Mgła (Unamuno)/XXXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mgła |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Rój” |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia artystyczna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | Niebla |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jeszcze tej nocy August opuścił Salamankę. Wyjechał z wyrokiem śmierci w sercu, przekonany, że nie będzie mógł popełnić samobójstwa, choćby i próbował odebrać sobie życie. Przypominając sobie moje postanowienie, chciał biedaczek jaknajbardziej odwlec chwilę powrotu do domu, lecz jakaś tajemnicza siła pchała go naprzód.
Podróż miał nieszczególną. Siedząc w pociągu liczył upływające minuty... jedna, druga, trzecia... Wszystkie jego nieszczęścia, smutny sen miłości do Eugenji i Rosorio, historja tragikomiczna niedoszłego małżeństwa zatarły się w jego pamięci, a raczej zlały się w jakąś mgłę.
Zaledwie czuł ciężar swego ciała, zaledwie czuł, że dotyka miękkich poduszek wagonu, na których spoczywał.
„Czy to prawda, że ja w istocie nie istnieję? — mówił. Czy ten człowiek miał jakąkolwiek podstawę do twierdzenia, że jestem tylko wytworem fantazji, Istotą idealnie fikcyjną?“ Jego życie było ostatnio jenem pasmem cierpień i smutków, lecz jeszcze smutniej było mu, na myśl, że wszystko to może być tylko snem. Nicość wydawała mu się straszliwszą od cierpienia, śnić, że się żyje... to jeszcze ujdzie... lecz jeśli to ktoś inny śni nasze życie?
„A dlaczegóż właściwie miałbym nie istnieć? — mówił. Dlaczego? Przypuśćmy nawet, że ten człowiek mnie stworzył, że śnił o mnie we śnie swojej wyobraźni — czyż w takim razie nie żyję już w fantazji tych wszystkich, którzy czytają opowieść o mojem życiu? Dlaczego wyłaniając się z kart tej książki, w której opisane jest moje życie fikcyjne, albo raczej wyłaniając się z umysłowości tych wszystkich, którzy tę książkę czytają, dlaczego nie mógłbym istnieć, jako dusza nieśmiertelna i nieśmiertelnie zbolała? Dlaczego?“
Biedny August nie miał chwili spokoju. Za oknem wagonu pustynia kastylijska... lasy dębowe, lasy sosnowe... śnieżne szczyty sierras... wszystko to migało w zawrotnym pędzie. August czuł, że zbliża się do śmierci!
Zadzwonił do drzwi swego mieszkania. Liduvina, ujrzawszy go, zbladła.
— Co się stało Liduvino? Czemuś się tak przestraszyła?
— Jezus Marja! Wygląda pan, jak żywy nieboszczyk! Wygląda pan, jakby pan wrócił z tamtego świata!
— Wracam z tamtego świata, Liduvino! Ani nie umarłem, ani nie jestem żywy!
— Czy panu się w głowie pomieszało? Domingo, Domingo!!!
— Nie wołaj swego męża, Liduvino! Nie jestem warjatem, zaręczam ci. Nie jestem nieboszczykiem, chociaż mam wkrótce umrzeć... nie znaczy to jednak, abym miał być człowiekiem żyjącym! Mówię, że nie istnieję, Liduvimo, że nie istnieję, że jestem istotą fikcyjną, jako bohater romansu!
— Ech, tam z temi historjami z książek! Niech pan co zje, żeby się trochę pokrzepić, w nocy niech się pan dobrze okryje kołdrą, no i zapomni jaknajprędzej o tych głupstwach!
— Czy jesteś pewna, Liduvino, że ja istnieję?
— A niechże pan da święty spokój! Proszę zjeść kolację i położyć się zaraz do łóżka. Jutro będzie się pan czuł lepiej.
— Myślę, więc jestem — rzekł August, dodając natychmiast: Wszystko, co myśli, jest, a wszystka, co jest, myśli.
— „Jeżeli wszystko, co jest, myśli, tedy jestem, ponieważ myślę“.
Nie miał wcale apetytu na kolację, ale ulegając prośbom wiernej Liduviny, zgodził się wreszcie zjeść dwa jajka sadzone. Dwa jajka sadzone, nic więcej! Lecz w miarę tego, jak jadł, czuł, że dostaje nadzwyczajnego apetytu, straszliwego apetytu. Pożarłby wszystko i jeszcze więcej. Zażądał jeszcze jajek sadzonych, później befszytka.
— Doskonale, doskonale — mówiła Liduvina — tylko niech pan je! Wszystko to płynie z wycieńczenia. Ten, kto nie je, umiera.
— A kto je, także umiera, Liduvtno, zaobserwował smutno August.
— Tak, umiera, ale nie z głodu!
— Czy to nie wszystko jedno: umrzeć z głodu, czy umrzeć na jakąś chorobę?
Później August pomyślał: „Ależ ja nie mogę umrzeć. Umrzeć może tylko ten, kto żyje, ten, który istnieje; ponieważ ja nie istnieję, więc nie mogę umrzeć“.
