Ośmnasty Brumaire’a Ludwika Bonaparte/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karl Marx
Tytuł Pisma pomniejsze
Wydawca Librairie Keva (s. 1),
Librairie Ghio (s. 2-3)
Data wyd. 1886-1889
Miejsce wyd. Paryż
Tłumacz Anonimowy (s. 1, 2),
Leon Winiarski (s. 3)
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst „Ośmnastego Brumaire’a“
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst „Pism pomniejszych“
Indeks stron
VI.

Koalicyja z Montagne i czystymi republikanami, do której partyja porządku uciec się musiała, pragnąc nadaremnie utrzymać w swych rękach władzę nad armiją i odzyskać napowrót najwyższe rządy nad władzą wykonawczą, koalicyja ta — powtarzamy — była niezbitym dowodem, że samodzielna parlamentarna większość w istocie nie istnieje. 29 maja nic innego, jak tylko kalendarz, czy też wskazówka zegara była sygnałem zupełnego jej rozwiązania się. Dniem tym rozpoczął się ostatni rok życia zgromadzenia narodowego. Musiało ono teraz rozstrzygnąć, czy ma i nadal postępować jak dotychczas, czy też zażądać rewizyi konstytucyi. Rewizyja zaś konstytucyi nietylko wysuwała kwestyję, czy odtąd panować będą: burżuazyja czy też drobno-mieszczańska demokracyja, demokracyja czy anarchija proletaryjatu, parlamentarna respublika czy Bonaparte — w rewizyi konstytucyi kryło się również pytanie: orleaniści czy burboni!
Jabłko niezgody padło między parlamentujących i oto wystąpiły na jaw wszelkie sprzeczności interesów, które dzieliły partyję porządku na wrogie sobie frakcyje. Partyja ta była zlepkiem heterogenicznych pierwiastków społecznych. Dzięki kwestyi rewizyi, wytworzyła się taka polityczna temperatura, w której dawne połączenie rozpaść się musiało na pojedyncze składniki.
Bonapartyści widzieli w rewizyi konstytucyi własny swój interes. Chodziło im bowiem przedewszystkiem o zniesienie artyk. 45, który uniemożliwiał ponowny wybór Bonapartego — i przedłużenie okresu jego władzy. Inaczej rzecz się miała z republikanami. Ci odrzucali bezwarunkowo każdą rewizyję, widząc w niej ogólne sprzysiężenie przeciw respublice. Ponieważ rozporządzali oni więcej niż czwartą częścią wszystkich głosów w parlamencie, a wedle konstytucyi potrzeba było do prawnej uchwały rewizyi i zwołania zgromadzenia rewizyjnego trzy czwarte głosów Izby, należało im zatem tylko glosy swe policzyć, ażeby być pewnym zwycięztwa. Zdaniem ich zwycięztwo było zapewnionem.
Wobec tego jasnego określenia rzeczy, jakie widzimy w obu wspomnianych obozach, w partyi porządku panował chaos sprzeczności.
W razie odrzucenia rewizyi, narażała status quo, pozostawiała bowiem Bonapartemu tylko jedną drogę wyjścia, drogę gwałtu i oddawała Francyję w chwili stanowczej, 2-go maja 1852 w ręce rewolucyjnej anarchii, Francyję z prezydentem na czele, pozbawionym autorytetu, z parlamentem, który oddawna już nie miał znaczenia i z ludem, którego poparcie starała się odzyskać napowrót. Głosując za konstytucyjnie prawną rewizyją, mogła być pewną, że przegra, głosy jej bowiem nic nie poradziłyby wobec niemniej konstytucyjnie prawnego veto republikanów. Oświadczywszy się zaś wbrew, konstytucyi, za tem, ażeby rozstrzygała prosta większość głosów, mogła wówczas tylko mieć nadzieję owładnięcia rewolucyją, gdyby się poddała bezwarunkowo rozkazom władzy wykonawczej, wówczas atoli oddaćby musiała w ręce Bonapartego władzę nad konstytucyją, rewizyją i nad sobą samą. Częściowa rewizyją, przedłużająca rządy prezydenta, utorowałaby imperyjalistycznej uzurpacyi drogę. Rewizyja ogólna, ukrócająca żywot republiki, sprowadzić niezbędnie musiała starcie się dynastycznych rozczeń i zabiegów, warunki bowiem pomyślne dla burbonów nie były w zgodzie z warunkami, w których dokonać się mogła restauracyja rządu orleanistów, ale wykluczały się nawzajem.
Parlamentarna respublika była nietylko neutralnym obrębem, w którym równymi ciesząc się prawami mieścić się mogły dwie frakcyje francuskiej burżuazyi, legitymiści i orleaniści, wielka własność ziemska i przemysł. Była ona przedewszystkiem niezbędnym warunkiem wspólnego ich panowania i jedyną forma państwową, w której pod wspólny interes klasowy podporządkować się musiały zarówno pretensyje obu frakcyj, jak i innych klas społeczeństwa. Jako rojaliści popadli oni w dawną sprzeczność, walcząc o supremacyję z jednej strony własności ziemskiej, z drugiej zaś pieniędzy. Najwyższym wyrazem tej sprzeczności, jej uosobieniem, byli ich królowie, dynastyje. Tem tylko tłomaczyć można, dlaczego partyja porządku sprzeciwiała się powrotowi Burbonów...
Deputowany Creton, orleanista, w latach 1849, 1850 i 1851 stawiał peryjodycznie wniosek odwołania dekretów banicyjnych, ciążących na rodzinach królewskich. Rojaliści również systematycznie odgrywali w Izbie komedyję, zamykając uparcie przed królami swymi bramy Francyi. Ryszard III zamordował Henryka VI, tłomacząc swej ofierze, że za dobrą jest dla tego świata i że najwłaściwsze jej miejsce w niebie. Rojaliści zaś uważali Francyję za zbyt złą, ażeby mogła posiąść napowrót swych królów. Warunki zrobiły z nich mimowolnych republikanów, to też zmuszeni byli sankcyjonować stale uchwałę ludu, skazującą królów na banicyję.
