Moja oficjalna żona/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Richard Henry Savage
Tytuł Moja oficjalna żona
Podtytuł Rozdział III
Wydawca Wydawnictwo Polskie <R. Wegner>
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. My Official Wife
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ III.

Zwabiony naszym śmiechem, wszedł pułkownik, zapukawszy przedtem grzecznie, w chwili, gdy pociąg ruszał już.
Spojrzałem w okno ponad ramiona pięknej kobiety, ale widok, jakim mnie powitała Rosja, nie był wcale ponętny. Przez rosyjską część miasta granicznego sunęliśmy po drodze wytkniętej niecierpliwym palcem wielkiego autokraty Mikołaja. Zwolna zmieniał się charakter krajobrazu. Rosyjskie zaniedbanie zajęło miejsce niemieckiego dostatku. Niskie, faliste wzgórza, ponure laski brzozowe, samotne jeziora, napoły zamarzłe kałuże i zarosłe sitowiem bagniska tworzyły razem obraz smutny. Co chwila przelatywaliśmy koło małych wiosek, złożonych z jakichś może dwudziestu brudnych chat z okrąglaków, obok których biegało nędzne, chude bydło po zamarzłych polach. Ordynarni chłopi w brudnych skórach owczych i butach jałowiczych gapili się na pędzący coraz to dalej pociąg.
Pułkownik i Helena gwarzyli raźno, ja zaś odwróciwszy oczy od odstręczającego widoku, objąłem spojrzeniem czarodziejkę, rzekomą żonę moją, która mi się wydawała piękniejszą jeszcze, niż kiedykolwiek indziej.
Zrzuciła futro i teraz było widać, iż jej śmigła, urocza postać posiada kształty kobiety dojrzalszej, tak, że gdyby nie niewinność dziecięca oczu, możnaby wiek jej oznaczyć na lat dwadzieścia pięć przynajmniej. Mimo ożywionej paplaniny, opadła na wspaniałe siedzenie jakby znużona, z wyrazem, świadczącym, że czuje się teraz wolną od jakiegoś przymusu, czy wzburzenia, co ja przypisywałem strachowi, jaki przeszła, zanim zdołała przekroczyć granicę.
Tymczasem pułkownik wrócił do tematu pobytu naszego w stolicy.
— Amerykanie ze sfer państwa cieszą się nad Newą wysokiem uznaniem. Sądzę, panie Lenox, że się panu spodoba stolica, a szanownej pani bardziej jeszcze.
— Naprawdę? A dlaczegóż to? — powiedziała.
— Gdyż mamy dużo dziarskich oficerów! — oświadczył, czyniąc czuły grymas. — Dalej bale, zebrania towarzyskie, wycieczki sankami do przeróżnych wysp, nieustanne hołdy, brzęczące ostrogi, lśniące epolety, stanowią raj dla każdej z pań. Widziałem kufry pani i wiem, że przybywa w pełnem uzbrojeniu wojennem.
Wzmianka o kufrach przypomniała mi trudność nową, gdyż miałem wszakże jeden wspólny kwit na cały bagaż, tak iż rzeczy pięknej damy zostały nadane aż do Petersburga. W razie zostania jej w Wilnie, miałem znów przed sobą perspektywę kłamstw i przekroczeń prawa.
Pułkownik gwarzył dalej, coraz to ciekawszy naszego petersburskiego adresu, wyrażając otwarcie nadzieję odwiedzenia nas tam.
Gdy pytania jego stawały się coraz to natarczywsze, miałem sposobność podziwiać takt mojej pseudo-żony, która jęła symulować znużenie. Wysiłki stłumienia lekkiego poziewania były tak niedwuznaczne, że gość spostrzegł to i rzekł z ugrzecznieniem:
— Idę już. Może zdołam schwytać kogoś do partji pikieta. Widzę, że pani dobrodziejka potrzebuje spoczynku.
Gdy się drzwi za nim zamknęły, zwrócony do Heleny, chciałem jej przedstawić nowe zawikłania z powodu owych bagaży, ale ku wielkiemu zdumieniu memu zasnęła natychmiast.
