Mohikanowie paryscy/Tom V/Rozdział VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
Rozmowa dewotki z wolterjaninem.

Franz otworzył drzwi i wprowadził starą i wyniosłą damę, którą widzieliśmy matkującą Reginie podczas odwiedzin u Petrusa, dla zamówienia portretu.
Generał posiadał w najwyższym stopniu wysoki przymiot arystokracji, polegający na tem, ażeby jak to mówią, nie tracić fantazji. Nikt nie potrafił lepiej się uśmiechać, nie do nieprzyjaciela, gdyż z mężczyznami generał otwartym był aż do brutalstwa, lecz do nieprzyjaciółki; z kobietami bowiem jakiego bądź wieku, generał uprzejmym był aż do udawania.
Wstał więc za wejściem margrabiny i z pewną ociężałością w lewej nodze, przypisywaną przez niego dawnej ranie, a przez lekarza świeżemu napadowi podagry, ruszył naprzeciw, grzecznie podał jej rękę, zaprowadził do kozetki, z której tylko co wstał, przysunął fotel i usiadł na nim.
— Jakto, margrabino, zapytał, to pani sama we własnej osobie zaszczycasz mnie odwiedzinami?
— Dziwię się sobie, kochany generale, odpowiedziała stara dama wstydliwie spuszczając oczy.
— Dziwisz się! Pozwól mi pani powiedzieć sobie, że to wcale nie przyjemne wyrażenie. Cóż takiego, proszę, może panią dziwić?
— Nie przywiązuj, generale, do słów, które w tej chwili mówię złego znaczenia; chcę cię prosić o tak wielką przysługę, że aż mi przykro.
— Słucham margrabino, wszak pani wiesz, że jestem cały na twoje usługi. O cóż chodzi, proszę?
— Gdyby przysłowie: „Co z oczu, to z myśli“, nie było opłakaną prawdą, rzekła zalotnie margrabina, oszczędziłbyś mi pan trudu mówienia dalej, sam odgadując przysługę, jakiej mam od ciebie żądać.
— Margrabino, przysłowie to fałszywe jest tak jak wszystkie inne przysłowia, któreby mi mogły w umyśle twym zaszkodzić, bo chociaż pozbawiony byłem przyjemności widzenia pani od naszej ostatniej sprzeczki, z powodu hrabiego Rappta...
— Z powodu naszego...
— Z powodu hrabiego Rappta, żywo przerwał generał, a już ze trzy miesiące, jak się ta sprzeczka odbyła, mimo to powiadam, nie zapomniałem, że dziś pani imieniny i posłałem ci bukiet, zastaniesz go pani za powrotem do domu; już to czterdziesty bukiet jaki pani odbierasz odemnie.
Czterdziesty pierwszy, generale.
— Czterdziesty, obstaję za mojemi datami, margrabino.
— Więc rekapitulujmy.
— Jak się pani podoba.
— Hrabia Rappt urodził się w roku 1787...
— Przepraszam, w 1786.
— Jesteś pan pewnym?
— Ależ mój pierwszy bukiet datuje od roku jego urodzenia.
— Od poprzedniego, kochany generale.
— Nie, nie, nie!
— Wszelako!...
— Nie ma żadnego „wszelako‘“ tak jest i koniec.
— Mniejsza o to; ja wreszcie nie przychodzę mówić panu o tem nieszczęśliwem dziecku.
— O nieszczęśliwem dziecku? Nasamprzód, to już nie jest dziecko: mężczyzna mający czterdzieści jeden lat nie jest dzieckiem.
— Hrabia Rappt ma dopiero czterdzieści lat.
— Czterdzieści jeden! obstaję za cyfrą. A przytem nie jest on, zdaje mi się, tak nieszczęśliwym: po pierwsze, pani czynisz mu coś około dwudziestu pięciu tysięcy franków dochodu...
— Powinienby mieć pięćdziesiąt, gdyby ojciec nie miał serca twardego jak kamień.
— Ja, margrabino, nie znam jego ojca, nie mogę ci więc na to odpowiedzieć.
— Pan nie znasz jego ojca! zawołała margrabina tonem aktorki tragicznej.
— Nie plączmy się, margrabino. Mówiąc o hrabi Rappt, powiedziałaś pani, że jest nieszczęśliwy, a ja odpowiedziałem, że nie tak bardzo! Po pierwsze, pani mu czynisz dwadzieścia pięć tysięcy franków dochodu.
— O! nie dwadzieścia pięć tysięcy, onby mieć powinien...
