<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Unamuno
Tytuł Mgła
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia artystyczna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. Niebla
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.

Biedny August chodził jak bez głowy. Mało tego, że znajdował się jak ów przystawiony osioł między Eugenją a Rosario, ale jeszcze gotów był zakochać się we wszystkich kobietach, które spotykał.
Odkrywał w sobie rzeczy, które go napełniały niepokojem. Któregoś dnia musiał powiedzieć do Liduviny: „Idź sobie stąd, idź... zostaw mnie samego“. Gdy Liduvina wyszła, oparł łokcie na stole, wziął głowę w ręce i rzekł: „To straszne... naprawdę straszne. — Wydaije mi się, że nie zdając sobie sprawy, zacząłem kochać także... i Liduvinę. Biedny Domingo“.
„To prawda, że mimo pięćdziesięciu lat, jest jeszcze wcale niczego.. apetyczna... ma ładne ciało. Gdy kilka razy wychodziła z kuchni, z rękawami podwiniętemi, ukazując swoje toczone ramiona... Ho, ho!!! Ależ to szaleństwo!... a ten podwójny podbródek... a te dołeczki na twarzy... Biedny Domingo!“
August zawołał na Orfeusza: „Chodź do mnie Orfeuszu, chodź do mnie i powiedz, co mi czynić należy? Jakże mam się bronić przed temi wszystkiemi pokusami, jakże się mam bronić do czasu, gdy się wreszcie zdecyduję i ożenię! Ach, świetna myśl! Z kobiety, która mnie tak prześladuje i niepokoi, trzeba będzie uczynić przedmiot moich studjów. Tak, tak! Napiszę dwie monografje. Ten rodzaj jest dzisiaj bardzo w modzie. Jedna będzie nosiła tytuł: „Eugenja“, druga „Rosario“, a podtytuły brzmieć będą: „Studjum nad kobietą“. Co myślisz o tem Orfeuszu?
August postanowił zasięgnąć zdania Antolina S. (niech będzie Sanchez...) Paparriqopoulus‘a, który właśnie w tym okresie czasu zajmował się studiami nad kobietą, nad kobietą, ale raczej w książkach, niż w życiu. Anatolin Paparriqopoulus był erudytą w całem znaczeniu tego słowa. Ten młody człowiek miał okryć swą ojczyznę sławą, przypominając jej różne znakomitości, które już poszły w zapomnienie. Jeżeli imię Paparriqopoulus‘a nie dźwięczało jeszcze zbyt silnie pośród tej hałaśliwej młodzieży, która wrzaskiem i wyciem eutoreklamiarstwa, chce zwrócić na siebie publiczną uwagę, to tylko dlatego, że Paparriqopulus miał jedną cechę, która jest cechą ludzi silnych: cechą tą była cierpliwość. Opóźniał chwilę przedstawienia się publiczności, ponieważ szanował zarówno publiczność, jak i samego siebie. Chciał stanąć przed czytelnikami dostatecznie przygotowany, czując już pod sobą mocny grunt. Nie myślał s:ę ubiegać o tanią, efemeryczną popularność, zdobytą drogą arlekinady i ugruntowaną na ignorancji innych. Nie przekraczając granicy dobrego smaKku i zdrowego sensu, dążył w swych pracach literackich do doskonałości. Nie chciał śpiewać na nutę fałszywą. Wolał, by nikt go nie słyszał, aż do chwili, gdy będzie miał głos dobrze postawiony, gdy się już będzie mógł pokusić o zaśpiewanie pięknej symfonji na nutę zarówno narodową, jak i klasyczną.
Paparriqopoulus miał umysł jasny. Inteligencję jego cechowała przejrzystość, wolna od wszelkich mglistości. Myślał czysto po kastylijsku, bez tych strasznych zawiłości w myśleniu, które cechują ludzi z północy, bez dekadenckiego sposobu myślenia, którego się uczy na bulwarach paryskich. Myślał czysto po kastylijsku; tem się tłumaczy solidność i głębia jego myśli. Miał oparcie w duszy narodu, któremu zawdzięczał swoją inspirację twórczą.