Leżała tak uroczo nieświadoma samej siebie. Urocza jej główka na błękitnej poduszce aż opadła wstecz, pozwalając widzieć niezrównaną szyję, której wpadające przez okno promienie słońca nadawały barwę kości słoniowej. Purpurowe usta były zlekka rozwarte, odsłaniając dwa rzędy białych pereł, a mała nóżka, wy­chylona z pod fałdów spódnicy, dodawała całości pewnej pikanterji.
Patrząc na śpiącą piękność, zazdrościłem Dickowi bardziej, niż kiedykolwiek indziej.
Spoczynku tego nie należało żadną miarą mącić. Biedaczka potrzebowała koniecznie wytchnąć po podnieceniu dwu godzin ostatnich. Zasunąłem tedy troskliwie firankę, by jej słońce nie świeciło w oczy, potem zaś, od­wrócony, próbowałem zapomnieć o tym widoku przy pomocy romansu. Ale chociaż był bardzo francuski i pieprzny, nie zdołał mnie zająć, tak, że oczy moje bezwiednie kierowały się na śpiącą kobietę, którą wiozłem mężowi, dawnemu koledze memu. Nie, nie należało my­śleć o jej powabach. Próbowałem usunąć ją z wyobraźni, nie patrząc, a natomiast jąłem myśleć o własnej żonie, zostawionej daleko, w Paryżu. Atoli oczy wracały same.
Po chwili, nieświadomym gestem zmieniła pozycję na bardziej uroczą jeszcze. Piękność jej wydała się teraz bardziej marzycielską i oszałamiającą niż przedtem, to też nie panując już nad sobą, wycisnął weteran z zapałem młodzieńca pocałunek na białem czole, a dama zerwała się.
— Cóżby na to powiedział Dick Gaines? — wykrzyknąłem ze śmiechem.
— Żeś pan zasłużył na to! — odrzekła, wtórując mi. — Zasłużyłeś pan, opiekując się tak doskonale żoną jego. Naprawdę, pokochałam pana jak... brata rodzonego!
Gdy atoli oczy nasze spotkały się, obróciła głowę z uroczem zakłopotaniem.
W tej chwili zapukał pułkownik rosyjski.
— Państwo tak weseli — rzekł, wchodząc, gdyż śmiech nasz doleciał do jego przedziału — proszę gorąco pozwolić mi wziąć w tem udział.
To rzekłszy, jął znowu nadskakiwać pani Gaines w ten sposób, że krew we mnie zawrzała.
Pomyślałem w przystępie cnotliwego oburzenia, że w imię przyjaźni winienem ochronić żonę przyjaciela przed starczemi umizgami rosyjskiego Don Juana. Pogarda, jaką żywi w takich razach zakochany czterdziestopięcio­letni „młodzieniec“ dla sześćdziesięcioletniego, zalotnego „starca“ jest wprost straszna.
W celu spędzenia z pola współzawodnika, zacząłem kokietować z całej siły panią Gaines, oddając jej bezlik przysług z zapałem, niemężowskim iście. Uparłszy się, że maleńkie jej nóżki są zimne, owinąłem je w mój pled po­dróżny. Także, twierdząc, że nie siedzi wygodnie, podsunąłem poduszki z czułością zaślubionego przed dziesięciu minutami, a za każdym razem wykrzykiwałem:
— Coby na to powiedział Dick Gaines!
Ku wielkiemu zdumieniu rosyjskiego pułkownika wybuchała zawsze rozgłośnym śmiechem.
Ponieważ i on był bardzo rozbawiony, przeto spędziliśmy ze sobą czas wesoło, aż do chwili ukazania się w dali świateł Kowna. Niebawem pociąg zajechał, a Rosjanin wykrzyknął:
— Muszę się z państwem rozstać, ale dość czasu na przekąskę. Musimy się razem napić herbaty! Nie przyjmuję odmowy, drogi pułkowniku Lenox. Wraz z małżonką jesteś pan dziś gościem moim.
— Z przyjemnością! — odparła piękna pani, opierając się zlekka na jego ramieniu, ja zaś, idąc za nimi, zauważyłem, że urocza pani Gaines budzi ogólny podziw. Miała w sobie czar, po­ciągający oczy każdego, a gdyśmy weszli do pełnej, jasno oświetlonej jadalni, większość jęła spoglądać z uwielbieniem na moją żonę, a zazdrością na mnie, jej męża.