Rewizyja konstytucyi — którą warunki kazały im wziąć pod uwagę — kwestyjonowała nietylko istnienie respubliki, ale zarazem i wspólne rządy obu burżuazyjnych frakcyj, umożliwiając bowiem restauracyję monarchii, wysuwała równocześnie na pierwszy plan współzawodnictwo interesów w walce o supremacyję jednej frakcyi z drugą. Dyplomatom z partyi porządku zdawało się, że wymógłszy w przyszłości zlanie się obu dynastyj i pogodziwszy obie rojalistyczne partyje, położą koniec walce. W rzeczywistości jednak parlamentarna respublika była niczem innem, jak tylko rodzajem podobnego zlania się restauracyi z monarchiją lipcową, rodzajem aktu ugodowego, w którym spełzły zupełnie barwy orleanistów i legitymistów, a pojedyncze odmiany burżuazyi zanikły we wspólnym gatunku burżuazyi wogóle. Tymczasem teraz kazano orleaniście być legitymistą, a legitymiście popierać orleanów. Królestwo, będące uosobieniem ich sprzeczności, miało być obecnie wcieleniem zgody, miało usunąć z placu wyłączne panowanie interesów jednej frakcyi na korzyść wspólnego interesu klasy, słowem monarchija miała dokonać tego, czego jedynie dokonać była w stanie i dokonała respublika. Problemat ten był kamieniem mądrości, nad którym doktorowie partyi porządku łamali sobie głowy. Bo czyż mogła kiedykolwiek legitymistyczna monarchija być monarchiją przemysłowej burżuazyi, albo królestwo mieszczańskie zmienić się w królestwo rodowej arystokracyi ziemskiej? Czyż mogły się zbratać własność ziemska z przemysłem pod jedną koroną, pod koroną, która spaść mogła tylko na jedną głowę starszego lub młodszego brata. Czyż możliwem wogóle było zrównanie się przemysłu z własnością ziemską wprzódy, zanim własność ta nie zdecyduje przekształcić się w przemysłową? Gdyby Henryk V-ty jutro umarł, to okoliczność ta już choćby dlatego nie zmieni hrabiego Paryża w legitymistę, że przestałby on tem samem być królem orleanistów. Mimo to, filozofowie ugody, którzy stawali się coraz głośniejszymi w miarę, jak kwestyja rewizyi wysuwała się na pierwszy plan, stworzywszy z Assemblée nationale[1] oficyjalny swój organ, tłomaczyli sobie całą trudność problematu rywalizacyją obu dynastyj. Usiłowania i próby w celu pogodzenia rodziny orleanów z Henrykiem V, rozpoczęte zaraz po śmierci Ludwika Filipa, ale jak wszelkie wogóle intrygi dynastyczne odgrywane tylko podczas feryj parlamentu, w międzyaktach za kulisami, były raczej sentymentalnem kokietowaniem ze starym przesądem, aniżeli poważnie obmyślaną sprawą. Dziś podniesiono je do wysokości głównej akcyi politycznej i przedstawiano na publicznej scenie, nie zaś — jak dawniej — w teatrze amatorskim. Kuryjery pędziły z Paryża do Wenecyi, z Wenecyi do Claremont, z Claremont do Paryża. Hrabia Chambord ogłosił manifest, w którym „z pomocą wszystkich członków swej rodziny” ogłasza już nie swoją, ale „narodowa” restauracyję. Orleanista Salvandy rzuca się do nóg Henrykowi V-mu. Szefowie legitymistów Berryer, Benoit D’Azy, St. Priest udają się do Claremont, ażeby porozumieć się z orleanistami, ale wszystko na próżno. Zwolennicy ugody spostrzegli zapóźno, że interesy obu burżuazyjnych frakcyj, wystąpiwszy w postaci interesów obu królewskich domów, nic na swej wyłączności nie stracą, ani też na uległości nie zyskają. W razie, gdyby Henryk V uznał hrabiego Paryża za swego następcę — jedyny rezultat, który partyja ugodowa osiągnąć mogła — dom Orleanów nie zyskiwał nic, czegoby mu już poprzednio bezdzietność Henryka V nie zapewniała, tracił zaś wszystkie pretensyje i korzyści, zdobyte wskutek rewolucyi lipcowej. Dom ten musiałby zrezygnować z własnych zdobyczy, z wszelkich tytułów, które wydarł w stuletniej prawie walce ze starszą liniją Burbonów, musiałby zrzec się swej historycznej prerogatywy, przywilejów, związanych z pniem rodzinnym. Ugoda była zatem niczem innem, jak tylko dobrowolną abdykacyją domu Orleanów, rezygnacyją na korzyść legitymizmu, rzuceniem państwowej, protestanckiej religii i żałosnym powrotem do kościoła katolickiego, powrotem, który w dodatku nie prowadził do tronu — miejsca urodzin — lecz do jego stopni.
Starzy orleanistyczni ministrowie: Guizot, Duchatel etc., którzy również pospieszyli do Claremont w celu przyprowadzenia do skutku ugody, odczuwali w gruncie rzeczy sami katzenjammer[2], jaki nastał po rewolucyi lipcowej, zwątpili oni byli w króla burżuazyjnego i rządy burżuazyi, pieszcząc w swej duszy, niby amulet przeciw anarchii, przesądną wiarę w legitymizm. Wyobrażali oni sobie tylko, że sa pośrednikami między Orleanami a domem Burbonów, w istocie zaś byli odstępcami względem dawnych swych panów i jako takich przyjął ich książę Joinville.
Żywi i wojowniczy zwolennicy Orleanów natomiast, jak: Thiers, Baze itd. mogli obecnie tem łatwiej przekonać rodzinę Ludwika Filipa, że skoro wszelka, jak na dziś, restauracyja monarchiczna przyjść może do skutku jedynie pod warunkiem ugody obu dynastyj, ugoda zaś z góry przypuszczać musi abdykacyję Orleanów, to zgodnie z tradycyją przodków byłoby lepiej na razie uznać respublikę i zaczekać, aż wypadki pozwolą krzesło prezydenta zamienić na tron królewski. Ogłoszono więc kandydaturę Joinville’a — prywatnie; wiadomość o niej krążyła w stolicy, rozbudzając ciekawość opinii. Kandydaturę tę postawiono publicznie w parę miesięcy później po odrzuceniu rewizyi.
Tak więc nietylko próba ugody rojalistycznej między orleanistami a legitymistami nie przyszła do skutku, ale zarazem była ona powodem rozbicia się partyi porządku na pojedyncze składniki, z których pierwotnie powstała; w miarę tego jednak, jak stosunki między Claremont a Wenecyją stawały się coraz chłodniejsze, a agitacyja Joinville’a szerzyła się coraz więcej, — pertraktacyje między Faucher’em, ministrem Bonapartego, a legitymistami przybierały charakter bardziej stanowczy, poważny.
Tymczasem proces rozkładowy wśród partyi porządku postępował dalej, niszcząc jedność w łonie obu frakcyj. Zdawać się mogło, jakoby wszystkie różnice i odcienia, które dawniej dawały powód koteryjom do wzajemnego zwalczania się i wypierania przeciwnika, odżyły teraz na nowo, jak odżywają wyschłe wymoczki po zetknięciu się z wodą. Patrząc na ten ruch koteryj, można było mniemać, że przybył im nowy zapas sił żywotnych, tak obfity, iż mogą śmiało, rozbiwszy się na grupy, spierać się ze sobą i intrygować nawzajem. Legitymiści przypomnieli sobie dawne kwestyje sporne między Tuillerie’ami a pawilonem Marsan, między Villèle’m a Polignac’em. Dla orleanistów złoty wiek ożył napowrót, wiek zapasów między Guizot’em, Molé’m, Broglie’m, Thiers’em, a Odillon’em Barrot.
