<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LV.
Jakim sposobem Hafiz, wprowadził swoich towarzyszy podróży na mylną drogę.

Tymczasem donna Marya, od chwili powrotu Hafiza, odnowiła przyjazne stosunki z Aissą.
Maurytanka nie umiała czytać; lecz widok pargaminu, zapisany ręką jéj kochanka, a nadewszystko krzyż, oznaka jego niezmiennego postanowienia, przepełniły radością serce młodéj dziewicy, i oparły na piśmie kilkadziesiąt razy jéj usta upojone miłością.
— Kochana Aisso, rzekła jéj Marya, za ośm dni pojedziesz bardzo daleko, lecz zbliżysz się do ukochanéj ci osoby, a ja nie sądzę żebyś żałowała tego kraju.
— Oh! nie, nie, bo prawdziwém szczęściem mojém jest żyć z nim razem.
— Więc będziecie złączeni... Hafiz jest to wierne i roztropne dziecię; zna drogę; ty się go nie obawiasz, i jestem pewna że nawet śmieléj podróżować z nim będziesz mogła, a jako z człowiekiem twego kraju rozmawiać z nim będziesz ojczystą mową. Ta szkatuła zawiéra wszystkie twoje klejnoty: wiedz, iż we Francyi i największy bogacz nie posiada połowy tego co ty niesiesz twemu kochankowi. Przytém, moje dobrodziejstwa towarzyszyć będą młodzieńcowi, choćby się udał z tobą na koniec świata. Gdy już będziesz we Francyi, nie obawiaj się niczego. Przewiduję tu wielką zmianę. Trzeba żeby Król uczynił wiele zmian w Hiszpanji, żeby wypędził z niéj Maurów, nieprzyjaciół naszej religii. W twojéj nieobecności wezmę się bez zachwiania do dzieła.
— Kiedyż więc ujrzę Mauléona? rzecze Aissa, która o niczém więcéj nigdy nie słyszała, prócz o imieniu swego kochanka.
— W pięć dni po wyjeździe z miasta, możesz być w jego objęciach.
— Będę tam prędzéj jak sobie możesz pani wyobrazić.
Było to już po rozmowie, kiedy donna Marya kazała zawołać Waliza, i pytała go, czyby niechciał po wrócić do Francyi, aby towarzyszyć siostrze Gildaza.
— Biédne dziécię, dodała, nie może uspokoić się po śmierci swego brata, chciałoby oddać jego nieszczęśliwym zwłokom, powinność chrześcijańską.
— Bardzo chętnie, rzeki Hafiz, wyznacz mi pani dzień odjazdu.
— Jutro dam ci muła na którym pojedziesz, siostra Gildaza także miéć będzie mula dla siebie, i drugiego, dla mojej mamki, a jéj matki, i niektórych rzeczy potrzebnych do obrządku.
— Dobrze pani, jutro jadę. O któréj godzinie?
— Wieczór, gdy zawrą bramy i ognie przygasną.
Hafiz prawie jeszcze nie otrzymał rozkazu jak go już oznajmił Mothrilowi.
Maur pospieszył wynaleźć don Pedrę.
— Naj. panie, oto siódmy dzień, czy przyjedziész do swego zamku?
— Pojadę, odparł Król.
— Jedź więc, mój Królu, już czas.
— Wszystkie przygotowania już są zrobione. Pojadę tém chętniéj, gdyż Książę Galli jutro przez pewnego bohatéra zażąda odemnie pieniędzy.
— A dziś kassa jest próżną, czy wiész o tém mój Królu; mamy tylko w pogotowiu summę przeznaczoną na uśmierzenie gniewu donny Maryi.
— To dobrze, więcéj nie potrzeba.
Don Pedro kazał wszystko przygotować do wyjazdu, nie zaniedbał zaprosić do téj podróży kilkanaście dani z dworu; lecz donnie Maryi nie uczynił o tém wzmianki.
Mothril czekał na skutek jaki sprawi zniewaga na Hiszpance, lecz donna Marya nie żaliła się wcale.
Spędzała dnie z swojémi towarzyszkami grającymi na lutni, i bawiła się śpiewem ptaków.
Z nadejściem wieczoru, gdy cały dwór pojechał, i Marya uczuła się bardzo znudzoną, rozkazała osiodłać sobie muła.
Aissa była sama jedna w domu, ponieważ Mothril towarzyszył Królowi. Donna Marya usłyszawszy jéj hasło zeszła, dosiadła muła, okrywszy się szerokim płaszczem.
Dążyła sama przez tajemne przejście, aby wynaleźć Aissę, poprzednio jednak napotkała Hafiza, który od godziny śledził w ciemnościach swemi przenikliwemi oczyma.
Donna Marya przeszła obok straży i dała hasło.
Bramy się rozwarły; w pół godziny późniéj, muły szybko biegły po płaszczyźnie.
Hafiz jechał naprzód, donna Marya zauważała iż kierował na lewo, w miejsce trzymania się drogi prostéj.
— Nie mogę się do niego odezwać, gdyż poznałby mój głos, rzekła cicho swojéj towarzyszce, ciebie nie pozna, zapytaj go dla czego zmienia drogę.
Aissa zapylała po arabsku, zdziwiony Hafiz odparł:
— Ponieważ na lewo jest daleko bliżéj.
— Dobrze, rzekła Aissa, tylko nie zbłądź czasem.
— Oh! wiém dokąd idę, rzekł Saracen.
