<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LVI.
Patio w letnim pałacu.

Mieszkanie, do którego zaprowadzono donnę Maryę, było jéj dobrze znane, gdyż przebywała w nim w błogich chwilach szczęścia i powodzenia. Wówczas to, w Palio, całemu dworowi znane były to galerye ozdobione złotemi filarami, gdzie ogród z drzew pomarańczowych i waza marmurowa tworzyły punkt środkowy. Widziano tam wówczas tylko paziów, przy bogato ubranych złotogłowiem podwojach, i krzątających się służalców, spełniających swoje usługi, pod galeryami okazale oświéconémi.
Tam na dole, pod gęstemi gałęziami kwitnących drzew, ukrywały się symfonie maurytańskie, nacechowane tak rozkosznym smutkiem, iż zdawały się być delikatną wonią spływającą z nieba, w chwili, kiedy je usta śpiéwaka lub palce muzyka wykonywały.
Dziś tylko cisza pozostała, bo oddzielona galerya od pałacu wydawała się posępną i pustą. Drzewa, chociaż zachowały te same liście, były smętne; marmur wyrzucał z siebie potok srebrzysty, lecz już ze szumem podobnym do rozhukanego morza.
W najodleglejszéj stronie tego równoległo boku, małe drzwi, ozdobione lukiem szpiczastym, stanowiły przejście z galeryi Aissy do zajmowanéj przez don Pedra.
Był to długi korytarz marmurowy, wązki jak kanał; poprzednio don Pedro chciał, aby był obity kosztownemi materyami, a posadzka usypana kwiatami; lecz przez tak długi przeciąg czasu dwóch jego pobytów, ściany zbrukały się, a poschłe kwiaty kruszyły się pod nogami.
Wszystko co wzmaga miłość, więdnie z skonem miłości. Podobnież dzieje się z témi roślinami, które kwitną wysoko, i wiją się bujno około drzewa jakie sobie upodobają, schną one i opadają bezwładne, gdy uczuwają brak soku i życia ich sprzymierzonych.
Skoro tylko donna Marya wstąpiła do swego apartamentu, niebawnie zażądała usługi.
— Senora, odpowiedział Marszałek dworu. Król nie przybył tu na mieszkanie, nie ma z sobą służby i czeka tylko na zaczęcie polowania.
— Mniejsza z tém, ależ gościnność królewska, czyż ścierpi aby odwiedzający go brak potrzeb doznawali.
— Pani, jestem na twoje rozkazy, choćby one były...
— Daj więc nam co orzeźwiającego, i pargaminu do pisania.
Marszalek dworu skłonił się i wyszedł.
Nadeszła noc; niebo pokryły gwiazdy, a w najodleglejszym odstępie od Patio, żałosne jęki puszczyka, uciszały słowika siedzącego pod oknami Maryi.
Aissa w téj ciemności, pod wpływem smutnych wypadków, Aissa przestraszona milczącym gniewem swojéj towarzyszki, ze drżeniem stała wgłębi pokoju.
Widziała ona przechadzającą się, bladą jak cień donnę Maryę, z ręką opartą na ustach, wzrokiem zatopionym w odmęcie, lecz pałającym jakiémś nieznaném przedsięwzięciem.
Nie śmiała nic do niéj mówić: bo obawiała się naruszyć jéj gniewu i boleści.
W tém powrócił marszałek dworu; przyniósł świecznik i postawił go na stole.
Za nim niewolnik z srebrną pozłacaną tacą z dwoma srebrnémi czarkami, owocami, konfiturami, i dużą flaszką wina Xeres.
— Pani, rzecze marszałek dworu, oto jest czego żądałaś.
— Nie widzę pargaminu i atramentu, rzecze donna Marya.
— Ah! ozwał się marszałek dworu z pomięszaniem. Król nié ma swego kanclerza, a pargamin jest w jego biurku.
Marya zchmurzyła powieki.
— Rozumiem. Dobrze: zostaw nas same.
Marszałek dworu był posłuszny.
— Pragnienie mi dokucza, rzecze Marya Aissie, lube dziecię, daj mi się napić.
Aissa spiesznie napełniła kubek winem, i podała swéj towarzyszce, która wypróżniła go chciwie.
— Czy nie ma wody? to wino zamiast uśmierzyć podwaja mi pragnienie.
Aissa szukała i spostrzegła naczynie jakie na wschodzie bywa pospolicie używane na przechowywanie wody świeżéj nawet na słońcu.
