<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXXII.
Jak rozmawiali Agenor i Musaron, przebywając drogę la sierra d’Aracena.

Powiedzieliśmy że Mauleon i jego germek podług życzenia nowego Króla Kastylii udali się w drogę przy piękném świetle księżyca.
Najbardziéj radowało serce Musarona, dźwięk różnotonny kilkunastu talarów brzęczących w jego obszernéj skórzannéj kieszeni, bo wówczas nie był to wcale szczęk jakiego zastępu napotkanego przypadkiem, który rozweselał zacnego germka, był to dźwięk brzęczący, ciężki, wiszący u spodu jego worka, dla tego téż i radość Musarona była wielka i głośna stosownie do proporcyi.
Droga prowadząca w owéj epoce z Burgos do Segovii była piękną, lecz właśnie z przyczyny jéj uczęszczania i piękności, Mauléon osądził, że nie trzeba ściśle się jéj trzymać. Zapuścił się więc jak prawdziwy Bearnczyk w wąwóz, idąc za malowniczemi wybrzeżami, ku zachodniéj stronie, która się przedłuża jak naturalna zasłona od Coimbry do Tudelu.
Od początku podróży Musaron liczył wiele na pomoc talarów, lecz mówiemy Musaron bardzo się zawiódł w rachubie. W miastach i na równinach lud wylał swoje bogactwa pod podwójnym uciskiem don Pedra i don Henryka, czegóż się można było spodziewać po góralach, którzy nigdy skarbów nie posiadali; dla tego nasi podróżujący przymuszeni żyć owczém mlekiem, kwaśném winem i jęczmiennym chlebem, wkrótce żałowali, a mianowicie Musaron, niebezpieczeństw w równinie, pomieszanych z przyjemnościami pieczonego koźlęcia, kuropatwy i starego wina.
Dla tego Musaron, zaczął się gorzko użalać że nie miał z kim walczyć.
... , F w. . — woirjei yimoJuju A^en.OJ’, który rozjnyślał o czem mnemonic odponiebezp rego wi wiadał mu wcale. Nakoniec ocknięty z głębokiego marzenia uśmiechnął się.
Ten uśmiéch, w którym przebijał się cień niedowiarstwa, był nieprzyjemnym Musaronowi.
— Nie sądzę panie, rzecze, przygryzając sobie usta dla oddania wyrazu nieukontentowania, który był sprzeczny ze zwykłą poczciwością germka, nie sądzę abyś pan kiedykolwiek powątpiewał o mojéj waleczności, któréj nie raz już dałem dowody.
Agenor poruszeniem głowy zgodził się na to.
— Tak, już nie raz, odrzekł Musaron. Czyż mam mówić o Maurze tak skoro wtrąconym w fosę pod Medina-Sidonia? albo o drugim zarżniętym w pokoju nieszczęśliwéj Królowéj Blanki, cóż? powiedz pan! Śmiałość i odwaga; mówię bez przesady; będą moim godłem, jeżeli kiedyś dostąpię godności rycerskiéj.
— Wszystko to jest niezaprzeczona prawda mój kochany Musaronie, rzekł Agenor, ale zobaczmy do czego to zmierzają te długie rozmowy i przykre marszczenia brwi.
— Panie, rzekł Musaron pocieszony tém sympatyrzném odezwaniem się głosu swego pana; Więc się nie nudzisz?
— Z tobą mój dobry Musaronie rzadko się nudzę; z memi myślami, nigdy.
— Dziękuję panu; lecz kiedy pomyśli się, że tu nie ma żadnego podejrzanego podróżnego, którego moźnaby uprzątnąć włócznią, albo jakiego miejsca z dobrą dziczyną, lub kilka butelek wina, otóż to jest co mnie nudzi!
— Ah! rozumiem Musaronie, głodny jesteś, i to żołądek się odzywa: Naprzód.
— Zapewne panie; patrzaj no jaka piękna przed nami droga: mówię że zamiast włóczyć się po tych jamach, moglibyśmy jechać wygodną ścieszką, i dostać się na ową równinę, na któréj widać kościół: patrz pan, na boku wielki dym. Czy nic nie przemawia na korzyść tego kościoła dla pobożnego rycerza, do dobrego chrześcianina? Oh! jaki piękny dym, jak dobrze pachnie!
— Musaron, odpowiedział Agenor. Ja podobnież jak i ty pragnę zmienić kierunek i widziéć ludzi, lecz nie mogę narażać się na niepotrzebne niebezpieczeństwa. Dosyć i wielkich przygód czeka mnie w uzupełnieniu mojego poselstwa. Te góry są bezpłodne, puste, ale pewne.