— Pięćdziesiąt, słyszałem już. Otóż, dwadzieścia pięć tysięcy pani mu czynisz, pensja pułkownika czternaście tysięcy, krzyż komandora legji honorowej dwa tysiące czterysta: dodaj pani, proszę. Dołącz do tego miejsce deputowanego, oraz, dzięki wpływowi pani na swego brata, sposobność ożenienia się z jedną z najbogatszych dziedziczek w Paryżu, posiadającą dwa do trzech miljonów. Ależ ten człowiek, zdaje mi się, przeciwnie, szczęśliwy, jak dziecię poboczne.
— O, co też mówisz generale!
— No, jest to przysłowie; pani używasz przysłów, czemuż jabym miał się ich pozbawiać.
— Mówiłeś pan przed chwilą, że wszystkie przysłowia są fałszywe.
— Mówiłem tylko o tych, które mogłyby zaszkodzić mi w umyśle pani. Ale zdaje mi się, że odchodzimy od rzeczy, a pani przybyłaś do mnie podobno z żądaniem jakiejś przysługi. Cóż takiego, proszę?
— Czy pan nie domyślasz się trochę?
— Nie, słowo!
— Pomyśl, generale.
— Przykro mi, ale choć mnie zabij!
— Owóż, generale, przychodzę zaprosić cię do siebie na jutrzejszy bal.
— Pani wydajesz bal?
— Tak.
— U siebie?
— Nie, u brata.
— To znaczy, że brat pani wydaje bal.
— To wszystko jedno.
— Nie zupełnie... przynajmniej, co się tyczy mnie, ja nieposłałem bratu pani czterdziestu jeden bukietów, tak jak pani samej.
— Czterdziestu.
— Nie chcę się z panią spierać, co do jednego bukietu mniej lub więcej.
— Przyjdziesz pan?
— Na bal dany przez pani brata?
— Ale czy przyjdziesz?
— Czy pani na serjo żądasz tego odemnie?
— A! co też pan mówisz...
— Brat pani nazywa mnie starym demagogiem z Góry, dlatego, że zasiadam w lewym środku i wotuję przeciw jezuitom! Ciekawym dlaczego mnie nie nazywa zarazem królobójcą?... A cóż to on robił podczas gdy ja obracałem koło tokarskie i wyrabiałem statki w Londynie? On robił toż samo co i mój rozbójnik brat: służył panu Bonapartemu; tylko, że mój korsarz brat służył mu na morzu, a twój służył mu na lądzie, oto cała różnica. Pytam więc raz jeszcze, czy zaproszenie pani jest na serjo?
— Niewątpliwie.
— Dolina zaprasza Górę?
— Dolina postępuje jak Mahomet, generale: góra nie chciała iść do Mahometa...
— Tak, więc Mahomet przyszedł do góry, wiem o tem, ale Mahomet był to człowiek ambitny, który zrobił mnóstwo rzeczy, jakich uczciwy człowiek robić nie powinien.
— Jakto, kochany generale, nie byłżebyś tam w dniu kiedy obwieszczonem będzie przyszłe małżeństwo siostrzenicy mojej Reginy, z moim ukochanym...
— Z twoim ukochanym synem, margrabino... Więc pani przynosisz mi gałązkę oliwną?
— Owiniętą gałązką mirtową, generale.
— Ależ, margrabino, czy to małżeństwo, które kojarzysz, nie jest istotnie troszkę hazardowne?... bo tego pani nie wmówisz we mnie, że je nie sama kojarzysz.
— W czem hazardowne?
— Bratanka pani ma lat siedmnaście.
— A więc?
— Troszkę zamłoda dla przeszło czterdziestoletniego męża.
— Równo czterdziestoletniego.
— Przeszło czterdziestoletniego; nie licząc kochana margrabino, że około 1808 czy 1809 roku, obiegały pewne wieści na rzecz hrabiego Rappta i księżnej de Lamothe-Houdan.
— Cyt, generale! Czyż ludzie naszych przymiotów mogą jedni na drugich wygadywać takie bezeceństwa.
— Nie, poprzestają na pomyśleniu o nich: ale ponieważ ja z tobą, margrabino, myślę głośno, nie uważałem za potrzebne dwa razy obrócić językiem przed otworzeniem ust. A teraz pozwól mi sobie jedną rzecz powiedzieć.
— Jaką?
— Że nie uwierzę nigdy, ażebyś pani trudziła się z ulicy Plumet na ulicę Varennes, jedynie w nadziei zdobycia dla swego balu takiego tancerza jak ja.
— Dlaczegóżby nie, generale?
