Nasi okupanci/Czyny nierządne i niektóre inne
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nasi okupanci |
Wydawca | Bibljoteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | Drukarnia T-wa Polskiej Macierzy Szkolnej |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
NIEZNAJOMOŚĆ prawa nie chroni — jak wiadomo — człowieka od kary; z czego wynika, że każdy obywatel powinien znać kodeks karny jak pacierz. Jest to zresztą bardzo zajmująca lektura. Podobnie jak nasz byt jest wzorzystym dywanem dzierganym z czasu i przestrzeni, tak kodeks karny jest niby misterny deseń spleciony z tych znowuż dwóch elementów: czas i kryminał. Pięć lat więzienia, dziesięć lat więzienia, dwa lata aresztu — napozór monotonne to, a jednak jakże urozmaicone! Dlatego z najżywszem zainteresowaniem wziąłem do rąk projekt nowego kodeksu karnego, który po trzeciem (ostatniem) czytaniu wyszedł z rąk komisji kodyfikacyjnej i czeka zatwierdzenia przez ciało ustawodawcze.
Przeczytałem z uwagą ten projekt i wyznaję, że naogół jestem nim zbudowany, jako wyrazem niezaprzeczonych dążeń do poprawy i postępu. Dodać należy, że komisja kodyfikacyjna miała zadanie o tyle utrudnione, że nikt u nas od niej przeważnie niczego nie żąda, o nic nie walczy; tak że ona sama, z własnej inicjatywy, musi niejako wyprzedzać apatyczne i nienawykłe do stanowienia o sobie społeczeństwo. To, o co gdzieindziej wojują dziesiątki lat, my przyjmujemy niby w formie darowizny.
Oczywiście, w większości punktów, projekt — mimo iż przeważnie złagodzony co do wymiaru kary — nie odbiega zbytnio od postanowień i sankcyj jakie znajdują się we wszystkich kodeksach świata, starszych i nowszych. Nigdzie człowieka np. za sfałszowanie weksla nie pochwalą, ale wszędzie zganią. Ale jest pewna ilość spraw, — przeważnie obyczajowych — w których wyraża się przemiana pojęć. Są rzeczy, które w obowiązujących do dziś ustawach były występkiem lub zbrodnią, a które znikły w nowym projekcie; są natomiast inne, do dziś bezkarne, które jutro staną się przestępstwem. Zmiany te wynikły z ewolucji pojęć i nawzajem na przeobrażenie pojęć będą oddziaływały. Dawne kodeksy np. tropiły zaciekle niewinnych pedarastów, a nie zamącały spokoju człowiekowi, który zaraził młodą kobietę wenerycznie, wpędził ją w ciążę i zostawił na bruku; nowy kodeks postępuje wręcz odwrotnie.
Znamienne jest, że najwięcej nowości wnosi projekt kodeksu karnego w sferę spraw płciowych. Reforma seksualna wciska się dziś wszędzie jako konieczność. Ale jakaś nemezis ciąży nad temi sprawami, skoro się znajdą na biurku prawnika; o ile, z jednej strony, twórcy kodeksu zdobyli się na pociągnięcia bardzo śmiałe i rozumne, o tyle, z drugiej, w jakiejś pasji reglamentowania życia zabrnęli w postanowienia, które byłyby zabawne, gdyby nie mogły się stać groźne.
Przebiegnijmy pośpiesznie najbardziej interesujące punkty nowego kodeksu. Zacznijmy od rzeczy głównej, — dosłownie głównej: — od kary śmierci. Będzie czy nie będzie: kto się u nas troszczył o to? Chodziły wieści, że ma być zupełnie zniesiona; w drugiem czytaniu projektu nie było jej; w trzeciem widzimy, że się zjawiła znowu... Coprawda, w formie tak złagodzonej, że prawie jej niema. Przedewszystkiem, niema zbrodni, dla której kara śmierci byłaby jedyną karą; niema wypadku, w którym werdykt przysięgłych powodowałby automatycznie karę śmierci, tem bardziej więc nie może być już mowy o podobnych wyrokach, jak świeżo w Małopolsce, gdzie kilkakrotnie skazano na powieszenie bezdomną matkę za zabicie swego niemowlęcia. § 2 art. 223 orzeka tylko, że »kto zabija z niskich pobudek, podstępnie lub w sposób okrutny, ulega karze więzienia na czas nie krótszy od lat 10, lub dożywotnio, lub karze śmierci«.