— Ah panie! mówił daléj Musaron postanowiwszy nie poddawać się bez walki, zejdź ze mną z łaski swojéj. na trzecią część téj pochyłości, tam zaczekasz, a ja dosięgając do tego dymu, zrobię jakieś zapasy które nam dodadzą cierpliwości. Dwie godzin tylko a natychmiast powrócę. Co do śladu, noc zapadnie, i jutro będziemy daleko.
— Mój kochany Musaronie, odrzekł Agenor, posłuchaj mnie tylko.
Germek nadstawił ucha potrząsając głową, jak gdyby przewidział naprzód, że to, co jego pan wyrzecze nie zgodzi się z jego myślami.
— Nie pozwolę ani oddalać się, ani zbaczać, mówił dalej Agenor, dopóki nie przybędziemy do Segowii, w niéj to panie Sybaryto[1], będziesz miał wszystko co tylko zapragniesz, wyborne życie, przyjemne towarzystwo; w Segowii, powtarzam, będziesz uważany jak germek posła, ale idźmy do niéj prosto. Czy to czasem nie Segowia to miasto, które widzę tam daléj otoczone mgłą, a z pośród niéj wznosi się ta piękna dzwonnica i skłniająca się kopuła. — Jutro na wieczór tam będziemy, nie warto zatém na tan krótki czas zbaczać z obranéj drogi.
— Będę posłusznym Jego J. Wielmożności odezwał się Musaron głosem bolejącym, to jest moja powinność, a ja lubię wypełniać co do mnie należy, lecz gdybym się poważył uczynić jednę uwagę w interesie pańskim...
Agenor spojrzał na Musarona, który odpowiedział kiwnieniem głowy, znaczącém: wiém co mówię.
— Więc powiedz, rzecze Agenor.
— To jest, z pośpiechem odparł Musaron, że pewne przysłowie radzi, aby dzwonnik próbował małych dzwonów przed wielkiemi.
— I cóż znaczy to przysłowie?
— Znaczy, że za nim pan wejdziesz do Segowii, to jest do wielkiego miasta, dobrze byłoby spróbować mieściny, tam według wszelkiego podobieństwa, dowiemy się coś pewnego o interessach państwa. Ah! gdybyś pan wiedział jak mi wiele dobrego ten dym zwiastuje.
Agenor był człowiek rozsądny, pierwsze przyczyny Musarona nieco go obeszły, lecz ostatnia dotknęła go, przytém rozważył: że Musaron był w nieodstępnym zamiarze pójścia do sąsiedniego miasteczka, że sprzeciwić się temu, byłoby to popsuć zegarek tak trafnie zregulowany z jego charakterem, i że sprzeciwienie się temu groziło mu doznawaniem najmniéj cały dzień, co tylko bydź może najnieprzyjaźniejszego: to jest złego humoru sługi, burzy nieuchronnéj i przykrzejszéj jak największa nawałnica.
— Dobrze niech i tak będzie, zgadzam się na twoje życzenia Musaronie, idź zobaczyć co się dzieje blizko tego dymu, i powracaj, to mi opowiész.
Ponieważ od samego początku sporów Musaron był prawie niepewnym przywiedzenia swéj chęci do skutku, przyjął to pozwolenie bez objawienia nadzwyczajnéj radości, i przebiegł kłusem przez zakręty téj ścieszki, którą od tak długiego czasu pożerał wejrzeniem.
Tym czasem Agenor oczekując powrotu germka, znalazł sobie wygodny amfiteatr skał, zarosłych brzozami i miękkim mchem, jaki tylko napotykamy w górach, i gdzie jakby na rozweselenie tych czarownych zarośli, widzieć można było rozwijające się źródło przezroczyste jak lustro, stojące chwilę w swoim korycie, potém biegnące z szmerem pomiędzy kamienie. Agenor głowę oswobodził z ciężaru hełma, ugasił swoje, pragnienie w płynącéj krynicy, i spoczął, opierając się plecami o stary pień zielonego dębu.
Wkrótce, jak powiedzieliśmy, bohater starych baśni i gawęd romantycznych, oddał się słodkim myślom miłości, które prędko pogrążyły go tak głęboko, iż niespostrzeżenie marzenia zmieniły się w zachwycenie, a zachwycenie w sen.
W wieku Agenora nie ma snu bez marzeń, dla tego tżé zaledwie zasnął młodzieniec, marzył iż przybył do Segowii, że Król don Pedro rozkazał go okuć w kajdany, i wtrącić do ciasnego więzienia, z którego mógł spostrzegać piękną Aissę; lecz zaledwie przyjemne widziadło przyszło rozjaśnić ciemność jaskini, w tém Mothril przybiegł odpędzić ten pocieszający obraz, i że krwawa walka wszczęła się między nim a Maurem. W pośród owéj walki, i kiedy czuł go przewalającego, pęd konia dał się słyszéć oznajmiający niespodziewane przebycie zasiłku.