Część członków partyi porządku, żądna rewizyi konstytucyi, ale zarazem pozbawiona jednolitego poglądu co do zakresu, w jakim rewizyja odbyćby się mogła, część ta, złożona z legitymistów pod wodza Berryer’a i Falloux z jednej strony, z drugiej zaś Laroche’a Jacquelein’a i znużonych walką orleanistów, na czele których stali: Mole, Broglie, Montalembert i Odillon Barrot, postawiła po porozumieniu się z bonapartystami następujący nieokreślony, ogólnikowy wniosek:
„Podpisani posłowie, mając na celu oddanie w ręce narodu najwyższej władzy zwierzchniczej, stawiają wniosek rewizyi konstytucyi.”
Równocześnie jednak oświadczyli oni jednomyślnie przez usta swego sprawozdawcy Tocqueville’a, że zgromadzenie narodowa nie ma prawa stawiać wniosku zniesienia respubliki; prawo to przysługiwać winno tylko Izbie rewizyjnej. Zresztą rewizyja odbyć się może tylko w sposób „legalny”, a zatem wówczas dopiero, kiedy mieć będzie za sobą prawnie przepisane ¾ głosów Izby. 19-go lipca po 6-dniowych burzliwych debatach odrzucono — jak się tego z góry spodziewać można było — projekt rewizyi. 446 głosów było za rewizyją, 278 przeciw. Zdecydowani orleaniści: Thiers, Changarnier itd. głosowali z republikanami i Montagne.
Większość parlamentu oświadczyła się, jak widzimy, przeciw konstytucyi, ale artykuły konstytucyi owej były za mniejszością, której głosy większość obowiązywały.
Lecz czyż partyja porządku nie oddała 31-go maja 1850 roku, 13-go czerwca 1849 r. konstytutucyi do rozporządzenia większości? Czyż dotychczasowa jej polityka nie polegała na podporządkowaniu artykułów konstytucyi uchwałom parlamentarnej większości?.. Czyliż biblijny przesąd w literę prawa nie pozostawiono demokratom?.. Czemuż więc teraz większość musiała ulec konstytucyi?..
Rewizyja konstytucyi nie oznaczała w tej chwili nic innego, jak wzmocnienie władzy prezydenta, konstytucyja zaś była równoznaczną ze złożeniem Bonapartego z urzędu. Parlament oświadczył się za Napoleonem, konstytucyja przeciw parlamentowi. Bonaparte, rozdarłszy później konstytucyję, działał w myśl parlamentu, jak niemniej zgodnie z konstytucyją rozpędził parlament.
Parlament zawotował emancypacyję konstytucyi z pod władzy większości, uchwałą tą zniósł on konstytucyję, przedłużył panowanie prezydenta i ogłosił, że dopóki Izba istnieje, żywot ustawy zarówno jak zniesienie prezydyjalnej władzy mieszczą się w granicach niemożliwości. Podczas gdy parlament obradował nad rewizyją — Bonaparte odebrał generałowi Baragnay d’Hillers, jako człowiekowi niedecydowanemu, komendę nad pierwszą dywizyją armii i zamianował na jego miejsce generała Magnan, zwycięzcę z Lyonu, bohatera dni grudniowych, kreaturę, która już za czasów Ludwika Filipa z powodu wyprawy z Boulogne skompromitowaną była za stosunki z Bonapartem.
Partyja porządku uchwalą wniosku w sprawie rewizyi dowiodła, że zarówno rządzić, jak i służyć nie umie, że nie potrafi ani żyć, ani umrzeć, że nie jest zdolną podtrzymać respubliki, ani też jej obalić, że nie umie zarówno zachować, jak i odrzucić konstytucyi, nakoniec partyja ta dowiodła, że ani z prezydentem zerwać, ani też iść z nim ręka w rękę nie potrafi. Od kogóż tedy oczekiwała rozwiązania sprzeczności? Kalendarz, bieg wypadków były dla niej siłami decydującemi. O zawładnięciu wypadkami przestała już myśleć. Wyzywała więc je, ażeby pokazały swą siłę, potęgę, wobec której partyja ta stanąć wreszcie musiała bezsilna, pozbawiona władzy. Ażeby szef władzy wykonawczej mógł tem spokojniej i pewniej plan walki z przeciwnikami obmyśleć, środki zaczepne pomnożyć, wybrać narzędzia, pozycyje wzmocnić, postanowiła partyja porządku w owej stanowczej chwili opuścić scenę, odroczyć posiedzenia Izby na 3 miesiące, od 10 sierpnia do 4 listopada.
Lecz nietylko w Izbie partyja ta rozbitą była na dwie wielkie frakcyje, w łonie których panowało zupełne zamieszanie. Między frakcyjami parlamentarnemi a partyją porządku, stojącą na zewnatrz Izby, nie było również zgody. Mówcy i pisarze, ludzie z trybuny i prasy, słowem ideologowie burżuazyi stali się teraz obcymi dla klasy przez nich reprezentowanej.
Legitymiści z prowincyi, których entuzyjazm — wbrew ograniczonym horyzontom ich myśli — był nieograniczonym, karcili swych parlamentarnych wodzów, Berryer’a i Falloux za dezercyję do obozu bonapartystów i porzucenie Henryka V. Lilijowy rozsądek wyborców odstępstwo posłów mianował upadkiem grzesznych, nie zaś dyplomacyja.
Nierównie fatalniejszem i bardziej stanowczem było zerwanie handlowej burżuazyi z jej politykami. Nie zarzucała im ona — jak to czynili legitymiści — odstępstwa od zasad, lecz przeciwnie udzielała nagany za wierność zasadom, które z biegiem czasu stały się bezużytecznemi.
Wspomniałem poprzednio, że z chwilą, kiedy Fould objął tekę ministeryjalną, grupa burżuazyi handlowej, której za czasów Ludwika Filipa lwia część władzy przypadła w udziale, mianowicie arystokracyja finansowa przeszła do obozu Bonapartego. Fould nietylko bronił interesów Bonapartego na giełdzie, był on zarazem rzecznikiem giełdy wobec niego.