W praktyce, można wnosić, równać się to będzie zniesieniu kary śmierci; czemuż tedy raczej nie postawiono śmiało sprawy i nie usunięto kary śmierci wogóle?
Widzimy ważne zmiany w postępowaniu z nieletnimi; postanowienia co do zakładów wychowawczych i zakładów poprawczych, narazie czysto teoretyczne, bo funkcje obu spełniał do dziś okropny Studzieniec. Niema tych zakładów, jak również niema i zakładów — o których mówi kodeks — dla »niepoprawnych o upośledzonej odpowiedzialności«. Ale przynajmniej daje nowy kodeks dyrektywę na przyszłość w tej mierze.
Nową zdobyczą jest § 1 art. 111, nie istniejący dotąd w żadnym z kodeksów świata, a głoszący, że »ulega karze więzienia do lat 5, kto publicznie nawołuje do wojny zaczepnej«; zneutralizowany coprawda klauzulą, że »ściganie następuje tylko wtedy, gdy czyn określony w § 1 uznany jest za karalny przez państwo, przeciw któremu nawoływanie jest skierowane«.
Z mimowolnym uśmiechem przebiegamy liczne paragrafy »o przestępstwach przeciwko zrzeszeniom prawa publicznego.«.
Z uśmiechem przeglądamy również następny rozdział »o przestępstwach przeciw głosowaniu«:
Czemu ten uśmiech? Doprawdy, sam nie wiem. Ale przejdźmy do rzeczy poważnych.
Bardzo piękny ten nowy paragraf; ochrona kobiety i dziecka zaszczyt przynosząca uczuciom prawodawcy. Miejmy nadzieję, że sędzia, wykonywając ten paragraf, znajdzie zarazem środki, aby się on nie stał narzędziem szantażu i spekulacji.
Tu pozwolę sobie na maleńką dygresję.
W kodeksie austrjackim istniało, jak wiadomo, dochodzenie ojcostwa, przyczem sędzia musiał uznać ojcem dziecka tego, kogo kobieta podała, o ile ów miał z nią sprawę w okresie od 10 do 6 miesięcy przed rozwiązaniem. Ponieważ skarżącym był opiekun dziecka, a matka była świadkiem przesłuchiwanym pod przysięgą, zatem w praktyce kobieta wybierała sobie poprostu ojca dla dziecka. W Galicji, zabiedzone i zahukane kobiety nie umiały korzystać z tego prawa, może nie wiedziały o niem; ale w Wiedniu dziewczątka znały kodeks nawylot i były prawdziwym postrachem amatorów miłości. Zwłaszcza kolonja polska, złożona z niezamożnych a zmuszonych »trzymać fason« urzędników ministerjalnych, drżała przed niemi: winien czy niewinien, skoro się zbliżył do kobiety, jak grom spadały wyroki o alimenta, nadwerężając poważnie pensyjki urzędnicze. Ludzie dochodzili w tym lęku do neurastenji. Do czego mógł przywieść taki święty strach przed ojcostwem, świadczy następująca autentyczna historja pewnego wiedeńskiego radcy ministerjalnego, Polaka. Postępował stale, z całą urzędową systematycznością, tak: przy stosunku z kobietą używał prezerwatywy, którą następnie poddawał, w jej oczach, »próbie wodnej«; chował ją do koperty, pieczętował kopertę, opatrywał datą, kazał partnerce własnoręcznie kopertę podpisać i chował ją do archiwum jako kontrdowód negatywny.