Poczerpnęła z niego kubkiem czystéj wody, a Marya dolała resztę wina z drugiego.
Lecz już jéj umysł nie zatrudniał się więcéj potrzebami cielesnemi, jej myśl pogrążona w czém inném, ogarnęła czarna powłoka.
— Po cóż tu jeszcze jestem? mówiła do siebie, po co czas tracić?... powinnam albo poskromić zdrajcę albo spróbować go nauczyć.
Porywczo odwróciła się do Aissy, która z obawą patrzała na każde jéj ruszenie.
— Patrz młoda dziewico, bo twój wzrok jest tak czysty, iż zdaje się że można w nim duszę spostrzegać, i odpowiedz kobiécie, kobiécie najnieszczęśliwszéj na ziemi: czy ty umiész być dumną?... Czy nie zazdrościłaś mi czasem blasku mego powodzenia? czy w złowrogich chwilach nocy niesłuchałaś szeptów jakiego złego ducha, który odwodził cię od miłości, aby natknąć dumą? Oh! odpowiedz mi! oh, pomnij sobie, że całe moje przeznaczenie zależy od wyrazu jaki wymówisz, odpowiedz mi jakbyś odpowiedziała Bogu, czyś wiedziała co w tém zamiarze uwiedzenia? miałaś o nim jakowe podejrzenie? spodziewałaś się go?
— Pani, odpowie Aissa z tonem jednocześnie smutnym i łagodnym, ty moja dobra protektorko, widziałaś mnie jak dążyłam do mego kochanka, a pytasz, czy chciałabym innego!
— Masz słuszność, rzecze pospiesznie Marya, lecz ta odpowiedź jakkolwiek tchnie całą czystością twéj duszy, jeszcze zdaje mi się nie zupełnie prawdziwą, a to dla tego, że moja dusza nie równa się twojéj, i że wszystkie żądze ziemskie, burzą ją i zaciemniają, powtarzam ci więc moje zapytanie: czy jesteś szlachetną, i czy przeniosłabyś kiedy utratę twojéj miłości za nadzieję wielkiego szczęścia?... tronu?
— Pani, rzekła z drżeniem Aissa, nie umiém się wysławiać, i nie wiém czy będę zdolną ukoić boleść twoją, lecz przysięgam ci na Boga w niebie, iż na przypadek, gdyby don Pedro miał mnie w swéj mocy, i chciał nakazywać miłość dla siebie, będę miéć sztylet aby przeszyć moje serce, albo pierścień jak ty, aby zażyć śmiertelny trucizny.
— Pierścień, krzyknęła donna Marya, cofając się raptownie i ukrywając swój palec pod rękaw. Ty wiész...
— Wiém; ponieważ wszyscy w tém pałacu mówią o tém w cichości, że z przywiązania do don Pedry, i po kilku przegranych bitwach, z obawy dostania się w ręce nieprzyjaciół, miałaś pani zwyczaj nosić w tym pierścieniu truciznę dla zażycia jéj w razie potrzeby... I w moim kraju jest taki zwyczaj, i ja nie inną będę dla mego Agenora, jeżeli zobaczę, iż on ma utracić swoje mienie....
Donna Marya ścisnęła ręce Aissy, a nawet ucałowała jéj czoło z niewymowną tkliwością, i rzekła:
— Jesteś szlachetne dziécię; twoje słowa przypomniały mi moją powinność; gdyby mi tylko szło nie o świętszą rzecz na téj ziemi, jak o moja miłość... Tak, musiałabym umrzéć, straciwszy moją przyszłość i sławę, lecz któż czuwałby nad tym podłym i niewdzięcznym, którego kocham jeszcze? kto chroniłby go od haniebnéj śmierci, od jeszcze haniebniejszego upadku? Nie ma ani jednego przyjaciela, ale za to nie brak mu najzaciętszych nieprzyjaciół. Ty go nie kochasz, ty nie dasz się powodować żadném namowom, wiém o tém, i więcéj nie pragnę, gdyż przeciwne postąpienie byłoby dla mnie rzeczą do nieprzezwyciężenia. Otóż jestem spokojną. Teraz, droga, po któréj mam postępować jest oznaczoną. Jutro za nim zaświta jutrzenka, zajdzie w Hiszpanii zmiana, o któréj świat cały głosić będzie.
— Pani, rzecze Aissa, pomnij na gwałtowne uniesienia twoje... Pomnij, że ja sama jestem na święcie, i nie mam innéj nadziei i szczęścia, jak w tobie i przez ciebie.