Ówczesne stanowisko arystokracyi finansowej charakteryzuje najtrafniej cytata z Ekonomisty, europejskiego jej organu, wychodzącego w Londynie. W numerze z 1-go lutego 1851 r. donosi korespondent z Paryża: „Przekonano się tedy wszędzie, że Francyja przedewszystkiem żąda spokoju. Prezydent wyraził to w swem orędziu do ciała prawodawczego, życzenie spokoju odbrzmiewa niby echo z trybun narodowych, o spokoju zapewniają dzienniki, głoszą kazalnice, świadczy o nim czułość, jaką okazują państwowe papiery na wzmiankę najmniejszą o zaburzeniu, świadczy również stałość kursu, okazująca się zawsze, ilekroć władza wykonawcza zwycięża.“
W numerze z 29 listopada 1851 r. oświadcza Ekonomista we własnem imieniu: Na wszystkich giełdach europejskich uznano prezydenta za strażnika porządku.“ Arystokracyja finansowa potępiła tedy stanowczo parlamentarną walkę partyi porządku z władzą wykonawczą, jako zaburzenie porządku i święciła każde zwycięztwo prezydenta nad rzekomymi jej reprezen­tantami, jako zwycięztwo porządku. Przez arystokracyję finan­sową nie należy rozumieć tylko wielkich bankierów i spekulujących papierami państwowymi, których interesy — jak łatwo pojąć — idą ręka w rękę z interesami rządu. Cała pieniężna gospodarka nowo­czesna, wszelkie spekulacyje bankowe są jak najściślej z kredytem publicznym związane. Część kapitału przedsiębiorców wkładaną bywa w papiery państwowe, podlegające szybkiej konwersyi, i oprocento­waną. Oddany im do rozporządzenia kapitał rozdzielamy między kupców i przemysłowców, płynie po części z dywidend rentyerów państwowych.
Przemysłowa burżuazyja, przejęta fanatyzmem porządku, patrzyła również z gniewem na kłótnie i utarczki parlamentarnej partyi porządku z władzą wykonawczą. Thiers’a, Anglas’a, Saint-Beuve’a itd. po debatach 18-go stycznia, mających za przedmiot zło­żenie Changarnier’a z urzędu, skarcili (wyborcy okręgów przemysło­wych) publicznie, piętnując koalicyję z Montagne, jako zdradę wobec porządku. Jeżeli jednak chełpliwe drwinki i drobne intrygi ze stro­ny partyi porządku w walce z prezydentem nie zasługiwały na le­psze przyjęcie, to z drugiej strony partyja burżuazyjna, domagajaca się od swych reprezentantów, ażeby władzę nad armiją, spoczywającą w rękach parlamentu, oddali bez oporu awanturniczemu prezydentowi, to partyja ta — powtarzamy — nie wartą była wcale nawet tych intryg, jakie w jej interesie prowadzono w parlamencie. Burżuazyja dowiodła, że walka, mająca na celu jej własny klasowy interes, jej polityczną siłę, rozstraja ją i burzy spokój prywa­tnych, codziennych jej zajęć.
Burżuazyjni dygnitarze miast departamentalnych, radcy miejscy, sędziowie handlowi itd. przyjmowali — niemal bez wyjątku — Bonapartego podczas jego podróży w sposób najbardziej serwilistyczny wówczas nawet, kiedy — jak w Dijon — prezydent w przemowach swych napadał bezwzględnie na zgromadzenie narodowe, a przedewszystkiem na partyję porządku.
Gdy handel szedł dobrze, jak to miało miejsce np. z początkiem 1851 r., burżuazyja handlowa w obawie przed stratami krzykiem oburzenia witała wszelką parlamentarną walkę. Kiedy zaś handlowe stosunki pogorszyły się — od końca lutego 1851 r. zastój zwiększał się stale — zwalała winę na walki parlamentarne, uważając je za przyczynę kryzysu i domagała się w imię interesu handlowego za­przestania walki. Debaty nad rewizyją przypadły były właśnie wła­śnie w najgorszą porę zastoju. Ponieważ w tym czasie chodziło oto, czy dotychczasowa forma państwowa ma istnieć lub nie, uważała się burżuazyja tem bardziej uprawniona do postawienia wyraźnego żądania, ażeby reprezentanci jej położyli wreszcie koniec nieznośnemu prowizorycznemu stanowi rzeczy, a zarazem ażeby utrzymali status quo. Żądania te nie stały wcale ze sobą w sprzeczności. Koniec prowizorycznego stanu rzeczy wedle jej pojmowania był równoznacznym z dalszem trwaniem tego stanu, z odsunięciem chwili stano­wczej w daleką przyszłość. Status quo zaś mógł być utrzymany w sposób dwojaki.
Trzeba było albo przedłużyć rządy Bonapartego, albo też usu­nąć go w sposób legalny i zgodnie z prawami konstytucyi, obrać prezydentem Cavaignac’a. Część burżuazyi popierała ten drugi sposób wyjścia, nie umiała jednak nic lepszego zalecić swym reprezentantom, jak milczenie. Burżuazyja była przekonaną, że skoro posłowie, omijając drażliwe punkty, zdobędą się na milczenie, Bonaparte będzie siedział cicho. Życzyła więc sobie parlamentu strusiego, któryby, pragnąc być niespostrzeżonym, głowę swą ukrywał przed nieprzyjacielem. Inny odłam burżuazyi pragnął, ażeby Bonaparte, raz zająwszy krzesło prezydenta, pozostał na niem i nadal; w ten sposób wszystko byłoby po dawnemu. Oburzano się na parlament za to, że nie zerwał otwarcie z konstytucyją i nie wydał na siebie wyroku śmierci.
Rady generalne w departamentach, te prowincyjonalne reprezentacyje wielkiej burżuazyi, które obradowały podczas feryj parlamentarnych począwszy od 25 sierpnia, oświadczyły się prawie jednogłośnie za rewizyją, a zatem przeciw parlamentowi, a za Bonapartem.
O wiele wyraźniejszem od rozbratu z posłami było zerwanie burżuazyi z jej własnymi przedstawicielami w dziennikarstwie, z własną prasą, przeciwko której zwróciła się jej wściekłość. Wyroki, za pomocą których sądy burżuazyjne nakładały niesłychane kary pieniężne, skazywały bezwstydnie na więzienie własnych dziennikarzy za wszelki atak, wymierzony przeciwko uzurpacyjnym żądzom Bonpartego, za wszelkie ze strony prasy usiłowania obrony politycznych praw burżuazyi przeciw władzy wykonawczej, wyroki te wprawiły w zdumienie nietylko Francyję, ale i całą Europę.
Parlamentarna partyja porządku, jak wykazałem, domagając się spokoju, przeszła sama w stan spoczynku. Niszczyła ona własnoręcznie w walce z innemi klasami społeczeństwa wszystkie warunki bytu rządu parlamentarnego, dowodząc tem samem, iż polityczne rządy burżuazyi nie dadzą się pogodzić z bezpieczeństwem publicznem i istnieniem takowej jako klasy.
