Nowy Przegląd Literatury i Sztuki 1920 nr 1/Kronika

<<< Dane tekstu >>>
Autor red. nacz. W. Berent
Tytuł Kronika
Pochodzenie Nowy Przegląd Literatury i Sztuki 1920 nr 1
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“ SA
Data wyd. 1920
Druk Warszawska Drukarnia Wydawnicza
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały Przegląd
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KRONIKA.

MIŁOŚNICY TEATRU, którzy śledzą pilnie jego losy, czy mówią o tem publicznie, czy milczą, odczuwają, jedni z żalem, drudzy z oburzeniem, całkowity jego upadek. Aczkolwiek dzieje się tak wszędzie, iż zdaje się, że sztuka teatralna, przeszedłszy swój szczyt, stacza się z zawrotną szybkością i beznadziejnie po równi pochyłej: obraz ten występuje najjaskrawiej w stolicy Polski. I jeśli odczuwa się potrzebę usprawiedliwienia tego stanu rzeczy w miastach innych dzielnic Polski, które zubożone materjalnie, wyludnione z inteligencji, stały się potrosze prowincją i muszą znosić ten fakt — wbrew swej woli — walcząc z fatalnemi trudnościami istnienia i niemożnością utrzymania repertuaru na wyższym stopniu: niewybaczalnem wydaje się to w Warszawie, gdzie teatry liczyć mogą na pełną salę miesiącami na dziesiątkach przedstawień jednej sztuki, co dla znawców maszyny teatralnej jest nietylko znakomitą teatrom pomocą, lecz i dobrym interesem finansowym, a „jeśli go brak, winą tego jest przeważnie nieudolność kierownictwa.
W artykule zatytułowanym „Odrodzenie Teatru“ i pomieszczonym w styczniowym numerze dwutygodnika paryskiego „Mercure de France“, p. Jerzy Duhamel pisze między innymi co następuje: „Sceny nowoczesne mają wygląd zakładów handlowych, do których sztukę czasem się dopuszcza lub gdzie się ją toleruje; lecz żaden teatr nie uważa za cel pewny, niezaprzeczalny, chwały sztuki dramatycznej. Teatry założone i wzięte w opiekę przez państwo, celem zachowywania tradycji teatralnych i służenia arcydziełom za schronienie, zdają się być, jak i inne, owładnięte problematami finansowymi, i nie dogadza im jawnie opieka, która na nich ciąży“.
Na usprawiedliwienie wielkich środowisk kulturalnych Europy powiedzieć jeszcze można, że co pewien czas wyłaniały się tam ze sfer teatralno-artystycznych samorzutne i szanowne usiłowania reformy i podniesienia poziomu sztuki dramatycznej. U nas, od końca zeszłego wieku, ostatnią świetlaną“ kartą księgi teatru jest zmarły z początkiem wojny, Tadeusz Pawlikowski, po którego ustąpieniu ze stanowiska dyrektora, księga pozostaje dotąd pusta i niezapisana. Bo powiedzmy prawdę. Nie jest taką kartą w rocznikach Sceny Polskiej teatr p. Szyfmana. W chwili premiery „Irydyona“, teatr ten zdawał się wykazywać, dzięki poparciu sfer finansowych, silną tendencję „nad poziomy“. Żadną chwilą następną nie podbił swego lotu w górę i inauguracja pozostała rekordem. Czasy obecne, po kilkuletniej przerwie, nie przyniosły mimo podpory, jaką Teatr Polski znalazł w Teatrze Małym, nic nowego. Repertuar zdradza brak celu i linji wytycznej. Miał dwa momenty jaśniejsze, w „Korjolanie“ i „Nieboskiej Komedji“, aczkolwiek niejedno mielibyśmy tu do zarzucenia, wbrew krytyce, która, wygłodniała na jałowej strawie scen warszawskich, okrzyknęła te dwa dania za najprzedniejsze.
Czy tęsknotom naszym ujrzenia kiedykolwiek teatru na prawdę wysokiego i wierzącego w wielką swą misję stanie się zadość? Nie jesteśmy wróżbitami. Zbyt wiele way tu element tłumu. Być może, że zło sięgło już zbyt głęboko w korzeń drzewa, by kiedykolwiek zrodziły się na niem pożądane owoce. Być może, że będzie trzeba rzec z rezygnacją Duhamel’a: „...wstrętna mi jest rola malkontenta, mam odrazę do zawodowo oburzonych i nie umiem grać ani Jeremiasza ani Kasandry. Po rnojern ostatniem rozczarowaniu na wiosnę, postanowiłem nie chodzić więcej do teatru, zdecydowałem się nie poświęcać sprawom scenicznym więcej uwagi, niż jej użyczam zawodom cyklistów lub salom tanecznym. Nie chodzę nigdy na wyścigi, ani bywam na walkach bokserskich, podobnie postanowiłem nie uczęszczać na przedstawienia. Teatr mnie nie zadowala, nie pójdę tam więcej i koniec“.