— Myślę o tém wszystkiém, dusza moja cierpi udręczenia już nie mam egoizmu, bo nie ma we mnie pałającéj miłości: Słuchaj Aisso, już dokonałam swego, idę zobaczyć się z don Pedrem, ty szukaj dobrze w szkatułce okutéj w złoto, która powinna się znajdować w drugim pokoju, znajdziesz w niéj klucz, od tajemnych drzwi stykających się z mieszkaniem don Pedry.
Aissa pobiegła, i przyniosła wspomniony klucz.
— Czy sama będę zostawać w tém smutném mieszkaniu, rzekła młoda dziewica.
— Mam dla ciebie bezpieczniejsze schronienie; idź w głąb tego pokoju z którego przyniosłaś klucz, a znajdziesz tam jeszcze jeden pokój bez wyjścia.
opasany murem, zamknę cię w nim, to już nie będziesz miała czego się obawiać...
— Samą! oh nie! samą bać się będę.
— Dziecię, możesz mi towarzyszyć! nie obawiaj się Króla, przecież i ja przy nim będę...
— Tak pani, rzekła Aissa, to prawda... odważę się... albo nie, w tym posępnym i oddalonym pokoju, o nie! nawet i tu nie zaczekam. Na tych poduszkach gdzie ty spoczywałaś, tam, gdzie wszystko przypomina mi twoją obecność, twoją protekcyę.
— Potrzeba jednak żebyś wypoczęła.
— Nie czuję się być strudzoną.
— Czyń co chcesz, Aisso; podczas mojéj nieobecności módl się do boga, aby mi pozwolił tryumfować, gdyż jutro ze świtem dziennym udasz się w drogę prowadzącą do Rinazares, i opuszczając mnie, będziesz mogła powiedzieć: „Idę do mego małżonka, i już mnie nikt od niego nie odłączy.”
— Dzięki ci pani! dzięki! zawołała młoda dziewica, oblewając pocałunkami ręce swojéj szlachetnéj przyjaciółki. O tak! będę się modlić, a dobry Róg proźb moich wysłucha.
W chwili kiedy te dwie młode kobiéty wzajemnie żegnały się czule, można było widziéć z głębi Patio, przesuwającą się zwolna pod gałęziami pomarańczowemi ciekawą głowę, która zatrzymała się w galeryi pośród największego cienia.
Przyczajona postać w gęstwinie, stała nieporuszona.
Donna Marya opuściła młodą dziewicę, i szła do drzwi tajemnych.
Wspomniona głowa nieporuszając się skierowała swoje wielkie białe oczy na Maryę, przysłuchiwała się i widziała jak wchodziła w korytarz tajemny.
Wkrótce szelest skrzypiących drzwi na zardzewiałych zawiasach dał się słyszéć w oddaleniu, a głowa jak gdyby węża uciekającego z pośpiechem, znikła w pośród drzew.
Był to Saracen Hafiz, on to spuszczał się z wysokiego pnia cytrynowego.
Na dole stała droga podobna postać, która nań czekała.
— I cóż! Hafiz? już schodzisz?
— Tak, panie; nic nie mogę widziéć w mieszkaniu donny Maryi, gdyż z niego wyszła.
— Dokąd się udała?
— Na koniec galeryi, na prawo, i znikła.
— Znikła;... oh święte imię proroka! poszła do tajemnych drzwi, będzie mówić z Królem: jesteśmy zgubieni!
— Wiész że jestem na twoje rozkazy, rzekł bledniejąc Hafiz.
— Dobrze! idź za mną do apartamentów królewskich, i to téj saméj chwili, obecnie niema ani straży, ani dworzan. Dojdziesz przez Patio aż do jéj okna, i tam, tak jak tutaj, będziesz się przysłuchiwał.
— Panie, jest jeszcze prostszy sposób... nawet i tam będziesz mógł słyszéć.
— Jakiż? h spiesz się, wielki Boże!
— Postępuj pan za mną; wejdę na filar w Patio, i dostanę się do okna, z którego będę mógł prześliznąć się na drugą stronę drzwi, które ci otworzę. Tym sposobem łatwo będziesz mógł słyszéć co don Pedro i donna Marya mówić ze sobą będą, lub co mówią w téj chwili.
— Słusznie, mój Hafizu, prorok daje ci natchnienie. Uczynię wszystko co mówisz, wskaż mi tylko drogę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.