— Posłuchaj, margrabino, powiadają, że istotna myśl kobieca zawiera się dopiero w post-scriptum ich listów.
— A pan chciałbyś się dowiedzieć, jakie jest post-scriptum moich odwiedzin?
— Jestto moje upragnione życzenie.
— Rozumiem, chcesz mi pan dać uczuć, że moje odwiedziny dłużą ci się, i grzecznie mi wyrzucić, żem je uczyniła.
— Byłby to pierwszy wyrzut, jakibym ci w ciągu całego życia uczynił, margrabino.
— Ostrożnie, bo pan obudzisz we mnie próżność.
— Byłaby to jedyna wada, jakąbym w pani odkrył.
— O! generale, otóż komplement idący wprost od dworu Ludwika XVgo.
— Niech sobie będzie zkąd chce, bylebym się dowiedział zkąd pochodzi moje zaproszenie.
— Widzę, że pan bardziej jeszcze niedowierzającym jesteś, niż powiadają.
— Posłuchaj mnie, kochana margrabino. Pierwszy to raz miałem zaszczyt panią tu widzieć przed półtora rokiem. Pierwszy raz byłaś u mnie, by mi uczynić zwierzenie, które byłoby mnie mocno wzruszyło, gdybym mu uwierzył: a to, że hrabia Rappt, urodzony akurat w rok po śmierci nieboszczyka margrabiego Tournelle, urodził się akurat na dziewięć miesięcy przed przysłaniem pani przezemnie pierwszego bukietu.
— Dziewięć albo dziesięć miesięcy potem, kochany generale.
— Dziewięć albo dziesięć miesięcy przedtem, kochana margrabino.
— Zgódź się pan, że ze szczególnym uporem chcesz związek nasz uczynić młodszym.
— Zgódź się pani, że szczególnym uporem chcesz związek nasz uczynić starszym.
— Jest to bardzo naturalne u matki.
— W takim razie, kochana przyjaciółko, dlaczegóż u kaduka czekałaś tak długo, by mi oznajmić o tem wielkiem szczęściu, jakiego użyczyła mi Opatrzność, dając mi dziedzica w chwili, kiedym się tego najmniej spodziewał.
— Generale, są wyznania, które zawsze wiele kosztują kobietę.
— A które jednak wydzierają się jej, kiedy mężczyzna, któremu ona wahała się wypowiedzieć trzydzieści kilka lat, skutkiem nieprzewidzianej okoliczności, jako to zawetowaniem miljarda indemnizacji, nagle otrzymuje do rąk i za kwitem na swą przypadłość miljon dwakroć sto tysięcy franków.
— Przyznasz, kochany generale, że była w tem pewna delikatność, nie mówić ci, że masz syna, kiedy brak majątku postawiłby cię w tem smutnem położeniu, że nie mógłbyś temu synowi zostawić nic innego, tylko imię, bardzo zaszczytne, bardzo znakomite, ale bardzo ubogie.
— Pani margrabino, jeżeli jak przed półtora rokiem, przed rokiem i przed półrokiem, przychodzisz pani tu, ażeby mi dowieść, że nasz związek trwa od roku 1786, to ci powiem, że od wczoraj zająłem się „sztuką sprawdzania dat, a że całą noc ostatnią przepędziłem na sprawdzaniu daty przysłania pani mojego pierwszego bukietu i że...
— I że...
— Mój brat korsarz, albo synowiec mój malarz, jakkolwiek uważam ich za niegodnych nosić moje nazwisko i dziedziczyć mój majątek, odziedziczą go jednak i będą nosić nazwisko moje. Czy ci to wystarcza, margrabino?
— Nie, generale, bo ja nie po to przyszłam.
— Więc pocóż pani przyszłaś u licha? zawołał generał, pierwszy raz objawiając pewne zniecierpliwienie, czy po to, żebym się z tobą ożenił?
— Przyznaj pan, między nami, iż kochałeś mnie tyle, że propozycja taka, gdyby była uczynioną, nie powinnaby cię zadziwić.
— Przyznaję, margrabino, między nami, ale tylko między nami. Więc po to pani przyszłaś? Czemużeś nie powiedziała odrazu?
— Cóżbyś mi pan na to odpowiedział?
— Że nie mam najmniejszego wstrętu umrzeć w skórze starego kawalera, gdy tymczasem mam najwyższy wstręt umierać w skórze głupca.
— Pociesz się, generale, nie po to przyszłam.
— A więc do miljona miljonów piorunów!... A! przepraszam, margrabino, ależ bo pani, doprawdy, mogłabyś narazić na utratę raju nawet świętego, choćby już stał jedną nogą na progu.
