Nieszczęścia najszczęśliwszego męża/Obiad

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł Nieszczęścia najszczęśliwszego męża
Podtytuł Obiad
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom XII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom XII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
OBIAD.

W dzień proszonego obiadu, kuchnia staje się sercem całego domu; tam ściąga się wszystko, z tamtąd wszystko wypływa. Z tamtąd Telembecki przygrzany, aż muślinowa chusteczka w sznurek zwinęła mu się na szyi, wpada do jadalnego pokoju, gdzie Astolf z Danielem rozmierza stół, ile osób pomieścić może, a Amalja udziela rozkazów pannie Piotrowskiéj zawieszającéj firanki — wpada, i schwyciwszy kroplę potu zsuwającą się z policzków, płaczliwym daje się słyszeć głosem: „Niech Pan z łaski swojéj pofatyguje się do kuchni“ — „Po cóż?“ — „Co ten tam wyrabia!“ — „Już daj mu Waćpan pokój, niech robi co chce.“ — „Co on wziął masła! Matko wielkiego miłosierdzia!“ — „Nic nie szkodzi.“ — „To jakiś fanfaron Panie.“ — „Już cicho, tylko cicho, mój Telembesiu... Oto idź Waćpan do Mildego[1]... — Zaraz, zaraz, — przerwała Amalja, wyleź Waćpan pierwéj na stolik i przytrzymaj tę strzałę... Moja Piotrusiu, ten fontaź, ten fontaź nie dobry! — Niech Karol idzie, rzekł Astolf. — Karol, odpowiedziała nie obzierając się Amalja, poszedł do Adamskiéj.[2] — Kogóż więc poślę? — Wyżéj, wyżéj Panie Telembecki!... mój Astolfie, przytrzymaj trochę stolik. — Aj! krzyknęła panna Piotrowska — Hoho! krzyknął Telembecki, a chcąc odzyskać równowagę, chwycił dopiero co z wielką biedą ułożone fałdy, i razem z firanką i Piotrosią znalazł się u nóg Amalji, przykryty tyfeniem jak rozjazdem, i długa strzała w ręku, jak zwycięzca w turnieju, czekający wieńca nagrody. — Mówiłem, zawołał odskakując Astolf, że taki koniec temu będzie. — Wstańże Waćpan, rzekła zniecierpliwiona Amalja, do klęczącego jeszcze Telembeckiego, i przyprowadź jak najprędzéj tego grubego żyda z Nowéj ulicy, niech zawiesi te nieszczęśliwe firanki. — Zerwał się Telembecki, i w krótce ujrzano go koło katedry, strzała w ręku i w lisiéj kapuzie. Amalja zaś prosiła Astolfa, by za nią napisał bilecik do Atanazji, i z tym wyprawił Daniela — Daniela jęknął Astolf, zmiłujże się moja duszko, pierwsza godzina, któż do stołu nakryje? trzebaby jeszcze i wina przynieść. — Jak mnie kochasz, kilka stów tylko, proś niech wcześnie przyjedzie, mam w tém mój interes. — Sam więc pójdę po wino, rzekł Astolf składając bilecik. Danielu, daj mi kalosze, tylko wykryduj podeszwy; w niedzielę mało com się nie przeciągnął wychodząc z kościoła.
Kupił wina Astolf, zawołał przechodzącego szewczyka, który, para butów na ręku, gwizdał arjetkę ze Syreny z Dniestru — i chciał mu powierzyć butelki; ale potém, bojąc się, aby chłopiec nie upadł, lub nie upuścił, obejrzawszy się na wszystkie strony, wziął pod płaszcz i spiesznym krokiem ruszył ku domowi. Już dochodzi do Judki, gdy spotyka liczną kalwakadę przybywającą z Sykstuskiéj ulicy. „Dzień dobry! jak się masz Astolfie! Bonjour Mr Astolfe,“ kilka głosów dało się, słyszeć. Astolf stał właśnie na jedném z tych miejsc, które służą za ślizgawkę, wracającym ze szkoły pacholętom, a teraz tém zdradliwszem — iż świeżo upadłym śnieżkiem lekko było pokryte — zwrócił się szybko, by na uprzejme odpowiedzieć powitanie, zwłaszcza, że widział dam kilka w gronie jadących — zwrócił się, pośliznął, i wyleciał z ciężkiego płaszcza szopami podszytego, jak basetla z pokrowca.
