Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział XXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naszyjnik królowej |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Collier de la reine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Ostatnie trzy noce kardynał przepędził wcale nie tak jak sobie wyobrażał.
Nie otrzymał żadnych wiadomości, nie żywił już nadziei odwiedzin. Kardynałowi zdawało się, że kochanka jego, najpierw kobieta, a potem królowa, zechce przekonać się, jakiej natury była ich miłość i czy po otrzymaniu dowodu miłości natura tego nie uległa zmianie.
Pan de Rohan, nie widząc i nie słysząc nic, zaczął obawiać się, czy ów dowód nie wypadł dlań niekorzystnie. Stąd wynikła męczarnia, strach i niepokój, trudne do pojęcia dla tych, co nie cierpieli nigdy na newralgję.
Ten stan był nader męczący, podczas połowy dnia dziesięć razy posyłał do mieszkania pani de la Motte, dziesięć razy do Wersalu. Dziesiąty posłannik sprowadził mu nareszcie Joannę, pilnującą królowej i Charny‘ego, i cieszącą się tym niepokojem kardynała, gdyż niepokojowi temu miała zawdzięczać powodzenie swego przedsięwzięcia.
Kardynał wybuchnął, spostrzegłszy hrabinę.
— Jakto?... — zawołał — jesteś pani tak spokojna! Wiesz, że jestem jak na mękach, a ty, niby to przyjaciółka moja, pozwalasz, aby męki te o śmierć mnie przyprawiły!
— Ależ Wasza Wielebność, cierpliwości... cierpliwości!... — odparła Joanna — spełniam w Wersalu daleko pożyteczniejsze dzieło, aniżeli pan tutaj.
— Jakże można być tak okrutną? — zawołał kardynał, uspakajając się stopniowo na myśl o wiadomościach. — Powiedz, co się tam dzieje?
— Nieobecność jest cierpieniem dotkliwem, niezależnie od tego, czy mieszka się w Paryżu, czy w Wersalu.
— A, to mnie zachwyca! Dziękuję, dziękuję.
— Ale... Dowody!
— Ach, Boże mój — zawołała Joanna — czego się panu zachciewa! Dowodów! Cóż to znaczy? Żądasz od kobiety dowodu winy?...
— Nie żądam przecież dowodu do procesu — odparł kardynał — żądam dowodu miłości.
— Zdaje mi się, że Wasza Wielebność staje się bardzo wymagający i łatwo zapominający...
— Wiem, co przez to chcesz powiedzieć... powinienem być zadowolony, czuć się zaszczycony... no tak, ale miejże serce, hrabino. Jakżebyś, ty to przyjęła, gdyby cię, po okazaniu ci pewnych łask, odrzucono?
— Powiedziałeś pan... pewnych łask, rzekła hrabina tonem drwiącym.
— Możesz mnie pani oskarżać o bezczelność, gdyż nie powinienem narzekać, a jednak narzekam...
— Ależ, Wasza Wielebność, wszakże ja nie odpowiadam za pańskie niezadowolenia — przerwała Joanna — czy wynikają one z przyczyn poważnych czy śmiesznych.
— Zastanawiaj się pani nad sobą, ale nie śmiej się z moich uniesień, pomagaj mi a nie męcz!
— Nie mogę pomóc, nie widzę żadnego sposobu.
— Nie widzisz pani sposobu? — zapytał — sądzę, że nie wszyscy tego są zdania.
— Ej, panie, gniew na nic się nie przyda, nie porozumiemy się nigdy. Wasza Wielebność przebaczy mi tę uwagę.
— Tak, gniew niepotrzebny... ale brak dobrych chęci pani przywiódł mnie do ostateczności.
— Sądzisz mnie dobrze, więc dlaczego oskarżasz?
— Boś mi pani powinna wyjawić całą prawdę.
— Prawdę? Powiedziałam, com wiedziała.
— Nie mówiłaś pani, że królowa jest przewrotna, że jest zalotna, że pozwala się uwielbiać, a potem odtrąca.
Zdziwiona Joanna patrzała na kardynała.
— Wytłumacz się pan — zawołała.
W zazdrości kardynała znalazła rozwiązanie trudnej sprawy...
— Przyznaj pani, — mówił, unosząc się kardynał, — że królowa nie chce mnie widzieć?
— Nie mogę tego powiedzieć — odparła.
— Przyznaj, że jeżeli mnie odtrąca dobrowolnie, to tylko dlatego, aby nie wywołać niezadowolenia kochanka, któremu nie podobało się moje nadskakiwanie.
— Ależ Wielebność! — zawołała słodko Joanna, a ton jej mowy był tak obiecujący, że można było domyślać się niejednego.
— Posłuchaj mnie — mowił dale] pan de Rohan — Kiedy ostatnio byłem z królową w parku, zdawało mi się, że ktoś chodził za krzakami.
