Mohikanowie paryscy/Tom XVIII/Rozdział VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom XVII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.
W którym powiedziane jest jak się mści kobieta, która kocha.

Wejście pani de Rozan do pokoju zajmowanego przez Zuzannę i Kamila było tak niespodziewanem, że wywarło na obojgu wrażenie piorunujące.
Widząc ich nieruchomość i bladość, można było wziąć ich za posągi.
— To ja! podjęła kreolka głucho. Czy nie poznajecie mnie? Kochankowie milczeli.
— Kamilu ciągnęła dalej pani de Rozan, patrząc w oczy swemu mężowi, tyś mnie bezwstydnie oszukał, nikczemnie zdradził, przychodzę żądać od ciebie rachunku za podłość i zdradę.
Zuzanna podniosła głowę słysząc te wyrazy, ona chciała więcej zrobić, jak podnieść głowę, chciała odpowiedzieć, gdy Kamil położył jej rękę na ustach, mówiąc półgłosem, lecz niedość cicho, żeby kreolka nie mogła usłyszeć:
— Cicho bądź!
Pani de Rozan zbladła i zamknęła oczy na chwilę.
Potem, jakby przezwyciężyła żal, który był przyczyną następujących słów:
— Nędzny! powiedziała, mówi jej ty, przy mnie.
Kamil pomyślał, że czas mu wystąpić.
— Posłuchaj mnie, Dolores, wyrzekł najsłodszym głosem, »ie chcę skrywać zdrady, lecz miejsce to nie wydaje mi się wcale właściwem na tłómaczenie, jakiego masz prawo żądać.
— Tłómaczenie! zawołała drżąc kreolka, ty mówisz o tłómaczeniu między nami! Z czegóż ty możesz się tłómaczyć? Ze zbrodni? Czy ja tu nie stoję żywa przed tobą? Czy to ja pierwsza przysięgałam tobie dozgonną miłość? czy ja pierwsza przysięgałam wierność bez granic? czy ja zdradziłam przysięgę? Cóżbyś więc mógł powiedzieć, czego ja nie wiem?
— Powtarzam ci, podjął Kamil, zsuwając brwi, że ta scena w hotelowym numerze jest w najgorszym guście. Wróć więc do swego pokoju, a za chwilę przyjdę do ciebie.
— Czyś szalony, Kamilu, rzekła młoda kobieta, przeraźliwie się śmiejąc, sądzisz, że wpadnę w te grube sidła? Czyś mi nie przysięgał także, że wyjedziemy za ośm dni?
— Przed Bogiem, Dolores, przysięgam ci, że za dziesięć minut będę z tobą.
— Nie wierzę już w nic, Kamilu, a tyś nigdy w nic nie wierzył, odpowiedziała uroczyście kreolka.
— A więc, kiedy tak, to cóż chcesz nareszcie? zawołała panna de Valgeneuse.
Pani de Rozan nie raczyła odpowiedzieć.
— Mówię ci raz jeszcze, Zuzanno cicho bądź! wyrzekł Kamil. Potem, zwracając się do żony: Jeżeli nie chcesz, żebym się złączył z tobą gdziekolwiekbądź, jeżeli nie chcesz, żebym się wytłómaczył przed tobą, to cóż chcesz wreszcie?
— Kamilu, powiedziała pani de Rozan, wyjmując z ponurym spokojem sztylet z za sukni, przyszłam tu z zamiarem, żeby zabić ciebie i tę kobietę; lecz kilka słów, które usłyszałam z pokoju, w którym się ukryłam, zmieniły moje postanowienie.
Uroczysty ton, którym pani de Rozan wymówiła te ostatnie wyrazy, jej pełna powagi postawa, burza wezbrana na czole, oczy rzucające błyskawice, sztylet konwulsyjnie ściśnięty w ręku, nakoniec ponura gwałtowność, którą była przejęta, wznieciły wielką trwogę w dwojgu winowajcach, których dłonie splotły się mimowoli.
Pierwszą myślą Zuzanny, a raczej zmysłem zachowawczym, było rzucić się na panią de Rozan i wyrwać jej za pomocą Kamila sztylet, lecz ściśnienie ręki Kamila powstrzymało ją.
Widząc przytem, że nie potrzebował się obawiać tego, czego bał się wprzód, Kamil powstał i wyciągnął rękę, żeby uskutecznić zamiar Zuzanny.
