Naszyjnik królowej (1928)/Tom I/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Naszyjnik królowej
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Collier de la reine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PROLOG
OKRUTNE OPOWIEŚCI
I.
STARY PAN I STARY SŁUGA

Na początku kwietnia 1774 roku, o godzinie trzeciej po południu, stary marszałek Richelieu, dawny nasz znajomy, ukończył trudne dzieło czernienia brwi wonną farbą: odsunął ręką lustro, przytrzymywane przez lokaja, następcę wiernego Raffa, i, potrząsając głową, ruchem sobie tylko właściwym, rzekł:
— No dosyć, dosyć, dobrze już.
Wstał z fotela, strzepnął młodzieńczym gestem biały puder, opadły z peruki na aksamitne niebieskie spodnie, następnie przeszedł się kilka razy po gabinecie, aby wyprostować drżące nogi, i zawołał:
— Niechno tu przyjdzie marszałek dworu!
W pięć minut zaledwie potem stawił się marszałek w ubraniu galowem.
Richelieu zapytał z poważną miną:
— Spodziewam się, mój panie, że obiad dzisiejszy będzie świetny co się zowie?
— Z pewnością, mości książę.
— Doręczono panu listę zaproszonych, wszak prawda?
— Tak jest, mości książę, dziewięć nakryć ma być na stole.
— O której godzinie obiad zostanie podany?
— Mieszczaństwo jada o drugiej, urzędnicy o trzeciej, szlachta o czwartej...
— A ja?
— Książę będzie jadł o piątej.
— Oho! aż o piątej?
— Tak, mości książę, król jada także o piątej.
— Co takiego?
— Na liście, którą miałem zaszczyt otrzymać, znajduje się imię królewskie.
— Mylisz się, mój panie, dzisiejsi zaproszeni to szlachta najzwyczajniejsza.
— Mości książę żartuje ze swego pokornego sługi — a hrabia de Haga[1] znajduje się przecież na liście.
— Nie znam króla tego nazwiska, mój panie.
— Racz mi przebaczyć, mości książę — odrzekł marszałek z niskim ukłonem, — myślałem... przypuszczałem...
— Obowiązkiem twoim jest słuchać, nie zaś myśleć... nie zaś przypuszczać... Powinnością twoją jest wiedzieć to tylko, co ja chcę, abyś wiedział. Żądam, aby obiad podany był o zwykłej godzinie, to jest punkt o czwartej.
Usłyszawszy rozkaz, marszałek dworu zbladł i zachwiał się, jakgdyby wyrok śmierci usłyszał. Po chwili z odwagą rozpaczy powiedział:
— Niech się dzieje wola Boska, ale mości książę będzie jadł o piątej dopiero.
— Mości panie — rzekł Richelieu, podnosząc dumnie głowę — zdaje mi się, iż lat już dwadzieścia pełnisz u mnie obowiązki?
— Dwadzieścia jeden, mości książę — dwa miesiące i dwa tygodnie...
— Otóż ani jednego dnia nie dorzucisz do tej liczby, ani nawet jednej godziny... Rozumiesz? — dodał starzec, przygryzając usta i marszcząc malowane brwi; zaraz od dziś wieczór zacznij sobie szukać innego pana. Nie chcę słyszeć o żadnych w moim domu niepodobięństwach, za stary jestem na te nowe jakieś zwyczaje.
Marszałek dworu skłonił się.
— Mości książę — odrzekł zimno — byłem szafarzem księcia de Soubise a intendentem u księcia kardynała Ludwika de Rohan. U pierwszego z nich obiadował raz na rok nieboszczyk król Francji; u drugiego — cesarz austrjacki raz na miesiąc. Wiem zatem, mości książę, jak się przyjmuje panujących. Lubo Ludwik XV nazywał się u pana de Soubise baronem de Genesse, a cesarz Józef u księcia de Rohan hrabią Pachenstein, były to głowy koronowane. Dziś, mości książę, podejmować masz panującego, ukrytego pod imieniem hrabiego de Haga, otóż oświadczam, że albo w tej chwili ustąpię ze służby, albo też hrabia de Haga będzie przyjmowany jako król.
— Stanowczo ci tego zabraniam! sługo uparty; hrabia de Haga pragnie najściślejszego incognito i to musi być uszanowanem. Znam dobrze waszą głupią próżność, moi panowie z kredensu — nie o honor domu wam chodzi, ale o złoto w nagrodę!
— Czy mości książę na serjo mówi to do mnie? — zapytał marszałek dworu zgryźliwie.