— Bajki wierutne!...
— Powiem, co podejrzewam.
— Nie mów nic, kardynale, gdyż obrażasz królowę, a gdyby nawet obawiała się szpiegostwa kochanka, czego nie przypuszczam, czy miałbyś pan prawo robić jej wyrzuty o przeszłość, skoro ją dla pana poświęca?
— Przeszłość! przeszłość!... to wielkie słowo, lecz znaczenie jego upada, skoro ta przeszłość jest jeszcze teraźniejszością i zdaje się być przyszłością!
— Ej, kardynale, podejrzenia pańskie obrażają królowę, a więc i mnie nie mogą być obojętne.
— Powiedz więc, czy ona mnie choć trochę lubi?
— Wszakże nietrudno się dowiedzieć — odparła hrabina — oto stół, atrament, pióro i papier, pisz i pytaj.
— A oddasz list? — zapytał kardynał.
— Któż podjąłby się tego, jeżeli nie ja?
— Czy mogę liczyć na odpowiedź?
— Gdybyś nie otrzymał odpowiedzi, nie wiedziałbyś przecież, czego się trzymać.
— Tak... to rozumiem, tak... to cię kocham, hrabino.
Kardynał siadł i zaczął pisać. Lekkie miał pióro i dobry styl, lecz pomimo to z dziesięć zaczętych listów podarł; nie podobały mu się.
— Jeżeli w dalszym ciągu tak zamierzasz robić — zauważyła Joanna — to nie skończysz nigdy.
— Masz słuszność, hrabino; jesteś kobietą wielkiego rozumu, rzadkiej dobroci! Ja też nie chcę przed tobą mieć tajemnicy.
— Sądzę, że niewiele masz przede mną do ukrywania.
— Czytaj, kiedy ja będę pisał; czytaj prędko; moje serce rozpalone jest, więc i pióro gorączkowo po papierze przesuwać się będzie.
Kardynał odczytał raz jeszcze, poczem zapytał Joanny:
— Czy dobrze? Jeżeli naprawdę pana kocha — odparła zdrajczyni, — będziesz o tem jutro już powiadomiony.
— Do jutra... dobrze....
Joanna wzięła list zapieczętowany, a pozwoliwszy ucałować się kardynałowi, odjechała do domu, gdzie ułożyła się wygodnie i oddała rozmyślaniom.
Sprawa przybrała taki obrót, jakiego się od pierwszej chwili spodziewała.
Jeszcze chwila, a komedja się skończy.
Przeciwko komu wystąpić... przeciwko królowej, czy przeciwko kardynałowi? Królowa nie będzie mogła oskarżać hrabiny de la Motte, gdy będzie musiała zapłacić za naszyjnik; list kardynała zwalniał Joannę od wszystkiego.
Gdyby nawet królowa zdołała porozumieć się z kardynałem, nie będą mieli dość odwagi, aby oskarżyć panią de la Motte, w której rękach spoczywała skandaliczna tajemnica. Królowa nie będzie chciała rozgłosu i uwierzy w nienawiść kardynała; ten zaś uwierzy w zalotność królowej; rozprawa odbywać się będzie przy drzwiach zamkniętych, a jeżeli tylko jakieś podejrzenie padnie na hrabinę de la Motte, skorzysta z niej, obrazi się i wyjedzie z Francji; pozostaną jej wszakże brylanty, wartości półtora miljona.
Kardynał będzie wiedział, że Joanna wzięła te kamieniej królowa też się domyśli, lecz naco zdałoby się rozgłaszać sprawę będącą w tak bliskim związku z parkiem i łazienkami Apolina.
Na akt obrony nie dosyć wszakże było jednego listu. Kardynał miał lekkie pióro, można będzie wydostać od niego więcej dowodów piśmiennych. Co się tyczy królowej, to jest bardzo możliwe, że wspólnie z panem de Charny kuje ona miecz na Joannę de la Motte!
Całe to zamieszanie zakończyć się może tylko ucieczką, Joanna o niej też myślała.
Zacznie się od terminu zapłaty jubilerów, wyniknie z tego monit; królowa uda się najpierw do pana de Rohan.
Ale jak się uda? Tylko przez Joannę, jej pomoc jest nieunikniona. Joanna więc uprzedzi kardynała i poprosi go o zapłacenie. Jeżeli jej odmówi, zagrozi mu ogłoszeniem jego listów... a wtedy zapłaci! Skoro dług będzie uiszczony, niebezpieczeństwo będzie usunięte. Co do rozgłosu, to dopomoże do uciszenia go intryga, na którą liczyć można... Kupić cześć królowej i honor księcia kościoła za półtora miljona — to bardzo tanio.