Lecz kreolka zatrzymała go spojrzeniem.
— Nie zbliżaj się, Kamilu! powiedziała, nie próbuj wyrwać mi sztyletu, lub, klnę się na honor, zabiję cię jak gadzinę jadowitą!
Kamil cofnął się w tył, tak wielką spostrzegł determinację we wzroku pani de Rozan.
— Proszę cię, Dolores, posłuchaj mnie! powiedział.
— A! ty się boisz! zawołała drwiąc panna de Valgeneuse.
— Jeszcze raz, cicho bądź, Zuzanno! powiedział surowo amerykanin, czyż nie widzisz, że muszę rozmówić się z tą biedną istotą.
— Nie potrzebujesz rozmawiać ze mną Kamilu, kiedy ja nie chcę cię słuchać, odrzekła pani de Rozan.
— Powiedz, czego żądasz Dolores? spytał Kamil, schylając czoło. Jestem gotów wszystko uczynić co zechcesz.
— Podły! podły! podły! głucho szepnęła Zuzanna.
Kamil nie słyszał lub udał, że niesłyszy tych słów i powtórzył:
— Mów czego żądasz?
— Żądam, powiedziała pani de Rozan z uśmiechem kobiety przekonanej, iż kara była w jej ręku, żądani żebyś pokutował długo i boleśnie za twoją zbrodnię.
— Będę pokutował, odrzekł Kamil.
— O! tak, tak, szepnęła kreolka, długo, i wcześniej zaczniesz, niźli sam myślisz.
— Zaczynam od tej chwili, Dolores, powiedział Kamil, bo się rumienię ze wstydu.
— To jeszcze nie dosyć, Kamilu, rzekła kreolka potrząsając głową.
— Wiem, że jestem winny, bardzo winny; przepędzę życie, żałując za mój postępek.
— A mnie, Kamilu! odezwała, śmiejąc się Zuzanna, jaką rolę przeznaczasz w tej pokucie?
— Posłuchaj mnie Dolores, a nie słuchaj jej, zawołał młody człowiek, przysięgam, że uczynię wszystko, co będzie w mocy mojej, żebyś zapomniała o chwili błędu.
Ale Dolores potrząsnęła po raz drugi głową.
— To nie dosyć, powtórzyła.
— Czegóż więc chcesz?
— Zaraz ci powiem.
Pani de Rozan zdawała się namyślać przez chwilę. Następnie podjęła:
— Po wiedziałam ci Kamilu, że wszystko słyszałam z pokoju, gdzie byłam ukrytą.
— Tak jest; słucham cię, mów, mów.
— O szepnęła Zuzanna.
— Wiesz zatem, ciągnęła dalej kreolka, wszystko com mogła wysłuchać; otóż mimo twej wiedzy, Kamilu, nie domyślając się, machinalnie, tyś mówił ciągle o mnie tylko tej kobiecie dla której mnie zdradziłeś.
— To prawda! żywo zawołał Kamil, zachwycony, że żona jego słyszała sprzeczkę, jaką prowadził z panną de Valgeneuse. Widzisz więc, żem cię zawsze kochał.
Zuzanna wydała rodzaj ryku.
— Żeś mówił o mnie w podobnej chwili, powiedziała Dolores, było to wyznaniem pewnego rodzaju zgryzoty.
— Było to wspomnienie, więcej niż wspomnienie: krzyk mojego serca! zawołał Kamil.
— O! nędznik! szepnęła Zuzanna.
Kamil wzruszył lekko ramionami.
— Sądziłam, w samej istocie, że to był krzyk serca, powtórzyła Dolores poważnym głosem, kochałeś mnie i wspominałeś nawet w przytomności tej, dla której mnie zdradziłeś.
— O! tak, tak, kochałem cię, przysięgam, wołał Kamil.
— Nie potrzebujesz przysięgać tym razem, podjęła gorzko kreolka, mówisz prawdę, wiem o tem i z miłości twojej dla mnie, z miłości, której przytłumić nie potrafiłeś, wyciągnę moją zemstę.
— Co chcesz przez to powiedzieć? zapytał Kamil, którego niepokój budził się, chociaż był o sto mil od domyślenia się, do czego Dolores zmierza.