— No, no, tylko nie obrażaj się tak zaraz, mój kochany, cóż u djabła robiłbyś z pieniędzmi? Powtarzam tylko i proszę, niechaj nie będzie wcale mowy o królu.
— Za kogóż to bierze mnie Wasza książęca mość? Ja znam chyba dobrze mój obowiązek? Nikt nie piśnie nawet niczego podobnego.
— Nie spieraj się zatem napróżno i podaj obiad o czwartej.
— Nie, mości książę, nie mogę, bo to, na co oczekuję, na czwartą jeszcze nie przybędzie.
— Cuda jakieś obiecujesz?
— Nie, mości książę, nie myślę wcale o cudach.
— Więc na co czekasz? mówże! ogromnie jestem zaciekawiony.
— Otóż, mości książę, oczekuję na butelkę wina, na jednę tylko butelkę...
— Na jedną butelkę? wytłumacz się jaśniej, mój panie.
— Dowiedziałem się, mości książę, że król szwedzki, chciałem powiedzieć, hrabia de Haga, pije tokaj jedynie...
— Jakto, czyż w piwnicy mojej niema już wcale tokaju? Wypędzę natychmiast szafarza.
— Przeciwnie, mości książę, jest go około sześćdziesięciu butelek.
— Sądzisz zatem, że hrabia de Haga wypije sześćdziesiąt i jedną butelkę przy obiedzie?
— Cierpliwości, mości książę; gdy hrabia de Haga zwiedzał po raz pierwszy Francję, jeszcze jako następca tronu, był na obiedzie u nieboszczyka króla, który otrzymał w darze od cesarza Austrji dwanaście butelek tokaju pierwszego zbioru, a wiadomo, iż tokaj taki idzie wszystek do piwnic cesarskich i że panujący piją to wino o tyle tylko, o ile cesarz łaskawie go udzielić raczy...
— Wiem o tem.
— Otóż, mości książę, z tych dwunastu butelek, o jakich wspominałem, zostało dwie zaledwie.
— Ho! ho!...
— Jedna w piwnicach króla Ludwika XV...
— A druga?
— Otóż to! mości książę — odpowiedział marszałek dworu z uśmiechem, czując, iż po długiej walce nadeszła chwila zwycięstwa — ta druga została wykradziona.
— Przez kogo?
— Przez jednego z moich przyjaciół, szafarza nieboszczyka króla.
— A on tobie ją ofiarował?...
— Nieinaczej, mości książę — odrzekł z dumą marszałek domu.
— I cóżeś z nią zrobił?
— Schowałem jak najstaranniej w piwnicach mego pana.
— A któż był w owym czasie twoim panem?...
— Książę Ludwik de Rohan, kardynał.
— Boże, to aż w Strasburgu?
— W Saverne, mości książę.
— I posłałeś aż tam po to wino? — zawołał książę.
— Tak, książę — odparł marszałek dworu z wyrzutem.
Richelieu uchwycił rękę starego sługi, i ściskając ją serdecznie, zawołał:
— Przebacz mi, przebacz, mój kochany, jesteś ideałem marszałków dworu!
— A chciał książę mnie wypędzić! — odpowiedział sługa, wzruszając głową i ramionami.
— Nigdy! mój kochany, nigdy. Kiedyż powróci ten upragniony kurjer?
— Raczy książę osądzić sam, czy traciłem czas napróżno: którego dnia książę zadysponował obiad?
— Zdaje mi się, że onegdaj.
— Kurjer potrzebuje dwudziestu czterech godzin, aby dojechać do Saverne, i tyleż, aby stamtąd powrócić.
— A więc zostawało ci jeszcze dwadzieścia cztery godziny, człowieku niezrównany, cóżeś uczynił z niemi?
— Niestety! mości książę, straciłem je napróżno, pomyślałem o winie dopiero nazajutrz po otrzymaniu listy zaproszonych. Obliczywszy dobrze, godzina zwłoki, której żądam, koniecznie mi jest potrzebna.
— Jakto! więc nie masz jeszcze wina?
— Nie mam, mości książę.
— Boże wielki! a jeżeli kolega twój tak jest oddany księciu de Rohan, jak ty mnie, mój kochany?
— To cóż z tego, mości książę?
— Odmówi ci, jakbyś i ty uczynił zapewne?
— Ja, mości książę?
— Tak; przypuszczam, że nie wydałbyś z piwnicy podobnej butelki?
— Przepraszam pokornie księcia pana, ale, gdyby kolega mój udał się do mnie w okoliczności podobnej, najlepsze wino z naszej piwnicy posłałbym mu natychmiast.
— Tak? — rzekł książę, skrzywiwszy się okrutnie.
