Mohikanowie paryscy/Tom V/Rozdział XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.
Zjawisko Indyjskie.

Wbrew zajęciu jakie budzili, będąc celem obserwacji osób zebranych w sali, dwaj, przyjaciele wodzili oczyma po wszystkich lożach naraz, nie uważali na piękne księżniczki zajmujące pierwsze rzędy, ani na piękne spektatorki zajmujące dalsze miejsca, lecz zdawali się raczej promieniem oczu chcieć przebić głębokość lóż, by znaleźć w nich widza jeszcze nieobecnego lub tak dobrze ukrytego, że usiłowania ich pozostawały próżne dotąd.
— Otóż, rzekł Indjanin do towarzysza w narzeczu Delhi, którem obaj zdawali się z równą, jak krajowcy mówić łatwością, tyłem się nawypatrywał, że już nic nie widzę mięsza się w oczach! A ty, Kajetanie, czy widzisz co?
— Nic, odpowiedział człowiek w czarnym fraku, ale ktoś dobrze zawiadomiony upewnił mnie, że widzialny lub niewidzialny, on na tem przedstawieniu będzie.
— Może chory!
— Z taką żelazną wolą, choroba nawet ważna, nie byłaby dlań przeszkodą. On będzie tu dziś wieczór, choćby się miał w lektyce kazać zanieść do loży. Co do mnie, pewien jestem, że już tu jest i uczestniczy w przedstawieniu incognito, ukryty w jakiej loży dolnej. Jakżeż chcesz, ażeby pominął to przedstawienie, jak zapewniają, ostatnie, które daje kobieta mająca dlań względy, jakich wszystkim na świecie odmawia?
— Masz słuszność Kajetanie, jest tu albo będzie. Powiadasz, że otrzymałeś świeże wiadomości o tej Rozenie?
— Tak, generale.
— Zgodne z pierwszemi?
— Jeszcze korzystniejsze nawet.
— Ona go kocha?
— Uwielbia.
— Bezinteresownie?
— Sądziłem generale, że znasz Niemki: oddają się one, ale nie sprzedają.
— Myślałem, że to Hiszpanka.
— Matka jej, istotnie była Hiszpanką, ale czegóż to dowodzi?... oto, że jest dumną jak Kastylianka, a bezinteresowną, jak Niemka.
— Mówiono ci o młodości tej dziewicy... chciałem powiedzieć... tej kobiety?
— Długie to dzieje, ale obce temu co nas obchodzi. Matka jej, a raczej kobieta uchodząca za jej matkę, zdaje się że i sama Rozena nic nie wie pod tym względem pewnego, dopóki córka była dzieckiem, żyła rozmaicie. Lecz skoro Rozena wyrosła, poznała się na jej piękności i zamierzyła wyciągnąć z niej korzyść. Wtedy to dla uniknienia zgotowanego sobie losu, dziewczyna uciekła od matki. Miała lat jedenaście gdy połączyła się z bandą cyganów, którzy wyuczyli ja wszystkich tańców hiszpańskich. W trzynastym roku debiutowała w teatrze w Grenadzie, potem w Sewilli i Madrycie, nareszcie przybyła do Wiednia, przez posła austrjackiego w Hiszpanii polecona przedsiębiorcy teatrów cesarskich. Zważ, generale, że ja nie opowiadani jej życia, lecz niektóre wypadki...
— Co sądzisz o niej?
— Że jest bardzo szlachetna i uczciwa.
— Więc można się jej powierzyć?
— Ja przynajmniej powierzyłbym się.
— Jeżeli tak, kochany Kajetanie, to oczywiście i ja jej zawierzę... a raczej już zawierzyłem, bo mam list gotowy, tu, w tym woreczku. Ale chciałbym wiedzieć, czy ona będzie miała tyle rozumu, by pojąć ogrom zamiaru naszego!
— Kobiety pojmują sercem, generale. Ta zaś kocha: musi więc pragnąć rozgłosu, sławy, wielkości swego kochanka!
— Ależ wobec nadzoru, jakiego on jest przedmiotem, jakim sposobem, wytłómacz mi, do niego się przedostaje?
— On ma szesnaście lat, generale, a czujność policji, jakkolwiek ścisła, zmuszona jest czasami zamknąć oczy na sprawy szesnastoletniego młodzieńca, którego żywe, jak mówią, i wczesne namiętności, równają go z dwudziestopięcioletnim mężczyzną. Ona wreszcie widuje się z nim tylko w Schönbrunn, gdzie ją wprowadza ogrodnik, uchodzący za jej wuja.
— Tak i którego wierności ufają te dzieci, a który według wszelkiego prawdopodobieństwa, ma zaufanie policji.
— Tego i ja się obawiam... Ale dosyć im będzie zalecić najzupełniejsze milczenie...
— Zamieściłem to w dopisku listu.
— A ponieważ ja mam sposób niezawodny dostania się do niego nie wtajemniczając...
— Czy pewny jesteś tej drogi, podczas ciemnej nocy, w ogromnych ogrodach Schönbrunn?