Na zewnątrz parlamentu stojąca masa burżuazyi natomiast występując serwilistycznie wobec prezydenta, lżąc parlament, karząc własną prasę, zachęcała tylko Bonapartego do uciskania i niszczenia własnych jej polityków i literatów, własnej trybuny i prasy, ażeby móc w ten sposób w pełni zaufania pod opieką silnego, nie skrępowanego rządu, zająć się spokojnie interesami prywatnymi. Oświadczyła ona wcale nie dwuznacznie, że zrzeka się własnego panowania, ażeby tylko być wolną od trudów i niebezpieczeństw z niem połączonych.
I burżuazyja ta, która z oburzeniem powstawała przeciw parlamentarnej i literackiej walce, prowadzonej w imię panowania własnej jej klasy, ta sama burżuazyja, która swych wodzów zdradziła, śmie teraz oskarżać proletaryjat, zarzucać mu, że nie powstał w jej obronie i nie rzucił się do walki krwawej na śmierć lub życie!.. Burżuazyja, która co chwila ogólny klasowy, t. zn. polityczny interes rzucała na ofiarę najgłupszym, najbrudniejszym interesom prywatnym, żądając również od swych reprezentantów podobnej ofiary, burżuazyja ta narzeka teraz, że proletaryjat swym materyjalnym interesom rzucił na pastwę jej idealne interesy polityczne. Przedstawia ona siebie jako piękną duszę, którą proletaryjat, sprowadzony p:zez socyjalistów na błędne drogi, opuścił w chwili stanowczej. Skargi jej znajdują odgłos w całym burżuazyjnym świecie. Nie mam tu oczywiście na myśli pokątnych polityków niemieckich, sympatyzujących z burżuazyją francuską. Wskażę tylko na Ekonomistę, który 29 listopada 1851 r., a zatem na 4 dni przed zamachem stanu uważał jeszcze Bonapartego za „strażnika porządku“, Thiers’a zaś i Berryer’a za „anarchistów.“ 27 go grudnia 1851 roku, kiedy Bonaparte anarchistów owych zmusił był do porządku i spokoju, Ekonomista w jednym z artykułów pisze o zdradzie, jakiej dopuścić się miały „ciemne, nieokrzesane, tępe masy proletaryjatu względem moralnego autorytetu, wpływu duchowego, intelektualnej pomocy, dyscypliny i wiedzy średnich i wyższych warstw społeczeństwa.“ W tym razie jednak tępą, nieokrzesaną, pospolitą masą był nie kto inny, jak masa burżuazyi.
We Francyi w roku 1851-ym panował mały handlowy kryzys. W końcu lutego wywóz w porównaniu z rokiem 1850 okazał zniżkę, w marcu handel ponosił straty, fabryki zamykały się, w kwietniu znalazły się przemysłowe departamenty w stanie tak rozpaczliwym, jak ongiś, po dniach lutowych, w maju ruch nie wracał do dawnego życia, jeszcze 28 czerwca bank francuski zarzucony był depozytami, zaliczki na weksle zmniejszały się, świadcząc o zastoju w produkcyi, dopiero w połowie października nastąpił zwrot pomyślny. Burżuazyja francuska przyczynę złego widziała tylko w polityce, w walce toczącej się między parlamentem a władzą wykonawczą, w niepewności, jaką budziła prowizoryczna forma rządu, w fatalnej perspektywie, jaka otwierała się przed Francyją w blizkiej przyszłości 2 go maja 1852 r.
Nie przeczę, że wymienione okoliczności niepomyślnie wpłynęły na niektóre gałęzie przemysłu w Paryżu i departamentach. Z tem wszystkiem jednak wpływ stosunków politycznych był tylko lokalny i nieznaczny. Najlepszym dowodem małoważności politycznego wpływu jest wzgląd następujący: oto pomyślny zwrot w handlu nastąpił w połowie października, wówczas właśnie, kiedy polityczny horyzont zaciemnił się i lada chwila spodziewać się można było gromu z Elysium. Francuski burżua, którego „wiedza świato — pogląd i środki intelektualne“ nie sięgały dalej nosa, mógł zresztą w ciągu trwania wystawy przemysłowej w Londynie nosem natknąć na przyczynę własnej mizeryi handlowej. Podczas gdy we Francyi fabryki zaprzestały produkować, bankructwa handlowe były w Anglii na porządku dziennym. W kwietniu i maju, kiedy panika przemysłowa dosięgła we Francyi punktu kulminacyjnego, handlowa panika w Anglii była w najwyższym rozkwicie. Przemysł wełniany, jedwabniczy zarówno we Francyi, jak i w Anglii, był w zastoju. Wprawdzie angielskie fabryki wyrobów bawełnianych produkowały dalej, ale zyski produkcyi były niższe od dochodów z lat 1849 i 1850. Różnica dotyczyła rodzaju przesileń; kryzys we Francyi był przemysłowy, w Anglii zaś handlowy; we Francyi fabryki były zamknięte, w Anglii produkowały wprawdzie, ale wśród warunków mniej pomyślnych, aniżeli w latach poprzednich; we Francyi ucierpiał głównie wywóz, w Anglii wwóz towarów. Wspólna przyczyna, której oczywiście nie należało się doszukiwać we francuskiej polityce, była widoczną. 1849-ty i 1850 były latami największego materyjalnego rozkwitu, nadmiaru produkcyi, który dopiero w r. 1851 dał się poczuć w skutkach.
Z początkiem roku zwłaszcza nadmiar z powodu zbliżającej się wystawy przemysłowej zwiększył się znacznie. Przyłączyły się do tego specyjalne okoliczności: po nieudanych zbiorach bawełny w r. 1850 i 1851 spodziewano się z wszelką pewnością zbiorów obfitych, przechodzących oczekiwanie wszystkich, ceny bawełny, początkowo wygórowane, spadły zatem gwałtownie. Zbiór surowego jedwabiu był mniejszy, przynajmniej a we Francyi, od przeciętnego zbioru z lat poprzednich. Nakoniec przerabianie wełny przybrało po roku 1848 takie rozmiary, że produkcyja surowej wełny nie mogła mu dotrzymać kroku. Wpłynęło to na stosunek cen surowej wełny a fabrykatów wełnianych. W surowych materyjałach trzech gałęzi wielkoświatowego przemysłu kryła się przyczyna zastoju handlowego. Nie biorąc pod uwagę owych specyjalnych przyczyn, musimy uważać pozorne przesilenie r. 1851 za chwilowe wstrzymanie się nadmiaru produkcyi i spekulacyi w swym przemysłowym obiegu, poprzedzające zawsze chwilę, w której gorączkowa produkcyja zbiera wszystkie swe siły, ażeby dokończyć szalonej drogi obiegu i stanąć znowu na punkcie, z którego poczynała się wędrówka, mianowicie stanąć wobec powszechnego handlowego przesilenia. W podobnych chwilach, powtarzających się w historyi handlu, bankructwa handlowe w Anglii są na porządku dziennym, we Francyi natomiast okazuje się zastój w przemyśle, spowodowany po części zabójczą wówczas konkurencyją angielską, wypierająca obce towary z rynków. Obok konkurencyi angielskiej występuje inna przyczyna: przemysł francuski poświęca znaczną część swych sił na wyroby zbytku, których produkcyja i obieg w chwili zastoju najwięcej narażane bywają na straty. Tak więc, Francyja oprócz powszechnych przesileń przebywa także własne, narodowe kryzysy będące jednakże raczej następstwem ogólnego stanu, w jakim znajduje się rynek światowy, aniżeli wynikiem francuskich, lokalnych stosunków.
