Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział XXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Naszyjnik królowej
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Collier de la reine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXVI
NOC

Tegoż dnia o czwartej po południu zatrzymał się jakiś jeździec na skraju parku.
Jeździec przybył widocznie dla przyjemności, gdyż dał swobodę koniowi, a ten szedł krok w krok za panem zamyślonym jak Hipolit — i pięknym jak Hipolit. Zatrzymał się w miejscu, w którem od trzech dni zatrzymywał się koń pana de Rohan; grunt tu był nierówny, skopany przez kopyta końskie, krzaki gdzieniegdzie połamane, widocznie przez szamotanie się niespokojne rumaka. Jeździec zsiadł z siodła, przybliżył się do muru.
— Oto są ślady wdrapywania się; oto drzwi, niedawno otwierane; zastaję wszystko tak, jak myślałem.
Dw’a tygodnie już upłynęły, jak powrócił pan de Charny, lecz od dwóch tygodni nikt go nie oglądał... Oto drzwi, których użył, aby wejść do Wersalu.
Przy tych słowach jeździec westchnął, a w tem westchnieniu ujawniła się szalona rozpacz.
— Zostawmy szczęście bliźniemu — szepnął, patrząc uważnie na świeże jeszcze ślady na trawniku i na murze.
— A jednakże potrzeba mi dowodu... Za jaką cenę go dostać? Gdzie go szukać?
O, to nader proste! Podczas nocy, wśród krzaków trudno będzie dopatrzeć schowanego człowieka... tej nocy będę ukryty za krzakami.
Jeździec wskoczył na siodło i oddalił się wolnym krokiem.
Charny, posłuszny rozkazom królowej, powrócił do domu i oczekiwał wiadomości.
Nadeszła noc, lecz nic się nie zmieniło.
Wybiło wpół do jedenastej. Nikt się nie zjawił. Widocznie królowa sobie zakpiła, lub przyrzekła w pierwszej chwili to, czego dotrzymać nie mogła.
Charny ze zwykłą u ludzi zakochanych podejrzliwością gniewał się, że był tak łatwowierny.
— Jakże mogłem — zawołał — uwierzyć kłamstwom, jakże mogłem, widziawszy na własne oczy, poświęcić krętactwu pewność, jakże mogłem na chwilę choćby żywić nadzieję!
Szał go ogarniał coraz większy, unosił się i martwił, gdy nagle usłyszał szmer, jakby ktoś garścią piasku rzucił w okno od strony parku.
Skoczył czemprędzej i ujrzał bladą, niespokojną kobietę, stojącą koło grabu i zawiniętą w duży czarny płaszcz.
Krzyknął; w krzyku tym przebijały się radość i żal. Kobietą czekającą nań, kobietą wołającą go, była królowa!
Jednym skokiem znalazł się w parku przy Marji Antoninie.
— A, jesteś pan! To dobrze — rzekła wzruszona monarchini — cóżeś pan robił?
— To ty, pani! Czyż to możliwe? — zawołał uradowany de Charny.
— Tak mnie pan oczekiwał?
— Oczekiwałem od strony ulicy.
— Ależ, poco miałam przyjść tamtędy, kiedy przez park daleko bliżej.
— Nie śmiałem przypuszczać, że pani raczy przybyć — odparł Charny z namiętnym odcieniem wdzięczności w głosie.
— Nie możemy tu zostać — rzekła — zazbyt tu jasno. Masz pan szablę?
— Mam.
— Dobrze! Którędy weszli ludzie, których pan widziałeś?
— Temi drzwiami....
— O której godzinie?
— O północy.
— Należy więc przypuszczać, że i dzisiaj przyjdą; wszak nie wspominałeś pan o tem nikomu?...
— Nikomu.
Królowa udała się w stronę lasku.
— Pojmujesz pan chyba — rzekła po chwili, jakby odgadując myśli pana de Charny — że nie opowiedziałam tej historji panu oberpolicmajstrowi. Od ostatniego mego poskarżenia się powinien był pan de Crosne wymierzyć mi już sprawiedliwość. Jeżeli istota jakaś, korzystająca z mego imienia i z podobieństwa do mnie, nie została ujęta; jeżeli cała ta tajemnicza sprawa nie została jeszcze wyświetlona, to albo z powodu niedołęstwa pana de Crosne, albo też dlatego, że pan de Crosne jest w zmowie z moimi nieprzyjaciółmi. Nie odważonoby się w moim parku odgrywać podłej komedji, gdyby nie liczono na pomoc policji lub conajmniej na cichy jej współudział. Jakże pan o tem sądzi?
— Pozwól, Najjaśniejsza Pani, abym nic nie mówił. Jestem w rozpaczy: nie mam już podejrzeń, lecz nie opuszcza mnie obawa.
— Pan jesteś przynajmniej uczciwym człowiekiem — zawołała królowa — masz pan odwagę w oczy powiedzieć, co myślisz.
— Pani! jedenasta bije; drżę cały.
— Idź, przekonaj się pan, czy niema nikogo — rzekła królowa, chcąc pozbyć się towarzysza.
Charny był posłuszny; obiegł lasek aż do murów.
— Niema nikogo — rzekł, powróciwszy.
— Gdzie odbywała się scena, o której mi pan mówiłeś?
— Najjaśniejsza Pani, w chwili, gdym wracał ze zwiadów w parku, straszna boleść ścisnęła mi serce. Spostrzegłem cię w miejscu, gdzie widywałem trzy noce z rzędu... fałszywą królową Francji.
— Tak, pani, tu pod tym kasztanem!
— Chodźmy więc stąd; skoro trzy razy tu się schodzili, to i dziś tu powrócą.