— Bądź spokojny, on jest wierny, rzekła Marya, przytém ja jestem z tobą, i towarzyszę ci tylko w jednym celu oswobodzenia, gdyby przypadkiem jaki zastęp chciał zatrzymywać cię w okolicach. Rano już ujedziesz piętnaście mil! Mothril czuwa, lecz tylko w zakreślonym obrębie. Pożegnam cię, udasz się w dalszą drogę, a ja powrócę do pałacu królewskiego; znam don Pedrę, on płacze mojéj nieobecności, i przyjmie mnie z roztwartemi rękami.
— To więc niedaleko z ląd jest ten zamek? rzekła Aissa.
— O siedem mil od miasta, z którego wyjeżdżamy, ale znaczniéj na lewo, położony jest na górze, którą spostrzeglibyśmy tam daléj na widnokręgu, gdyby księżyc chciał rozjaśnić.
W tém księżyc, jak gdyby usłuchał głosu donny Maryi, wysunął się z po za czarnéj chmury osrebrzywszy jéj brzegi. Natychmiast światło przyjemne i czyste okryło pola i drzewa, tak iż podróżni niespodzianie znaleźli się otoczeni jasnością.
Hafiz odwrócił się do swoich towarzyszy, patrzał około siebie, droga ustąpiła miejsca obszernym stepom, otoczonym wysoką górą, na któréj stał zamek okrągły, koloru niebieskiego.
— Zamek! zawołała donna Marya, zbłądziliśmy!
Hafiz zadrżał; zdawało mu się iż poznał głos Maryi.
— Zbłądziłeś? rzecze Aissa Maurowi.
— Niestety! czyż tak było istotnie? rzekł Maurowi Hafiz.
Jeszcze nie skończył mówić, jak z głębi wąwozu ocienionego zielonemi dębami i oliwnemi drzewami wyskoczyło cztérech jeźdźców, których rącze konie z rozognionémi nozdrzami, i powiewającemi grzywami biegły z pochyłości.
— Co to ma znaczyć?.... mówiła cicho zatrwożona Marya. Czyby nas poznano?
I owinęła się w swój płaszcz, ustąpiwszy milczeniu.
Hafiz zaczął przeraźliwie krzyczéć, jak gdyby z obawy, lecz jeden z jeźdźców przyłożył mu chustkę na usta, drugi prowadził jego muła.
Dwóch innych najeźdźców poganiało muły dwóch kobiét, tak, że zwierzęta pędem biegły ku zamkowi.
Aissa chciała krzyczeć, bronić się...
— Bądź cicho! rzekła jej Marya, przy mnie nie obawiaj się don Pedry, kiedy ja z tobą nie obawiam się Mothrila. Cicho bądź!
— Cztérech jeźdźców, podobnie gdyby zapędzali trzodę do chlewu, spieszyli ze zdobyczą do zamku.
„Zdaje się, że na nas czekano, pomyślała sobie Marya. Bramy są otwarte mimo sygnału trębacza.”
Tymczasem cztéry konie, i trzy muły wjechały z wielkim hałasem w podwórze pałacowe.
Jedno z okien było oświecone. Przy tém oknie stał mężczyzna.
Wykrzyknął radośnie widząc wjeżdżających mułów.
— To jest don Pedro, to on czeka, mówiła do siebie donna Marya, która poznała głos Króla, cóż to wszystko znaczy?
Jeźdźcy rozkazali kobiétom zsiąść z mułów, i zaprowadzili je do sali zamkowéj.
Donna Marya prowadziła całą drżącą Aissę.
Don Pedro wsparty na Mothrilu wszedł do sali, z błyszczącymi od radości oczyma.
— Kochana Aisso, rzekł pośpieszając ku młodéj dziewicy, która drżała z pogardy, a jéj niespokojne usta, zdawały się zapytywać swéj towarzyszki o przyczynę zdrady.
— Kochana Aisso, przebacz mi, powtórzył, Król żem ciebie i tę biédną kobiétę tak nastraszyła, pozwól się przywitać.
— A mnie, rzekła donna Marya odsłaniając kaptur swego płaszcza, mnie Król nie powitasz?
Don Pedro krzyknął i cofnął się z przestrachu.
Mothril pod obelżywém wejrzeniem swojéj nieprzyjaciołki, zbladł i czuł opuszczające go siły.
— Gospodarzu, każ nam dać mieszkanie, mówiła daléj Marya, gdyż jesteś naszym gospodarzem, Królu don Pedro.
Don Pedro chwiejący się, i upokorzony, opuścił głowę i powrócił do galeryi.
Mothril uciekł... jego szał ustąpił miejsca obawie.
Dwie kobiéty tuliły się wzajemnie, i czekały w milczeniu. W chwilę potém słyszały zamykające się bramy.
Marszałek zamku przyszedł z największym szacunkiem prosić donnę Maryę, aby raczyła się udać do swego apartamentu.
— Nie opuszczaj mnie! zawołała Aissa.
— Mówię ci, nie obawiaj się niczego, patrz dziécię, pokazałam się, spojrzałam tylko, i to dostateczne było na uśmierzenie tych dzikich zwierząt... Pójdźmy, idź za mną... wiedz, że ja czuwam nad tobą.
— Pani! oh! lękaj się i o siebie!
— O mnie! rzekła Marya Padilla, z dumnym uśmiéchem, i któżby śmiał?... Ja wcale nie mam potrzeby obawiać się w tym zamku.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.