Ośmnasty Brumaire’a Ludwika Bonaparte/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karl Marx
Tytuł Pisma pomniejsze
Wydawca Librairie Keva (s. 1),
Librairie Ghio (s. 2-3)
Data wyd. 1886-1889
Miejsce wyd. Paryż
Tłumacz Anonimowy (s. 1, 2),
Leon Winiarski (s. 3)
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst „Ośmnastego Brumaire’a“
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst „Pism pomniejszych“
Indeks stron
PRZEDMOWA

Mój zawcześnie zmarły przyjaciel, Józef Weydemeyer[1], zamierzał wydawać w Nowym-Yorku z początkiem 1852 r. tygodnik polityczny. Zwrócił się on do mnie z propozycyją, ażebym mu do owego tygodnika napisał historyję bonapartystowskiego coup d’état. Nadsyłałem mu tedy co tygodnia aż do połowy lutego artykuły pod tytułem: „Ośmnasty Brumaire’a Ludwika Napoleona.“ Tymczasem pierwotny plan Weydemeyera spełzł na niczem. Zamiast tygodnika założył on na wiosnę 1852 r. miesięcznik p. t.: Die Revolution i pomieścił moją pracę w drugim zeszycie tego pisma. Kilkaset egzemplarzy „Ośmnasty Brumaire’a“ dostało się wówczas do Niemiec, nie znachodziły się one jednak we właściwym handlu księgarskim. Pewien niemiecki księgarz, udający wielkiego radykała, któremu zaproponowałem rozsprzedaż broszury, odpowiedział mi z prawdziwem moralnem przerażeniem na takie „przeciwne duchowi czasu“ żądanie.
Niniejsze dziełko powstało tedy pod bezpośrednim wpływem wypadków; historyczny materyjał nie sięga poza miesiąc luty (1852). Ponowna publikacyja podjętą została po części ze względu na popyt księgarski, częścią zaś wskutek żądań moich przyjaciół w Niemczech. Z dzieł, wydanych mniej więcej jednocześnie z moją pracą, a mających za temat ten sam przedmiot, dwa tylko godne są uwagi: Napoléon le Petit Wiktora Hugo i Prudhona: Coup d’État.
Wiktor Hugo w piśmie swem, zaprawionem goryczą i dowcipem, umie tylko lżyć odpowiedzialnego wydawcę zamachu stanu. Zdarzenie samo wydaje mu się być piorunem z jasnego nieba. Widzi on w jego przebiegu tylko akt przemocy pojedynczej jednostki. Nie spostrzega zaś wcale, że tem samem ową jednostkę wywyższa, zamiast ją poniżyć, przypisuje jej bowiem bezprzykładną w dziejach potęgę inicyjatywy. Proudhon natomiast stara się przedstawić zamach stanu jako rezultat historycznego rozwoju. Ale historyczna konstrukcyja zamachu stanu zmienia się w jego przedstawieniu w historyczną obronę bohatera zamachu. W ten sposób po­pełnia on błąd wspólny naszym objektywnym history­kom. Co do mnie zaś, to w historyi niniejszej wykazuję, jak dzięki t. zw. walce klas wytworzone z stały wśród społeczeństwa francuskiego odpowiedne okoliczności i stosunki, które pozwoliły osobistości miernej i dziwacznej odegrać rolę bohatera.
Przeróbka niniejszego dziełka pozbawiłaby je oryginalnego kolorytu. Poprzestałem więc tylko na poprawkach omy­łek i wykreśleniu niezrozumiałych już dzisiaj alluzyj. Zdanie, którem zakończyłem broszurę: „Lecz skoro płaszcz cesarski spadnie nareszcie na plecy Ludwika Bonaparte, wów­czas spiżowy posąg Napoleona (I) runie z wysokości ko­lumny Vendôme“, już się sprawdziło.
