Neron (Dumas, 1926)/Tom II/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Neron
Podtytuł Romans historyczny
Wydawca E. Wende i spółka
Data wyd. 1926
Druk Zakłady graficzne Polska Zbrojna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Acté
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V

Z niecierpliwością oczekiwano zapowiedzianych igrzysk. Ze wszystkich bowiem widowisk, jakiemi edylowie, pretorowie i cezarowie zabawiali lud, do najulubieńszych należały łowy dzikich zwierząt i walki gladjatorów. Ongi były one urządzane oddzielnie, ale Pompejusz powziął myśl łączenia ich z sobą i podczas drugiego swojego konsulatu, z okazji poświęcenia świątyni Wenery Zwycięskiej, urządził walkę dwudziestu dzikich słoni z Getulami, uzbrojonymi w dziryty. Wprawdzie znacznie dawniej, jak świadczy Tytus Liwjusz, w jednym dniu zabito sto czterdzieści dwa słonie w cyrku; ale zwierzęta te, zdobyte w bitwie z Kartagińczykami, których Rzym, wówczas przezorny, a ubogi, ani chciał karmić, ani oddać sprzymierzeńcom, zostały pozabijane grotami i strzałami przez widzów, siedzących na ławach amfiteatru. W ośmdziesiąt lat później, roku 523 od założenia Rzymu, Scypion Nazika i P. Lentulus wystawili w cyrku sześćdziesiąt trzy afrykańskie pantery i już zdawało się, że Rzymian nie zobojętnieli dla tego rodzaju widowisk, gdy Segurus rozbudził ich zajęcie występując z nowością: napełnił amfiteatr wodą i do tego udanego morza wpuścił dwa dziesiątki hipopotamów i trzydzieści krokodylów. Pretor Sylla, poświęcił na łowy sto lwów, Pompejusz trzysta piętnaście, a Juljusz Cezar czterysta; nakoniec August, który dziedziczył po Oktawjuszu nieco krwawych jego skłonności, kazał zabić na arenie trzy tysiące pięćset lwów, tygrysów i panter. O niejakim P. Soewiljuszu to tylko zostało wspomnienie, że urządził widowisko, podczas którego zabito trzysta niedźwiedzi, tyleż panter i lwów, sprowadzonych z pustyń afrykańskich. Z biegiem czasów na arenach zabijano coraz większe ilości dzikich bestyj. Tytus, w czasie jednych łowów, wystawił na zabicie aż pięć tysięcy wszelkiego rodzaju zwierząt.
Ale Neron przeniósł wszystkich przepychem i urozmaiceniem igrzysk. Oprócz pieniężnych haraczów, nałożonych na prowincje podbite, Nil i pustynie, woda i piaski, płaciły mu daniny ze lwów i tygrysów, panter i krokodylów. Co do gladjatorów, jeńcy wojenni i chrześcijanie zastępowali ich dostatecznie; zbywało im wprawdzie na zręczności, jaką się odznaczali szermierze zawodowi, ale przewyższali tych ostatnich odwagą, dochodzącą nieraz do bohaterstwa. Umieli umierać wspaniale, a tego właśnie żądał lud.
Cały więc Rzym zgromadził się w cyrku. Tym razem pełną dłonią zaczerpnięto w pustyniach i więzieniach: tyle było dzikich zwierząt i ofiar ludzkich, że całą dobę trwać miały igrzyska. Neron nadto przyrzekł nowym sposobem oświecić cyrk, za co został powitany grzmiącemi oklaskami. Ukazał się przybrany, jak Apollo, miał więc, jak bóg pityjski, łuk i strzały. W przerwach bo*wiem zapasów, pragnął się popisywać jako łucznik. Przeniesiono z lasu Albano do Rzymu kilkaset drzew, wyjętych z korzeniami i wkopano wśród areny; na drzewach tych siedziały pawie i oswojone bażanty, których jaskrawe i błyszczące jak drogie kamienne pióra, stanowiły wyraźny cel dla cezara. Zdarzało się też, że Neron, litując się nad jakim ranionym lub karcąc niedołężnego szermierza bądź zwierza, niezbyt zajadle rozszarpującego ofiary, godził ich śmiertelną strzałą lub włócznią.
Jednocześnie z przybyciem cezara do cyrku, gladjatorowie ukazali się na arenie. Ci, co mieli rozpoczynać zapasy, byli własnością bogatych patrycjuszów. Ponieważ jednak igrzyska zapowiedziano jako szczególnie uroczyste, przeto kilku młodych patrycjuszów zmieszało się z gladjatorami, chcąc przez to przypodobać się władcy. Mówiono, że dwaj z nich, przyszedłszy do nędzv przez rozpustę, wynajęli się, jeden za dwieście pięćdziesiąt, drugi za trzysta tysięcy sestercyj.