A dlaczego Joanna tak liczyła na pomoc intrygi. Dlatego, że kardynał był przekonany, iż trzykroć w nocy był w parku z królową — i że żadna siła, żadna powaga nie zdoła go do ustąpienia od tego przekonania.
W tej właśnie fazie rozmyślań doszła do okna i spostrzegła niespokojną Oliwję.
— Od nas to zależy — pomyślała Joanna, serdecznie pozdrawiając swoję wspólniczkę.
Patem zrobiła ruch umówiony, znaczący, żeby Oliwja zeszła wieczorem.
Joanna zastanawiała się nad tem, że Oliwja kochająca życie i świat, nie da się złamać i zniszczyć bez głośnej skargi.
Trzebaby koniecznie wymyślić jakąś bajkę, ktoraby ją zniewoliła do ucieczki, i drugą bajkę, dla której uciakłaby chętnie.
Oliwja była wprawdzie zachwycona towarzystwem swej nowej przyjaciółki, lecz zachwyt to był względny, gdyż tylko przez szyby okien wydawała jej się Joanna czarująca.
Szczera Nicolina wyjawiła swej przyjaciółce, że wolałaby wychodzić we dnie, gdyż milsze są dla niej zdarzenia rzeczywiste, niż teraźniejsze wycieczki nocne i fikcyjne królowanie.
Zdarzenia teraźniejsze — to była pani Joanna i jej pieszczoty; zdarzenia zaś rzeczywiste to pieniądze i Beausire.
W rozmowie z Nicoliną było najważniejszą rzeczą przekonać ją, że koniecznie należy usunąć dowody podstępu, popełnionego w parku wersalskim.
Noc nadeszła; Oliwja spotkała przyjaciółkę przy umówionych drzwiach.
Nicolina doskonale była przebrana — miała skromną suknię i szeroki płaszcz; Joanna była w przebraniu gryzetki; niktby ich nie potrafił poznać.
Oliwja ucałowała Joannę, która oddawała zawsze w dwójnasób dowody czułości.
— Ach, jakżem się nudziła — zawołała Oliwja — szukałam cię, wzywałam.
Kiedy niepodobna cię odwiedzać; naraziłabym ciebie i siebie na niebezpieczeństwo... Na samą myśl o niem drżeć muszę.
— Opowiedzże mi czemprędzej.
— Wiesz, że dużo masz nieprzyjemności.
— Tak jest, niestety!
— Chciałaś wychodzić, aby się trochę rozerwać.
— I przyjaźń twoja w tem mi pomogła.
— Pamiętasz także, że mówiłam ci o tym dość miłym oficerze z dworu królewskiego, trochę narwanym, który kocha się w królowej, do ciebie nieco podobnej?... Byłam do tego stopnia lekkomyślna, że zaproponowałam ci niewinną rozrywkę, polegającą na zażartowaniu sobie z biednego chłopca i na malej mistyfikacji, pozwalającej mu przypuszczać, że królowa jest nim trochę zajęta.
— Nie wspomnę już nic o tych dwóch przechadzkach nocnych w parku w towarzystwie tego biedaka...
Oliwja westchnęła.
— O tych dwóch przechadzkach, podczas których tak dobrze grałaś swoją rolę, że biedny kochanek zaczął sprawę traktować poważnie.
— Może to było nieuczciwe — odparła Oliwja, oszukiwałyśmy go, a on wcale nie zasługiwał na to, gdyż jest bardzo miłym człowiekiem.
— Otóż posłuchaj, całe zło nie w tem tkwi tylko, żeś go obdarowała różą, żeś pozwalała nazywać się Najjaśniejszą Panią, żeś dała mu ręce do ucałowania. To jeszcze nic nadzwyczajnego, ale... zdaje się, że to jeszcze nie było wszystko....
Oliwja zarumieniła się mocno, lecz ciemność nocy nie pozwalała dostrzec tego Joannie.
— Jakto? — zapytała Nicolina, dlaczego sądzisz, że to nie wszystko?
— Wszak widzieliście się potem raz jeszcze, — powiedziała Joanna.
— Byłaś przecież obecna i wtedy.
— Wybacz, Oliwjo; jak zwykle znajdowałam się zdala od was, udając, że was pilnuję, aby pomóc ci w twej roli: nie mogę więc wiedzieć, co tam zaszło w grocie. Wiem tylko, coś mi opowiedziała, a opowiedziałaś mi, żeście się przechadzali i rozmawiali, że całowanie rączek w dalszym ciągu miało miejsce.
— No, więc? — zapytała drżąc Oliwja.
— Ano zdaje się, że oficer opowiada, iż królowa przystała na coś więcej... Zdaje się, jakoby chwalił się w upojeniu, iż królowa dała mu niezbity dowód wzajemnej miłości.
— Boże mój, Boże! — szepnęła Oliwja.