Mgły hiperboliczne były według jgo zdania dobre dla tych, którzy piją piwo, lecz nie dla Hiszpanów, którzy rozkoszują się zdrowem i jasnem Valdepenas[1] tak jasnym, jak jasne, jest niebo Hiszpanii. Jego filozofja pod tym względem zbliżała się do filozofji niefortunnego Becerro de Bengoa. Nazwawszy Schopenhauer’a, biednym głuptasem, utrzymywał, że głuptas ten, nigdyby się nie stał pesymistą, gdyby zamiast piwa, pił Valdepenas. Paparriqopoulus uważał także, że człowiek staje się neurastenikiem wtedy, kiedy zaczyna mieszać swoje trzy grosze tam, gdzie nie należy i że można się wyleczyć z neurastenji, jedząc świeżą sałatę.
Będąc przekonany, że w sumie wszystko jest formą, formą mniej lub więcej wewnętrzną, że nawet wszechświat jest kalejdoskopem poszufladkowanych jedna w drugą form, że dla formy żyją wszystkie wielkie zdarzenia historyczne, które ocalają wieki ubiegłe od zapomnienia, Paparriqopoulus pracował nad językiem, który miał się stać ozdobną szatą jego przyszłych dzieł, pracował nad językiem ze starannością i pilnością, cyzelując każde słowo, niby mistrz renesansowy.
Miał odwagę oprzeć się wszystkim nowinkom neoromantycznego sentymentalizmu i modnym kwestjom socjalnym. Według niego, kwestja socjalna, tutaj, na tym padole płaczu nie będzie nigdy mogła być rozwiązana. Zawsze będą bogaci i biedni i wszystko, czego można oczekiwać: to miłosierdzie i litość ze stromy pierwszych i rezygnacja ze strony drugich. Uciekając od dysput, które do niczego pożytecznego nie prowadzą, przenosił się duchem w świat czystej sztuki, gdzie nie dochodzi wrzawa ludzkich namiętności, gdzie jest jedyne refugjum od rozczarowań życiowych.
Paparriqopoulus nienawidził jednak tego bezpłodnego kosmopolityzmu, który jest rozsadnikiem jałowych słów i anemicznych, wysilonych utoipij. Kochał Hiszpanję, która była jego bóstwem i która tem większa podlega kalumnjom, im większa liczba jej dzieci nie zna jej zupełnie. Kochał Hiszpanję, która się miała stać pierwszą materją jego prac późniejszych, prac, rozsławiających jego imię na świecie.
Z niebywałą energją pracował Paparriqopoulus nad źródłami i przyczynkami, odnoszącemi się do przeszłości naszego narodu. Była to praca zarówno poważna, jak i bezinteresowna. Chciał powołać na nowo do życia całą tę przeszłość, chciał ni mniej, ni więcej, jak tylko postawić przed oczami współczesnych mu rodaków teraźniejszość ich przodków. Nauczony błędami tych, którzy przystąpili do podobnej pracy, zaufawszy zbytnio swej fantazji, Paparriqopoulus poszukiwał ciągłe wszelkiego rodzaju pamiętników, grzebał się bez przerwy w starych foljałach, myszkował w bibliotekach, aby na niewzruszonych podstawach dźwignąć później imponujący gmach swej historycznej wiedzy. W jego oczach każde najdrobniejsze historyczne zdarzenie, pozbawione dla innych wszelkiego znaczenia, miało niesłychaną wagę.
Wiedział, że trzeba się nauczyć patrzeć na wszechświat, zawarty w kropli wody, wiedział, że paleontolog rekonstruuje zwierzę na podstawie jednej kości, że archeolog odnajduje całą cywilizację starożytną w uchu od garnka... Wiedział także, że nie należy patrzeć na gwiazdy przez mikroskop, lub przez lupy teleskopu, gdyż wówczas widzi się na opak, tak, jak widzą humoryści!
Aczkolwiek genjalnemu archeologowi do odtworzenia sztuki antycznej wystarcza jedno ucho od dzbana, Papariqopoulus, nie uważając się w swej skromności za genjusza, wolał mieć zawsze dwa ucha, niż jedno ucho, albo lepiej jeszcze cały dzban z uchem
„Co się zyskuje na rozciągłości, traci się na intensywności“ — było jego ulubioną maksymą.