Ciekawem jest porównanie przesądu francuskiej burżuazyi z opiniją angielskiej. Jeden z największych domów liwerpoolskich podaje w handlowem sprawozdaniu za rok 1851 co następuje:
„Rzadko kiedy nadzieje i przypuszczenia, czynione z początkiem roku, zawodziły fatalniej, aniżeli obecnie; rok ten zamiast pomyślnego, zewsząd spodziewanego rozkwitu przyniósł tylko zniechęcenie, jakiego od ćwierć wieku nie pamiętamy. Mamy tu oczywiście na myśli handlowe, nie zaś przemysłowe sfery. A jednak z początkiem roku wiele przemawiało za tem, że bedzie pomyślny; zapasy produktów były niewielkie, mieliśmy nadmiar kapitałów, tanie środki spożywcze i zapewnienie jesieni obfitej w płody; na kontynencie niezamącony pokój, u siebie zaś nie widzieliśmy politycznych lub finansowych zaburzeń; zaiste skrzydła handlu nigdy niebyły swobodniejsze... Czemuż tedy przypisać niepomyślny rezultat? Zdaniem naszem przypisać go należy nadmiarowi w handlu zarówno wwozowym, jak i wywozowym. Jeżeli kupcy nasi nie zakreślą sami swym funkcyjom węższych granic, wówczas co trzy lata czeka nas panika.“
Wyobraźmy sobie teraz wśród owej paniki francuskiego burżua, którego handlarski mózg dręczą, ogłuszają wieści o zamachu stanu i zmartwychwstaniu powszechnego prawa wyborczego, przerażają widoki walki parlamentu z władzą wykonawcza, wojna orleanistów z legitymistami, komunistyczne konspiracyje na południu Francyi, wiadomości jakoby w departamentach Nièvre i Cher podniosła łeb żakieryja[3], reklamy rozmaitych kandydatów do krzesła prezydyjalnego, jarmarczne, krzykliwie rozwiązywanie kwestyi przez dzienniki, groźby republikanów, głoszących, że z bronią w ręku staną w obronie konstytucyi i powszechnego głosowania, ewangeliczne przepowiednie emigracyjnych bohaterów in partibus o końcu świata, który nastąpi 2 maja 1852 r. — przedstawmy sobie to wszystko, a zrozumiemy wówczas, dlaczego burżua słysząc o ugodach, rewizyi, prorogacyi[4], konstytucyi, konspiracyi, koalicyi, emigracyi, uzurpacyi i rewolucyi ciężko dyszy i w pomięszaniu woła:
— Raczej położyć koniec strachowi, aniżeli żyć w ustawicznej trwodze!..
Bonaparte zrozumiał ten krzyk przerażenia. Jego władza pojmowania wyostrzała się w miarę wzrastającej natarczywości wierzycieli, którzy wobec zbliżającego się terminu wypłaty 2 maja 1852 w każdej minionej dobie widzieli protest kosmicznych sił, kierujących obrotem planet przeciwko ich ziemskim wekslom. Wierzyciele stali się byli prawdziwymi astrologami. Zgromadzenie narodowe odebrało Bonapartemu nadzieję prawnego przedłużenia władzy, kandydatura księcia Joinville nie pozwalała wahać się dłużej.
Zamach stanu Bonapartego na długi czas przed wykonaniem znany był powszechnie. 29-go stycznia 1849.go roku a zatem ledwie w miesiąc po wyborze na prezydenta, proponował Bonaparte Changarnier’owi udział w coup d’état. Własny minister jego Odillon Barrot w lecie 1849 r. starał się ukryć politykę zamachu, którą w zimie 1850 Thiers publicznie denuncyjował. Persigny usiłował w maju 1851 powtórnie zjednać w tej mierze pomoc Changarnier’a. Messager de L’Assemblée opublikował te pertaktacyje. Dzienniki bonapartystyczne groziły, ilekroć w parlamencie zapanowało burzliwe usposobienie — zamachem stanu, głos ich brzmiał donośniej, im bliższą była chwila stanowcza. Podczas orgij, które Bonaparte święcił co nocy w gronie męskich i kobiecych swell mob[5], przed północą, gdy języki rozwiązały się po libacyi obfitej, a fantazyja rozgrzała się winem, zapadały uchwały zamachu stanu. Wówczas wyciągano miecze wśród brzęku kieliszków, posłowie wylatywali oknem, płaszcz cesarski spadał na plecy Bonapartego. Dopiero ranek rozpędzał widziadła. Zdumiony Paryż dowiadywał się od gadatliwych westalek i niedyskretnych paladynów o niebezpieczeństwie, którego tym razem jeszcze udało mu się uniknąć. We wrześniu i październiku nie było końca wieściom o zamachu. W tym celu wystarczy przejrzyć dzienniki europejskie za oba miesiące. Spotykamy się tam z następującemi wiadomościami: „Wieści o zamachu stanu poruszają cały Paryż. Stolica ma być w nocy zapełniona wojskiem, nazajutrz z rana mają być wydane dekrety, które zwrócą się do ludu i ogłoszą rozwiązanie Izby, stan oblężenia w departamencie Sekwany i restauracyją powszechnego głosowania. Bonaparte szuka obecnie ministrów, z których pomocą wykonałby wymienione dekrety.“ Korespondencyje, zapełnione podobnemi wiadomościami, kończyły się stale słowami: odłożone na później.“ Myśl zamachu stanu nie opuszczała ani na chwilę Bonapartego. Z zamiarem tym stanął on na ziemi francuskiej. Myśl wyniesienia się zapanowała nad nim w tym stopniu, że zdradzał się z nią ustawicznie. Był on na tyle bezsilnym, że zarzucał ją od czasu do czasu. Paryżanie zżyli się już byli z ukazującem się ustawicznie widmem zamachu, nie chcieli też w niego wierzyć aż do ostatniej chwili, kiedy widmo zmieniło się w istotę z ciałem i krwią.