„Jestem nieśmiertelny... Żadna nieśmiertelność nie może się równać z nieśmiertelnością tych, którzy ani się nie narodzili, ani nigdy nie istnieli. Istota fikcyjna jest ideą, a idea jest zawsze nieśmiertelną.
„Jestem nieśmiertelny, jestem nieśmiertelny!“ — wrzasnął August.
— Czego pan chce? — zawołała Liduvina, biegnąc w podskokach.
— Przynieś mi... czyja wiem... przynieś mi boczek, zimne mięso, wątróbkę, przynieś wszystko, co masz w kuchni. Czuję straszliwy apetyt.
— Bardzo się cieszę, proszę pana! Niech pan je, niech pan je. Kto ma dobry apetyt, ten jest zdrów, o kto jest zdrów, ten żyje.
— Ja nie żyję Liduvino!
— Co pan tam gada!
— Naturalnie, że nie żyję, my nieśmiertelni nie żyjemy, ja nie żyję, ja ponad — żyję, jestem ideą, ideą!
August zaczął pożerać boczek! „Skoro jednak jem — mówił — jak to być może, abym nie żył?
„Jem, więc istnieję! Niema wątpliwości! „Edo, ergo sum“. Czemu mam zawdzięczać ten potworny apetyt?“ Wówczas przypomniał sobie, że skazani na śmierć w ostatnich godzinach przed wykonaniem wyroku zwykle jedzą bez opamiętania. „Nigdy tego nie mogłem zrozumieć! Byłoby w takim razie prawdą, to co mówi Renan w „Abesse de Jouarre“... Jest rzeczą zrozumiałą, że para skazańców, dla instynktu samozachowawczego, dla instynktu przetrwania, spółkuje ze sobą... Ale... jeść???... Tak, tak, to ciało, które się chce obronić. Gdy dusza zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że umrze, staje się smutna, lub wesoła, ale ciało, jeżeli jest tylko zdrowem ciałem, zaczyna odczuwać wściekły apetyt. Ciało także zdaje sobie sprawę! Tak, tak, to jest moje ciało, moje ciało, które się broni; jem bez opamiętania, a więc muszę umrzeć“.
— Przynieś mi, Liduvino, sera, kruchych ciastek i owoców...
— Wydaje mi się proszę pana... że to już trochę zawiele. Może zaszkodzić panu!...
— Czy nie mówiłaś, że ten, który je, żyje?
— Tak, ale nietyle, nietyle! Przecież pan wie, że Avicenna uleczył wielu ludzi, ale obżarstwo jeszcze więcej ludzi zabiło.[1]
— Ta kolacja nie może mnie zabić!
— Dlaczego?
— Ponieważ ja nie istnieję, nie żyję... już ci mówiłem o tem zresztą.
— Liduvina poszła do kuchni i rzedła do Domingo: „Wydaje mi się, że nasz pan zwarjował... Mówi takie dziwne rzeczy... czy ja wiem!!!...“
— Co się panu stało? — spytał Domingo, wchodząc do jadalni.
— Ach, Domingo — odpowiedział August zbolałym głosem... mam taki lęk przed położeniem się do łóżka...
— Więc niech się pan nie kładzie.
— Kiedy z ledwością trzymam się na nogach.
— Powinien się pan trochę przejść, aby ułatwić trawienie. Za dużo pan zjadł.
August podniósł się z trudem.
— Widzisz przecież, Domingo, że stać nie mogę.
— Gdy ktoś tak sobie nabił żołądek...
— Spójrz na mnie! Wydawało ma się, gdy jadłem, że każdy kęs spada w jakąś otchłań bez dna. „Kto je, żyje!!“ Liduvina miała rację. Lecz ten, który je, tak, jak ja jadłem z rozpaczy — nie istnieje! Ja nie istnieję!
— Niech pan nie opowiada takich rzeczy! Proszę się napić filiżankę czarnej kawy... Później zrobimy mały spacerek...
— Ależ ja nie mam sił! Chodź! Oprę się na tobie. Chciałbym, abyś dzisiejszej nocy spał razem ze mną. Połóż materac koło mego łóżka. Chcę, żebyś czuwał nademną.
— Będzie lepiej, jeżeli się wcale nie położę. Usiądę tam w fotelu!
— Nie, nie, chcę, abyś się położył i spał... Chciałbym słyszeć, jak chrapiesz!
— Jak pan chce!
— A teraz przynieś mi kawałek papieru. Muszę napisać tekst telegramu. Podasz depeszę, gdy umrę.
— Jezus! Marja!
— Zrób to, co ci mówię.
— Domingo przyniósł papier i kałamarz. August napisał:
„Salamanka
- (Don Miguel de Unamuno)
- (Don Miguel de Unamuno)
Jednak udało się panu. Umarłem.
— Rozumiem, odpowiedział Domingo.
Udali się do sypialni. Biednemu Augustowi tak drżały ręce, że nie mógł odciąć guzików.
— Rozbierz mnie — rzekł do Domingo.
— Co się z panem dzieje? Jest pan kredowo blady, ręce ma pan zimne, jak lód. Może zawołać doktora?