Gdy Neron wchodził do cyrku, gladjatorowie znajdowali się już w szrankach, oczekując na znak, a tymczasem próbowali sił, jak gdyby zapas, które mieli stoczyć, były tylko prostem ćwiczeniem w sztuce szermierczej. Lecz zaledwie rozległy się wołania: — Cezar! Cezar! — i nowy Apollo zasiadł w swej loży, umieszczonej naprzeciw westalek, przełożeni igrzysk niezwłocznie rozdali gladjatorom wyostrzoną broń zamiast tępej, którą staczali próbne walki. Otrzymawszv oręż, przemaszerowali przed Neronem, podnosząc swe miecze ku niemu, aby się upewnił, czy były dostatecznie wyostrzone, co mógł łatwo wykonać schylając się, loża bowiem jego o dziesięć stóp tylko była wzniesiona ponad szranki.
Przedstawiono teraz cezarowi listę szermierzy, prosząc go, by oznaczył porządek zapasów. Zadecydował on, że retiarius i mirmillo wystąpią pierwsi; potem walczyć będą dwaj dimacharij; nakoniec dwaj andabates. Okres pierwszy widowiska zamknąć miało rzucenie dwóch chrześcijan, mężczyzny i kobiety, na pożarcie dzikim bestjom. Lud oklaskiem przyjął ten program części pierwszej widowiska, która miała trwać do południa. Przez drzwi z dwóch przeciwnych stron cyrku wystąpili dwaj pierwsi gladjatorowie.
Byli to, zgodnie z zapowiedzią, mirmillo i retiarius. Pierwszy, którego zwano także secutor, ponieważ częściej ścigał niż był ścigany, odziany był w krótką tunikę jasnozielonego koloru w srebrne pręgi poprzeczne, objętą pasem miedzianym z koralową ornamentacją; miał także koturny z niebieskiej skóry, a prawą jego nogę ozdabiał nagolennik spiżowy od kostki aż do kolana; na głowie miał hełm, wyrobiony w kształcie łba żubrzego z długiemi rogami, u lewego ramienia wielką, okrągłą tarczę, w prawej ręce dziryt i wykładaną ołowiem maczugę. Było to uzbrojenie Gallów.
Retiarus trzymał w prawej ręce sieć a w lewej, bronionej małym puklerzem, długi, ostry, stalowy trójząb, osadzony na kiju klonowym; miał tunikę z sukna niebieskiego, nagolennik ze złoconego spiżu; twarzy nie osłonił; głowę przykrył czapką z niebieskiej wełny, przy której wisiała złota siatka.
Dwaj przeciwnicy zbliżali się ku sobie nie w prostej linji, lecz kołując. Retiarius trzymał sieć przygotowaną, a mirmillo potrząsał dzirytem. Gdy retiarius spostrzegł się dość blisko zapaśnika skoczył naprzód i rzucił na niego rozwiniętą sieć, ale żadne z jego poruszeń nie uszło uwagi mirmillona, który zręcznie cofnął się w tył tak, że sieć upadła u jego nóg, on zaś, zanim retiarius zdołał zasłonić się tarczą, cisnął w niego swój dziryt. Lecz i retiarius miał się na baczności, schylił się i pocisk, wymierzony w piersi, zdjął tylko z głowy wytworną ozdobę.
—Wówczas retiarius, chociaż uzbrojony trójzębem, zaczął uciekać, wlokąc sieć za sobą, broni swej mógł bowiem użyć dopiero po oplątaniu nieprzyjaciela siecią. Mirmillo pognał za nim, ale pogoń utrudniała mu ciężka maczuga i to, że przez małe otwory w przyłbicy nie mógł dobrze widzieć. Retiarius tedy miał czas znów przygotować do rzutu sieć i zarazem osłonić się od przewidywanych ciosów.
Tymczasem secutor podjął swój dziryt i czapkę przeciwnika, którą zawiesił jako łup u pasa. Każdy z walczących znalazł się więc ze swoim orężem. Tym razem walkę rozpoczął mirmillon; dziryt, wyrzucony całą siłą prawicy, ugodził w tarczę przeciwnika; przebił pierwszą blachę spiżową, potem siedm ją powlekających rzemieni i zranił go w piersi.
Widzowie mniemając, że to cios śmiertelny, wołać zaczęli:
Habet! habet!
Ale retiarius, odejmując od piersi puklerz, w którym tkwił dziryt, pokazał, iż zaledwie lekko został draśnięty. Na ten widok cały amfiteatr zabrzmiał okrzykami radości, obawiano się bowiem zbyt krótkich zapasów. Gladjatorów, którzy odrazu zadawali ciosy śmiertelne, godząc w głowę przeciwnika — choć nie było to wzbronione — nie obdarzano oklaskami, przeciwnie, lżono ich i usuwano wzgardliwie z areny.
Teraz zaczął uciekać mirmillon, bo jego maczuga, oręż straszny, gdy ścigał rozbrojonego ze swej sieci retiariusa, stawała się prawie bezużyteczną, gdy tamten miał sieć w gotowości; zbliżając się bowiem do przeciwnika, aby go uderzyć, musiał się jednocześnie wystawić na sploty sieci.