Powodem udania się zamachu nie było wcale zachowanie w tajemnicy planu i zamknięcie się w sobie szefa Towarzystwa 10-go grudnia, nie było nim również niespodziane opanowanie Izby przez samozwańca. Jeżeli zamach udał się, to nastąpiło to mimo niedyskrecyi ze strony Bonapartego, a za wiedzą Izby, jako nieunikniony rezultat poprzedniego rozwoju.
10 października przedłożył Bonaparte ministrom wniosek restauracyi powszechnego prawa wyborów, 16-go podali się oni do dymisyi, a 26-go dowiedział się Paryż o utworzeniu nowego ministeryjum Thorigny. Równocześnie Maupas zajął miejsce dotychczasowego prefekta policyi Carlier’a, a naczelnik pierwszej dywizyi wojennej, Magnan, ściągnął do Paryża pułki, na które zupełnie można było liczyć. 4-go listopada otwarte zostały posiedzenia Izby. Nie zajmowała się ona teraz niczem innem, jak krótkiem, zwięzłem powtórzeniem kursu, który już raz odbyła, ażeby w ten sposób dowieść, że pogrzebano ją, zanim zeszła ze świata.
Pierwszą placówką, która Izba w walce z władzą wykonawczą straciła, było ministeryjum. Zatwierdzając ministeryjum Thorigny, które odgrywało rolę kurtyny dla Bonapartego, zgromadzenie przyznawało się tem samem uroczyście do straty, jaka poniosło. Kiedy pan Giraud przedstawił się jako członek ministeryjum, komisyja nieustająca przyjęła przemowę jego śmiechem. Czyż słyszano kiedy, ażeby niedołężne ministeryjum miało dokonać tak wielkiej reformy, jak restauracyja powszechnego prawa wyborów! W tej chwili jednak chodziło właśnie o to, ażeby nie w parlamencie, wszystko zaś przeprowadzić przeciw parlamentowi.
Zaraz na pierwszem posiedzeniu przedłożone zostało Izbie orędzie Bonapartego, w którem domaga się on wprowadzenia nąpowrót w życie powszechnego głosowania i zniesienia ustawy z 31 maja 1850 roku. Ministrowie wnieśli tegoż samego dnia odnośny dekret. Zgromadzenie nie uznało wniosku za naglący, 13-go zaś listopada odrzuciło projekt 355 głosami przeciw 348. W ten sposób parlament raz jeszcze stwierdził, że członkowie jego zarzucili rolę reprezentantów, przez lud wybranych, a przedzierzgnęli się w sposób uzurpacyjny w przedstawicieli jednej klasy, że przecięli mięśnie, łączące parlamentarną głowę z tułowiem narodu.
Podczas gdy władza wykonawcza wniósłszy projekt restauracyi powszechnego głosowania apelowała do ludu, odniosła się władza prawodawcza zapomocą wniosku ustawy o kwestorach — do armii. W mysi tej ustawy przysługiwało Izbie prawo bezpośredniego powołania wojska, prawo stworzenia parlamentarnej armii. Izba polecając armii rozstrzygać sprawy między nią a ludem z jednej, Bonapartem z drugiej strony, nadając militarnej potędze najwyższą władzę w państwie — nie mogła równocześnie zaprzeczyć, że pozbyła się od dawna pretensyi do rządów nad wojskiem. Zgromadzenie zamiast zwołać natychmiast pułki, debatowało nad prawem zwołania takowych i w ten sposób zdradzało powątpiewanie we własną potęgę. Nakoniec odrzuciwszy projekt ustawy o kwestorach, zgromadzenie zadekretowało publicznie swą bezsilność. Za ustawą głosowało tylko 108 posłów, — głosy Montagne zadecydowały odrzucenie wniosku. Partyja ta przypominała osła Buridan’a, z tą tylko różnicą, że nie wybierała między wiązkami siana, ale między cięgami, które ją oczekiwać mogły ze strony Changarnier’a lub Bonapartego. Przyznać trzeba, że sytuacyja ta wcale heroiczną nie była.
18-go listopada wprowadzono do projektowanej przez partyję porządku ustawy o wyborach gminnych poprawkę, która wymagała od każdego wyborcy nie trzechletniego, ale jednorocznego pobytu w gminie. Poprawka upadła wskutek jednego głosu przeciw, okazało się atoli wkrótce, że głos ten był omyłką.
Partyja porządku, od chwili rozbicia się na wrogie frakcyje, utraciła swą odrębną większość w parlamencie. Porażki, jakie ponosiła, dowodziły, że w parlamencie większość wogóle nie istnieje. Zgromadzenie narodowe straciło władzę uchwalania wniosków. Części składowe parlamentu nie łączyła wzajemnie siła spójności, siła ta bowiem była od dawna martwą.
Masa burżuazyi, stojąca poza obrębem parlamentu miała sposobność na kilka dni przed katastrofą stwierdzić raz jeszcze uroczyście rozbrat swój z burżuazyją w parlamencie. Thiers, jako bohater parlamentarny, zarażony, więcej niż ktokolwiek inny, nieuleczalną chorobą parlamentarnego kretynizmu, ukuł po śmierci parlamentu nową parlamentarną intrygę, dotyczącą ministeryjum. Był nią projekt uchwały prawo odpowiedzialności, któreby prezydentowi me pozwalało przekraczać szranek konstytucyi. Tymczasem Bonaparte zjednywał sobie zwolenników. 15-go września przy zakładaniu nowych gmachów targowych w Paryżu oczarował niby drugi Massaniello rybaczki, dammes des halles[6], (cokolwiek bądź każda z rybaczek miała tyleż władzy, co 17-tu burgrabiów), — po wniesieniu projektu o kwestorach prezydent wywołał entuzyjazm wśród oficerów, zaproszonych do pałacu elyzejskiego na ucztę, — 25-go listopada porwał za sobą przemysłową burżuazyję, która zgromadziła się w cyrku, ażeby z rąk prezydenta otrzymać medale nagrody z wystawy londyńskiej. Charakterystyczny ustęp z jego mowy powtarzam za Journal des Débats: „Patrząc na to niespodziane powodzenie, mogę śmiało powtórzyć: jakże wielką byłaby francuska respublika, gdyby losy pozwoliły jej iść w kierunku realnych interesów, reformować instytucyje i uwolniły ją od zaburzeń, wywoływanych bądź przez demagogów, bądź wskutek monarchicznych halucynacyj (głośne, burzliwe, po kilkakroć powtarzane oklaski ze wszystkich stron amphiteatru). Monarchiczne halucynacyje przeszkadzają wszelkiemu postępowi, są wrogie rozkwitowi przemysłu. Zamiast postępu wyradzają one walkę. Widzimy wówczas mężów, którzy będąc dawniej najsilniejszymi filarami królewskiego autorytetu i przywilejów, przekształcają się nagle w zwolenników konwentu, aby tylko osłabić autorytet inny, uznany przez powszechne głosowanie (głośne, po kilkakroć powtarzane oklaski). Widzimy, jak mężowie, którzy najwięcej ucierpieli od rewolucyi, prowokują nowe zaburzenia, aby tylko skuć wolę narodu w kajdany... Przyrzekam wam na przyszłość spokój itd. itd. (Brawa, brawa, grzmiące brawa).“
Oto jak burżuazyja przemysłowa przyklaskiwała serwilistycznie zamachowi 2-go grudnia, zniszczeniu parlamentu, upadkowi własnych rządów, dyktaturze Bonapartego. Grzmotowi oklasków z 25 listopada odpowiedziały grzmoty armatnie 4-go grudnia, a dom pana Sallaudrouze, tego samego, który najsilniej tłukł brawo w listopadzie, najwięcej od bomb ucierpiał.
