Mohikanowie paryscy/Tom XVI/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom XVI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
O prostocie życia pana Rappta.

Ministrowie podobni są do aktorów: nie umieją w porę się usunąć. Zapewne głosowanie izby parów powinno było uprzedzić pana de Villele o niebezpieczeństwie, jakie zagrażało królowi. Od czterech lat izba dziedziczna była istotnie w nieustannej opozycji z życzeniami rządu. Lecz bądź że obdarzony niezmierną pychą lub ciasnym umysłem, pan de Villele nie zauważył tej uporczywej opozycji, lub nie raczył jej zauważyć, bo nietylko nie myślał wcale usunąć się, ale nawet utworzenie ośmdziesięciu nowych parów, wydało mu się środkiem pewnym do zjednania izby wyższej.
Jednakowoż większość głosów, przypuściwszy, że otrzymał ją w izbie parów, nie zapewniała mu większości głosów w izbie deputowanych. Opozycja robiła szybkie kroki w izbie wyborczej. Z dziesięciu do dwunastu głosów przeważających, przeszła na sto pięćdziesiąt. Sześć powtórnych wyborów odbyło się na prowincji w przeciągu roku; w Rouen, Orleans, Bayonne, Mamers, Meaux, Saintes i wszędzie kandydaci opozycji zanominowani zostali znacznie przeważającą liczbą głosów. W Rouen, kandydat rządowy otrzymał zaledwie, 37 na 967 głosujących. Nie można się było mylić co do zaczepnego charakteru tych nominacyj, albowiem w liczbie świeżo wybranych figurowali: La Fayette i Lafitte.
Pan Rappt wszelako wracając od monsignora Coletti, dalekim był od czynienia wszystkich tych uwag. Pragnął zastąpić pana de Villele i postępował tak, jak pan de Villele byłby postępował na jego miejscu, to jest, pracował na swoją rękę, dla własnego interesu. Chciał być deputowanym najpierw, ministrem później, i dlatego nie cofał się przed żadną przeszkodą. To prawda, iż spoglądał z taką pogardą na wszystkie przeszkody, jakie spotykał, że nie wielką miał zasługę usuwając je.
Z powrotem do pałacu przeszedł przez boczne schody i wszedł do gabinetu.
Pani de la Tournelle tylko co była wyszła; zastał Bordiera.
— W sam czas pan hrabia wraca, powiedział sekretarz, czekałem niecierpliwie.
— Co takiego, Bordier? spytał deputowany, rzucając na stół kapelusz i opadając na fotel.
— Nie skończyliśmy jeszcze z wyborcami, odpowiedział Bordier.
— Jakto?
— Oswobodziłem pana od reszty pozostałej, wyjąwszy jakiegoś jednego, którego niepodobna mi jest się pozbyć.
— Czy znany?
— O ile mieszczanin może być znany. Rozporządza on stu głosami.
— Jak się nazywa?
— Brever.
— Co robi ten Brever?
— Piwo.
— Więc to dlatego nazywają go Cromwellem tej części miasta?
— Tak, panie hrabio.
— Ph! odetchnął Rappt z pewnym niesmakiem. Czego on chce, ten handlarz piwa?
— Tego niewiem z pewnością, czego on chce, ale wiem czego nie chce: on nie chce pójść sobie precz.
— Czegóż żąda nareszcie?
— Chce się z panem hrabią widzieć i utrzymuje, że nie opuści pałacu, aż zobaczy się, choćby miał czekać noc całą.
— I powiadasz, że ma sto głosów w kieszeni?
— Sto, co najmniej, panie hrabio.
— A więc koniecznie trzeba go przyjąć?
— Zdaje mi się, że bez tego się nie obejdzie.
— Więc go przyjmiemy, wyrzekł przyszły deputowany z twarzą męczennika. Ale pierwej, zadzwoń na Baptystę; nic nie jadłem od samego rana, umieram z głodu.
Sekretarz zadzwonił; Baptysta wszedł.
— Przynieś bulionu i kromkę chleba, powiedział hrabia. Idąc do kuchni, wprowadź mi tu tego pana, który jest w przedpokoju. Potem, zwracając się do sekretarza: Czy masz dokładne wieści co do tej osobistości?
— Prawie dokładne, wyrzekł sekretarz, czytając zapiski: „Brever, piwowar; człowiek szczery, otwarty; przyjaciel aptekarza Renaud, chłopski syn, który przyszedł do majątku wytrwałą trzydziestopięcioletnią pracą; nielubiący pochlebstw, gniewający się za trochę więcej okazanej grzeczności, ufny względem wszystkich swoich, niedowierzający względem wszystkich obcych, bardzo szanowany w całej dzielnicy. Sto głosów wreszcie“.