Za chwilę królowała moja pograniczna bohaterka przy wspaniale zastawionym stole. Jedzenie było wyborne, a gospodarz nasz przypijał po kolacji do pięknej pani raz po raz Cliquot o żółtym laku, jaki w Rosji jest zawsze do dyspozycji, mówiąc, że zniesie „dowidzenia“, atoli nie zniósłby pożegnania na stałe.
Stanąłem wobec dylematu, co zrobić. Nie chcąc popełnić niegrzeczności, nie mogłem mu taić mego petersburskiego adresu, atoli na wypadek, gdy przyjdzie, nie zastając osoby, która go przyciągnęła, jakże sobie wytłumaczy zniknięcie mej rzekomej żony, niezrównanej pani Gaines.
Szybka decyzja Heleny przyszła mi z pomocą. Spojrzała niewinnie, z uśmiechem w twarz Petrofa, wyrażającą pytanie, i rzekła:
— Będziemy bardzo radzi, jeśli nas pan odwiedzi w „Hotel de l’Europe“. Proszę tylko nie zapomnieć nazwiska naszego: Pułkownik Artur Lenox z małżonką... zapisz pan w portfelu, inaczej zapomnisz napewno za moment.
Oczy Tatara odpowiedziały aż nadto wyraźnie, że będzie o niej pamiętał zawsze.
— Zapomnieć pani... — westchnął, wstając — to rzecz niemożliwa zgoła! Nie zna pani jeszcze rosyjskiego serca!
— Ja mam nie znać rosyjskiego serca? — wykrzyknęła, a w oczach jej zamigotał gniew, którego sobie wytłumaczyć nie mogłem.
Bardziej jeszcze atoli zdziwiłem się, gdy stłumiwszy spiesznie ten wybuch, szepnęła naiwnie dziecięcym tonem:
— Pan mnie w Petersburgu zapozna z sercem rosyjskiem, nieprawdaż? Mam nadzieję odwzajemnić wówczas gościnność pańską.
— Bardzo rychło złożę uszanowanie swoje! — oświadczył, zarzucając na ramię kosztowne futro, biorąc w rękę szablę i całując z uroczystym wdziękiem rękę cudnej kobiety.
W tej chwili dano sygnał odjazdu. Podałem Helenie ramię, a Petrof odprowadził nas do pociągu, brzęcząc ostrogami i powłócząc szablą. Po szybkiem pożegnaniu zaczęliśmy się już posuwać, a rozkochany Moskal rzucił jeszcze za nami:
— Nie zapomnę napewno o „Hôtel de l'Europe“.
— Jakto, piękna moja uwodzicielko? — spytałem ze śmiechem. — Czemuż „Hôtel de l'Europe“, skoro ja zamieszkam u krewnego, Konstantyna Weleckiego, przy bulwarze Angielskim nr. 5!
To rzekłszy, uszczypnąłem ją w ramię, rozradowany wielce, żem się pozbył nakoniec starego pułkownika i że jesteśmy sami.
— Czy pan jest spokrewniony ze znakomitą rodziną Weleckich? — spytała w zadumie, nie zwróciwszy jakoś uwagi na uszczypnięcie.
— Tak jest, przez małżeństwo.
— To się może przydać... — rzuciła pani Gaines gwałtownie, ale urwawszy nagle, wykrzyknęła: — Jakże dobrze, że pozbyliśmy się nareszcie starego, wstrętnego Moskala i jesteśmy sami!
Powiedziała to z takiem zadowoleniem, że pobłogosławiłem chwilę naszego spotkania, szepcząc:
— Czyż to nie szczęście, że Dick pojechał przodem i zostawił panią bez paszportu.
— Pst! Przychodzi konduktor zapalić światło! — odrzekła, kładąc palec na ustach, poczem jęliśmy w milczeniu wyglądać oknem, aż do chwili, gdy funkcjonarjusz zrobił swoje.
Jechaliśmy teraz całym pędem i w ciągu paru godzin mieliśmy stanąć w Wilnie, gdzie nas oczekiwał Dick. Żałowałem niemal, że Dick nie znajduje się w Petersburgu, bowiem w łagodnem świetle lampy towarzyszka moja była jeszcze piękniejszą. Z innych przedziałów dolatała głośna paplanina i śmiech, ja natomiast umilkłem ponuro. Ale niebawem rzekła Helena, zwracając się do mnie:
— Od chwili poznania powzięłam dla pana wielką sympatję, mój dobry opiekunie. Opowiedz mi pan o sobie i rodzinie swojej, gdyż powtórzę to Dickowi, który będzie bardzo zainteresowany.