Pułkownik Charras w dziele swem o kampanii 1815 r. pierwszy rozpoczął atak na kult napoleoński. Od tego czasu — w ostatnich zwłaszcza latach — literatura francuska dobiła napoleońską legendę orężem historyi, krytyki, satyry i dowcipu. Poza granicami Francyi mało zwracano uwagi na to gwałtowne zerwanie z dotychczasową wiarą narodu, na tę potężną duchową rewolucyję, lecz mniej jeszcze rozumia­no owe przejawy. Spodziewam się nareszcie, że moje pismo przyczyni się do usunięcia utartego dzisiaj — szczególniej w Niemczech — szkolnego frazesu o cezaryzmie. Powtarzając tę powierzchowną analogiję historyczną, zapomina się o rzeczy głównej, o tem mianowicie, że w starym Rzymie walka klas toczyła się tylko w łonie uprzywilejowanej mniejszości, jako walka między wolnymi bogaczami i wolnym plebsem: olbrzymia, produkcyjna masa ludności niewolniczej stanowiła tylko bierny piedestał, na którym poruszali się walczący. Przypominam tutaj pełne znaczenia słowa Sismondi’ego: „proletaryjat rzymski żył kosztem społeczeń­stwa, teraźniejsze zaś społeczeństwo żyje kosztem proletaryjatu.“ Wobec zupełnie odmiennych materyjalnych, ekonomicznych warunków dzisiejszej walki klasowej a tej, która toczyła się niegdyś w starożytności, — polityczne wytwory rozmaitych epok historycznych mają chyba tyle tylko ze sobą wspólnego, co arcybiskup Canterbury z arcykapłanem Samuelem.

Londyn, 23 lipca 1869.
KAROL MARX.




OŚMNASTY BRUMAIRA LUDWIKA NAPOLEONA


I.

Hegel w któremś z swoich dzieł powiada, że wszystkie wielkie historyczne zdarzenia i osobistości powtarzaja się w dziejach dwukrotnie. Zapomniał on dodać, że co pierwszym razem było tragedyią, w powtórnym występie na scenie zmienia się w farsę. Caussidiėre zamiast Dantona, Louis Blanc w roli Robespierra, Montagne 1848 — 51 roku w miejsce Montagne 1793-95 roku, siostrzeniec w roli wujaszka. Tego samego kroju karykaturę widzimy również w warunkach, wśród których zostało opublikowane drugie wydanie ośmnastego Brumaire’a.
Ludzie sami robią swoja historyję, lecz nie z wolnej woli i nie w wybranych przez siebie, ale w bezpośrednio przekazanych historyją okolicznościach. Tradycyja zmarłych pokoleń cięży jak zmora, na żyjących. W chwili, gdy ci ostatni zdają się być zajęci przewrotem otaczającego świata i własnego umysłu, stworzeniem czegoś niebywałego, w chwili tej właśnie – powtarzamy — w epoce rewolucyjnego kryzysu, przywołują oni trwożliwie na pomoc duchy przeszłości, zapożyczają u nich imiona, hasła bojowe, kostjumy, aby w tem starożytno–czcigodnem przebraniu, naśladując przodków, dać światu nowe historyczne widowisko. I tak: Luter włożył na siebie maskę apostoła Pawła, — rewolucyja 1789 — 1814 drapowała się naprzemian jako rzymska rzeczpospolita lub rzymskie cesarstwo, a rewolucyja 1848 nie umiała się na nic lepszego zdobyć, jak na sparodyjowanie bądź roku 1789. bądź rewolucyjnych tradycyj z lat 1793 — 95. W podobny sposób postępuje początkujący, który nie dawno wyuczył się nowego języka. Tłomaczy on zawsze wyuczone wyrazy na swojską mowę. Lecz właściwy duch nowego języka wówczas dopiero nie będzie mu obcym, skoro przyswoi go sobie o tyle, że władając nim, zapomni na chwilę o mowie rodzinnej.