Ucieczka odbywała się według wszelkich prawideł, bo i ona była sztuką. Lecz i tym razem wielką dla mirmillona przeszkodą był hełm, a raczej przyłbica, rychło też retiarius tak się do niego zbliżył, że rozległy się z ław widowni krzyki, ostrzegające Galla, by się miał na baczności. Spostrzegł, że będzie zgubiony, jeżeli się jak najprędzej nie pozbędzie hełmu, który był mu teraz tylko zawadą; nie przestając więc biec, odpiął żelazną sprzączkę i zerwawszy hełm z głowy, rzucił daleko od siebie. Poznano wówczas ze zdziwieniem młodzieńca z najszlachetniejszej familji rzymskiej, nazwiskiem Festus, który przywdział hełm z przyłbicą więcej dla zamaskowania się, niż dla obrony. Odkrycie to sprawiło, iż z nierównie większem zajęciem śledzono teraz przebieg walki.
Odtąd młody patrycjusz widoczną zaczął brać przewagę w pogoni za nieprzyjacielem, któremu bieg utrudzała tarcza, przebita dzirytem; nie chciał, wyjmując go z tarczy i odrzucając, dostarczyć oręża rozbrojonemu tym sposobem nieprzyjacielowi. Pobudzony jednak okrzykami widzów i nieustanną ucieczką przeciwnika, cisnął na ziemię tarczę z grotem i również swobodniej mógł się poruszać. W tej właśnie chwili mirmillon zatrzymał się nagle, odwrócił i wzniósł maczugę, rozmachując ją nad głową do ciosu. Retiarius ze siwej strony przygotował sieć, ale zanim zdążył ją rzucić, już maczuga, jakby siłą machiny wyrzucona, świszcząc złowrogo, opisała łuk w powietrzu i ugodziła go w piersi. Zachwiał się retiarius i padł, oplątany zwojami własnej sieci. Festus wówczas wyrwał z tarczy przeciwnika swój dziryt i przyłożywszy grot do gardła leżącego bezbronnie na ziemi, spoglądał na lud, aby się dowiedzieć, czy chce śmierci zwyciężonego, czy też mu żyć pozwoli. Wszystkie ręce podniosły się do góry, jedne złączone, inne pojedynczo, z odstawionym wielkim palcem. Niepodobieństwem było wśród takiego chaosu rozpoznać większości żądania, zaczęto przeto wołać: — Do westalek! Do westalek! — gdyż do nich się zwracano w wypadkach tego rodzaju wątpliwości. Festus zwrócił się ku podjum. Powstało dwanaście westalek: ośm z nich ukazywało odstawione palce, większość tedy była za śmiercią. Widząc to, retiarius sam ostrze dzirytu przysunął do właściwego miejsca na gardle, Festus zadał mu cios śmiertelny, a on skonał z okrzykiem:
— Cezar jest bogiem!
Lud przyklasnął zwycięzcy i zwyciężonemu, pierwszy bowiem zabił zręcznie, a drugi umarł z wdziękiem. Festus okrążył amfiteatr, dziękując skinieniem za oklaski, a gdy opuszczał arenę przez jedne drzwi, przez drugie wynoszono ciało współzawodnika.
Niewolnicy pozłacanemi grabiami zrównali piasek na arenie i zatarli ślady krwi, poczem ukazali się nowi zapaśnicy. Byli to dwaj dimacharij.
Ci walczyli bez hełmów, pancerzy, tarcz i nagolenników; w każdej ręce mieli po mieczu. Zapasy ich przypominają owe pojedynki francuskie na sztylety z czasów Frondy. Wymagały one niezmiernej zręczności i uważane były za szczyt sztuki szermierczej, a stąd najbardziej były pożądane. Zdarzało się, że sami mistrzowie występowali do popisu. Tym razem walczył nauczyciel z uczniem. Ten ostatni tak się wyćwiczył w zawodzie, że czuł się na siłach zmierzyć się z mistrzem. Złe obejście, jakiego od niego doznawał, zasiało w sercu jego nasiona nienawiści z pragnieniem zemsty, co jednak dotychczas najstaranniej taił. Wyczekując sposobności, wciąż się ćwiczył, aby posiąść wszystkie tajniki trudnej sztuki. I oto sposobność się nadarzyła. Wśród ludu, tak zamiłowanego w szermierce, zapasy te wzbudziły niezmierne zaciekawienie. Szermierze ci walczyć z sobą mieli po raz pierwszy naprawdę, bronią wyostrzoną. To też ukazanie się ich powitano burzliwemi oklaskami, które wtedy dopiero umilkły, gdy na skinienie cezara, przewodniczący igrzyskom dał znak rozpoczęcia walki.
Przeciwnicy zbliżali się ku sobie przeniknięci tą głęboką zawiścią, jaką obudzą każde współzawodnictwo; ale ta sama zawiść, błyskawicami strzelająca z ich oczu, zaostrzyła ostrożność walczących, bo nietylko szło im o życie, lecz i o rozgłos, który jeden posiadał oddawna, a drugi ubiegał się oń w tej chwili.
Starły się miecze: dwa igrające węże, dwie krzyżujące się błyskawice łatwiej mogłyby być dostrzeżone w swych zmianach płomienistych ruchów, niż ruchy mieczów, któremi prawą ręką nacierali, gdy tymczasem mieczami lewej ręki, jakby tarczą, odbijali wzajem wymierzane ciosy. Przechodząc z ataku do obrony, uczeń cofnął nauczyciela aż pod lożę cezara; potem nauczyciel przyparł ucznia aż do podium westalek; po chwili znowu obaj wrócili na środek cyrku, nietknięci, chociaż najmniej dwadzieścia razy każdy miecz tak blisko był piersi, że rozdarł tunikę, szukając pod nią serca. Nakoniec młodszy odskoczył w tył — widzowie krzyknęli:
Habet!