— Mieszkałem w Schönbrunn z cesarzem w roku 1809, mam przytem plan, który on sam doręczył mi na wyspie św. Heleny.
— Trzeba coś liczyć i na przypadek, na Opatrzność, odezwał się generał. Dla czego nie ma go dotąd w teatrze?
— Nasamprzód, generale, nie można ręczyć, że go tu nie ma. Biedny chłopiec, sądzi że nikt nie wie o jego namiętności, i nie chciałby się zdradzić siadając w loży arcyksiążąt i okazując wzruszenie, którego młode serce powstrzymać nie może. Następnie, jak ci powiedziałem, on może jest, lecz w sali, ukryty w cieniu. A ponieważ nie jest amatorem muzyki, jak zapewniają, a chcąc dać dowód Rozenie, że przychodzi tylko dla niej, być bardzo może, iż po skończeniu opery przybędzie dopiero na balet.
— Bardzo być może, drogi Kajetanie, chybaby tak był chory, że wcale z pokoju nie wychodzi.
— Znowu wracasz do tej myśli złowrogiej!
— Wracam wciąż do myśli strasznych mój drogi Kajetanie... Książę jest słabej budowy, a używa życia, jak najsilniejszy mężczyzna!
— Może przesadzają delikatność zdrowia jego, tak jak przesadzają, mówiąc o jego nadużyciach. Niech go tylko zobaczę zbliska, a będę wiedział czego się trzymać. Kończy za miesiąc szesnaście lat, w tym wieku krew gorąca.
— Kajetanie, przypomnij sobie, co onegdaj mówił lekarz jego. Ty służyłeś za tłomacza, więc nie mogłeś zapomnieć. Czyż ciebie nie przeraziło tak jak i mnie, to, co mówił o potędze jego energji i o słabości budowy ciała? Jest to wątła trzcina, która za najmniejszym wiatrem drży i schyla głowę... A! czemuż nie mogę zabrać go z sobą tam do Indyj, i zahartować w słońcu, jak te bambusy Gangesowe, które drwią z huraganów.
W chwili, gdy generał kończył te słowa, dyrektor orkiestry podniósł smyczek i dał znak uwertury z „Don Juana“ Mozarta, tego arcydzieła muzyki niemieckiej, którego dwaj przyjaciele wysłuchali bez wzruszenia, zajęci nieobecnością osoby, której zjawienia się oczekiwali niecierpliwie.
Zapewne czytelnicy nasi domyślają się, że osobą tą nie był kto inny, tylko głośny podówczas i nieszczęśliwy młodzieniec, który w kolebce otrzymał tytuł króla Rzymskiego, od jednej z ziem mających stanowić uposażenie syna Napoleona.
Na księcia Reichstadt tedy oczekiwali tak niecierpliwie generał indyjski i jego przyjaciel.
Młoda kobieta, na której pokładali nadzieje, to Rozena Engel, piękna tancerka, za którą, jak widzieliśmy na początku poprzedniego rozdziału, cały Wiedeń szalał.
Po skończeniu „Don Juana“ przy rzadkich oklaskach publiczności, która, pomimo szacunku, jaki ma dla arcydzieł muzyki, w ogóle poświęca przeszłość teraźniejszości, ze wszystkich lóż ozwały się szmery pogadanek, podobne do brzęczenia pszczół lub świegotu ptaków, głośno i radośnie witających pierwsze dnia godziny.
Antrakt trwał około dwudziestu minut, a dwaj cudzoziemcy poświęcili ten czas na nowy przegląd wszystkich lóż, jedna po drugiej, ale w żadnej z nich młodego księcia nie było.
Dyrektor orkiestry dał znak a po kilkunastu taktach przegrywki, zasłona znów się podniosła.
Teatr przedstawiał pełne zieleni przedmieście jakiegoś indyjskiego miasta, z kioskami, pagodami, z posągami Bramy, Sywy, Genezy i Lamy bogini dobroci; w głębią wybrzeża Gangesu lśniły pod ciemnym błękitem nieba.
Gromada dziewcząt od stóp do głów okrytych długiemi białemi szatami, wystąpiła naprzód sceny, śpiewając prześliczny „pantum“ hymn na cześć białego kwiatu Nenunfara, który to śpiew jak twierdzą mieszkańcy Tybetu, wiedzie prosto do nieba tych co go słuchają.
Widząc tę wschodnią dekorację, słuchając pieśni indyjskiej, śpiewanej, przez pasterzy, gdy odprowadzają z pastwiska trzody kóz i owiec, dwaj przyjaciele domyślili się jaki balet będzie przedstawiony.
Było to naśladowanie starej sztuki indyjskiego wieszcza Kalidasy, pól opera, pól pantomina, której przekład ukazał się w Europie około tego czasu pod tytułem „Wdzięczność Sakuntali“.
Młody jeden poeta wiedeński, ujrzawszy świetny orszak generała indyjskiego, powziął myśl, sprawienia mu przyjęcia w teatrze i ażeby nie tęsknił za krajem, przypomnienia mu pieśni, strojów, tańców i błękitu niebios jego ojczyzny.