Zatrzymał konia Alfred a z nim i kilku innych, dopytując się, czy sobie czego złego nie zrobił. — „Bynajmniéj, bynajmniéj, i owszem,“ — odpowiedział wstający Astolf; nie ruszając jednak leżącego płaszcza, gdzie zostały niesione butelki. W krótce troskliwi odjechali panowie; nie wiem, czy szanując smutne jego położenie, czyli téż dla nie okazania wzmagającego się śmiechu; nieszczęśliwy zaś gospodarz dzisiejszéj uczty, zbliżył się z nieśmiałością do swojego płaszcza; odkrył prawą połę i ujrzał ciemny strumień madery, a gdy z pod lewéj dwie szyjki z czerwoną pieczątką wypadły, krótki zrobił rachunek i strzepnąwszy szopy, wrócił ku Żorżowi[3] po nowy zapas. Właśnie w sam czas, kiedy sobie przypomniał, że pieniędzy niema przy sobie, spotkał pana R***; ten łatwo temu zaradził, a Astolf mądry po szkodzie, fijakrem do domu przywiózł siebie i butelki.
Dla Boga! zawołała do wchodzącego Amalja, gdzieżeś się tak długo zagadał? Wiész ty, która godzina? druga, a nic jeszcze niema gotowego. — Ja temu nie winien, odpowiedział Astolf, otrzepując pewną część stroju, w upadku najwięcéj uszkodzoną. — Atanazja prosi o karetę, mówiła daléj Amalja, ale Bartłomieja niema w domu; pośléj kogo za nim, pewnie swoim zwyczajem, gdzieś na bliskim szynku? — Gdzież Daniel? — Pobiegł do Cudyka.[4] Kogóż mam posłać, zawołał Astolf, westchnął, wziął kapelusz i poszedł pod Złotą kaczkę szukać swawolnego woźnicę.
O trzeciéj przybywali goście, ale wiecéj ich trochę niż się gospodarz spodziewał: Atanazja, przywiozła ze sobą swoją małą siostrzenicę — Klara, pannę Abusiewiczównę bawiącą przy niéj, czyli jak dawniéj zwano: respektową pannę — a gdy wszedł pan Robert, Atanazja nachyliwszy się do ucha Amalji, rzekła z uśmiechem: „Widę zadziwienie w twarzy twego męża, że pan Robert nieproszony; znać iż ze wsi przyjechał, bo nie wie, że kto daje obiad, musi go prosić, ponieważ jak nie zaprosi, to sam przyjdzie.“ W saméj rzeczy, Astolf spojrzawszy na żonę, wyszedł nowy nakazać porządek w nakryciu stołu.
Otworzyły się nareszcie podwoje — kurząca zupa na stole — siadają wszyscy: lecz ledwie wzniosły się łyżki, Klara z przestrachem zerwała się nagle, i prosiła by jéj na osobnym stoliku nakryto, bo w trzynaście osób siedzieć nie może. Zwróciły się oczy na gospodarza, który łatwo pomiarkował, że to jemu na osobnym stoliku miejsce przeznaczone. Nic to nie było w porównaniu tego, co go jeszcze czekało: trzy osób więcej niż się spodziewano, już robiło nie małą w półmiskach różnicę: do tego, Robert, przez roztargnienie jeszcze, myśląc już być ostatnim, zbiérał do reszty; i często nietknięte z talerzem oddawał kawałki, kiedy Astolf ścigając oczyma stopniowe zmniejszanie się półmisków, nader szczęśliwym mógł się nazwać, gdy zobaczył się z kotletem, który przykryty szpinakiem, temu jedynie był winien swoje dotychczasowe ocalenie a chudy grzbiecik bażanta, ozdobiony piórem, w towarzystwie dwóch selerek i trochę andywii, zakończyły skromną dla niego, a dla wszystkich obfitą ucztę.