Odgłos tego pędu tak silnie jednoczył się z marzeniom, że zmysły Agenora obłąkały go, i dopiero przebudził się na piérwsze zawezwania przybywającego ku niemu.
— Panie! panie! wołał głos.
Agenor otworzył oczy, Musaron stał przed nim.
Ciekawy był to widok, patrzćé jak zacny germek osadzony na koniu, którym kierował tylko za pomocą kolan, gdyż obiedwie ręce były wyciągnięte na przód, jak gdyby grał w ślepą babkę, w stawach ramion każdéj ręki wisiał z jednéj strony przywiązany bukłak[2] z drugiéj chustki zawiązane na rogi pełne rodzenków i ozorów, a w obu dłoniach trzymał jakby parę pistoletów, tłustą gęś i chleb, którym mógłby nakarmić dziesięciu ludzi przy kolacyi.
— Panie! panie! wołał Musaron, jak to już powiedzieliśmy, wielka nowość.
— Cóż tam takiego? zawołał rycerz kładąc chełm na głowę, i dłoń na mieczu, jak gdyby Musaron poprzedził armią nieprzyjaciół.
— Oh! ja to dobrze przeczuwałem, mówił daléj Musaron, i myślę że gdybym nie nalegał, pominęlibyśmy.
— Zobaczmy, cóż tam jest przeklęty gaduło? zawołał niecierpliwie Agenor.
— Cóż tam jest!... jest to, że Bóg mnie zaprowadził do tego miejsca.
— Ale cóż się tam dowiedziałeś? do djabła! mów.
— Dowiedziałem się że Król don Pedro...ex Król, chciałem powiedziéć...
— I cóż?
— Że go nie ma w Segowii.
— Istotnie! zawołał ze złością rycerz.
— Alkada[3] powrócił wczoraj z wyprawy uczynionéj z znaczniejszymi obywatelami miasta, na spotkanie don Pedra, który poza wczoraj przeszedł w równinę tam dalej wychodząc z Segowii.
— I szedł gdzie?
— Ze swoim dworem.
— Ze swoim dworem.
— I czy z Mothrilem? dodał Agenor.
— Bez wątpienia.
— To z Mothrilem, mówił przerywanie Agenor, była zapewne.
— Nie inaczéj, bardzo temu wierzę, nie spuszcza jéj z oczu, wyjąwszy gdy śpi, przytém dobrze jest teraz strzeżoną.
— Co ty chcesz mówić?
— Że Król jéj nie opuszcza podobnież.
— Lektykę?
— Tak jest; odprowadza ją konno, i to przy téj lektyce przyjmował deputacyą miasta.
— Więc mój kochany Musaronie pójdźmy do Sorii, rzekł Agenor z uśmiechem źle ukrywającym początek obawy.
— Idźmy panie, idźmy, ale nie wypada udawać się tą samą drogą, teraz jesteśmy tyłem do Sorii. Wywiedziałem się w mieście o drogę, przebędziemy góry na lewo, i dostaniemy się do wąwozu równoodległego od płaszczyzny. Ten wąwóz oszczędzi nam przechodu dwóch rzeczek, i jedenaście mil drogi.
— Niech tak będzie; zgadzam się mieć z ciebie przewodnika, lecz pamiętaj o odpowiedzialności jaką bierzesz na siebie, mój biedny Musaronie.
— Myśląc o téj odpowiedzialności, powiem panu że należało by mu tę noc przepędzić w mieście.
— Patrzno pan, oto Wieczór nadchodzi, chłód czuć się daje, godzinę będziemy jeszcze mogli jechać, a potém nas ciemności ogarną.
— Korzystajmy i z téj godziny Musaronies, a ponieważ tak dobrze o wszystkiém się wywiedziałeś, pokaż no mi drogę.
— Ależ objad, rzecze Musarqn, czyniąc ostatnie usiłowanie.
— Nasz objad odbędziemy wynalazłszy stosowny nocleg. Idźmy daléj, Musaronie, daléj.
— Musaron nic więcéj nie odpowiedział, było bowiem w głosie Agenora coś nakazującego, co téż nasz germek rozumiał dokładnie, zwłaszcza gdy nakazanie to odnosiło się do wypełnienia jakowego zlecenia, nic wówczas nie miał do powiedzenia.
Germek w skutek kombinacyi jednych mędrszych nad drugie, podał strzemiono swemu panu, nie zwalniając wcale swych rąk z ciężaru, sam zaś z całym ładunkiem cudem równowagi dostał się na konia, wyprzedził, i odważnie zanurzył się w wąwozie tych gór, co miały im oszczędzić bród dwóch rzeczek i skrócić drogę jedenastu mil.




  1. Sybaryta, pasibrzuch zamiłowany w wygodném życiu.
  2. Bukłak, naczynie skórzanne do napoju.
  3. Alkada urzędnik po miastach w Hiszpanii.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.