Krew strumieniem spływała mu z pod tuniki po nodze, mimo to, więcej jeszcze zaciekły, znów rzucił się do walki i po dwóch starciach okazało się, że i nauczyciel uczuł ostrze żelaza w swych żyłach. Tym razem jednak żaden okrzyk się nie rozległ z ław amfiteatru; naprężona ciekawość jest niema. Za każdym ciosem, zręcznie wymierzonym lub odpartym, rozlegał się tylko ów szmer głuchy, który objaśnia aktora, iż jeżeli mu publiczność nie przyklaskuje, czyni to dlatego, żeby nie przerywać gry.
Zapał walczących wzmagał się, miecze krzyżowały się coraz szybciej; zdawało się, że walka nie będzie rozstrzygnięta i że ją przerwie dopiero wyczerpanie sił. Nauczyciel, cofając się przed uczniem, pośliznął się i upadł: noga trafiła na miejsce zbroczone krwią; uczeń, korzystając z tej przypadkowej przewagi, rzucił się na niego z zajadłością. Ku wielkiemu zdziwieniu widzów, żaden z nich się nie podnosił. Cały amfiteatr powstał wznosząc w górę złączone dłonie.
— Wolność i życie! — wołano.
Zapaśnicy wciąż leżeli nieruchomie. Wówczas wszedł na arenę kierownik igrzysk, niosąc dzielnym szermierzom palmy zwycięstwa od cezara i różdżki wolności. Ofiarował je umarłym, bo zapaśnicy, splótłszy się rękoma, zadusili się w uścisku.
Wystąpić teraz mieli andabatae, zapewne dla urozmaicenia programu. Te zapasy nie wymagały sztuki ni zręczności, szermierze bowiem mieli głowy całkiem osłonięte hełmami, w których znajdowały się tylko otwory przy ustach i przy uszach — walczyli tedy na ślepo. Lud atoli niezmiernie lubił tę straszną „ślepą babkę“, w której każdy cios był niebezpieczny, bo zapaśnicy nie posiadali nic, coby go odwrócić lub osłabić mogło.
W chwili, gdy te ofiary zostały wprowadzone na arenę wśród wybuchów śmiechu widzów, Anicetus zbliżył się do cezara i wręczył mu listy. Neron czytał je z wielkim niepokojem, a przy ostatnim twarz mu się dziwnie zmieniła. Czas pewien jakby się namyślał, następnie wstał i wyszedł spiesznie, polecając, aby nie przerywano igrzysk. Nie był to wypadek nadzwyczajny. Często się zdarzało, że pilne sprawy powoływały cezarów z igrzysk na Forum, do Senatu albo do Palatynu, co bynajmniej nie trwożyło widzów. I tym więc razem nie zwrócono uwagi na oddalenie się cezara, a nawet z zadowoleniem patrzano na opuszczającego swe miejsce władcę. Lud, pozbywszy się krępującej go obecności pana, uczuł się zupełnie swobodny i lepiej się bawił.
Igrzyska tedy trwały w dalszym ciągu. Andaebatae, wprowadzeni na arenę, poruszali się nie*zgrabnie, usiłując odnaleźć się i zbliżyć do siebie za pomocą słuchu i przy jego pomocy starając się odgadnąć niebezpieczeństwo.
Wywiązywały się stąd sceny komiczne. Jeszcze byli daleko od siebie, a już wzięli się do oręża, lecz miecze ich siekły tylko powietrze.
Widzowie, śmiejąc się, objaśniali ich fałszywie krzykami:
— Naprzód! Śmiało! Na prawo! Na lewo!
Oni, słuchając tych wskazówek, coraz bardziej się oddalali, aż znaleźli się tyłem odwróceni do siebie, nie przestając machać mieczami. Szydercze śmiechy wyprowadziły ich z błędu. Po niejakim czasie udało im się zbliżyć wzajem i rozpocząć walkę. Miecze się skrzyżowały, jeden z zapaśników otrzymał cios w udo, drugi w lewe ramię. Znów się potem oddalili, a ponieważ nie mogli się rychle odszukać, jeden położył się na ziemi, podsłuchując kroki przeciwnika. Gdy ów się zbliżył, leżący ciął go silnie mieczem. Tamten cofnął się, zaczepił nogą o leżącego i sam upadł w pobliżu. Podniósł się jednak zaraz, przyklęknął i kreśląc mieczem koła po arenie, trafił wreszcie na szyję leżącego przeciwnika w miejscu przez hełm nieosłoniętem. Zamach był tak silny, że ściął głowę przeciwnika, jak brzytwą. Głowa potoczyła się w swej żelaznej powłoce na bok, a kadłub drgnął, brocząc krwią i po chwili dopiero znieruchomiał. Pozostały przy życiu gladjator, słysząc okrzyki ludu, zrozumiał, że zadał śmiertelny cios przeciwnikowi. Wstał nie wiedząc co się stało i wciąż się jeszcze bronił, siekąc mieczem powietrze. Trwało to dopóty, póki na arenę nie wszedł przełożony igrzysk i nie zdjął mu hełmu, mówiąc:
— Zwyciężyłeś, jesteś teraz wolnym.