Jedzenie dobre, wino jak najlepsze, towarzystwo dobrane, czegóż więcej trzeba? — Wszyscy rumiani i w dobrych humorach przystąpili do czarnéj kawy, Amalja zaś, przechodząc koło męża, niby przypadkiem spytała go z oczywistém ukontentowaniem: Wszak prawda, wszystko dobrze było? — W saméj rzeczy; odpowiedział Astolf słabym głosem, biorąc filiżankę z tacy; lecz i tę przeznaczenie dzisiejsze od celu zwróciło, gdyż panna Abusiewiczówna prezentując się Atanazji, nadeptała Alfreda, Alfred potrącił Roberta, Robert filiżankę, a kawa zmoczywszy usta, wlała się za kamizelkę.
Lecz dla czegóż tak prędko damy, z niemi Amalja, biorą szale, mężczyżni kapelusze? — Godzina piąta, kosmorama warto widzieć — i w mgnieniu oka Astolf sam jeden w oświeconych został pokojach. Panie Telembecki, zawołał, nie masz tam czego przekąsić? — Chyba séra kawałek i andrutów parę. — Daj co masz; djablem głodny! Przystąpił więc do interesu, który go w domu zatrzymał; a gdy już sér nie potrochę przepłacił roztargnienia Roberta, przyszło na myśl Astolfowi, że niepotrzebnie puścił samą Amalję z Alfredem i Emilem pod opieką roztrzepanéj Atanazji; dla tego lubo zaczęta fajeczka bardzo smakowała, postawił ją i poszedł za żoną. Przyszedłszy naprzeciwko teatru, zastał kosmorama zamknięte. Pewnie, rzekł do siebie, pojechały do pani N***; puścił się więc w dalszą drogę, lecz stanąwszy przed domem Pillera, zobaczył, że niema światła u pani N***. Gdzież być może? pomyślał, stanął i stał długo, aż nareszcie wietrzyk za ostry, dał mu uczuć, iż nic mu nie pozostaje, jak spiesznie wrócić do domu i... gazety czytać. Już przechodzi koło koszar bernardyńskich, już chce skręcić na Nową ulicę, gdy spostrzega swoją karetę przed panią Magduszewską. Zdziwiony, skąd taka gwałtowna przyjaźń, zwłaszcza, że dopiero przed dwoma dniami Amalja u niéj była, idzie jednak, macając przed siebie po ciemnych schodach na drugie piętro.
Na zakręcie potknął się, i lecąc w kąt przed siebie schwycił jakieś sukno, chciał się poprawić i ujął coś jedwabnego — przepraszam!... — Nic nie odpowiedziano — poszedł daléj i wszedł do przedpokoju, gdzie w jednym kącie, łojówka ognisty knot zwiesiła, a w drugim, kozak drzymał przy piecu; ledwie ten wyszedł oznajmić jego wizytę, Karol czekający z futrem powiedział, że pani tu niema, że została na wieczór u Atanazyi, i że tu odwiózł tylko panią Gołębiowską. Cofnąć się nie wypadało, rad nie rad zatém, wejść musiał. Przywitany piskliwém szczekaniem trzech bonońskich mucyków, oganiając kapeluszem łydki w prawo, w lewo, przez dwa ciemne pokoje, mógł się nareszcie dowiedzieć w trzecim o szanowném zdrowiu gospodyni.
Na miękkiéj kanapie, obłożona poduszkami, siedziała pani Magduszewska; lampa z umbrelą skąpe rzucała światło na rozłożone karty, z których kanonik Pękalski, przyjaciel domu, ciągnąc głośno z miseczki resztę wystudzonéj kawy, głębokie wywodził kombinacye. Pani Gołębiowska opowiadała onegdajszą komedyę; szczęściem, że już tylko akt czwarty Astolf zastał; wysłuchawszy go więc cierpliwie i odbywszy pańszczyznianą wizyt rozmowę, chce odejść; ale napróżno rozmaite i nagłe wymyśla interesa, musi nakoniec uledz uporczywym prośbom trzech osób i jako czwarty siąść do wista po dwa dudki wiedeńską walutą.