— Ba... — odrzekłem — nierównie bardziej interesującą byłaby historja pani!
— Możliwe! — powiedziała z lekkiem wes­tchnieniem — ale naprzód pańska, a potem moja. Mamy dość czasu... proszę, zaczynaj pan!
Powiedziała to z dąsem rozpieszczonego dziecka, wobec czego jąłem opowiadać pokrótce me dzieje od chwili rozłączenia się z Dickiem. Helena przejawiała wielkie zainteresowanie memi sprawami rodzinnemi, to też wyjaśniłem, jakie mnie łączą stosunki z rodziną Weleckich, a na poważne zapytania zdradziłem niejeden szczegół życia domowego. Był to może ze względu na obowiązki wobec przyjaciela naj­lepszy sposób spędzenia czasu. To też mijał szybko.
— A teraz — rzekłem, skończywszy tajną historję Lenoxów — proszę o kronikę rodu Gainesów.
Ku wielkiemu zdumieniu memu oświadczyła, że właściwie wie bardzo mało.
— Jesteśmy wraz z Dickiem tak długo już w Europie... — mruknęła.
— Musi pani jednak przecież wiedzieć coś o siostrze jego Mamie?
— Ach tak... Mamie... odparła. — Od nie wiem ilu już lat jest zamężna i żyje w Meksyku.
— Jakże się nazywa mąż jej? — pytałem dalej.
— Smith, o ile wiem! — rzuciła szybko. — Nie możesz pan sobie wyobrazić, jak często mówi Dick o panu! — wykrzyknęła, odskakując od tematu rozmowy. — Drogi mój, stary Artur... — powiada zawsze, gładząc przytem swój czarny wąs.
— Czarny wąs? — wybąknąłem. — Wszakże był blondynem!
— No tak... — rzekła zaskoczona, dodając spiesznie — ale w czasach ostatnich posiwiał i czerni włosy! — Za moment powiedziała z uśmiechem: — Pańskie włosy są jeszcze ciemne i niema potrzeby naśladować Dicka. Masz pan prześliczne włosy!
Rzekłszy to, pogładziła mnie po głowie, niby swawolne dziecko.
To niewinne pochlebstwo oczarowało mnie w zupełności.
— O jakże szczęśliwym jest Dick, że panią posiada! Jakże zwałaś się pani, zanim mu zamieniłaś ziemię w niebiosy?
— Z tego przesadnego wyrażenia wnioskuję, że chcesz pan powiedzieć... zanim go poślubiłam...? — spytała, wybuchając głośnym śmiechem.
— Tak jest... jakie jest jej panieńskie nazwisko?
— Oto jesteśmy już w Wilnie! — powiedziała, patrząc na światła tego miasta, wyłaniające się z ciemności. — Dick będzie tu za chwilę.
— Ale imię panieńskie! — nalegałem, ogarnięty jakimś romantycznym nastrojem. — Radbym wyobrażać sobie panią jako panienkę.
Siedzieliśmy bardzo blisko siebie, szepcząc, a każdy jej oddech przyspieszał bicie serca mego.
— Nie puszczę pani, zanim się nie dowiem! — oświadczyłem w chwili, gdy konduktor otworzył drzwi, wołając:
— Wilno! Dwie godziny postoju!
— Dick może nas zobaczyć — szepnęła, gdyż otoczyłem ramieniem jej czarowną kibić. — Proszę mnie puścić! Muszę niezwłocznie iść do restauracji... mógłby się niepokoić... Mógłby odejść, a ja nie wiedziałabym niczego... wówczas przepadnę bez ratunku!
— Kto mógłby odejść? — spytałem zatroskany, gdyż w głosie jej wibrował przestrach.
— Oczywiście Dick... Muszę iść!
— Nazwisko panieńskie!
— Vanderbilt-Astor! — krzyknęła, wyskakując z wagonu, ja zaś zdziwiony wielce połączeniem tych dwu najbardziej znanych nazwisk amerykańskich, poskładawszy drobiazgi, udałem się za nią.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Richard Henry Savage i tłumacza: Franciszek Mirandola.