— Dobrze! powiedział hrabia, to długo nie potrwa. Niebawem się sprawimy.
Służący oznajmił:
— Pan Brever.
Człowiek pięćdziesięciokilkoletni, wysokiej postawy, twarzy uczciwej, wszedł do gabinetu.
— Panie, wyrzekł, kłaniając się, wybacz nieznajomemu, że z taką natarczywością chciał być przyjętym.
— Panie Brever, odrzekł deputowany, rozpatrując uważnie twarz piwowara, jak gdyby chciał odkryć w rysach jego opinję po której ma z nim wspólnie stawiać kroki; panie Brever, pan nie jesteś nieznajomym dla mnie, gdyż znam nazwiska moich nieprzyjaciół (a pan do nich należysz), prawie tyleż, co nazwiska przyjaciół.
— Daleko od tego, bym był pańskim przyjacielem, w samej rzeczy, ale nie jestem także twoim nieprzyjacielem. Jestem najzupełniej przeciwnym pańskiej kandydaturze, i będę, jak się zdaje, zawsze, nie dlatego, abym co miał do pana osobiście, ale z przyczyny systemu (system okropny według mego zdania), który pan zachwalasz. Oprócz tej niechęci najzupełniej politycznej, składam cześć, panie, twoim wielkim zdolnościom.
— Pan mi pochlebiasz, wyrzekł, udając zawstydzenie hrabia Rappt.
— Ja nigdy nie pochlebiam, powiedział rozgniewany piwowar, nie pochlebiam, bo sam nie lubię pochlebstwa. Ale czas, o ile mi się zdaje, powiedzieć panu powód, który mnie sprowadza.
— Słucham pana.
— Wczoraj czytałem w dziennniku z wielkiem zdziwieniem, gdyż Constitutionnel niezupełnie jest organem rządu, czytałem, mówię, okólnik wyborczy, wyznanie wiary z pańskim podpisem. Czy to istotnie pański?
— Wątpisz, panie Brever? zawołał hrabia Rappt.
— Będę wątpił, póki mi pan sam osobiście nie potwierdzisz, odpowiedział zimno wyborca.
— A więc, panie, wyrzekł hrabia, ja potwierdzam.
— Wyznanie to wiary, ciągnął dalej piwowar, jest w oczach moich tak patrjotyczne, tak zgodne z myślą stronnictwa liberalnego, które ja przedstawiam, tak będące w związku nareszcie z przekonaniami, dla których żyłem i dla których umrę, iż byłem głęboko wzruszony, a zdanie, jakie miałem dotąd o panu, zachwiało się.
— Panie! przerwał skromnie przyszły deputowany.
— Tak, panie, mówił wyborca, dałbym był wiele, żeby módz uścisnąć po przeczytaniu tych wierszy, rękę, która je pisała.
— Panie! przerwał znów pan Rappt, wstydliwie spuszczając oczy, pan mnie wzruszasz prawdziwie, sympatja takiego człowieka jest mi droższą, niż wszystkie publiczna względy.
— Nie byłbym się wszelakoż na ten krok zdecydował, mówił dalej piwowar bynajmniej niewzruszony komplementem, którym hrabia jak z procy wymierzył do niego, nie byłbym się, powiadam, zdecydował złożyć panu wizytę, gdyby nie to, że stary mój przyjaciel Renaud, dawny aptekarz z przedmieścia św. Jakóba, zaszedł do mnie, rozstawszy się z panem.
— Znakomity to obywatel, ten pański przyjaciel Renaud, wyrzekł hrabia z zapałem.
— Dobry obywatel! powtórzył pan Brever, jeden z tych, co robią przewroty, a sami nic nie zyskują na nich. Prawość, jakiej dałeś pan dowody wobec mego starego przyjaciela, zniewoliła mnie przyjść do ciebie. Celem moim jest osiągnięcie tej pewności, na mocy której mógłbym z całą pewnością dać za panem głos, oraz kazać za panem głosować moim przyjaciołom.
— Posłuchaj, panie Brever, wyrzekł kandydat, raptownie zmieniając ton głosu, ponieważ spostrzegł, że szedł dotąd fałszywą drogą i że ostry wojskowy ton więcej przypadnie do gustu panu Brever, aniżeli słodki ton dworaka. Posłuchaj, będę mówił z panem z całą otwartością.