Poczem wyprowadził go przez drzwi, zwane sana vivaria, ponieważ tamtędy wychodzili ocaleni szermierze, gdy trupy wynoszono przez spoliarium, rodzaj korytarza, biegnącego pod ławami amfiteatru. Tam na rannych oczekiwali lekarze, i przechadzali się poważnie dwaj ludzie, jeden przebrany za Merkurego a drugi za Plutona; Merkury miał obowiązek sprawdzać, czy w ciałach, napozór martwych, nie tleją jeszcze iskry życia, a dokonywał tego dotykając końcem kaduceusza, rozpalonego w ogniu; Pluton zabijał młotem tych, których lekarze uznali za nieuleczalnych.
Skoro ślepi szermierze znikli z areny, zgiełk wielki zapanował w cyrku w oczekiwaniu na bestjarjów, t. j. zapaśników, walczących z dzikiemi zwierzętami. Tym razem zapaśnikami mieli być chrześcjanie. Zwykle przy tych zapasach sympatja ludu była po stronie szermierzy, ale gdy w ich roli występowali znienawidzeni wyznawcy nowej wiary, przerzucała się na stronę zwierząt. Tak było i teraz.
Tłum obiecywał sobie obfitą ilość krwawych wrażeń, więc niecierpliwił się. Lżono niewolników, że zbyt wolno przywracali do porządku krwią obluzganą arenę. Niewolnicy spieszyli się usilnie, wkrótce też zjawiły się nowe ofiary.
Ukazały się najprzód kobieta w szacie białej i takąż okryta zasłoną. Przyprowadzono ją do wkopanego pośrodku drzewa i przywiązano do niego w połowie ciała. Jeden z niewolników zdarł z niej zasłonę, a widzowie ujrzeli twarz wspaniale piękną, bladą, z wyrazem spokojnej rezygnacji. Tłum zaszemrał. Chociaż młoda dziewica była chrześcjanką, jednak wzbudziła współczucie wśród tych rzesz, rzadko się wzruszających i zwykle zajadłych w nienawiści. Po chwili na arenie ukazał się młodzieniec. Zawsze bowiem do walki z dzikiemi bestjami stawiano chrześcijanina i chrześcjankę, dając pierwszemu wszelkie środki obrony, a to dlatego, aby usiłowanie ocalenia życia nietylko własnego lecz i swej towarzyszki, którą była zwykle jego siostra, kochanka lub matka, pobudzając nową odwagę w bracie, kochanku lub synu, przedłużało zapasy, od których się zawsze prawie usuwali chrześcjanie spragnieni męczeństwa, chociaż wiedzieli, że zostaną wolni, jeżeli pokonają trzy pierwsze zwierzęta, jakie na nich wypuszczą.
Młody chrześcijanin, chociaż odrazu można w nim było poznać odwagę, siłę i zręczność, również nie myślał walczyć z żarłocznemi bestjami. Gdy mu niewolnicy podali miecz, dwa oszczepy i przyprowadzili numidyjskiego rumaka, on wstrząsnął głową, przeszedł się po arenie, spójrzał wzrokiem spokojnym po przypatrujących mu się z gorączkowem oczekiwaniem tłumach, potem dał znak ręką, że nie chce konia ani broni, padł na kolana wzniósł oczy w niebo i zaczął się modlić. Lud zawiedziony w oczekiwaniach, zaczął szemrać i grozić. Zgromadził się na widowisko, a nie na męczeństwo. Gdy groźby nie pomogły, zaczęto wołać:
— Na krzyż! Na krzyż!
Ów wrzask napełnił młodzieńca rozkoszą — twarz mu się rozjaśniła, oczy zapłonęły odblaskiem przeczuwanych niebiańskich błogości. Wyciągnął rękę do tłumu, dziękując mu za wyrok śmierci męczeńskiej. W tej chwili usłyszał za sobą głębokie westchnienie dzieweczki.
— Wołasz mnie, Akteo? — zapytał.
— Sylasie, zlituj się nade mną — szepnęła błagalnie Aktea — gdym cię ujrzała, promień nadziel wstąpił w me serce. Tyś mężny, silny i nawykły do walki z mieszkańcami lasów i pustyń; gdybyś chciał walczyć, możebyś nas oboje ocalił...
— A męczeństwo? — przerwał Sylas, ukazując na niebo.
— A cierpienie? — rzekła Aktea, zwiesiwszy głowę na piersi. — Niestety! jam nie miała szczęścia urodzić się, jak ty, w mieście świętem; jam nie słuchała słów Prawdy z ust Tego, dla którego mamy umierać. Jestem córką Koryntu, wychowaną w religji mych przodków; dzisiejsza wiara moja jest nowa, a wyraz męczeństwo znany mi jest zaledwie od dnia wczorajszego. Może miałabym odwagę sama umrzeć wśród męczarni, ale nie będę mogła patrzeć na twoje udręczenia... Zlituj się Sylasie...
— Dobrze, stanę do walki — rzekł Sylas — jestem bowiem pewny, że nie minie mnie to szczęście, które mi dzisiaj wydzierasz.