— Twoja śmierć, Kamilu, byłaby tylko krótką i niedorzeczną zemstą. Nie, nie, ja chcę, żebyś żył, ażeby twoja pokuta była równie straszliwą, jak twoja zbrodnia i żeby zemsta moja wyryła się na twojem sercu w głoskach niezatartych i wiekuistych.
W tej chwili panna de Valgeneuse, która zdawała się rozumieć jaki rodzaj zemsty zamyśla wykonać pani de Rozan, wysunęła naprzód głowę i rozkosz zajaśniała w jej oczach, na ustach i na całej twarzy.
Lecz ani Kamil ani jego żona nie zauważyli tego.
— Chcę, ciągnęła dalej Dolores, zapalając się coraz więcej i przychodząc stopniowo do tego zapału, którym jaśniało czoło męczenników, chcę żeby życie twoje było powolną i bolesną śmiercią; chcę, żebyś odbierał karę przez lat tyle, przez ile ja dni cierpiałam; chcę, żebyś mnie widział o każdej godzinie, o każdej minucie obok siebie, przed sobą, przy twoim łożu, przy stole; chcę być cieniem twoim nieodłącznym, twojem straszliwem widziadłem; chcę żebyś płakał aż do ostatniej chwili twojego życia. Ażeby uprzytomnić się myśli twojej na cale życie, oddam się śmierci, a ponieważ nie dosyć ci widma Kolombana, chcę, żebyś miał także widmo Dolores.
I mówiąc te słowa, kreolka, która od pewnej chwili szukała lewą ręką miejsca, gdzie biło jej serce, oparła na niem koniec sztyletu, który trzymała w prawej dłoni i bez żadnego wysilenia, żadnego nie wydając krzyku, zatopiła aż po rękojeść ostrze w swem sercu.
Krew trysnęła aż na twarz Kamila, który, uczuwając ten ciepły, śmiertelny płyn, wzniósł obie ręce do czoła i odjął je wilgotne i zakrwawione.
Zuzanna nie traciła z oczu ruchów młodej kobiety; od pewnej chwili, jak powiedzieliśmy, wszystko odgadła.
Oboje, Zuzanna i Kamil, wydali każde krzyk różnobrzmiący. Głos Kamila przejęty był zdziwieniem, przerażeniem, osłupieniem. Głos Zuzanny był to wyraz okrutnej radości.
Pani de Rozan tak szybko padła na kobierzec, że Kamil, który rzucił się do niej, zapóźno ręce wyciągnął, żeby ją podtrzymać.
— Dolores! Dolores! zawołał drżącym głosem.
— Żegnam cię! powiedziała młoda kobieta słabym głosem.
— O! powróć do życia! szepnął Kamil, przyczepiając się do tego ciała, które zdawało się umierać bez konania; całując szyję, ramiona, którym krew, dobywająca się kłębami z rany, nadawała gładkość, i barwę marmuru.
— Żegnam cię! powtórzyła kreolka tak cichutko, że Kamil usłyszał ją zaledwie. Lecz czyniąc wielkie wysilenie głosem najwyraźniejszym: Przeklinam cię! dodała. I upadła nieruchoma.
Oczy jej zamknęły się jak kielich powoju, gdy wieczór się zbliża.
Umarła.
— Dolores, mój aniele! zawołał młody człowiek, którego ta gwałtowna śmierć, tak nagła, tak niespodziewana, tak odważna, napełniała przerażeniem i uwielbieniem zarazem; Dolores, ja ciebie kocham. Ja ciebie tylko kocham, Dolores, Dolores!
I zapomniał o Zuzannie, która siedząc na brzegu łóżka, patrzała chłodno na tę straszną scenę, a nareszcie przypomniała Kamilowi o obecności swojej tak świętokradzkiem szyderstwem, że tenże, odwracając się do niej:
— Rozkazuję ci, milcz, powiedział, czy słyszysz? rozkazuję ci.
Zuzanna wzruszyła ramionami i rzekła:
— Wiesz co ci powiem, Kamilu, wzbudzasz we mnie litość!
— O! Zuzanno, Zuzanno, wyrzekł Kamil, potrzeba doprawdy, abyś była ową nędzną istotą, jaką powiedzieli mi, że jesteś, byś mogła śmiać się wobec tego trupa jeszcze ciepłego.
— Niech i tak będzie, odparła zimno Zuzanna, czy chcesz, żebym odmawiała modlitwy za spokój jej duszy?