Papariqopoulus dobrze wiedział, że w pracy najbardziej specjalnej, w najdrobniejszym przyczynku zamknąć można całą filozofję. Był jednak zwolennikiem jaknajwiększej specjalizacji i zróżniczkowania wiedzy, uznając ogromne zasługi, położone na niwie naukowej przez legjony bezimiennych pracowników, którzy przez całe życie badają odwłoki pająków, ustalają końcówki accusativus ów, lub kłócą się zawzięcie o jedną datę historyczną.
Paparriqopoulus‘a pociągały przedewszystkiem trudne zagadnienia historyczne, chociaż w ostatnich czasach, przeżywszy, jak mówią, tragedję miłosną, poświęcił się wyłącznie studjom nad kobietami hiszpańskiemi w wiekach ubiegłych.
W tych małych monografikach i szkicach krytycznych było tyle finezji, tyle zdrowego sensu, tyle zadziwiającej intuicji historycznej, tyle bystrości i przenikliwości krytycznej!!! Trzeba umieć oceniać te przymioty w związku z rzeczami konkretnemi i żywemi, a nie w związku z abstrakcją i teorią czystą. Trzeba go było widzieć przy pracy...
Każda rozprawa była wykładem intuicyjnej logiki, była tak monumentalnym i zadziwiającym gmachem wiedzy, jak dzieło de Lionet‘a o gąsienicy na wierzbie, a przedewszystkiem zaś wykazywała, co to jest miłość prawdy.
Uciekał od wszelkiej nieścisłości i blagi, jak od morowej zarazy, ponieważ sądził, że gdy się nauczymy szanować boską prawdę w najmniejszych szczegółach i detalach, będziemy także umieli w całości wyznawać jej kult.
Przygotował popularne wydanie bajek Calila i Dimma, upatrzone wstępem o wpływe literatury indyjskiej na średniowieczną literaturę hiszpańską. Nieszczęście chciało, że nigdy nie opublikował tej pracy. Położyłaby ona bowiem kres alkoholizmowi wśród ludu, a także zapobiegłaby niebezpiecznym doktrynom o przyszłem zbawieniu ekonomicznem.
Dwa wielkie dzieła, które projektował Paparriqopoulus miały się odnosić do życia i prac pisarzy mało znanych, to znaczy, tych, którzy nie figurują w historjach literatur, lub też tych, których pracę zbywa historja literatury paroma słowami. Chciał w ten sposób wynagrodzić niesprawiedliwość, którą popełniono ongiś, niesprawiedliwość, nad którą ubolewał i której się obawiał, w stosunku do samego siebie.
Jedno z tych dzieł miało mówić o pisarzach, których dzieła są nam zupełnie nieznane, ponieważ zaginęły, czyli o pisarzach, znanych nam tylko z imienia. Paparriqopoulus chciał także napisać historję tych, którzy nosili się z zamiarem pisania, lecz nigdy, dla tych, czy innych powodów, zamiaru tego nie uskutecznili.
Nabiwszy sobie dobrze głowę naszą substancjalną literaturą narodową, przeszedł Paparriqopoulus do literatur zagranicznych. Było to połączone z wielkiemi trudność ami, ponieważ nie miał żadnych zdolności do języków. Nauka języków wymaga czasu, a czas ten był zajęty innemi, ważniejszemi studjami. Pappariqopoulus ratował się wybiegiem, którego nauczył go jego sławny profesor.
Zaprenumerował sobie najważniejsze, zagraniczne czasopisma literackie. Nie czytał dzieł autorów, czytał o autorach. Pochłonąwszy pisma uczonych krytyków, zbywał autora jednym rzutem oka, przerzucał kartki w jego książce, dla spokoju sumienia... a przerzuciwszy je, był już formalnie w porządku z obowiązującą krytyka skrupulatnością, mógł przeto swobodnie kopjować sądy innych.