Przepraszam za tę dygresję, ale wydawała mi się interesującym dokumentem do dziejów naszej emigracji.
Ze wzruszeniem zaglądam do rozdziału XXXII Nierząd:
Tutaj dwie uwagi. Jedna językoznawcza. »Czyn nierządny«... Czemu pp. prawodawcy mówią do nas w ten sposób? Jeżeli tym stylem przemawiał św. Paweł, to już taki był jego charakter; ale dlaczego pp. Mogilnicki, Makowski i Rappaport mają do nas mówić w ten sposób? Coby powiedzieli, gdybym ja, jako recenzent, tym stylem pisał sprawozdania z utworów teatralnych, które wszak bywają jednem pasmem »czynów nierządnych«? Dlaczego tem hańbiącem mianem piętnować zgóry to co może być poezją, czarem, szczęściem? Skąd ten język anachoretów? Karzcie nas gdy zawinimy, ale mówcie do nas po ludzku.
To co do formy, a teraz co do treści. Co to znaczy »bez jej wyraźnego zezwolenia«? Czy pp. prawodawcy widzieli kobietę (poza biedną prostytutką), któraby dała kiedy »wyraźne zezwolenie«? Czy sama natura nie wprowadziła, nawet u zwierząt, w grę miłosną wzbraniania się samiczki, jako środka mającego doprowadzić akt płciowy do pożądanej temperatury? Gdyby pp. prawodawcy — o ile nie mają osobistych doświadczeń w tej mierze — czytali bodaj Uwiedzioną Boya, albo pierwszą pieśń Don Juana Byrona (»I szepcąc nie pozwolę, pozwoliła«), nie popełniliby tej omyłki.
A »zezwolenie dorozumiane«? Jak, przez kogo? Kto to ma oceniać? Pan sędzia? Trzebaby przed nim chyba odegrać całą scenę! Faktem jest, że tego rodzaju paragraf służyć może jedynie do nadużyć, lub do ośmieszania powagi sądu. Wystarcza tu zupełnie § 1 art. 202: »Kto przemocą i groźbą albo podstępem doprowadza inną osobę« i t. d. — za co mu kropią pp. prawodawcy 10 lat więzienia. Niech i tak będzie; gwałt, to jest rzecz brzydka, »podstęp« już bardziej wątpliwa; ale owe »czyny nierządne bez wyraźnego lub dorozumianego zezwolenia« — to jest farsa.
A teraz słuchajcie, słuchajcie.
Art. 201: »Kto dopuszcza się czynu nierządnego względem nieletniego poniżej lat 17, ulega karze więzienia do lat 5«.
17 lat! Dotychczasowe kodeksy oznaczały tę granicę wieku przeważnie na lat 14; i oto nasi kodyfikatorzy, jednem pociągnięciem pióra, postanowili poprawić naturę, ustawy, a nawet i kościół, boć, wedle prawa kanonicznego, kobieta siedemnastoletnia może już dawno być mężatką i wdową. Jak wam się podoba ta zaimprowizowana przez naszych prawodawców nowa karna granica dojrzałości płciowej? 5 lat więzienia; bagatela: akurat tyle, co za nawoływanie do wojny zaczepnej, za przekupstwo urzędnika, bigamję, zabójstwo... To się nazywa sztucznie robić zbrodniarzy, bo nie ulega wątpliwości, że wystarczy przejść się w noc letnią po naszej wsi, aby zebrać lekką ręką z 1.000 lat więzienia. W tym wieku chłopiec może być jak dąb, dziewczyna jak łania. Doprawdy pasja pp. prawodawców mieszania się do tych rzeczy trąci niezdrową erotomanją; chcą koniecznie mieć w tem jakiś udział, otrzeć się o tę młodą miłość bodaj za pośrednictwem kraty więziennej. Przyczem chłopiec i dziewczyna nie mają metryki wypisanej na twarzy; znowuż pole do nadużyć.