Przy rozpatrywaniu owego historycznego zaklinania duchów zmarłych, okazuje się natychmiast uderzająca różnica dziejowych epok. Kamil Desmoulins, Danton, Robespierre, St. Just, Napoleon — pojedyńczy bohaterowie, partyje, jak również i masy ludu w okresie pierwszej francuskiej rewolucyi w rzymskie przebrani kostjumy, z rzymskimi frazesami na ustach spełnili zadanie współczesnej im doby, zadanie, polegające na rozkuciu z więzów i powołaniu do życia mieszczańskiego społeczeństwa. Jedni zgruchotali podwaliny feodalizmu, kosząc feodalne głowy, na starym gruncie wyrosłe, drugi zaś stworzył na wewnątrz Francyi warunki, które z kolei umożliwiły rozwój wolnej konkurencyi, pozwoliły wyzyskać rozparcelowana własność ziemską i zużytkować produkcyjnie rozkiełzaną siłę przemysłową. Zniósł on wszędzie poza granicami Francyi feodalne instytucyje, o ile tego wymagały interesy mieszczańskiego społeczeństwa i tym sposobem przyczynił się do wytworzenia zgodnych z tendencyją owego czasu warunków na kontynencie europejskim. A skoro raz już ułożoną została nowa społeczna formacyja, wówczas znikły przedpotopowe kolosy, a wraz z nimi i Rzym na chwilę zmartwychwstały; znikli Brutusowie, Gracchowie, Publicole, trybuni, senatorzy i sam cezar nareszcie. Społeczeństwo mieszczańskie, trzeźwe w swem codziennem, rzeczywistem życiu, wydało własnych prawdziwych tłomaczy swych dążeń i mówców. Przewodzili mu: Say’owie, Cousin’owie. Royer-Collard’owie, B. Constant’owie i Guizoci, — prawdziwi wodzowie wojenni siedzieli za stołami w biurach, a tłusta głowa [Speckkopf] Ludwika XVIII była polityczną głową narodu. Pogrążone zupełnie w produkcyi bogactw, zajęte pokojową walką konkurencyi społeczeństwo zapomniało o tem, że duchy rzymskich czasów strzegły jego kolebki; dziś stały się one dla niego niezrozumiałymi. Jakkolwiek społeczeństwo mieszczańskie nie odznacza się wcale heroizmem, mimo to jednak potrzeba było heroizmu, poświęcenia, strachu, wojny domowej i bitew narodów, ażeby nowy ustrój wszedł w życie. Gladyjatorowie nowej epoki w klasycznie surowych tradycyjach rzymskiej rzeczypospolitej odnaleźli ideały, którymi oszołomiać się musieli, ażeby w ten sposób zasłonić przed własnym wzrokiem mieszczańskie, ciasne ideały, przyświecające w walce społecznej i utrzymać swój zapał na wysokości wielkiej tragedyi historycznej Podobnie i Cromvell w raz z angielskim ludem opromienili cele mieszczańskiej rewolucyi mową, zapałem i iluzyjami, zaczerpniętemi z ksiąg starego testamentu. Skoro atoli prawdziwy cel został osiągnięty, skoro mieszczańska rewolucyja w angielski m społeczeństwie stała się ciałem, zaraz też i Locke wyparł Habakuka.
Wskrzeszanie zmarłych w rewolucyjach owych nie miało tedy na celu parodyi dawnych przewrotów społecznych, lecz służyło ku uświetnieniu nowych walk; nie odstraszało ono wcale od urzeczywistnienia nowych dążeń, lecz opromieniało je w wyobraźni ludzkiej.Potrzeba było wyprowadzić ponownie na widownię ducha rewolucyi i zrozumieć go, nie zaś marę jej okrażać zdaleka.