Widzimy, że S. Paparriqopoulus nie należał do tych młodych pisarzy, którzy włóczą się bezładnie tam i sam po obszarach myśli, zadawalając się w swojej włóczędze tem, że umysł ich od czasu do czasu rozjaśni się przelotną błyskawicą. Myśl jego ujęta była w karby surowego rygoru. Paparriqopoulus wiedział czego chce i dokąd dąży. Gdybyż opatrzność dała Hiszpanji wielu Anatoinów S. Paparriqopoilus‘ów! Ukazaliby nam oni całe bogactwo naszej tradycji narodowej, nauczyliby cenić to, czego jeszcze cenić nie umiemy.
Paparriqopoulus starał się więc (...i jeszcze ciągle się stara, ponieważ żyje, przygotowując coraz to nowe, wielkie dzieła), aby lemiesz jego pługa wchodził w ziemię choćby o centymetr głębiej, niż lemiesze pługów, które przedtem przeszły przez pole. Chciał mieć żniwa bogatsze, chciał patrzeć, jak żyto rośnie, juk dojrzewają pełne kłosy. Z kłosów tych będą mieli Hiszpanie lepszy chleb duchowy!
Powiedzieliśmy, że Paparriqopoulus pracuje ciągle, przygotowując do druku swoje dzieła. August usłyszał, że uczony poświęcił się ostatnio studjom nad kobietą — była to prawda, ale dzieło było dopiero rozpoczęte, nie mogło więc jeszcze pojawić się w druku.
Nie brakowało erudytów, którzy przejrzawszy wartość Paparriqopoulus’a, zazdrościli mu przyszłej sławy... Jest to uczucie erudytom właściwe. Starali się na wszelki sposób pomnie, szyć jego wartość i zasługi. Któryś z nich twierdził, że Paparriqopoulus jest lisem, który chytrze zaciera swoje ślady, aby w błąd wprowadzić myśliwego i ujść ze zdobyczą.
Tymczasem sprawa się miała wprost odwrotnie... Paparriqopoulus’owi można było właśnie uczynić zarzut, że nie niszczył rusztowania po ukończeniu budowy wieży... Rusztowanie to przeszkadzało podziwiać arcydzieło budownictwa! Inny erudyta wyrażał się o nim z lekceważeniem „frazesowicz“, tak, jakby piękny frazes, będący w tym wypadku synonimem pięknego i głębokiego zdania nie świadczył dostatecznie o wysokiej sztuce Paparriqopoulus’a.
Jeszcze inny zarzucał mu, że wprost tłumaczy, lub parafrazuje ideje, zaczerpnięte z literatur zagranicznych; oskarżając, zapominał jednak, że Paparriqopoulus ubiera te ideje w wspaniałą szatę hiszpańskiego stylu, dzięki czemu stają się hiszpańskie i jego własne, tak jak Gil Blas Lesage’a stał się własnością P. Isla.
Inni mieli do niego pretensję, że wśród powszechnej ignoracji, zbyt jest w sobie zadufany, że zbytnio polega na swych siłach, zapominali jednak, że wiara góry przenosi. Oczywista, że wszystkie te zarzuty były wyssane z palca! Zazdrość jest złym doradcą, a w tym wypadku zazdrość ta była tem mniej usprawiedliwiona, że Paparriqopoulus nic nikomu złego nie zrobił... i że dotychczas nie opublikował jeszcze ani jednej książki. Wszyscy polegali na plotkach. To i owo obiło się o uszy. Wiedziano, że dzwonią, lecz nie wiedziano w którym kościele.
August zwrócił się do Paparriqopoulus’a, ponieważ usłyszał, że erudytasStudjuje kobietę, oczywiście kobietę w książkach. Jest to najmniej niebezpieczny sposób poznawania kobiety. Najlepiej, oczywiście, studjować kobiety wieków ubiegłych, te są jeszcze mniej niebezpieczne od kobiet dzisiejszych... Paparriqopoulus obawiał się kobiet żyjących, i mszcząc się nad niemi za swoją własną nieśmiałość, studjował je w księgach.