I nie dość, że siedzi jak na szpilkach, nie mogąc zapomnieć w jakiem towarzystwie Amalja — jeszcze los, który go od kilku tygodni w karty ciągle prześladował, teraz, w tak lichą grę, nad miarę okazuje się szczodrym; za każdém daniem, honory, lewy znaczy, chociaż mu kanonik przewraca i tasuje karty. Wygrywa robra, kanonik mało lampy nie wywrócił. — W drugim robrze mocniéj kaszle pani Magduszewska, dziwując się nienaturalnemu szczęściu; a pani Gołębiowska dostawszy szlema, ostre zaczyna wymierzać ucinki przeciw tak szczęśliwym graczom. — Wygrał 28 punktów; lecz tylko pani domu zaliczyła miedzią przegranych pięć; dobrze jeszcze, że karty, po których rożkach można było liczyć dnie chwalebnéj służby, więcéj rościły prawo do zupełnego uwolnienia niż do zwykłéj wieczornéj zapłaty; nie zapłacił więc wygrywający, jak to się trafia z damami. Ach panie drogie, jeżeli serce z nami siada do stolika, jeżeli często robimy renąse rzadko patrząc w karty, jeżeli Carte forte pada pod własnym atutem, bo za nadto wyciągnęło się nogę, jeżeli chcąc spiesznie zbierać lewy, zawsze spotykają się palce; w tenczas błogosławiony ten co płaci. Ale jeźli los, jakiego obywatela z dalekich okolic daje wam za współgracza, chciejcie przy sobie nosić pularesiki; niech zawsze — przegrywający, za grę — wygrywający a niepłacony, za karty — nie płaci. Lecz wróćmy do naszych: kanonik wyszedł rozogniony i w przedpokoju mruknął: Czy mnie tu djabli wnieśli! Pani Gołębiowska nie mogąc dłużéj ukryć nieukontentowania swojego, zasiadła do fortepianu, i zbudziła drzemiące pieski hucznym marszem z Axura; gdy tymczasem pani Magduszewska, ująwszy za rękę Astolfa, zmusiła usiąść przy sobie; i po kilku przygotowawczych zapytaniach, zaczęła zwracać jego uwagę, jako sąsiadka i dawna przyjaciółka rodziców, na złe skutki, jakie za sobą pociągnąć może nierozważne postępowanie młodych małżeństw. „Ach, w tym wieku zepsucia, mój panie Astolfie, mówiła daléj, nie dość źle nie czynić, trzeba pozoru unikać, bo złych języków aż nadto; nie dobrze zatem, że pozwalasz, aby Malcia otoczona zgrają bezbożnych furfantów, co tylko młodym kłaniają się osobom — i w towarzystwie téj szalonéj Atanazyi, dnie i wieczory bez ciebie spędzała. — Alfred, mówią, podobnoś i Emil, umizgają się do twojéj żony — Boże zachowaj, abym myślała, że ona daje powód do tego, ale ludzie, ludzie lubią dodać — i za kratą cnota nie pewna!“ — Nie tu jeszcze był koniec gorliwych i macierzyńskich napomnień pani Magduszewekiéj. Długo trwało, nim nareszcie Astolf, oszczekany znowu pieskami, mógł drzwi zamknąć za sobą. Łatwo zgadnąć, jakie myśli snuły mu się w głowie; niektóre części kazania głęboko utkwiły w sercu, i lubo nie osłabiły bynajmniéj ufności w charakterze Amalji, jednak powszechne mniemanie coraz więcéj w jego oczach nabierało wartości.
Zastał już Amalję w domu; śmiała się, i on z nią śmiać się musiał, przypominając wzajemnie zdarzenia dnia całego; a w każdem jéj słowie przebijająca dziecinna prawie niewinność duszy, równie jak szczera miłość, niedomyślająca się nawet nieufności w jakimkolwiek względzie, tyle zachwyciły Astolfa, że zapomniawszy o pani Magduszewskiéj i jej kazaniu, najczuléj uściskał żonę, i przyznał sobie — biorąc pantofle — że jest jednym z najszczęśliwszych mężów.








  1. Kupiec.
  2. Marchande de modes.
  3. George v. Hôtel de Russie.
  4. Kupiec.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.