W r. 1848—51 wystąpiły na scenę tylko mary dawnej rewolucyi. Szereg ich rozpoczął Marrast, Républicain en gants jaunes (republikanin w żółtych rękawiczkach) w roli widma starego Bailly, zakończył go zaś awanturnik, ukrywszy swe trywialno-wstrętne rysy za żelazną, śmiertelną maskę Napoleona. Społeczeństwo, któremu zdawało się, że rewolucyja użyczy mu sił nowych, przyspieszy ruch ogólny, ujrzało się nagle przeniesionem w okres martwoty.
Odwieczna rachuba czasu, dawne imiona, zaśniedziałe edykty, nad którymi od dawna siedzą uczeni antykwaryjusze, i stare zbiry, którzy—zdawało się—że dawno gdzieś zgnili, wszystko to zmartwych­wstaje, nie pozwalając społeczeństwu łudzić się co do rzeczywiste­go stanu. Z narodem w tym razie dzieje się to samo, co z owym obłąkanym anglikiem w Bedlam, któremu się zdaje, że żyje w czasach dawnych faraonów i lamentuje codziennie, wprzągnięty do cięż­kich robót, jako górnik w etiopskich kopalniach złota, gdzie zamu­rowany w podziemnem więzieniu, z przymocowana do głowy, sła­bo świecącą lampą, widzi obok siebie dozorcę niewolników z długim biczem, słyszy dziki gwar barbarzyńskich pachołków, któ­rzy ani robotników w kopalniach , ani siebie samych zrozumieć nie mogą, nie maja bowiem wspólnego języka.
— I to wszystko — wzdycha oszalały anglik — wszystko to spada na mnie, wolnego bryta, którego zmuszają do wydobywania złota dla faraonów...
— Do spłacenia długów familii Bonapartych... — wzdycha na­ród francuski.
Obłęd robienia złota prześladował anglika, dopóki nie stracił zdolno­ści myślenia; francuzów, dopóki robili rewolucyje, nie opuszczały napo­leońskie wspomnienia, jak tego dowodzi wybór z 10 go grudnia. Wśród niebezpieczeństw rewolucyi ukazywały im się ponętne garnki z mięsem Egiptu, a 2-gi grudnia 1851 był wyrazem ich tęsknoty. To też mają teraz już nietylko karykaturę starego Napoleona, lecz własną jego osobę, skarykaturowaną przez nieodpowiednie otoczenie z połowy XIX stulecia.
Rewolucyja społeczna XIX wieku nie może poezyi swej zapoży­czać u przeszłości, lecz musi zwrócić sie do przyszłości. Nie może sama wystąpić, dopóki nie odrzuci wszelkich zabobonów przeszłości. Dawniejsze rewolucyje potrzebowały historycznych wspomnień, żeby zapomnieć o własnej treści. Rewolucyja XIX stulecia powinna po­zwolić żyjącym trupom, aby pogrzebali zmarłych i wówczas dopiero odsłonić swe zamiary. Tam górował frazes nad treścią, tu treść po­tężna frazesami zagłuszyć się nie da.
Rewolucyja lutowa zaskoczyła nagle stare społeczeństwo, a lud ogłosił ten niespodziany zamach, jako czyn historyczny, wstęp do nowej epoki. 2 go grudnia nieuczciwy gracz eskamotuje rewolucyję lutową, niszcząc liberalne zdobycze, o które walczono w ciągu ca­łych wieków. Oczekiwano, że społeczeństwo samo wywalczy sobie nowa treść, ale stało się inaczej , zamiast zmian społecznych widzimy tylko, że państwo przybrało najstarszą formę, powróciło do bezwstydnie prostego panowania szabli i kaptura. Oto odpo­wiedź coup de téte w grudniu 1851 r. na coup de main w lutym 1848 r.