Zważmy jeszcze ten paragraf na tle ogólnej łagodności nowego projektu: parobczak, za pomacanie szesnastolatki, za jej zgodą; biedna wdowa za przytulenie chłopaka któremu wąs się sypie; — 5 lat więzienia; kasjer, za kradzież bodaj miljona, najwyżej 2 lata; gdzież proporcja?
Razi kogo pewnie, że używam tak gminnych wyrażeń. Robię to umyślnie. Zdaje mi się, że w owym strasznym żargonie prawniczym zatraca się poczucie proporcji życia. Powiedzcie sędziemu lub prokuratorowi: »czyny nierządne«, zaraz zmarszczy brew i zadzwoni w kajdanki; powiedzcie mu: »pomacać«, uśmiechnie się życzliwie. A wszak to są synonimy.
Podobno sami pp. kodyfikatorzy spostrzegli się, że strzelili bąka, i ta granica wieku ma być zmodyfikowana. Jeden z członków komisji kodyfikacyjnej dał na to słowo honoru pewnemu prokuratorowi Sądu Najwyższego. (Autentyczne!)
Od tego wrogiego życiu paragrafu odbija godny uznania liberalizm w stosunku do homoseksualizmu, który znikł zupełnie z projektu kodeksu karnego. Nie znaczy to (mam nadzieję), aby pp. prawodawcy to zboczenie pochwalali; ale uznali, bardzo rozsądnie i zgodnie z duchem całej nowoczesnej nauki, że paragraf tutaj nic nie wskóra, a raczej, przeciwnie, mnoży tylko homoseksualistów, wytwarzając atmosferę sprzyjającą szantażowi i spekulacji fałszywych homoerotów.
Również uznano za niegodne powagi sądów zaprzątać je rzadkiemi wypadkami sodomji; zagrożone kózki i owieczki przekazano towarzystwom ochrony zwierząt.
Martwy paragraf o cudzołóstwie, które jeszcze w pierwszem czytaniu kodeksu miało być karane aresztem lub grzywną (!), w trzeciem czytaniu również znikł z kodeksu karnego.
Mam wątpliwości co do sformułowania art 211:
Przechodzimy teraz do niezmiernie ważnego paragrafu o spędzaniu płodu. Art. 231 stawia nasz kodeks w rzędzie najświatlejszych i najbardziej ludzkich. Po określeniu przestępstw o spędzeniu płodu i sankcyj karnych w tej mierze, art. 231[1] orzeka:
W pierwszem czytaniu nie było tej klauzuli zupełnie; w drugiem była, ale w mniej pełnej formie; tutaj nareszcie rozwiązuje ona ręce lekarzom i kładzie w przyszłości kres przemysłowi pokątnych »poroniarek«, ratując życie i zdrowie setkom tysięcy kobiet.
Nowy jest § 1 art. 242:
Jak to będzie wyglądało w praktyce?
Naruszenie czci karze art. 252 aresztem do lat 2 lub grzywną, ogólne zaś postanowienia o grzywnach określają je — wedle uznania sędziego — do 100,000 zł. w złocie. Ponieważ kodeks podciąga równocześnie ewentualny pojedynek pod zwykłe zabójstwo, może sprawa obrony czci wejdzie szczęśliwie w jaką nową fazę, dotąd bowiem zawieszona jest, w razie pojedynku, między błazeństwem a morderstwem, lub też zdana na jałową mitręgę »sądów honorowych«.
Jak wspomniałem, uderzająco oszczędny jest nowy kodeks co do przestępstw wobec mienia. Najcięższe »przywłaszczenie powierzonego mienia« karane jest dwoma latami więzienia. Bardzo ludzki jest artykuł orzekający, iż sąd może »stosować nadzwyczajne złagodzenie kary lub jej nie wymierzać, jeżeli sprawca zabrał przedmiot małej wartości celem niezwłocznego spożycia«. Nie znaczy to oczywiście, aby każdy z was miał prawo łasować kanapki z łososiem w firmie braci Hirschfeld.