To rzekłszy, dał rozkazujący znak niewolnikom i zawołał wyniośle:
— Konia, miecz i oszczepy!
Usłyszawszy rozkaz Sylasa, tłum grzmiącemi wybuchnął oklaskami, spodziewając się, że ujrzy walki herkulesowe, zdolne wstrząsnąć do głębi najbardziej wygasłe serca.
Sylas zbliżył się do konia: był on także synem Arabji. Dwaj współziomkowie poznali się; człowiek przemówił do konia kilka wyrazów w języku nieznanym, a szlachetne zwierzę zarżało, jakby pojmując ich znaczenie. Wówczas Sylas zrzucił z grzbietu konia siodło, uwolnił go od wędzidła, a rumak wdzięcznemi skokami okazywał radość z uwolnienia go od tego jarzma, które obrażało jego dumę.
Z kolei Sylas odrzucił te części odzieży, któreby mu swobodę ruchów krępowały, zwinął swój płaszcz czerwony około lewego ramienia, pozostał tylko w tunice i zawoju. Przypasał potem miecz, wziął do ręki oszczepy, przywołał konia, który mu był posłuszny, jako ułaskawiona gazella, dosiadł go, trzykroć okrążyć drzewo, do którego była przywiązana Aktea, podobny do Perseusza, występującego w obronie Andromedy. Rumaka kierował tylko głosem i dotknięciem kolan; znać było, że duma Araba zaczęła brać górę nad pokorą chrześcijanina.
Rozwarły się wielkie drzwi pod podium i potężny byk z Kordoby, podrażniony przez niewolników, wpadł rycząc na arenę, przebiegł kilka kroków, a oślepiony blaskiem i ogłuszony okrzykami tłumów, stanął, usiłując zrozumieć, co się z nim dzieje. Spostrzegłszy Sylasa, zmierzył go krwawym wzrokiem, pochylił olbrzymi łeb i zaczął przedniemi nogami miotać piasek pod brzuch, rył nogami ziemię, buchając z nozdrzy parą. Rzucono mu wtenczas pod nogi wór słomą wypchany, mający podobieństwo postaci ludzkiej. Zwierz skoczył do niego, aby stratować kopytami mniemanego wroga. Gdy był tem zajęty, Sylas cisnął włócznię, która utkwiła głęboko w łopatce olbrzyma. Wstrząsnął się byk, zaryczał z bólu i ze łbem spuszczonym, znacząc za sobą na piasku ślad krwi, zwrócił się ku nowemu napastnikowi. Ten, pozwoliwszy mu się zbliżyć, uskoczył nagle w bok, a gdy byk w rozpędzie go mijał, Arab drugi dziryt utopił mu w boku. Zwierz stanął, nogi się pod nim zachwiały, lecz po chwili odzyskał siły i natarł na jeźdźca, który szybko zaczął uchodzić.
Rozpoczęła się gonitwa dokoła amfiteatru. Zwierz widocznie słabł, biegł coraz wolniej, wreszcie padł na przednie kolana. Po chwili zerwał się, rycząc straszliwie i snać odstąpiwszy zamiaru dopędzenia Sylasa. rozglądał się dokoła, szukając nowej ofiary, na której mógłby wywrzeć swą wściekłość. Spostrzegł Akteę. Rzucił się ku niej. Koryntjanka krzyknęła trwożnie. Czuwał jednak nad nią Sylas. Puścił się za bykiem, dognał go w kilku susach, z konia na jego grzbiet przeskoczył, ująwszy lewą ręką róg, łeb mu na bok przekręcił, a prawą zadał cios śmiertelny, wbijając mu w piersi miecz aż po rękojeść. Zwierz zachwiał się i padł o pól włóczni od Aktei, która wybladła, drżąca, z zamkniętemi oczyma oczekiwała śmierci, była bowiem pewna, że ją byk stratuje i rozszarpie. Okrzyki i oklaski tłumów oznajmiły jej zwycięstwo Sylasa — wtedy dopiero otworzyła oczy.
Trzej niewolnicy weszli na arenę. Dwaj z nich prowadzili konie, które zaprzęgli do byka, aby go wywlec ze szrank; trzeci trzymał w ręku amforę z winem i czarę, którą napełnił i podał Sylasowi. Ten lekko zwilżył w niej usta i innej broni zażądał. Przyniesiono mu łuk, strzały i nowy oszczep, potem wszyscy spiesznie opuścili arenę, bo pod lożą cezara podniosła się krata, i wspaniały lew Atlasu wkroczył majestatycznie na widownię.
Miał istotnie pozór króla zwierząt. Znalazłszy się wśród potoków światła, zaryczał tak donośnie, że wzdrygnęli się widzowie, a i rumak numidyjski zarżał z przestrachu. Sam tylko Sylas, oswojony z tym głosem potężnym, który tyle razy słyszał w pustyniach swej Ojczyzny, rozścielających się od jeziora Asfaltydy do źródeł Mojżesza, spokojnie przygotowywał się do walki, ukryty za drzewem, wkopanym blizko tego, do którego przywiązana była Aktea. Tam przyczajony kładł na cięciwę najostrzejszą ze swoich strzał.