Do tego więc samotnego erudyty, Anatolin’a Paparriqopoulus’a udał się August po radę. Zaledwie zdążył powiedzieć o co mu chodzi, gdy erudyta wykrzyknął:
— Ach, jakże mi pana żal, panie Perez! Chce pan prowadzić studja nad kobietą? Ho, ho... ależ to otchłań pracy, prawdziwa otchłań pracy!... Nie zazdroszczę panu!
— Przecież pan także studjuje...
— Ale ja się umiem pracy poświęcać. Zdobywanie wiedzy, powolne, cierpliwe, krok za krokiem zdobywanie wiedzy — to moja racja istnienia. Jestem skromnym wyrobnikiem myśli ludzkiej. Gromadzę i porządkuję dokumenty, z których będą korzystać ci, którzy przyjdą po mnie. Każde dzieło ludzkie jest kolektywne. Tylko to, co kolektywne, jest solidne i trwale.
— A dzieła wielkich genijuszów? Boska Komedja, Eneida, tragedje Szekspira, obrazy Velazquesa?
— Wszystko kolektywne, bardziej kolektywne, niżby sądzić można. Boska Komedja była poprzedzona przez...
— Tak... tak... wiem! — Co się zaś tyczy Velazques‘a... ale a propos. Co pan sądzi o monografji Juisti‘ego?
Dla Anatolin‘a Papamqopoulus‘a arcydzieła sztuki istniały tylko po to, aby je komentowano i omawiano krytycznie. Wielcy artyści i myśliciele: poeci, malarze, muzycy, filozofowie przychodzą na świat po to, aby któregoś pięknego dnia erudyta napisał ich biografję, a krytyk komentarz do ich dzieł. To, czy inne zdanie “wielkiegc“ pisarza zaczyna nabierać znaczenia dopiero wówczas, gdy erudyta się na nie powoła, zacytuje je i opatrzy przypiskiem, że figurowało w tej, a tej książce, i że książka ta wydana została tam i tam, w tym, a tym roku.
Paparriqopoulus należał do tej kategorji krytyków, którzy, gdyby Homer zmartwychwstał nagle, i śpiewając, wkroczył do ich gabinetu, wyrzuciliby go natychmiast siłą za drzwi, aby im nie przeszkadzał w pracy nad martwemi tekstami jego dzieł.
— A więc, co pan sądzi o psychologii kobiecej? — zapytał August.
— W kwestjach tak ogólnych, oderwanych nie mogę mieć dokładnego, wyrobionego zdania. Nie jestem genjuszem, drogi panie Perez, i nie chcę nim być.
— Nie chciałby pan być genjuszem?
— Nie! To marny fach! Powracając do psychologii kobiecej, powtarzam, że nie mam wyrobionego zdania, Należałoby, zanim odpowiem...
— Tak... oczywiście... zrobić tak, jak jeden z pańskich kolegów, który, pisząc książkę o psychologji narodu hiszpańskiego, sam będąc Hiszpanem i mieszkając w Hiszpanji, nie znalazł nic ciekawego do powiedzenia i ograniczył się do cytat... powstała w ten sposób jeszcze jedna bibljografja...
— Ach... bibljografja... tak... tak...
— Przepraszam, że panu przerywam... chciałbym się jednak zapytać, czyby pan mógł... ot... tak w czterech słowach powiedzieć mi, co pan myśli o psychologji kobiecej?
— Należałoby przedewszystkiem postawić pytanie: „czy kobieta ma duszę“?
— Ależ...
— Tutaj „ależ“ nie wystarcza...
August pomyślał: „A czy on, Paparriqopoulus, ma duszę“? i, zwracając się do uczonego, rzekł:
— A więc co pan sądzi o tem, co kobiecie zastępuje duszę?“
— Zanim odpowiem musi mi pan przyrzec, panie Perez, że pan zachowa tajemnicę... Zresztą... nie jest pan przecież erudytą...
— Co pan chce powiedzieć przez to?
— Że pan nie czatuje na słowo, usłyszane od kogoś, że pan nie kradnie słów z ust innych, aby później utrzymywać, że pan je wypowiedział.
— Więc wy, erudyci?...