— A tak, mości książę, ręka rękę myje, to wiadomo.
— Nie mówmy już więc o tem; powiedz mi raczej, o której godzinie kurjer powróci?
— Punkt o czwartej.
— Można zatem podać obiad o czwartej — odparł książę, uparty, jak muł kastylski.
— Potrzeba całej godziny, aby się wino ustało, a i to tylko dzięki tajemnicy, jaką posiadam, inaczej, trzy dni zaledwieby wystarczyło.
Pobity i na tym punkcie, książę Richelieu chciał pożegnać starego sługę.
— Muszę dodać — nadmienił tenże — że zaproszeni, wiedząc, iż będą mieli zaszczyt obiadować z hrabią de Haga, przybędą dopiero o wpół do piątej.
— A! to znowu coś nowego!
— Tak będzie z pewnością: wszak zaproszeni są: pan de Launay, pani hrabina Dubarry, pan de la Pérouse, pan de Favras, pan de Condorut, pan de Cagliostro i baron de Taverney?
— Cóż z tego?
— Zacznijmy tedy po kolei: pan de Launay przybywa z Bastylji; droga z Paryża, lodem pokryta, zabierze mu trzy godziny czasu.
— Tak, ale jak wyjedzie zaraz po obiedzie więźniów, to jest w południe...
— Wybacz mi, mości książę, lecz od tego czasu, gdyś był zamknięty w Bastylji, zmieniono godzinę obiadową — więźniowie jedzą teraz o pierwszej.
— Dziękuję za objaśnienie. Cóż dalej?
— Pani Dubarry z Luciennes, ma drogę śliską i stromą.
— O! to jej nie przeszkodzi stawić się akuratnie. Odkąd jest faworytą księcia tylko, rolę królowej gra jedynie z baronami. Żądałem, aby obiad był wcześniej, ze względu na pana de la Pérouse, który dziś wieczór wyjeżdża.
— Pan de la Pérouse jest obecnie u króla, rozprawia z nim o geografji, kosmografji i t. p. Król nie tak prędko uwolni pana de la Pérouse.
— To jest bardzo możliwe.
— To najpewniejsze, mości książę; to samo będzie z panem de Favras, który znajduje się u księcia Prowancji i traktuje prawdopodobnie o sztuce pana Carona Beaumarchais.
— O „Weselu Figara“?
— Tak, mości książę!
— Nie przypuszczałem, żeś taki wszechstronny człowiek!
— W chwilach wolnych chętnie czytam, mości książę.
— Mamy jeszcze pana de Condorcet, który, jako geometra, będzie chciał być punktualnym.
— Zagłębi się w rachunkach i napewno się spóźni. Co do hrabiego Cagliostro, to ten zagraniczny magnat, od niedawna osiadły w Paryżu i nie znający zwyczajów Wersalu, z pewnością każe czekać na siebie.
— No — rzekł książę — oprócz Taverneya, wymieniłeś już wszystkich, i to w porządku, godnym Homera lub mojego biednego Raffa.
Marszałek dworu skłonił się nisko.
— Gdzie podasz obiad, kochany panie?
— W wielkiej sali jadalnej.
— Ależ ona zimna piekielnie!
— Od trzech dni mam w niej stale po osiemnaście stopni ciepła.
— Wyśmienicie! ale oto godzina bije.
Książę spojrzał na zegar.
— Wpół do piątej już, mój kochany!
— I oto, mości książę, koń wpada w dziedziniec. Jest lokaj!
— O!... gdybym mógł jeszcze ze dwadzieścia lat być w ten sposób obsługiwanym — mówił stary książę, powracając do lustra, podczas gdy marszałek dworu pędził do swego zajęcia.
— Dwadzieścia lat! — podchwycił głos wesoły, który przeszkodził księciu spojrzeć w zwierciadło — dwadzieścia lat! drogi książę, życzę ci ich z całego serca, chociaż ja wtedy będę miała już sześćdziesiąt!
— To ty, hrabino! — zawołał Richelieu — ty najpierwsza? Boże wielki! jakżeś zawsze cudownie piękna i świeża!
Bom okropnie zmarznięta.
— Przejdź, proszę, do buduaru.
— Pragniesz sam na sam, książę?
— Przybywam na trzeciego — odezwał się drżący głos.
— Taverney! — zawołał książę. — Niech go wszyscy djabli porwą, szkaradnie nam przeszkodził — szepnął do ucha hrabinie.
— Błazen! — mruknęła Dubarry, parskając śmiechem.
I wszyscy troje przeszli do buduaru.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.
  1. Wiadomo, że król szwedzki podróżował pod tem nazwiskiem po Francji.