Tymczasem lew nie przewidując niebezpieczeństwa, kroczył po arenie z dawnym majestatem: niekiedy zatrzymywał się, poziewał i piasek areny zamiatał kiciastym ogonem. Niewolnicy zaczęli go jątrzyć z ukrycia, miotając na niego chorągiewki w jaskrawych barwach. Zwierz nie wychodził jeszcze z równowagi. Naraz świsnęła strzała Sylasa i utkwiła w łopatce króla pustyni. Lew zatrzymał się, okazując więcej zadziwienia niż bólu, jakby nie wierząc, aby mogła znaleźć się tak zuchwała istota, któraby go śmiała wezwać do walki. Lecz gdy ból się zwiększył, zwierz wstrząsnął się, ślepia krwią mu nabiegły, otworzył paszczę i wydał ryk, podobny do grzmotu, wybiegającego z pieczary podziemnej; potem wyrwał strzałę z rany, skruszył ją w zębach, rzucając dokoła spojrzenie tak straszne, że widzowie, chociaż odgrodzeni od areny żelazną kratą, cofnęli się w tył z przerażeniem. Lew widocznie szukał przedmiotu, na którymby swój gniew królewski mógł wywrzeć. W tej chwili spostrzegł konia, który porzucony przez swego jeźdźca, drżał, jak gdyby wyszedł z lodowatej kąpieli, chociaż był okryty potem i pianą. Na widok ofiary, lew, wydawszy kilka krótkich, ostrych ryków, odsądził się i potężnym skokiem zbliżył się do niej o dwadzieścia kroków.
Zaczęła się wówczas druga gonitwa, jeszcze ciekawsza od pierwszej, bo tym razem umiejętność człowieka nie tamowała zwierzęcych instynktów; siła i szybkość mierzyły się z całą swą dziką energją, a oczy dwustu tysięcy widzów odwróciły się na chwilę od dwojga chrześcijan, śledząc za tą fantastyczną pogonią z namiętnem rozciekawieniem. Drugi skok znów znacznie zbliżył lwa do konia, który wparty w głąb cyrku, nie śmiąc zwrócić się w prawo ani w lewo, przeskoczył przez głowę swego nieprzyjaciela, a ten ścigał go nierównemi skokami, jeżąc grzywę i wydając co chwila ostry ryk, na który koń odpowiadał pełnem trwogi lżeniem. Trzy razy jeszcze rumak przesunął się po arenie z szybkością błyskawicy, podobny do mitycznego zjawiska, do piekielnego bieguna, odprzężonego od rydwanu Plutona, a za każdym razem lew zbliżał się do niego bez widocznych wysiłków, bies gnąc z nim już teraz niemal równolegle. Wreszcie koń widząc, iż ujść nie zdoła, stanął przy kracie dęba, bijąc konwulsyjnie powietrze przede niemi nogami. Wówczas lew zaczął zbliżać zwolna, jak zwycięzca, pewny, że mu ofiara już ujść nie zdoła; chwilami przystawał, ryknął, grzywą wstrząsnął, szarpnął piasek szponami i znowu się zbliżał. Rumak stał pewien czas, jak odrętwiały, jakby przybity do miejsca strasznym wzrokiem wroga, potem padł i rzucał się rozpaczliwie po piasku. W tej chwili druga strzała wyleciała z łuku Sylasa i utkwiła głęboko między żebrami lwa. Człowiek przychodził na pomoc koniowi i zwracał na siebie wściekłość lwa, którą ten niedawno od niego odwrócił.
Lew zrozumiawszy, że w pobliżu znajduje się wróg niebezpieczniejszy, od tego, którego pokonał samym wzrokiem, spostrzegł Sylasa, gdy ten, dobywszy z za pasa trzecią strzałę, kładł ją szybko na cięciwę. Zwierz stał przez chwilę, jakby badając człowieka, a korzystając z tego, Sylas wyrzucił nowy pocisk, raniąc nim kark zwierza. To, co potem nastąpiło, wydało się jakby zwrotami huraganu. Lew rzucił się na człowieka, człowiek przyjął go oszczepem, potem człowiek i lew potoczyli się razem na ziemię. Ujrzano wylatujące w powietrze szmaty ciała, a najbliżsi widzowie zostali przejęci dreszczem.
Aktea jękiem rozpaczy pożegnała Sylasa Nie miała już obrońcy, ale nie miała i nieprzyjaciela; lew tyle tylko przeżył człowieka, ile potrzeba było do zemsty: śmierć kata nastąpiła jednocześnie ze zgonem ofiary. Koń nie żył, chociaż go lew nie dotknął.
Niewolnicy usunęli z areny, wśród szalonych wrzasków, przeplatanych oklaskami, trupy człowieka i zwierząt.
Teraz wszystkie oczy zwróciły się ku Aktei, którą śmierć Sylasa pozbawiła obrony. Dopóki widziała go żyjącym, nie traciła nadziei ocalenia. Zrozumiała, że z jego śmiercią wszystko się dla niej skończyło, usiłowała więc za niego i za siebie nieść modły, które jednak gasły w niewyraźnych dźwiękach na jej ustach pobladłych i zmartwiałych. Była wprawdzie chwila, że się zaczęło objawiać dla niej współczucie wśród tłumu, który wziął ją zrazu za Żydówkę, teraz zaś poznał, że była Greczynką. Kobiety zwłaszcza i młodzież zaczynali szemrać, a niektórzy powstali, chcąc się domagać dla niej łaski. Lecz oto na ławach wyższych rozległy się krzyki: — Siedzieć! Siedzieć! — bo podniosła się krata, a z pod niej wysunęła się tygrysica.