Słowem, studjując ten projekt, w sumie trzeba uznać, że prawodawcy nasi robili co mogli, aby się wyzwolić z tradycyj zbytecznego okrucieństwa cechującego dawne kodeksy; aby utrzymać porządek społeczny kosztem mniejszej sumy cierpienia ludzkiego. Nie ulega kwestji, że w wielu punktach nasz nowy projekt kodeksu karnego będzie przyświecał innym, dotychczas obowiązującym w Europie, rozumem i ludzkością.
Ale zarazem podczas tej lektury nawiedza nas jedna wątpliwość. Kiedy czytamy ten długi szereg artykułów i paragrafów, chcielibyśmy mieć pewność, — a niestety, nie mamy jej, — że kara istotnie ogranicza się do tego co wymierzyło prawo, że władze więzienne nie obciążają jej sposobami »domowemi«, które umykają się publicznej kontroli. Cóż znaczyłoby wobec tego to staranne dawkowanie kar! Nigdzie w tym kodeksie karnym nie czytamy o smutnych praktykach, o których tak często słyszymy w wieściach przedostających się z za murów więziennych... Czemu od ducha ludzkości naszych prawodawców często tak odbiega duch okrucieństwa tych, którym powierza się wykonanie kary? Dowiadujemy się, że jeden z członków komisji kodyfikacyjnej opracowuje właśnie kodeks wykonawczy, zapewniający najściślejszy wgląd w sposób wykonywanie kary, w psychikę odsiadującego karę i dopuszczający daleko idących skróceń jej trwania. Byłby to ważny krok naprzód, znów jedno z posunięć wyprzedzających dzisiejsze kodeksy karne Europy. Tylko znów chodziłoby o to, jak ten kodeks wykonawczy będzie... wykonywany!
To jedno. A drugie, to że, wedle dzisiejszych pojęć, karanie zbrodni jest tylko jedną i to najmniej chlubną funkcją porządku społecznego. Zapobieganie występkom, to piękniejsze i — w gruncie — praktyczniejsze działanie. Kiedy społeczeństwo znajdzie się wobec przestępcy, jakże często musi w duchu uznać, że nie spełniło wobec tego człowieka swoich obowiązków, nie troszczyło się o niego od dziecka, nie dało mu oświaty, nie dało mu pracy, nie umiało go wychować. A kiedy przestępca dostanie się do więzieniu, cóż się czyni, aby, opuściwszy je, nie musiał do niego wracać? Miałem niedawno sposobność czytać w rękopisie pamiętnik więźnia, który rozpoczął swoje życie więzienne młodym chłopcem, i przez kilkanaście lat, z małemi przerwami, wciąż w wiezieniu przebywał, mimo że za każdym razem miał szczere postanowienie odmiany. Ale co taki ma począć? Wychodzi z za kraty bez środków do życia; pracy i pomocy na poczekaniu nie znajdzie; jedyni ludzie, których zna i od których może spodziewać się czegoś, to jego kompani-złodzieje; wraca więc do ich towarzystwa i po krótkim czasie dostaje się z powrotem do więzienia. Jest dla społeczeństwa rzeczą jeżeli już nie ludzkości to prostego wyrachowania, aby każdy, kto tego pragnie, miał możność powrotu na uczciwą drogę. Praca wychowawcza nad nieletnimi przestępcami, opieka nad zwolnionymi więźniami po odsiedzeniu kary, powinny być »rozbudowane« jak najszerzej.
Narazie, zapewne, to są marzenia. Ale do takich marzeń dziwnie nastraja monotonna melodja kodeksu karnego z jego powtarzającym się refrenem: 3 lata więzienia, 5 lat więzienia, 10 lat więzienia...