Kto inny, a nie pan Brever, usłyszawszy wychodzące z ust hrabiego słowa: „Będę z panem mówił z całą otwartością“ byłby się stał nieufnym, ale pan Brever zanadto sam był szczery, żeby miał powątpiewać o drugich. Tacy to ludzie, niechętni władzom, najnaiwniej w świecie dają się schwytać na lep hipokryzji tych, którzy je przedstawiają;
— Niedopraszam się o nic, mój panie, ciągnął dalej hrabia, nie staram się o niczyj głos, ani się troszczę, czy pan dasz za mną kreskę, jakby to może zrobił, albo zrobi mój przeciwnik, który głosi się za liberalniejszego odemnie. Nie, nie, ja do sumienia ogółu się odnoszę, tylko o głos publicznego sumienia się troszczę. Powinni ci wszyscy, którzy zrobią mi ten zaszczyt, że dadzą kreski za mną, znać mnie do głębi. Człowiek, który ma reprezentować swych współobywateli, nie może ulegać podejrzeniom. Zaufanie powinno być zobopólnem między wyborcami i wybranymi. Przyjmę mandat tylko pod tym warunkiem i upoważniam pana, gdy drugi raz stawię się przed wami, iżbyście domagali się rachunku ze sposobu, w jaki was reprezentować będę. Wybacz mi, że tak mówię, może się panu nawet zdaje, że trochę niegrzecznie z nim postępuję, lecz szczerość zmusza mnie do tego.
— Wcale mnie pan tem nie obraża, powiedział piwowar, bynajmniej. Bądź pan więc łaskaw, mów dalej, proszę.
W tej chwili wszedł Baptysta, wnosząc tacę, na której była filiżanka buljonu, kawałek chleba, kieliszek z butelką wina bordeau i postawił na stole.
— Siadajże, kochany panie Brever, powiedział kandydat, zwracając się do stołu.
— Nie zważaj pan na mnie, proszę, wyrzekł wyborca.
— Czy pozwolisz mi pan zjeść obiad? zapytał hrabia siadając.
— Błagam cię panie, jedz.
— Po tysiąc razy przepraszam, kochany panie, iż w taki sposób cię przyjmuję; mam wstręt najokropniejszy do wszystkiego co trąci etykietą. Jem obiad wtedy, gdy mogę, skromnie, oszczędnie. Trudno się przerobić; mój pradziad był rolnikiem i pysznię się z tego.
— I mój również, wyrzekł skromnie piwowar, byłem przez lat piętnaście u niego parobkiem.
— Tem większa sympatja, kochany panie Brever! sympatja, która mi zaszczyt przynosi, ponieważ jednoczy myśl dwóch ludzi, którzy zawczasu poznali nędzę i wstrzemięźliwość. Mój obiad zanadto jest skromny, żebym pana zapraszał. Jednakowoż, gdybyś pan był łaskaw i przyjął...
— Stokrotnie dziękuję, przerwał piwowar zmieszany. Jakto, dodał zdziwiony i prawie przestraszony, więc to istotnie cały już obiad pana?
— Najzupełniej, kochany panie Brever! Czy my mamy czas jeść? Czy to ludzie prawdziwie kochający kraj troszczą się o zadowolenie materjalne? A przytem, powtarzam panu, niecierpię stołu wykwintnego, dla tysiąca przyczyn, a dla jednej głównie, na którą się pan zgodzisz, oto, iż, serce mi się krwawi, gdy pomyślę, że w jednym obiedzie bez potrzeby, bez powodu, bez czystej ostentacji, lub uprzedzenia, marnotrawi się ilość pieniędzy, któraby wystarczyła na wyżywienie dwudziestu rodzin.
— To wielka prawda panie! przerwał wzruszony wyborca.
— Wychowałem się w szkole nieszczęścia, ciągnął dalej kandydat, przyszedłem w łapciach do Paryża, szczycę się z tego! Dlatego wiem co mam myśleć o cierpieniach klas roboczych! Ah! gdyby wszyscy tak jak ja znali wartość pieniędzy, dobrze musieliby zastanowić się, zanimby obciążyli podatkami i tak już ciężkiemi, nieszczęśliwych kontrybuentów.
— Otóż to właśnie panie... do czego ściągałem... Zrozumieliśmy się: niechęć, jaką żywię dla rządu, ma głównie źródło swe w wydatkach przesadzonych, szalonych, jakie czynią słudzy monarchji.
— Co pan chcesz powiedzieć?...