A jednak w Zmierzchu Teatrów Paryża błysło światło. Oto dowiadujemy się z nadesłanego prospektu o ponownem otwarciu sceny.Starego Gołębnika“ (Le Vieux Colombier).
„Stary Gołębnik“ został założony 22 października 1913 r. przez grupę pisarzy i artystów pod dyrekcją Jakóba Copeau, jako zespół autorów, aktorów i widzów, którzy zniechęceni lichotą teatru współczesnego, potępiają niskość jego obyczajów i wierzą niezłomnie, że scena nie jest miejscem, skąd należałoby wygnać uczciwość, inteligencję i piękno.
Odprzemysłowić teatr, odkabotynizować aktora, uszanować publiczność, usunąć z interpretacji dramatycznej wszystko to, co gwałci i zniekształca ducha poety, sharmonizować wszystkie elementy widowiska, wyzwolić przez prostotę wystawy i dyscyplinę interpretacji — czysty kształt arcydzieła: oto zasady, na których opiera się Stary Gołębnik i które zyskały mu dobre imię.
W maju 1914 r., Stary Gołębnik zaznał dzięki Nocy Trzech Króli Shakespeare’a dni tryumfu, których publiczność paryska nie zapomniała. Młody teatr dał się poznać jedynie dzręki cnocie swej pracy, dzięki rodzajowi swego repertuaru, swego mise-en–scene i swemu zespołowi aktorów.
Na zaproszenie Ministerjum Sztuk Pięknych, od października 1917 do kwietnia 1919, pełnił misję propagandy francuskiej w Stanach Zjednoczonych, gdzie można było powiedzieć, iż był „więcej niż teatrem“ i przedstawiał oczom Amerykanów istotnego ducha tych wielkich dążeń, które w ciągu wieków uczyniły z Francuzów prawdziwych przodowników kultury nowoczesnej.
O wytycznej repertuaru da nam wyobrażenie lista autorów w Starym Gołębniku: Molier (3 sztuki), Szekspir, Tomasz Heywood, Alfred de Musset, Henri Beque, Jules Renard, Paul Claudel, Henri Gheon, Jean Schlumberger, Roger Martin du Gard, Jaques Copeau i Jean Croné.
W Nowym Jorku: Pierre Corneille, Molier (3), La Fontaine, Mariveaux, Beaumarchais, Alfred de Vigny, Prosper Mérimée, Maurice Maeterlinck, Henryk Ibsen.
Stary Gołębnik powraca do pracy. Ci, którzy byli świadkami jego narodzin i jego rozwoju, ujrzą go, jak czyni nowe postępy, kusi się o nowe reformy, wysila się ze znaną sobie cierpliwością i uporem, aby usprawiedliwić swą ambicję, którą trzeba poczytać w chwili tych wielkich zmian świata „za moc zmartwychwstania“.
Że „Stary Gołębnik“ stanął na pożądanej wyżynie, że spełnił postulaty prawdziwych miłośników teatru i sztuki dramatycznej, świadczą entuzjastyczne słowa uznania artystów tej miary, co Emil Verhaeren, August Rodin, Klaudyusz Debussy, Henryk Bergson, Albert Besnard, Paweł Claudel, Maurycy Denis, Eleonora Duse, Andrzej Gide, Wincenty d’Indy, Henryk de Regnier, Andrzej Suarès i Francis Viele-Griffin, z których ostatni oddaje teatrowi najwyższą pochwałę w słowach: „Odtąd człowiek kulturalny może chodzić do teatru; nie widziano tego od całego pokolenia“.
Sięgnęliśmy w strony dalekie, by zaznaczyć, że wszędzie jest źle, które woła o lepiej. Na pociechę powiedzmy sobie, że i u nas zaczyna się budzić wola ku lepszemu. Ostatnie miesiące i przyniosły nam Teatr „Redutę“ pod obiecującem kierownictwem Osterwy i Limanowskiego. Reduta ta zaczęła się w masce naturalizmu przyniesionej ze Wschodu. Miejmy nadzieję, że inicjatorzy zrzucą ją wkrótce i ukażą swe bardziej zachodnie oblicza. W każdym razie jest to wysiłek poważny, skupiony, pełen wielkiego zapału pracy. Pomówimy o tem obszerniej w najbliższych zeszytach.