— Jakto! zawołał Kamil przerażony tym okrutnym chłodem, widzisz co się dzieje i nie masz litości ani zgryzot sumienia?
— A! obciąłbyś, żebym żałowała twej ukochanej Dolores? rzekła Zuzanna. A więc niech i tak będzie, żałuję, czyś zadowolony?
— Zuzanno, jesteś nikczemna! krzyknął Kamil, szanuj przynajmniej ciało tej, którąś zabiła.
— Trzeba powiedzieć, że to my zabiliśmy ją, powiedziała Zuzanna, czyniąc giest pełen litości.
— Biedne dziecię! szeptał amerykanin, całując lodowate już czoło zmarłej, biedne dziecię! które wydarłem matce, siostrom, ojczyźnie, całej rodzinie, umarłaś zdala od modłów ich, zdala od łez. A jednak ja kocham ciebie, ty byłaś ostatnim kwiatem mej miłości, najsłodszym, najświeższym, najwonniejszym; ty byłaś na czole mojem obciążonem grzesznemi myślami, zasianem chmurą pełną błyskawic, koroną nawrócenia; za twem dotknięciem stałem się dobrym prawie; żyjąc obok ciebie, mogłem stać się lepszym. O! Dolores, Dolores!
I ten lekkomyślny, ten zimny, nieczuły kreol, którego na początku tej książki widzieliśmy niedbałym, samolubnym, drwiącym, zaniósł się płaczem, zwracając oczy na nieruchome ciało swej żony. Następnie unosząc jej głowę i całując w uniesieniu miłosnem jakby żywą była:
— O! Dolores! Dolores! zawołał, jakaś ty piękna!
Wyraz pogardy, wściekłości i nienawiści, malujący się w tej chwili na twarzy Zuzanny, jest nie do określenia. Lica się jej rozogniły, oczy jakoby płonęły krwią i płomieniem. Zdołała ledwie wymówić te wyrazy, żeby określić jak szczególnem uczuciem scena ta ją przejmowała:
— O! chyba ja śnię!
— O! ja to śniłem i to nieszczęsnym snem owego dnia, w którym po raz pierwszy cię widziałem, zawołał z wściekłością Kamil, zwracając się ku Zuzannie, ja to śniłem w dniu, w którym sądziłem, że cię kocham... tak jest, sądziłem, że cię kocham: czy bowiem godną jest miłości ta, której usta zwracają się do pocałunków w domu, gdzie płynie krew jej brata? Tego dnia, Zuzanno, jakkolwiek lekkomyślnym jestem, czułem jakiś okropny dreszcz przebiegający po całem ciele mojem; serce mi wezbrało, i gdy ci me usta mówiły: „Kocham!“ coś mówiło mi: „Kłamiesz, ty jej nie kochasz!“
— Kamilu! Kamilu! z pewnością mówisz w malignie, rzekła panna de Valgeneuse, możesz mnie już nie kochać, ale ja, ja kocham cię zawsze, a nawet w braku miłości, ciągnęła dalej, wskazując na zwłoki pani de Rozan, śmierć, równie silna jak miłość, związała nas na zawsze jedno z drugiem.
— Nie! nie! nie! zawołał Kamil, drżąc cały.
Jednym rzutem ciała Zuzanna skoczyła do niego i objęła go rękami.
— Kocham cię, zawołała, nadając oczom swoim i głosowi wyraz namiętny.
— Daj mi pokój, daj pokój, wyrzekł, próbując odczepić się od niej.
Ale ona otoczyła go ramiony, uchwyciła się go, pociągając za sobą, ściskając coraz silniej, jak wąż pierścieniami.
— Precz, mówię ci! zawołał Kamil, odpychając ją tak gwałtownie, że byłaby się przewróciła, gdyby nie róg kominka, o który oparła się tracąc równowagę.
— A! więc to tak! powiedziała, marszcząc brwi, spoglądając na kochanka pełnem pogardy okiem, nie będę już prosić, tylko, tak chcę, każę, rozkazuję!
I w samej rzeczy, nakazującym tonem, wyciągając ku niemu rękę;
— Zaczyna dnieć, powiedziała, Kamilu, zamknij walizę i chodź za mną.
— Nigdy! zawołał Kamil, nigdy!