— Na przedostatniem zgromadzeniu byłeś pan, pozwól mi to powiedzieć teraz gdyśmy się zrozumieli, jednym z najgorliwszych stronników nowego opodatkowania, którym zagrożono ludności. Cały system pański, a studjowalem go uważnie, dążył do powiększenia budżetu, zamiast go zmniejszyć. Zbawienie kraju widziałeś pan jedynie w powiększeniu i zbogaceniu urzędników, jakby to był uczynił rząd cesarski; żeby wszystko powiedzieć, starałeś się pan zjednać sobie jak największą liczbę osób interesem, zamiast pozyskać ufność wszystkich wskutek przekonań.
— Posłuchaj mnie, kochany panie Brever, gdyż prócz tego, że jesteś uczciwym człowiekiem, masz rozum w głowie. Będę więc otwartszym z tobą niż z kimkolwiek dotąd.
Człowiek inny jak pan Brever stałby się jeszcze bardziej niedowierzającym, ale pan Brever przeciwnie, coraz się ufniejszym stawał.
— Przed dwoma laty, kochany panie, broniłem tego systemu, przyznaję; bo dla czegóż nie wyznać szczerze swoich usterek? Lecz jest to jedyny błąd, jaki sobie wyrzucam w całem mojem życiu. Co pan chcesz? rozpoczynałem wtedy karjerę polityczną. Byłem wojskowym, nieznającym spraw cywilnych. Żyłem aż do owej chwili w obozach, za granicą, na polach bitwy. A przytem miałem do czynienia z monarchją resztkami goniącą, która krępowała nas najdespotyczniejszą wolą. Prąd mnie popychał, dałem się unieść! Uległem potrzebie bardziej niż przekonaniu; wiedziałem, że system był zły, opłakany. Lecz, żeby odrzucić system stary, potrzeba stworzyć nowy.
— To prawda, wyrzekł piwowar przekonany.
— Na co się zda łatać nowemi deskami stary statek? mówił dalej Rappt ożywiając się. Niech się kołacze, zatonie, a na miejsce jego zbudować nowy. Otóż to, nad czem pracuję w cieniu! Pozwalam starej tej i spróchniałej monarchji pogrążyć się w przepaść, a sam wracam do wolności, jak syn marnotrawny, ze wstydem i żalem zapewne, ale zahartowany i pełen sił i odwagi.
— O! jak to dobrze, proszę pana! zawołał wyborca, wzruszony do łez, gdybyś pan wiedział z jakiem uszczęśliwieniem tej mowy słucham, ile ulgi mi pan sprawiasz!
— Dawniej, jak to pan powiedziałeś, ciągnął dalej hrabia Rappt, ożywiając się coraz więcej, gdyż czuł, że piwowara zjednał już sobie i że trzeba stanowisko zająć całkowicie, dawniej chciałem zmniejszyć liczbę urzędników a zwiększyć ich płacę; dziś, jest wprost przeciwnie, chcę zmniejszyć płacę a powiększyć urzędników. Im więcej osób wplecie się w działanie rządu, tem więcej rząd zmuszony będzie słuchać głosu wszystkich lub ustąpić. Im więcej kółek znajduje się w maszynie, tem maszyna jest silniejszą; gdyż, jeżeli jedno kółko zatrzyma się, to inne go zastępuje; to jest matematyczne prawo. Już więc nie z interesu chcę do siebie przyciągnąć ludzi, lecz tylko przez uczucie, z miłości. Takie jest moje pragnienie, taki jest mój cel.
— Nie mogę wyrazić jak jestem wzruszony! zawołał piwowar, podnosząc się pospiesznie. Przepraszam po tysiąc razy, żem panu zajął jego czas drogi. Ale wychodzę najzupełniej oświecony, zachwycony, pełen zaufania i nadziei w panu. Masz pan wyraz takiej pewności, że rozprasza do reszty moją wątpliwość. Gdybyś mnie oszukał, zwątpiłbym wtedy o wszystkiem: wyparłbym się Boga.
— Dziękuję panu, wyrzekł kandydat, podnosząc się, a iżby przypieczętować wszystko to cośmy mówili, czy zechcesz podać mi pan swoją rękę?
— Z całego serca, odpowiedział wyborca, wyciągając do pana Rappta rękę.
W tej chwili, Baptysta, przywołany dzwonkiem przez Bordiera, ukazał się i odprowadził pana Brevera, który wyszedł, mówiąc:
— Jakże mnie też oszukali co do tego zacnego człowieka! Wszystko tak jest proste u niego, nawet ten prosty posiłek.
Baptysta wrócił, wyprowadziwszy pana Brevera i oznajmił:
— Jaśnie panie, podano obiad.
— Chodźmy jeść, Bordier, wyrzekł, uśmiechając się pan Rappt.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.