FUTURYZM jest terminem, który od dwuch z górą dziesięcioleci straszy w literaturze i sztuce europejskiej. Nie tak może straszy jego źródłosłów, co jego końcówka „yzm“, jak wszystkie zresztą.izmy“, będące przeważnie symptomem skostnienia i zszablonizowania się tego, co jest życiem w źródłosłowie dzięki twórcy, który, często bezwiednie i bezwolnie, a jednostkowo dał pochop gromadzie do stworzenia terminu. Koniec minionego stulecia pozostawił, po sobie litanję izmów (naturalizm, realizm, weryzm, parnasizm, symbolizm, intyrnizrn i t. d., by wyliczyć dorywczo jeno typowe). Ostała po nich w sztuce garść tęgich, rzetelnych, samorodnych i samoistnych twórców, którzy nie „izmom“ zawdzięczają swą moc i wielkość, gdy ci, którzy dzierżyli się na powierzchni wzburzonej fali dzięki trzymaniu się ogona terminu, zapadli dawno lub zapadają zwolna na dno zapomnienia. Jeśli futuryzm więcej, niż jego antenaci, wywołuje zgiełku, nienawiści i odporu, to może dla tego, że żaden z „izmów“ nie miał tylu trabantów, którzy by tak nadużyli „cymbałów brzmiących i miedzi brzęczącej“, dla celów często nie tyle głoszenia z wiarą haseł swej sztuki, co autoreklamy i którzy by tak nadmiernie posługiwali się bębnem i trąbą, jako echami pracowni, w których „ciszy“ tworzą swe dzieła. Futuryzm, za którego twórcę niesłusznie w oczach „szerokiej publiczności“ uchodzi „głośny“ Marinetti, znaczy właściwie to samo, co „poezja przyszłości“, rzecz zgoła nie „straszna“, przeciwnie, z tęsknotą wyglądana przez wszystkie „żórawie z wyciągniętą w przyszłość szyją“. Każdy wielki twórca był zawsze „strzałą w jutro lecącą“, prześcigaczem swego poprzednika, ogniwem wynikającem z poprzedniego i warunkującem dalsze w łańcuchu wielkiego postępu sztuki, krótko: dodatkiem, plusem do „zastanej“ przez siebie sumy dobytków, dorobków, doświadczeń artystycznych.
Pod tym względem futuryzm stary jest, jak świat. Do propagandy jednak sztuki potrzebny jest „głos wołającego na puszczy,“ często gromki, jako pobudka bojowa falangi artystycznej wobec głuchoty i tępoty tłumu, jako apostolstwo umiłowanej Ewangielii, często brutalny i niedorzeczny, gdy chodzi o siebie nie o dzieło, gdy chodzi nie o apostolstwo, lecz o reklamę, o wywołanie sensacji dla przepchania się w I braku talentu łokciami. Tak było we wszystkich („czcigodnych“, bo starych) izmach, tak jest w (nieczcigodnym, bo młodym) futuryzmie. Futuryzm jako ta dziewiąta fala życia, uderzająca w stęgłe formy artystycznego wypowiedzenia się, niegdyś może giętkie, bujne i tętniące krwią, a nawet młodzieńczo bojowe, dziś kostniejące w coraz to zimniejszą maestrję i wtrtuozowstwo, w geometrję słów, w algebrę koncepcji — futuryzm, który chce wypełnić przepaść między chwilą pierwszego wzruszenia, „emocji artystycznej“, „upojenia twórczego“, a formą wiersza czy prozy, w jeden rytm związać chwilę poczęcia i wykonania jest bądź co bądź istotnem parciem czasów do bezpośredniego wyrazu.
Z natury rzeczy przyjdzie nam z czasem omówić futuryzm i jego współbrać, a nawet już dziatwę, źródłowo i rzeczowo. Tam też podamy przykłady niejednych dziwactw, mistyfikacji, czy też na zimno obliczonych kuglarstw. Dziś pomieszczamy kilka utworów, które przemówią za siebie same, nawet bez „izmowej“ doczepki.