I generał, wstawszy po tem zaklęciu, zaczął przechadzać się wszerz i wzdłuż. Zatrzymując się wreszcie przed margrabiną:
— Jeżeli pani nie po to przyszłaś, rzekł, to po cóż na miłosierdzie boże?
— Ha, widzę, odezwała się margrabina, że trzeba przystąpić do kwestji...
— Przystępujmy, margrabino, błagam cię o to!
— Dobrze, mówisz pan teraz tak jak twój brat korsarz.
— Więc będziemy mówić o moim bracie korsarzu, margrabino?
— Nie.
— Więc o czemże będziemy mówić?
— Słyszałeś pan zapewne, że hrabia Rappt...
— Znowu do niego wracamy?
— Pozwól mi pan dokończyć... Wezwany został przez króla.
— Tak, margrabino, słyszałem o tem.
— Nie wiesz pan w jakim celu?
— Uważaj pani tak jak gdybym nie wiedział.
— Oto w celu powołania naszego kochanego syna...
— Pani kochanego syna!
— Do ministerjum.
— Zdumiewa mnie to, ale wierzę.
— Dlaczego pan temu wierzysz, jeśli to pana zdumiewa?
— „Credo quia absurdum“ (wierzę bo to głupstwo).
— Co znaczy, że?...
— Czekam końca twej mowy, margrabino.
— Owóż, przy tem widzeniu się Jego królewskiej mości z hrabią Rapptem, dużo było mowy o panu.
— O mnie?
— Tak, bo trzeba ci wiedzieć, kochany generale, że jeśli głos krwi niemym jest u ciebie, za to przemawia on w sercu tego biednego chłopca.
— Margrabino, wzruszasz mnie!
— Więcej, niż przemawia: krzyczy!
— I cóż mówiono o mnie przy tem widzeniu?
— Że pan jesteś jedynym człowiekiem, zdolnym objąć władzę po dotychczasowym ministrze.
— Moja margrabino, musimy z tem raz skończyć, bo punkt o szóstej oczekuję synowca mego z obiadem, chybabyś pani została na objedzie, bo...
— Dziękuję ci, generale, muszę koniecznie być na obiedzie u brata, dziś bowiem układają się artykuły umowy ślubnej między Reginą, i...
— Twoim kochanym hrabią Rappt! A ponieważ nie chcę być powodem opóźnienia pani, w dwóch słowach przejdę do głównego celu, do ostatecznego końca. Jeżeli prawo przejdzie, to pan Rappt zostanie ministrem, a iżby prawo przeszło, brakuje wam trzydziestu do czterdziestu głosów:, pani przyszłaś prosić o głos mój i moich przyjaciół.
— A gdyby też, odezwała się margrabina rezolutnie, taki był cel główny i koniec ostateczny mojego tu przybycia, cóżbyś pan na to powiedział?
— Powiedziałbym, iż żałuję, że nie mam do rozporządzenia stu, pięciuset, tysiąca głosów, by je obrócić wszystkie przeciwko temu prawu, które uważam za obmierzłe, niegodne, a co większa, niedorzeczne!
— Oj, generale, zawołała margrabina unosząc się z kolei, ty umrzesz w grzechu, ja ci to przepowiadam.
— A ja pani za to ręczę.
— Czyż to być może, żebyś pan, dla podstawienia stołka człowiekowi, którego niecierpisz, zamiast przeciwnie...
— Margrabino, uprzedzam cię, że mnie doprowadzisz do wściekłości...
— Żebyś pan, powiadam, wotował z liberalnymi? Czy wiesz, że gdyby wybuchła rewolucja, to przedmieściowcy, jakobini i oberwańcy, kazaliby ci odgrywać rolę pana de la Fayette? Już ci z tego włosy pobielały, co!... O! gdyby dawni Courtenay wrócili na świat, ciekawam doprawdy wiedzieć, coby też powiedzieli, widząc imię swe noszone przez korsarza, jakobina i artystę!
— Margrabino! zawołał generał w rozdrażnieniu.
— Odchodzę, generale, odchodzę, ale noc, jak powiadają, przynosi radę, spodziewam się, że jutro pan zdanie odmienisz.
— Ani jutro, ani pojutrze, ani za tydzień, ani za sto lat! Daremnie więc, margrabino, przychodziłabyś przed tym terminem.
— Wypędzasz mnie, generale? Wypędzasz matkę twojego...
— Pan Petrus Herbel! oznajmił Franz otwierając drzwi.
Jednocześnie zegar wybił szóstą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.