— Erudytą, drogi panie Perez, z natury rzeczy musi być złodziejaszkiem, mówię to panu ja, ja, który jestem erudytą. Erudyci wydzierają sobie wzajemnie owoce dociekań ze strachu, by ich nie ubiegli laicy.
— Rozumiem! Ten, który ma sklep, czuwa lepiej nad towarem, niż ten, który ten towar wyrabia. Trzeba uważać na wodę w studni, nie na wodę w strumieniu!...
— Racja! Jeżeli więc pan przyrzeknie mi, że pan nie wyjawi sekretu, powiem panu, że odkryłem w literaturze holenderskiej w XVIII pewnego, zupełnie nieznanego autora, który wygłasza bardzo ciekawe teorję o duszy kobiecej...
— Słucham...
— Pisarz ten, piszący po łacinie, mówi, że, gdy każdy mężczyzna ma swoją, własną duszę, to kobiety mają jedną duszę, rozdzieloną między nie wszystkie, to jest duszę zbiorową, coś, jak „czynna inteligencja“ Averrhoes’a,[2] która obdziela swemi cząstkami miljony kobiet. Pisarz holenderski dodaje następnie, że różnice w sposobie odczuwania i myślenia wśród kobiet wypływają z różnicy fizycznej kompleksji, a różnicę tę wywołały wpływy rasy, klimatu i odżywiania się. Dlatego też różnice te są bardzo nieznaczne. Kobiety, mówi ten autor, są ogromnie do siebie podobne. Tłumaczy się to tem, że mają jedną i tę samą duszę.
— Acha, teraz rozumiem, dlaczego zakochawszy się w jednej kobiecie, zacząłem momentalnie podkochiwać się we wszystkich.
— To zupełnie naturalne! A ten gineko-psycholog holenderski, tak niesłusznie zapomniany, mówi jeszcze, że kobieta ma więcej indywidualizmu, ale mniej osobowości, niż mężczyzna.
— Tak... tak... zaczynam teraz pojmować...
— Jeżeli się pan poświęca studiom nad kobietą, wyjdzie na jedno, czy pan będzie studjował tę, czy inną. Chodzi tylko o to, aby jedną dobrze zgłębić.
— Czy nie byłoby lepiej wziąć dwie, albo i więcej, celem studjów porównawczych? Wie pan, że porównania są teraz w modzie?
— Istotnie: nauka także jest porównaniem, ale jeżeli chodzi o kobiety, to porównywać nie trzeba. Ten, który zna jedną, zna wszystkie, zna „kobietę“. Zresztą już pan wie: „Co się zyskuje na rozciągłości, traci się na intensywności!
— Racja! I dlatego pragnę się poświęcić intensywnym studjom nad kobietą. Potrzebne mi będą jednak dwie... przynajmniej dwie.
— Nie, dwie nigdy! Jeśli już panu jedna nie wystarcza, co mojem zdaniem byłoby najlepsze, niechże pan weźmie przynajmniej trzy. Dualizm nie wyczerpuje sprawy.
— Jakto, nie wyczerpuje sprawy?
— Oczywiście! Dwiema linjami nie zamknie pan przestrzeni. Najmniejszym kawałkiem przestrzeni, ograniczonej trzema linjami, jest trójkąt.
— Ale najprostszym czworokątem jest kwadrat... a więc najmniej cztery!...
— Dobrze! Tylko nie dwie, dwie nigdy! Jeżeli pan chce wznieść się ponad jedną, niech pan weźmie trzy... chociaż lepiejby było, gdyby pan jedną dobrze zgłębił.
— I ja tak myślę — rzekł August, żegnając się z erudytą.




  1. Valdepsnas — wyższy gatunek wina hiszpańskiego.
  2. Averrhoes — Ibn Rożd — filozof arabski, ur. 1126 w Kordobie, zm. 1198, słynny komentator Arystotelesa, rozwija w swych rozprawach pogląd, według którego rozum ludzki jest jeden i ten sam we wszystkich ludziach, ten jeden rozum jest emanacją Boga.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Unamuno i tłumacza: Edward Boyé.