POST SCRIPTUM: Pragniemy, aby pierwsze zwłaszcza zeszyty Nowego Przeglądu literatury i sztuki dostały się przedewszystkiem do rąk ludzi, odczuwających wraz z nami głęboką potrzebę odbudowy i tej dziedziny życia. Od fundamentów wzięta jest ta praca, wsparta na trwałej woli służby publicznej. Niech tedy wola zła lub niecierpliwa nie wytyka nam przed czasem braków budowy, której jeszcze niema, pod którą zaledwie kilka cegieł podłożyć zdołano.

W dziale twórczym za pierwsze zręby posłużyły tu utwory pisarzy uznanych — i uznanych już ich środków artystycznych; nie znaczy to bynajmniej, byśmy z tego materjału wyłącznie, lub bodaj tylko w znacznej mierze, budować pragnęli. Sądzimy jednak, że prace podpisane temi imionami są chyba najlepszą podwaliną rzetelności, na której, daj Boże, oby się wsparły najbliższe dążenia twórcze w mowie polskiej.
W dziale krytycznym brak recenzji bieżących, zwłaszcza negatywnych, uderzy niemile pewnych czytelników z literatury, a zwłaszcza z jej okola. Radzibyśmy czytelników takich zniechęcić tu na samym wstępie zapewnieniem, iż wyczerpujące recenzje o pracach miernych, lub zgoła tylko rutynicznych uważamy za niemniej jałowe od niepotrzebnie omawianych utworów. Krytyka wczuwająca się do dna rzeczy, żywa tętnem twórczem, w swoim zakresie zagadnień ogólnych konstruktywna i syntetyzująca, leżeć nam będzie bardziej na sercu od obowiązkowych jakoby recenzji.
Zresztą i w tej dziedzinie przystępujemy do odbudowy: w ciągu długich lat wojny miernik artystycznych wartości ogłaszanych utworów zeszedł na plany jaknajdalsze; na czoło wysunęły się zagadnienia: jaką to powinna być literatura..... po wojnie“,.. w wolnej Polsce“ itd., wysunęły się wręcz wskazania oraz instrukcje dla poezji, a nawet dyktowanie Jej tematów, — oczywiście aktualnych. Aczkolwiek nie były to bynajmniej głosy wołających na puszczy, minęły jednak całkowicie uszu właściwych: twórczość doby ostatniej szła swemi drogami. Plon literatury powinnej“ okazał się bardzo żałosny, przebrzmiewał z dnia na dzień wraz ze zmienną aktualnością chwili.
Wypada nam tedy rozejrzeć się przedewszystkiem w dorobku twórczym za ostatnie lata. Więc zamiast obowiązujących recenzji o „nowościach“, rozpoczynamy od studjum o Kasprowiczowskie] „Księdze ubogich“, która mimo zdawkowych pokłonów dla imienia, wywołała śród najwybredniejszych właśnie umysłów rozmaite sądynieporozumienia, jak mniemać chcemy. I niejedno takie studjum, niejedno ustalenie przed czytelnikami miar i wag. naszych, wyprzedzić musi normalną i zwięzłą w następstwie, rubrykę recenzji bieżących. —
Wmiast krytycznego omawiania najwybitniejszych utworów cudzoziemskich, których dziś nikt przeczytać nie może, poprostu dla obecnych cen tych książek, sięgnęliśmy z radością do niewyczerpanego nigdy źródła najponętniejszych refleksji dla każdego dojrzałego umysłu. O Szekspirze milczano u nas przez lał dziesiątki nieomal, to jest właśnie w czasach największego rozkwitu szekspirologji, — co jest jednym ze wskaźników barometrycznych naszego poziomu ogólnego. O rzeczach polskich u Szekspira, nawet o naszym Goślickim w związku z tem, napomykać poczęli wyłącznie badacze obcy. — Po raz to pierwszy porusza tu Nowaczyński wszystkie te zagadnienia, które chyba żywo zainteresować winny każdy jako tako kultywowany umysł polski. Mimo wielu prawdopodobnie zastrzeżeń i niejednych może sprostowań, jakie tu uczynić mogą ostrożniejsi w sądach „bardziej uczeni w piśmie“, studjum tamto jest ich wyzwaniem na odzew, — którego też w piśmie naszem będziemy istotnie oczekiwali.