Cromwell, rozwiązując długi parlament, zjawił się sam wpośród przeciwników, a nie chcąc, ażeby posłowie ponad oznaczony termin siedzieli w Izbie, wyjął zegarek i wypędzał jednego członka po drugim, drwiąc z każdego wesoło. Napoleon, mniejszy od swego poprzednika, udał się jednakże 18 — go brumaire’a do ciała prawodawczego i przeczytał mu — jakkolwiek głosem przybitym — wyrok śmierci. Bonaparte II-gi, który rozporządzał znacznie większą siła wykonawczą, aniżeli Cromwell lub Napoleon, nie szukał wcale pierwowzoru w rocznikach historyi, w tym celu wystarczały mu kryminalne roczniki towarzystwa 10-go grudnia. Okrada on bank francuski na 25 milijonów franków, milijonem przekupia generała Magnan, każdego zaś z żołnierzy 15 frankami i wódką, urządza potajemnie, jak złodziej, nocną schadzkę swych wspólników, każe wkroczyć do domów najniebezpieczniejszych przewódców parlamentarnych, wywlec z łóżek Cavaignac’a, Lamoricièr’a, Leflô, Changarnier’a, Charras’a, Thiers’a, Baze’a etc., obsadzić główne place i gmach Izby wojskiem i rozlepić wcześnie zrana jarmarczne ogłoszenia na wszystkich murach miasta, ogłoszenia, które dekretują rozwiązanie parlamentu i Rady państwa, restauracyję powszechnego głosowania i stan oblężenia departamentu Sekwany. Wkrótce potem polecił on ogłosić w Monitorze fałszywy dokument, który podaje imiona najbardziej wpływowych osobistości parlamentarnych, zajmujących pod jego przewództwem miejsce w radzie państwa.
Zgromadzony w gmachu merostwa 10-go okręgu parlament bez głowy, złożony przeważnie z legitymistów i orleanistów uchwala wśród okrzyków: „niech żyje respublika!“ złożenie Bonapartego z urzędu i zwraca się napróżno do tłumu, gapiącego się przed gmachem. Wysłani afrykańscy strzelcy odprowadzają parlament nasamprzód do koszarów d’Orsay, potem wsadzają do wozów zakrytych i odwożą do więzień Mazas, Ham, Vincennes.
W ten sposób zakończyła żywot partyja porządku, zgromadzenie prawodawcze i rewolucyja lutowa. Zanim podążymy do końca, podamy krótki szemat jej historyi:
I-szy okres. Od 24 lutego do 4 maja 1848 roku okres lutowy. Prolog. Powszechny zawrót głowy wśród okrzyków braterstwa.
II-gi okres. Okres konstytuowania się respubliki i zgromadzenia narodowego.

1) Od 4-go maja do 25 czerwca 1848 r. Walka wszystkich klas z proletaryjatem. Porażka proletaryjatu w dniach czerwcowych.

2) Od 25 czerwca do 10 grudnia 1848 r. Dyktatura czystych burżua-republikanów. Plan konstytucyi. Ogłoszenie stanu oblężenia w Paryżu. Koniec dyktatury burżuazyi — wybór Bonapartego na prezydenta.

3) Od 20 grudnia 1848 do 29 maja 1849 r. Walka konstytuanty z Bonapartem i połączoną z nim partyją porządku. Upadek konstytuanty i republikańskiej burżuazyi.

III-ci okres. Okres konstytucyjnej respubliki i zgromadzenia prawodawczego.

1) Od 29 maja 1849 do 13 czerwca 1849 r. W alka drobno-mieszczaństwa z burżuazyią i Bonapartem. Porażka drobnomieszczańskiej demokracyi.
2) Od 13 czerwca 1849 do 31 maja 1850. Parlamentarna dyktatura partyi porządku. Partyja uwieńcza swe panowanie dekretem zniesienia powszechnego prawa wyborczego, traci atoli parlamentarne ministeryjum.
3) Od 31 maja 1850 do 2 grudnia 1851 r. Walka parlamentarnej burżuazyi z Bonapartem.

a) od 31 maja 1850 do 12 stycznia 1851 r. Parlament traci swą władzę najwyższą nad armiją.
b) od 12 stycznia do 11 kwietnia 1851 r. Próby odzyskania władzy administracyjnej i porażka parlamentu. Partyja porządku traci samodzielną parlamentarną większość. Koalicyja partyi porządku z republikanami i Montagne.
c) od 11 kwietnia do 9 października 1851 r. Próby rewizyi, ugody i odroczenia. Rozbicie partyi porządku na pojedyncze części składowe. Zerwanie masy burżuazyi z jej reprezentantami i prasą.
d) od 9 października do 2 grudnia 1851 r. Otwarte zerwanie parlamentu z władzą wykonawczą. Parlament zamiera i upada, opuszczony przez burżuazyją, armiję i wszystkie inne klasy społeczne. Upadek parlamentarnych rządów i panowania burżuazyi. Zwycięztwo Bonapartego. Parodyja imperyjalistycznej restauracyi.






  1. Przypis własny Wikiźródeł fr. zgromadzenia narodowego
  2. Przypis własny Wikiźródeł niem. kac
  3. Krwawe bunty chłopów we Francyi w XVI, XVII w. Nazwa Jacques Bonhomme oznacza chłopa.
  4. Odroczenie, przedłużenie.
  5. Przypis własny Wikiźródeł ang. eleganccy przestępcy
  6. Przypis własny Wikiźródeł fr. panie z hal





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karl Marx i tłumacza: anonimowy.