz z częściowym paraliżem.
Robert, przyjrzawszy mu się, wskazał krzesło, na które Nestor Wiewiórka osunął się ociężale.
— Wszak z panem Verniere mam zaszczyt mówić? — zapytał zwolna, głosem złamanym i niewyraźnym, gdyż język pod wpływem paraliżu odmawiał mu posłuszeństwa.
— Tak, panie — odpowiedział Robert.
— Oddawna powinienem był stawić się u pana — ciągnął dalej Wiewiórka — lecz wypadek, który mnie dotknął przed dwoma miesiącami, nie pozwalał mi się ruszyć z miejsca... Straciłem skutkiem choroby i pomoc i możność należytego wysławiania się... sądzę jednak, że będę w stanie dość jasno mówić, ażeby mnie pan zrozumiał.
— Oczekuję pańskich objaśnień, bo nie mogę się wcale domyśleć celu pańskich odwiedzin.
— Blizko trzy miesiące temu, pan kapitan okrętu, Gabryel Savanne, powierzył mi zadanie, zupełnie sekretne...
To nazwisko zajęło żywo Roberta.
— Do czego prowadzi, u dyabła, ta dziwaczna osobistość? — zapytywał siebie w myśli.
Nestor Wiewiórka, szukając słów i zdań, ciągnął dalej:
― I pan Savanne polecił mi, ażeby panu dać wiadomość o wynikach poszukiwań, których się podjąłem dla niego.
— Mnie! zawołał Robert.
— Tak, panu... Pana to dziwi?
— Niezmiernie.
— Przed opuszczeniem Paryża, dla odpłynięcia w nową podróż, przyjaciel pański, zapewne zwierzył się panu, jakie delikatne powierzył mi zadanie, co do wynagrodzenia, za które umówiliśmy się. Otrzymałem część tej ceny, pan zaś wypłacić miał resztę...
Robert spojrzał na gościa z najzupełniejszem ździwieniem.
— Co to znaczy?
Bezwątpienia Nestor Wiewiórka mniemał, że mówi z Ryszardem Verniere.
Jakże mógł nie wiedzieć, że tenże umarł?
Jakie zadanie sekretne powierzył mu Gabryel Savanne, o którem Ryszard wiedział i za które miał zapłacić?
Na chwilę przypuszczał, że owa choroba pomieszała Wiewiórce zmysły.
Przypomniał sobie słowa Weroniki Sollier, wobec sędziego śledczego twierdzącej, że kapitan okrętu złożył wizytę w Saint-Ouen, wieczorem dnia 30-go grudnia, chociaż Daniel oświadczył, że to niemożebne, gdyż, według niego, brat przyjechał do Paryża dopiero nazajutrz, 31-go grudnia.
Widocznie tkwiła w tem jakaś tajemnica, chciał ją poznać i dlatego starał się wyciągnąć przybysza na słówka...
— To, co pan mi mówi — rzekł — dotyczy rzeczy natury niezmiernie delikatnej... I pojmujesz pan, że nie mogę ci odpowiedzieć, zanim pana wprzód nie wypytam.
— Oczywiście... Rozumiem i oceniam...
— Uczyń więc pan tak, jak gdybym o niczem nie wiedział, i powiedz mi, jakie zadanie powierzył ci Gabryel Savanne.
Wiewiórka otarł pot z czoła.
Zebranie i uporządkowanie myśli przyprawiło go o wielkie zmęczenie.
— O! doskonale... doskonale — powtórzył. — Tak, może pan mnie wypytywać, a ja panu odpowiadać będę, ażebyś się przekonał, że nie masz do czynienia z jakim oszustem... Otóż chodziło — jak panu wiadomo niezawodnie — o odnalezienie śladów pewnej młodej kobiety i dziewczynki, opuszczonych przed kilku laty przez kapitana, którego wyrzuty sumienia gnębiły strasznie.
Wiewiórka zatrzymał się.
— Mów pan dalej — rzekł Robert...
— Stracił je z oczu przed siedmiu laty i pragnął (rzecz bardzo naturalna i przynosząca mu zaszczyt) naprawić złe, wyrządzone opuszczeniem. Z powodów poważnych i pewnych, nie chciał się z tem zwierzyć nikomu z rodziny. Panu tylko, swemu najlepszemu przyjacielowi, zgodził się odkryć tajemnicę swego serca! Dlatego też przed panem zdać mam sprawę z wyniku mych poszukiwań...
— Jakie jest nazwisko kobiety poszukiwanej? — zapytał Robert.
— Germana Sollier.
— A dziewczynki?
— Marta.
Od kilku sekund pewien rodzaj intuicyi ostrzegał Roberta, że Nestor Wiewiórka wymieni te dwa nazwiska. Słysząc więc je, nie doświadczył i nie okazał żadnego ździwienia.
Podchwycił:
— I powiadasz pan, że Gabryel Savanne chciał naprawić złe, wyrządzone opuszczeniem?
— Tak, panie.
— W jaki sposób?
— Tego nie wiem, przypuszczam jednak, że chciał dla swej córki przeznaczyć jaki kapitał...
— Ale to tylko pan przypuszczasz?
— Pan Savanne nie wdawał się ze mną w te szczegóły, które mnie nie obchodziły...
— I pan przychodzisz tu po...
— Ażeby oznajmić panu, że odnalazłem ślady Germany Sollier i jej córki...
Tym razem Robert nie mógł się powstrzymać od drżenia.