Dwaj przyjaciele żywo wzruszeni zostali uroczystością, której poniekąd stali się bohaterami. Jakoż, w chwili gdy chór, śpiewając ostatnią zwrotkę, zwrócił się ku nim, wszystkie spojrzenia padły na ich lożę, a mimo obecności rodziny cesarskiej i wszystkich książąt niemieckich, ozwały się oklaski i okrzyki, z ujmą władzy urzędowej tak podówczas, szanowanej, mianowicie w Wiedniu.
Naraz rozstąpił się korowód i niby bukiet w alabastrowym wazonie, ukazały się materje, atłasy, brokantyny, jedwabie i złoto, okrywające trzydzieści tancerek indyjskich. W pośrodku nich, jak najpyszniejszy kwiat, głową przechodzący wszystkie inne i otwierający się niejako w oczach widzów, ukazała się królowa, bogini piękności i wdzięku, róża bengalska wcielona w kobietę, którą nazywano Rozeną Engel.
Powstał jednogłośny okrzyk, grzmiące hura, oklask powszechny, a z głębi lóż, z orkiestry i nawet z parteru, niby race fajerwerku sypnęły się bukiety, które padając około tancerki, niebawem zapełniły scenę, utworzyły pewnego rodzaju kobierzec jaskrawy, wonny, w pośród którego cudne tancerki wyglądały jak boginie a Rozena Engel jak ich królowa.
Ktokolwiek bywał we Włoszech, ten zna przeciągłe oklaski, frenetyczne brawa, namiętne okrzyki tłumu dla artystów ulubionych. Owóż można powiedzieć, że nigdy w Medjolanie, ani w Wenecji, w Rzymie, ani we Florencji, a nawet w Neapolu, nikt nigdy nie słyszał okrzyków tak jednogłośnych, a zasłużonych.
Od tej chwili, widowisko i widzowie, arcyksiążęta, księżniczki, dworzanie, wszystko znikło; nie było już sali, nie było teatru: dwa tysiące ludzi bez różnicy stanu żyło w czarownej krainie Indyj.
Obecność generała indyjskiego w teatrze, usposobiła publiczność do odczuwania czarów baletu, którego ozdobą była piękna Rozena.
Po spadnięciu zasłony brawa i przywoływania wzmogły się; Rozena Engel zmuszoną została ukazać się publiczności.
Wtedy już nie deszcz, ale nastąpił potop kwiatowy. Bukiety rozmaitych kształtów i wielkości, niemal wszystkich stref, bo niektóre pochodziły z najbogatszych cieplarni wiedeńskich, padały około benefisantki jak wonna kaskada. Z pośród wszystkich hołdów kwiatowych, jedyna ofiara, którą piękna Rozena Engel zauważyła, jedyny bukiet, który podniosła swą białą rączką, była to mała wiązanka fiołków, otaczających biały jak śnieg pączek róży. Bukiet ten był ofiarą duszy nieśmiałej, kryjącej się w cieniu jak fiołek i przesyłającej woń swą wybranej kobiecie.
Fiołek wyobrażał nieśmiałość i dyskrecję, róża biała czystość i wstydliwość. Było to przymierze dwóch istot młodych i niewinnych. Takie przynajmniej, według wszelkiego prawdopodobieństwa było mniemanie Rozeny, gdyż wzięła, jak powiedzieliśmy bukiet ten przed innemi, podniosła go do ust, spojrzała w lożę boczną, z której bukiet rzucono i znów spojrzała na kwiaty okiem pełnem miłości.
Dwaj cudzoziemcy spoglądali uważnie na wszystkie szczegóły tej sceny. Oczy ich, zarówno jak oczy tancerki, skierowały się ku tajemniczej loży, a generał pochwycił rękę przyjaciela w chwili, gdy signora Rozena Engel ucałowała bukiet.
— On jest tu! zawołał generał indyjski po francusku, zapominając nawet, że mógł być usłyszanym.
— Tak, tam, w tej loży, odpowiedział mężczyzna w czarnym fraku językiem Lahory, ależ, na Boga, generale, mówmy po indyjsku.
— Masz słuszność Kajetanie, odpowiedział generał w tymże samym języku. I wsuwając rękę w kieszeń swej szerokiej szaty, dodał: Zdaje mi się że to także chwila najwłaściwsza, by rzucić nasz „nazzer“ pięknej Rozenie.
Nazzer nazywa się w Indjach podarek. Nazzer generała stanowił woreczek piżmowy, zrobiony ze skóry tego zwierzęcia, rzadkość nawet w Indjach, zdradzający się wonią, który zwrócił na generała wszystkie spojrzenia skierowane przedtem do tej loży, z której rzucono wianek fiołków.
Generał zdjął brylantową bransoletę spiętą około ręki, opiął nią piżmowy woreczek i wszystko to rzucił signorze Engel, która mimowoli wydała okrzyk zdziwienia, na widok strumienia światła tryskającego z brylantów!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.