Oni również zdecydują, czy myśl „Towarzystwa, Szekspirowskiego“ ma się w tych latach jubileuszowych przyoblec w kształty żywe, dla zrównania nas i pod tym względem z poziomem kulturalnym, „bodajby tylko Czechów i Węgrów“. Sądzimy, że, wciąż jeszcze niezadowalające nasze przekłady Szekspira, powinny już wreszcie nie podlegać wyłącznej pieczy księgarza, lecz stanąć pod opieką takiego ciała. Ono też dbać powinno o tych przekładów udostępnienie; wywierać wreszcie nacisk na teatry nasze w sprawie częstszego, niż dotychczas, wystawiania sztuk szekspirowskich, a przedewszystkiem ich właściwego traktowania na scenach naszych.
W najbliższych zeszytach przyjrzymy się organizacji i pracom Towarzystw Szekspirowskich w Anglji i w Niemczech.
W dziale sprawozdawczym z europejskiego ruchu umysłowego wypada nam — nad przeszłością lat 6-ciu nieomal — przerzucić mosty zrozumienia ku narodom obcym, których właściwe oblicze przysłaniała, niby wypary gazów trujących, swoista ideologja czasów, które, na szczęście ludzkości, mijać poczynają. Kronikarskie notowanie objawów ostatnich, bez ich genetycznego związku i przedwojennego rodowodu, powiększałoby tylko ten obraz chaosu, jaki pozostawiają po sobie odpowiednie dziś informacje dziennikarskie. Musimy sięgać wstecz, aby i w tym dziale odbudować naszą łączność z myślą europejską.
Ciążą na nas pod tym względem obowiązki poważniejsze, niźli dawniej: z widowni weszliśmy sami na scenę świata: stanowisko bezinteresownej kontemplacji nie wyczerpie dziś zainteresowań naszych. W wielkiem kotłowisku duchowych fermentów Europy dzisiejszej urabiać się będą siły żywej oddziaływujące pośrednio i na naszą młodą niepodległość. Z duchowej atmosfery obcego narodu, nasycanej przez lata pewną ideologją, zebrać się może najgroźniejsza chmura, którą nowy wicher dziejów zanieść gotów nad nasze znękane ziemie.
Winniśmy baczyć! — i będziemy to czynili, zwłaszcza w stosunku do duchowych prądów nurtujących życie, myśl i twórczość naszych sąsiadów najbliższych.
Naszą kronikę z duchowej Europy dzisiejszej rozpoczynamy pracą Ardeschaha: Niemcy wczoraj i dziś“, która w zeszytach pisma naszego rozrośnie się do rozmiarów książki. Dokładamy wszelkich starań, aby zapewnić sobie równie gruntowne i wyczerpujące wniknienie w życie i ducha Rosji dzisiejszej.
W dziale przekładów i studjów z literatury europejskiej utrzymywać będziemy dawną łączność z twórczą myślą Francji i Włoch, nawiązując żywszy, niż dotychczas, kontakt z krajem najwybredniejszych zdawna poetów i essaiistów, a pisarzy światowych horyzontów, gdzie, obok mistyków o wizjonerskiej sile poetyckiego widzenia, działają powieściopisarze i dramaturdzy o niezwykle krzepkich instynktach życiowych. Z piśmiennictwa angielskiego zaczerpnąć możemy — w obecnej zwłaszcza dobie — nieocenione wartości wychowawcze; że wspomniemy tu o jednej tylko, którą narzuca sam imperatyw czasów.
Z wydzielonego nam skrawka wybrzeża powiał w życie nasze rzeźki, morski wiatr przedsiębiorczego czynu; wypełniłby on niejeden żagiel, — gdyby żagle były, „bo gdy w tył pomorszczyzna wieje, już polak jest przy dobrej nadzieje“. Aby się na „dobrej nadzieje“ i na festynach, jak to zwykle u polaków, wszystko nie skończyło, zakrzątali się koło tego ludzie czynni. I rzecz znamienna: oni to spostrzegli przedewszystkiem, że nad poślubienem morzem zakrążyły nieomal wyłącznie tęskne mewy spekulacji, że to morze nasze jest w duszach polskich tabula rasa: że nie unosi się nad niem duch żeglarski. I oni to właśnie, ludzie czynu, skierowali wezwanie do poetów, plastyków i pisarzy naszych, — dość naiwne zresztą w nagłości żądań. Apel taki zgotować może tym panom conajwyżej morskie „kicze“ malarskie, fabrykaty wierszowe i, tak żwawo u nas ronione, lichoty powieściowe.