Mimoto czas między jednym a drugim wybuchem nie był stra­cony. Społeczeństwo francuskie w latach 1848—1851 zdobyło, i to podług skróconej, bo rewolucyjnej metody, doświadczenie i naukę, które przy prawidłowem, że tak powiemy, wyszkoleniu powinny były poprzedzić rozwój rewolucyi lutowej, jeżeli miała ona być czemś więcej, niż lekkiem wstrząśnieniem. Zdaje się, iż społeczeństwo cofnęło się obecnie poza poprzedni rewolucyjny punkt wyjścia, w rzeczywistości jednak musi ono dopiero znaleść takowy, a mia­nowicie wytworzyć sytuacyję, okoliczności, warunki, słowem otoczenie niezbędne dla nadania współczesnej rewolucyi poważnego zna­czenia.
Rewolucyje mieszczańskie, np. z XVIII stulecia, szybciej kroczą od jednej zdobyczy do drugiej, coraz silniejsze dramatyczne efekty wstrząsają ich akcyja, ludzie i rzeczy zdają się lśnić ognistymi bry­lantami, ekstaza jest chlebem codziennym, lecz za to trwają one krótko. Punkt kulminacyjny zbliża się wielkimi krokami, przechodzi, a długotrwały przesyt ogarnia społeczeństwo, które nie nauczyło się jeszcze przyswajać i zużytkowywać rezultatów okresu burzliwych wybuchów. Rewolucyje proletaryjatu przeciwnie, jak dowiodły tego rewolucyje XIX wieku, krytykują nieustannie same siebie, przery­wają bieg własny, powtarzają to, co napozór dokonanem już zostało, wyszydzają okrutnie połowiczność, słabość i marność pierwszych prób, zdają się obalać przeciwnika w tym jedynie celu, by wyssał nowe siły z ziemi i jak olbrzym, przeciwko nim powstał, cofają się ciągle przed nieokreśloną potwornością własnych środków, dopóki sytuacyja sama nie zagrodzi im drogi, nie dopuszczając odwrotu, a wówczas:
Hic Rhodus, hic salta!..[2]
Zresztą każdy jako tako wyćwiczony spostrzegacz, nawet jeżeli nie śledził rozwoju Francyi, przeczuwać musiał, że grozi rewo­lucyi niesłychana kompromitacyja. Dość było słyszeć zadowolone z siebie zwycięzkie ujadanie, którem panowie demokraci winszowali sobie wzajemnie łaskawych skutków 2-go maja 1852. Dzień ów (2-go maja 1852) był w ich głowach jakąś idée fixe, dogmatem, czemś w rodzaju owego dnia, w którym, podług wiary chiliastów, Chrystus miał się znowu ukazać i rozpocząć tysiącletnie państwo. Słabość, jak zwykle, szukała ucieczki w cudach, nieprzyjaciel zdawał się jej być pokonanym, gdy wyobraziła sobie jego ucieczkę przed marami rewolucyi. Rzeczywistość przestała być dla słabości zrozu­miała wobec bezczynnego uwielbienia przyszłości, która ją oczekuje i czynów, które ma wykonać niezawodnie, ale na które jeszcze czas nie przyszedł. Pseudo-bohaterowie, którzy niewątpliwą niezdarność swoją starali się pokryć przez wzajemne współczucie i skupienie się w jednę grupę, przygotowali tłomeczki, schowali przedwcześnie przy­gotowane laury i krzątali się właśnie na rynku wekslowym, dyskon­tując respubliki in partibus, dla których po cichu, ze zwykłą skro­mnością, troskliwie już byli zorganizowali personal rządowy. 2 grudnia spadł na nich, jak piorun z jasnego nieba, a ludy, które w czasach małodusznego rozstroju, pod wpływem wewnętrznego strachu, chętnie pozwalaja się ogłuszać najdonośniejszym krzykaczom, przekonały się może nareszcie, że czas, kiedy głosy gęsi mogły uratować Kapitol, dawno już do przeszłości należy.