— Nie, nie, nie trzeba.
— Ogrzeję panu łóżko.
— Rozbierz mnie zupełnie... chce być tak nagi, jak wówczas, kiedy mnie matka na świat wydawała. Choćbym się i nigdy nie był narodził... wszystko jedno...
— Pan się nigdy nie narodził?
— Połóż mnie teraz do łóżka. Widzisz przecież, że się ruszać nie mogę.
Domingo, okropnie przerażony, spełnił rozkaz swego pana.
— A teraz odmów szeptem modlitwy: Ojcze Nasz“, „Zdrowaś Marja“ i „Salve“. Tak, tak...
szeptem... szeptem... August powtarzał w myślach słowa modlitw. — Weź mnie teraz za prawą rękę, potrząśnij nią; wydaje mi się, że to nie jest moja ręka, wydaje mi się, że już ją utraciłem. Pomóż mi przeżegnać się... tak... tak... Zobacz, czy puls jeszcze bije? Teraz spróbuję zasnąć... ale okryj mnie dobrze... okryj mnie.
— Niech pan śpi — rzekł Domingo, okrywając Augusta kołdrami. Gdy się pan wyśpi, będzie pan innej myśli.
— Tak... tak... Ale czyż ja przez całe życie nie spałem i nie śniłem? Czy wszystko nie jest tylko mgłą?
— Dobrze, już dobrze! To są historję z książek, jak mówi Liduvina.
— A co nie jest historją z książek? Czy istniało coś, dopóki nie było myśli i słowa? I czy cośkolwiek istnieć będzie, gdy się myśl skończy? Historję z książek! Historję z książek! Ten, co nie istnieje, istnieje tylko w książkach. Czy znasz Miguela de Unamuno?
— Tak, czytałem o nim coś kiedyś w gazetach. Jest to podobno jakiś stary dziwak... Wygłasza prawdy, któremi się nikt nie interesuje.
— Czy go znasz?
— Skądże znowu?
— Tak, to prawda! Ponieważ Unamuno jest także postacią fikcyjną. Wszyscy jesteśmy takiemi postaciami. On także umrze, umrze z pewnością, choćby nie chciał... umrze, umrze! To będzie moja zemsta. Nie zgodził się na to, abym żył? Umrze, umrze, umrze!!!
— Niech pan zostawi tego pana w spokoju! Umrze, kiedy Bóg będzie chciał, a pan niech teraz śpi.
— Spać... spać... śnić...
Umierać... spać... snąć... śnić... może!
„Myślę więc jestem, jestem, więc myślę... Ja nie istnieję?... Matka... Eugenja... Rosario... Uoamuno...“
Po chwili obudził się... Wbił rozszerzone przez strach źrenice w mroczną mgłę „Eugenjo, Eugenjo“ — wykrzyknął. Domingo jednym susem przypadł do łóżka, August schylił głowę na piersi i wyzionął ducha.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Doktór w pierwszej chwili myślał, że chory żyje jeszcze. Mówił o puszczeniu krwi o synopizmach, lecz wkrótce przekonał się o smutnej prawdzie.
— Zmarł na atak serca — rzekł doktór.
— Umarł z przejedzenia się. Jadł bez umiarkowania, jadł, jak dotychczas nigdy nie jadł, jakby...
— Jakby chciał sobie powetować to, że dotychczas jadał mało. Może miał w głębi duszy przeczucie śmierci?
— Myślę, że choroba zaczęła się od głowy — rzekła Liduvina. Jadł dużo, to prawda, ale nie zdawał sobie także sprawy, że robi i mówi głupstwa.
— Jakie głupstwa? — zapytał doktór.
— Twierdził, że nie istnieje...
— Głupstwa, głupstwa? — zamruczał doktor pod nosem, jak gdyby mówił do samego siebie. Kto może wiedzieć, czy istnieje, czy nie istnieje?... Istniejemy w pojęciu innych... dla innych. Sami nic o swojem istnieniu nie wiemy.
Później dodał głośno:
— Serce, żołądek i głowa stanowią jedną i tą samą rzecz.
— Tak, gdyż tworzą części ciała — rzekł Domingo.
— A całe ciało jest jedną i tą samą rzeczą.
— Oczywiście!
— Żołądek przygotowuje soki, z których tworzy się krew, serce odżywia krwią głowę i żołądek, aby mogły funkcjonować, podczas, gdy głowa kieruje działalnością serca i żołądka. Oto dlaczego August umarł na serce, żołądek i głowę jednocześnie.
— Ja sądzę — przerwała Liduvina — że mój pan wbił sobie myśl do głowy, że musi umrzeć.
A kto wbije sobie do głowy, myśl że umrze, ten naprawdę umiera.
— Sądzę, że mój pan odebrał sobie sam życie. Kto je, tak, jak on jadł, ten popełnia samobójstwo.
— ...Może przeciwności życiowe...
— Tak, panie doktorze! Przeciwności, przeciwności... kobiety.
— Rozumiem! Ale teraz nic już nie poradzimy. Musicie się zająć pogrzebem.
Domingo płakał.