Ujrzawszy się wolną, przypadła do ziemi i oglądała się dokoła groźnie, ale spokojnie i bez zdziwienia; potem wciągając w nozdrza powietrze, czołgać się zaczęła jak wąż ku miejscu, gdzie zginął koń: tu wspięła się i wsparła o kras tę, gryząc pręty, których on dotykał, potem zaryczała lekko, obwąchując żelazo, piasek, powietrze i usiłując zbadać, gdzie się podział łap, który zwęszyła. Teraz poczuła też zapach ciepłej krwi i wyziewy świeżo rozszarpanego ciała, gdyż niewolnicy jeszcze nie zrównali piasku. Wciąż węsząc, skierowała się ku drzewu, przy którem odbyła się walka Sylasa z lwem, pożerając po drodze strzępy rozszarpanego ciała. Zatrzymawszy się przy kałuży krwi, zaczęła ją chłeptać, porykując. Wypiwszy krew, znów się rozglądała już ze ślepiami roziskrzonemi i wtenczas dopiero ujrzała Akteę, która, zamknąwszy oczy, oczekiwała na śmierć.
Spostrzegłszy ofiarę, bestja przypadła brzuchem do ziemi i zaczęła się czołgać ku niej ukosem, a gdy się znalazła od niej o dziesięć kroków, podniosła nozdrza i węszyła z dziwną uwagą; nakoniec jednym skokiem przesadziła przestrzeń, dzielącą ją od chrześcijanki i znalazła się tuż przy niej. Wszyscy myśleli, że Aktea zostanie w mgnieniu oka rozszarpana na sztuki. Tymczasem stała się rzecz nadzwyczajna. Tygrysica pokornie i pieszczotliwie łasiła się u stóp chrześcijanki, wydając przyjazne mruczenie. Zdurniona Aktea otworzyła oczy i poznała swą niedawną przyjaciółkę, a Febe również poznała swoją panią. Była to bowiem ulubiona tygrysica cezara.
Tłum, nieznający stosunku, jaki zachodził pomiędzy chrześcijanką a tygrysicą, oniemiał z podziwu. Zaczęto szeptać, iż wola bogów ukróciła srogość bestji i oto ze wszystkich stron ozwały się wołania:
— Łaski! Łaski!
Aktei zresztą po wytrzymaniu trzech prób, z prawa należała się łaska. Tłum rozgłośnie przypominął to prawo, a przechodząc, jak zwykle, od okrucieństwa do litości, rzucał ocalonej dziewicy złote łańcuchy, wstęgi, kwiaty i wieńce.
Spełniając żądanie ludu, wszedł na arenę Libikus, czarny dozorca tygrysicy i przeciął sznury, któremi Aktea była przywiązana do drzewa. Ocalona dziewica upadła na ziemię, nie mogąc się utrzymać na nogach, tak ją wyczerpały przebyte wrażenia. Widząc to, Libikus podniósł ją i prowadził ku drzwiom sana vivaria, przeznaczonym dla zwycięskich gladjatorów. Tam oczekiwały na nią niezliczone tłumy, bo heroldowie już oznajmili zawieszenie igrzysk, aż do godziny piątej wieczorem.
Na widok ocalonej, rozległy się znów oklaski i okrzyki, chciano ją w triumfie obnosić po mieście na rękach. Ale ona złożyła dłonie błagalnie, prosząc, by ją zostawiono w spokoju. Zastosowano się do jej woli. Lud rozstąpił się przed nią, a ona udała się do świątyni Djany i usiadła za kolumną przysionka, lejąc łzy rzęsiste, bo sama była na świecie, bez ojca, kochanka, obrońcy i przyjaciela: ojca porzuciła sama, kochanek o niej zapomniał, a Paweł i Sylas ponieśli śmierć męczeńską.
Gdy noc nadeszła, przypomniała sobie, że jeszcze jej pozostała wielka rodzina chrześcijan, udała się przeto do katakumb.
Wieczorem, o godzinie zapowiedzianej, rozpoczęła się druga część widowiska w cyrku. Przybył i cezar, zasiadł w swej loży, zabawa odbywała się według programu. Gdy zmrok zapadł, Neron przypomniał sobie, iż przyrzekł ludowi dać widowisko przy blasku pochodni. Przyrzeczenia dotrzymał. Do dwunastu słupów żelaznych przywiązano dwunastu chrześcijan, owiniętych płachtami, napuszczonemi smołą i siarką, i te żywe pochodnie zapalono. A przy ich blasku ukazali się na arenie nowi zapaśnicy i nowe bestje...
Nazajutrz rozeszła się w Rzymie wiadomość, że listy, które odebrał cezar podczas widowiska a które tak silnie go poruszyły, oznajmiały o buncie legji hiszpańskiej i galijskiej, pod dowództwem Galby i Windeksa.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.