Konstytucyja, zgromadzenie narodowe, partyje dynastyczne, re­publikanie błękitni i czerwoni, afrykańscy bohaterowie , grzmoty trybuny, błyskawice prasy codziennej, cała literatura, imiona głośne w polityce i znakomitości umysłowe, burżuazyjne ustawy, niedogo­dne prawo, liberté, egalité, fraternité[3] i 2 maja 1852 — wszystko zniknęło, jak senne widziadło pod zaklęciem jednego człowieka, którego nieprzyjaciele nawet nie uważają za czarownika. Ogólne prawo wyborcze żyło tylko chwilę dłużej, jakby dla tego, by przed oczyma całego świata zrobić własnoręczny testament, i powiedzieć w imieniu samego ludu:
Alles, was besteht, ist werth, das es zu Grunde geht.[4]
Nie wystarcza tu tłomaczenie, do którego uciekają się francuzi, że naród ich zaskoczonym został znienacka. Narodowi i kobiecie nie przebaczają chwil nieopatrznych w których pierwszy lepszy awanturnik mógł zgwałcić jednę lub drugi. Takie zwroty nie rozwiązują zagadki, ale tylko ja formułują w odmienny sposób. Należałoby jeszcze wyjaśnić, jakim sposobem trzej rzezimieszkowie mogli zaskoczyć 36-milijonowy naród i wziąć go bez oporu w niewolę.
Powtórzmy w ogólnych zarysach fazy, które francuska rewolucyja przebyła od 23 lutego 1848 do grudnia 1851 r.
Trzy różne peryjody występują tu wyraźnie: peryjod lutowy; od 4 maja 1848 do 29 maja 1849: peryjod konstytuowania rzeczypospolitej albo konstytującego zebrania narodowego; od 29 maja 1849 do 2 maja 1851 r. peryjod konstytucyjnej rzeczypospolitej albo prawodawczego zebrania narodowego.
Pierwszy peryjod od 24 lutego, albo od upadku Ludwika Filipa, do 4 go maja 1848 roku, czyli do początku konstytuanty, właściwy peryjod lutowy, nazwać można prologiem rewolucyi. Charakter tego okresu oficyjalnie wyraził się w tem, że rząd improwizowany sam się nazwał tymczasowym, a za przykładem rządu wszystko, cokolwiek w tym czasie poruszano, czego probowano, wszystko, co wypowiedzianem zostało, uważało się za tymczasowe. Nic i nikt nie miał odwagi zażądać prawa trwałej egzystencyi, porwać się do prawdziwego czynu. Wszystkie elementy, które przygotowały rewolucyję lub nadały jakiś odcień jej barwie, jako to: dynastyczna opozycyja, republikańska burżuazyja, demokratyczno republikańskie mieszczaństwo, socyjalno demokratyczni robotnicy, znalazły tymczasowe stanowisko w lutowym rządzie.
Nie mogło być inaczej. Pierwotnym celem dni lutowych była reforma wyborcza, która miała rozszerzyć koło polityczno-uprzywilejowanych wśród samej klasy posiadającej i znieść wyłączne panowanie finansowej arystokracyi. Wszakże gdy przyszło do istotnego starcia, gdy naród rzucił się do barykad, a gwardyja narodowa zachowała się biernie, gdy armija nie stawiła poważnego oporu a monarchizm uciekł, zdało sie, jakoby respublika była naturalnem następstwem takiego obrotu rzeczy. Każde stronnictwo tłomaczyło ją na swój sposób. Proletaryjat, zdobywszy respublikę z bronią w ręku, wycisnął na niej swe piętno i proklamował jako socyjalną rzeczpospolita. Tak wskazanym został zarys treści współczesnej rewolucyi, treści, która w dziwnej sprzeczności stała ze wszystkiem, co mogłoby być stworzonem natychmiast z istniejącego materyjału, na danym stopniu wykształcenia masy, w danych warunkach i okolicznościach. Z drugiej strony zostały uwzględnione roszczenia wszystkich innych elementów, które przyczyniły się do wybuchu rewolucyi lutowej. Otrzymały one mianowicie lwią część w rządzie. Dlatego też nie znajdujemy w żadnym innym okresie bardziej pstrej mięszaniny górnolotnych frazesów z rzeczywistem niedołęztwem i niepewnością, więcej entuzyjastycznego dążenia do innowacyi i gruntowniejszego panowania starej rutyny, takiej pozornej harmonii całego społeczeństwa wobec nieharmonijnych obcych sobie wzajemnie składników. Podczas kiedy proletaryjat paryski, mając przed oczyma szeroki widnokrąg, który się przed nim otworzył, zatopił się w poważnem rozstrząsaniu socyjalnych problematów, odwieczne siły społeczeń­stwa ugrupowały się, namyśliły i znalazły niespodziewaną pod­porę w masie narodu, we włościanach i drobnych mieszczanach, ci­snących się gromadnie na polityczną arenę, gdy runęła monarchija lipcowa.