— Niech i tak będzie, odejdę sama, rzekła stanowczo Zuzanna, opuszczając hotel, oskarżę cię, żeś zamordował tę kobietę.
Kamil krzyknął przeraźliwie.
— Przed sądem oskarżę cię; na rusztowanie pójdziesz!
— Tego nie zrobisz, Zuzanno! zawołał Kamil przestraszony.
— Tak prawda, jak to, że kochałam cię przed pięciu minutami i że nienawidzę cię teraz, wyrzekła zimno panna de Valgeneuse, zrobię tak albo raczej idę, żeby tak zrobić.
I skierowała się, grożąc, ku drzwiom.
— Ty nie wyjdziesz! zawołał Kamil, chwytając ją gwałtownie w ramiona i odprowadzając do kominka.
— Będę wołać, powiedziała Zuzanna, wymykając się z objęcia Kamila i podbiegając do okna.
Kamil uchwycił ją za warkocze wysunięte z pod grzebienia wtedy jeszcze, gdy ją otaczał tysiącznemi pieszczotami. Ale Zuzanna zdołała uchwycić za ramę okna i przyczepić się do niej, Kamil napróżno silił się ją oderwać.
W tej walce Zuzanna jednem ramieniem wybiła szybę. Skaleczona stłuczonem szkłem ręka zafarbowała się krwią.
Na widok krwi Zuzanna wpadła w taką wściekłość, iż bez rozmysłu nawet może, nie zdając sobie sprawy, co czyni, zaczęła z całych sił krzyczeć:
— Na pomoc, na pomoc!
— Milcz! rzekł Kamil, zaciskając jej ręką usta.
— Zabójca, na pomoc! wołała Zuzanna, gryząc mu rękę zębami.
— Czy będziesz milczeć żmijo, wyrzekł głucho Kamil, ściskając jej szyję drugą ręką i zmuszając, żeby tamtą puściła.
— Zabójca, zabój...! bełkotała stłumionym głosem panna de Valgeneuse.
Kamil, nie znajdując sposobu, żeby jej przeszkodzić krzyczeć, przewrócił ją, ściskając coraz bardziej gardło, tuż obok trupa pani de Rozan.
Wtedy poczęła się walka straszna.
Zuzanna miotana konwulsjami konania, wiła się, próbując umknąć z pod straszliwego nacisku; Kamil zrozumiawszy, iż jeżeli ona zdoła wyśliznąć się, będzie zgubiony, ściskał coraz mocniej; nakoniec zdołał opanować ją zupełnie i opierając kolano na jej piersiach:
— Zuzanno, wyrzekł, idzie tu o życie lub śmierć; przysięgnij mi, że będziesz milczeć, albo, na moją duszę, zamiast jednego trupa...
Zuzanna wydala głuche chrapanie; widocznem było, że chrapanie to było pogróżką.
— A więc, niechaj się stanie jak sobie życzysz żmijo! powiedział młody człowiek, naciskając całym ciężarem swego ciała szyję jej i piersi.
Kilka sekund upłynęło w ten sposób.
Nagle zdawało się Kamilowi, że słyszy kroki kilku osób; odwrócił się.
Przez drzwi pokoju Dolores, zostawione otworem od korytarza i otwarte do pokoju Kamila, właściciel hotelu, uzbrojony strzelbą o dwóch nabojach, wszedł, a za nim trzy lub cztery osoby, w połowie podróżni, mieszkający w hotelu, w połowie służący, którzy się na krzyk zbiegli.
Kreol wyprostował się machinalnie, oddalając od Zuzanny de Valgeneuse.
Ale ta leżała równie nieruchoma, jak pani de Rozan.
Kamil udusił ją. Nie żyła.


∗             ∗

W pięć, lub sześć lat po tem zdarzeniu, to jest około 1833 roku, gdyśmy weszli na galery w Rochefort, by złożyć cześć świętemu Wincentemu a Paulo XIX. wieku, księdzu Dominikowi Sarranti, pokazał on nam kochanka Chante-Lilas, zabójcę Kolombana oraz zabójcę Zuzanny.
Jego włosy, tak niegdyś czarne, zbielały jak śnieg; twarz tak wesoła nosiła na sobie cechę ponurej rozpaczy.
Gibassier, zawsze świeży, jędrny i dowcipniś, utrzymywał, że Kamil de Rozan ma coś około lat stu więcej od niego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.