Minąć muszą lata — doświadczeń w borykaniu się z potęgą obcego dla nas żywiołu, a przedewszystkiem lata doznań wewnętrznych, zanim jaki korab polski, nawiedzający wszystkie lądy świata, nie wykołysze w garstce naszych ludzi głębokiego umiłowania morza: wtedy dopiero zrodzi się jego artysta, — i to niechybnie wśród tych właśnie sfer żeglarskich i marynarskich, które w dzisiejszej potrzebie zwracają się na wewnątrz, wywołując ducha żeglarskiego z piasków mazowieckich.
Lecz dziwny traf zrządził, że temi właśnie czasy, doszedł do światowego rozgłosu jako powieściowy mistrz morza, jako najwyższy w sztuce wyraz tężyzny żeglarskiego ducha — polak z rodu, z niezapomnianej mowy ojczystej i bodajże z instynktów twórczych: — Józef Conrad (Korzeniowski).
Zda się, że same czasy narzucają nam wręcz obowiązek przyswojenia go literaturze naszej, możliwie w całości i w możliwie nieskazitelnej szacie językowej — i to teraz właśnie, kiedy na nas pomorszczyzna wieje...
W następnym (II-gim) zeszycie Nowego Przeglądu rozpoczynamy jeden z najlepszych utworów Conrada i bodaj czy nie najwybitniejszą dziś powieść morską: „Murzyn z załogi „Narcyza“. Nastąpi po niej krótki „Tajfun“, oraz, nie powieściowe jut, lecz nie mniej cenne: Zwierciadło morza[1].
Działu spraw bieżących naszej kultury duchowej nie pragnęliśmy rozpoczynać od naszych jeno mniemań, zanim jakikolwiek plon pracy nie uzasadni stanowiska i dążeń naszych. Mimo to, jest wiele spraw bieżących, które domagają się jaknajrychlejszego omówienia.
Przedewszystkiem nagląca sprawa zaprowadzenia wreszcie ładu i określonych atrybucji w Ministerjum (czy też Urzędzie) Sztuki, rzecz, którą rząd poprostu zawiesił na kołku. Dopókiż ma tam panować, nie prowizorjum nawet, lecz inercyjne jut tylko trwanie, które stawia wprost pytajnik nad celowością instytucji samej? Rzeczą nie mniej pilną jest bezwzględnie rzetelne przyjrzenie się, t. z. „związkom artystycznym“ oraz ich dotychczasowym wpływom na duchowy i artystyczny poziom „zorganizowanych“.
Ta nurtująca dziś potrzeba zjazdów haukowych i artystycznych o ile nie jest bezpośrednią filjacją skądinąd, rodzi się z najbardziej ponurego niepokoju o przyszłość naszej kultury duchowej — śród powolnej, lecz konsekwentnej pauperyzacji, wyczerpania i doprowadzenia w końcu do całkowitej może bezpłodności — tej warstwy intelektualnej, która jest polskiego ducha przedstawicielką i kierownicą.
Co będzie, gdy miecz polski zapadnie w pochwę? Sprostaż mu aby duch nasz? czy dokończy on zwycięstwa? utrwali niepodległość naszą? skoro nawet według słów Napoleona: na dłuższą metę nie oręż, lecz duch zwycięża.
O tych najżywotniejszych zagadnieniach naszych milczeć nie możemy i nie będziemy.
A jednak — i mimo wszystko! — nie z tem zwracać się chcemy do czytelników, nie po to ich szukamy. Przychodzimy z ciszy i doprawdy pragniemy mówić rzeczy ciche: dawać karm duchową i artystyczną. Ale gdy w obronie pracy naszej i zajętego w niej stanowiska wyciągną nas na rynek, wówczas potrafimy przemówić i głośno!

Streszczając to wszystko, co się tu rzekło: nie pragniemy bynajmniej wywołać sensacji „nowości“ na nieco jarmarcznym dziś rynku księgarskim i artystycznym. Zamierzamy zbudować pismo nasze, utrwalić jego potrzebę i znaczenie na długie lata. Takich rzeczy nie robi się odrazu, ani też od pierwszego zeszytu.








  1. O ile nawał innego materjału nie pozwoliłby umieścić w N. P. tych dwuch ostatnich utworów, ukażą się one — wcielone w możliwie pełne wydanie przekładów Conrada — nakładem Instytutu Wydawniczego „Biblioteka polska“. Powieści tego autora, jak i wszystkie zresztą europejskie, stawały się ofiarą dorywczych, rabunkowych i wysoce niedbałych tłumaczeń, które tutaj zignorować wręcz musimy. Być może, że nawet i „Murzyn“ był gdzieś tam tłumaczony.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Berent.