— Nie narażałabyś się chyba na takie niebezpieczeństwo, nie zapytawszy mnie przedtem?
Oliwja zadrżała.
— Cóżby wynikło z tego — ciągnęła nieustraszona Joanna — gdybyś ty, kochająca Beausire’a, ty która korzystasz z dobrodziejstw hrabiego de Cagliostro, a nie chcesz słuchać wyznań jego miłosnych, gdybyś ty dała prawo mówić temu warjatowi, że...
— Ale zresztą?! — zawołała Nicolina — cóż stąd za niebezpieczeństwo?
— Kiedy idzie tylko o różę lub o pocałowanie ręki, niewielka jeszcze bieda, boć królowa rozporządza różami ze swego parku, boć w rękę pocałować może ją każdy jej poddany; lecz jeżeli prawdą jest, że przy trzeciem spotkaniu... ach, myśl ta spokoju mi nie daje!
Oliwja zacisnęła usta ze strachu.
— Cóż może z tego wyniknąć? — zapytała.
— Najpierw dowiedzą się, że nie jesteś królową, potem, ponieważ nadużyłaś podobieństwa do królowej i jej imienia... to nazywa się zbrodnią obrażenia majestatu, za którą czeka niemała kara.
Oliwja ukryła twarz w dłoniach.
— Ponieważ jednak, jak powiadasz, nie uczyniłaś tego, czem się ten warjat chwali i możesz dowieść tego, to za dwa pierwsze nadużycia czeka cię tylko kilka lat więzienia i później wygnanie.
— Więzienie! wygnanie! — zawołała wystraszona Oliwja.
— To można jeszcze naprawić; ja zachowam wszelką ostrożność i ukryję się dobrze...
— Czyż i ciebie mogą niepokoić?
— Ma się rozumieć! Ach, Oliwjo, ta mistyfikacja drogo nas będzie kosztować.
Oliwja zaczęła płakać i wyrzekać:
— Ja więc nigdy nie mogę mieć spokoju! ja zawsze jestem szalona! opętana jestem! Po jednem nieszczęściu sama zaraz szukam drugiego!
— Nie rozpaczaj, ale staraj się uniknąć skandalu.
— O, zamknę się u mego opiekuna! Możeby wyznać mu wszystko?
— Cóż za pomysł i... Człowiek, który z takimi względami jest dla ciebie, który cię kocha i czeka tylko na twoje skinienie, aby cię uwielbiać, byłby słusznie oburzonym, dowiedziawszy się, że uczyniłaś krok tak nierozważny.
— Mój Boże, masz słuszność.
— Co gorsza, rozgłos tej sprawy obudzi skrupuły twego opiekuna i kto wie, czy nie wyda cię, aby się zasłużyć u dworu?....
— Ach!
— Przypuśćmy tylko, że cię wypędzi, cóż się wtedy z tobą stanie?
— Wiem, że jestem zgubioną!
— A pan Beausire coby powiedział, gdyby się o wszystkiem dowiedział? — zapytała wyrafinowana Joanna, śledząc wrażenia, wywołane ostatniemi wyrazami.
— On mnie zabije! — zawołała Oliwja — wolę się więc sama zabić.
I zwracając się do Joanny, dodała:
— Ty nie możesz mi pomagać, skoro sama jesteś zagrożona?
Po krótkim namyśle Joanna odparła:
— W zakątku Pikardji mam małą własność ziemską; gdyby można było dostać się tam, nie zdradziwszy się przed nikim i dość wcześnie...
— Ależ ten warjat zna ciebie i wszędzie cię odnajdzie!
— O, skoro tylko ty będziesz schowana tak, żeby cię nie znaleziono, nie będę się już obawiała pana oficera.
— Wyjadę kiedy tylko zechcesz! — zawołała Oliwja.
— Musisz czekać, aż wszystko tak urządzę, iżby się ucieczka udała. Tymczasem nie pokazuj się nikomu, nawet i mnie unikaj.
— Dobrze. Wiele potrzeba ci czasu na przygotowania?
— Nie wiem jeszcze, ale zauważ, że do dnia wyjazdu nie pokażę się przy oknie; gdy mnie więc ujrzysz, bądź zaraz gotowa.
— Dzięki ci, dzięki, moja ty jedyna!
Kobiety, wolno idąc, powróciły na ulicę Sainte-Claude; Oliwja nie śmiała mówić, Joanna zaś tyle miała do obmyślania, że mówić nie mogła. Przy domu ucałowały się serdecznie, a Oliwja mocno przepraszała swą przyjaciółkę, że lekkomyślnością swą takie wywołała nieprzyjemności.
— Jestem kobietą — odparła pani de la Motte, przerabiając sławne „homo sum‘“ — słabostki kobiece nie są mi więc obce.