Charny poszedł za królową; serce biło mu tak głośno, że obawiał się, iż zgłuszy skrzyp otwierających się drzwi.
Królowa milcząca i dumna oczekiwała dowodu dla okazania swej niewinności.
Północ wybiła... Drzwi się nie otwierały.
Zniecierpliwiona królowa tupnęła nóżką.
— Zobaczysz pan, że dziś nie przyjdą... — rzekła — takie nieszczęście tylko mnie może się zdarzyć.
Przy tych słowach spojrzała na Charny‘ego, jakby w oczach jego szukała wyrazu zwycięstwa lub ironji, lecz Charny, w którym znów budziły się podejrzenia, był poważny, bardzo smutny i blady, na twarzy zaś osiadł mu wyraz pogodnej cierpliwości, zwykłej u męczenników i aniołów.
Królowa wzięła go za rękę i poprowadziła pod kasztan, gdzie najpierw się zatrzymali.
— Mówisz pan — rzekła — że to było tutaj?
— Tak jest, Najjaśniejsza Pani.
Królowa była tak słaba, tak zmęczona tem wyczekiwaniem w wilgotnym parku, że oparła się o drzewo, a głowę pochyliła na piersi.
On stał ponury i nieruchomy.
Ona twarz zakryła rękoma, przez co Charny nie spostrzegł łez, płynących z jej oczu po rączkach białych i delikatnych.
Nagle podniosła głowę i rzekła:
— Ma pan słuszność, jestem potępiona i skazana. Chciałam dać dowód, że mnie niesłusznie czerniono; Bóg jednakże tego nie chciał, poddaję się zatem... Zrobiłam, czego nie zrobiłaby żadna kobieta, a tem mniej królowa. O, panie, jakąż władzę ma królowa, skoro nie może zapanować nad własnem sercem! Czem jest królowa, kiedy nie może zasłużyć sobie na szacunek uczciwego człowieka! Pomóż mi pan wstać abym stąd odeszła; nie odmawiaj mi swej ręki...
Charny bez zmysłów padł przed nią na kolana.
— Pani — rzekł, uderzając czołem o ziemię, gdybym nie był nieszczęśliwym, który cię kocha, przebaczyłabyś mi?... Nieprawdaż?
— Pan — zawołała gorzko królowa — pan mnie kochasz, a myślisz, żem pozbawiona czci. Pan, który przecież masz rozum, oskarżasz mnie, żem temu dała kwiat, tamtemu — całusa, innemu mężczyźnie miłość! O, nie kłam pan przynajmniej! Pan mnie nie kochasz!
— Pani, widziałem duet zakochanej królowej, a tuż obok duet kochanka.
Królowa wzięła go za rękę, przyciągnęła do siebie i zawołała:
— Widziałeś... Słyszałeś... To ja byłam... ja... — rzekła głosem przytłumionym. Jeżeli na tem miejscu, pod tymże kasztanem, siedziałam jak teraz siedzę, a tyś przy nogach mych jak tamten, jeżeli trzymam twą rękę, przyciągam cię do mej piersi i rękoma obejmuję, jeżeli mówisz, że ja tak samo pieściłam tamtego, jeżeli utrzymujesz, że mówiłam to samo tamtemu, to ja ci mówię, panie de Charny, że kochałam, kocham i kochać będę tylko jednego na świecie.. a tym jednym ty jesteś!... Czy to wystarczy, aby cię przekonać, że nie można być bezecną, żywiąc w sercu taką miłość?...
Charny jęknął, jakby konał. Oddech królowej upoił go, jej gorąca ręka parzyła go, dotknięcie jej piersi przyprawiło go o szaleństwo.
Królowa powstała wolno, patrząc na Charny‘ego ognistemi oczyma.
— Czy chcesz mego życia? — zapytał nawpół nieprzytomny.
Królowa, patrząc nań, milczała, wreszcie — rzekła:
— Podaj mi rękę i prowadź wszędzie, gdzie oni byli.
Najpierw więc tu... tu dana była róża.
Przy tych słowach Marja Antonina wyjęła z za gorsu różę, ogrzaną na jej piersi i rzekła:
— Weź ją!
— Tu — mówiła dalej królowa — tamta dawała rękę do pocałowania.
— Obie ręce! — zawołał upojony Charny, gdy ręce królowej znalazły się u jego ust.
— Następnie byli w łazienkach Apolina?
Charny był nieprzytomny, nieznane niebo otwierało się przed nim.
— Chodzę tam zwykle tylko we dnie — mówiła prawie wesoło królowa, lecz chodźmy obejrzeć drzwi, któremi uciekał ów kochanek.
Królowa zadowolona, wesoła, oparta na ramieniu najszczęśliwszego pod słońcem mężczyzny, lekkim, i prędkim krokiem przybliżała się do łazienek i do drzwi, przy których widoczne były ślady kopyt końskich.
— O, to tutaj — rzekł Charny.
— Mam wszystkie klucze — rzekła królowa — otwieraj, panie de Charny.
Wyszli i pochylili się, aby ślady zobaczyć.
Płowy promień księżyca oświecił piękną twarz królowej, opartej na ramieniu Charny‘ego, i otaczające ich krzaki.
Kiedy obejrzała wszystko dokładnie, wróciła, pociągając Charny‘ego; kiedy wyszli z sali Apolina biła godzina druga.
— Do widzenia — rzekła — wracaj do siebie... do jutra! Podała mu w milczeniu rękę, poczem znikła poza grabami w kierunku pałacu.
Za drzwiami, pod krzakami rozłożystemi, powstał mężczyzna i znikł w lasku, graniczącym z parkiem.
Mężczyzna ów, oddalając się, zabierał tajemnicę królowej.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.