Drugi okres od 4 maja 1848, do końca maja 1849 roku, jest okresem ukonstytuowania , założenia mieszczańskiej rzeczypospolitej. Bezpośrednio po dniach lutowych nietylko dynastyczna opozycyja zaskoczona została przez republikanów, a republikanie przez socyjalistów, ale cała Francyja przez Paryż. Zgromadzenie narodowe, które rozpoczęło swoje posiedzenia 4 maja 1848 r., reprezentowało naród, jako wybrane głosami narodu. Stanowiło ono żywy protest prze­ciwko postulatom dni lutowych i następstwa rewolucyi przykroić miało do mieszczańskiej miarki. Proletaryjat paryski, który pojął natychmiast charakter tego zgromadzenia narodowego, napróżno usiłował w kilka dni po rozpoczęciu jego posiedzeń 15 maja, gwałto­wnie zaprzeczyć jego istnieniu, rozwiązać takowe, rozbić na cząstki składowe organizm, z którego groźnie poglądał ku niemu reakcyjny duch narodu. Jak wiadomo, jedynym rozultatem 15 maja było usu­nięcie Blanqui’ego i jego towarzyszy, prawdziwych wodzów partyi politycznej z publicznej areny, na cały czas trwania rozpatrywanego przez nas okresu.
Po mieszczańskiej monarchii Ludwika Filipa nastąpić mogła tylko mieszczańska rzeczpospolita, t. j. jeżeli w imieniu króla panowała ograniczona cząstka burżuazyi, w imieniu narodu panować musiała cała burżuazyja. Żądania proletaryjatu paryskiego przedstawiono jako utopijne mrzonki, z któremi skończyć należy. Na to oświadczenie konstytującego zebrania narodowego, odpowiedział proletaryjat paryski powstaniem czerwcowem, najkolosalniejszem zdarzeniem w historyi europejskich wojen domowych. Rzeczpospolita mieszczańska zwycię­żyła. Po jej stronie stała arystokracyja finansowa, przemysłowa burżuazyja, stan średni, drobne mieszczaństwo, armija, Lumpenproletariat, zorganizowany jako gwardyja ruchoma, potęgi umysłowe, kle­chy i włościanie. Po stronie paryskiego proletaryjatu nie było ni­kogo. Stał on odosobniony. Przeszło 3,000 powstańców zamordowano po zwycięstwie, 15,000 było deportowanych bez wyroku. Po tej porażce proletaryjat ustępuje w głąb rewolucyjnej areny. Każdym ra­zem, gdy ruch się wzmacnia, usiłuje on wysunąć się naprzód, ale z coraz słabszem natężeniem sił i osiągając za każdym razem mniej­sze rezultaty. Jak tylko która z wyżej położonych klas społecznych buntować się poczyna, łączy się z nią i podziela w ten sposób wszelkie porażki, spotykające kolejno różne partyje. Wodzowie jego, odznaczający się na zgromadzeniach i w prasie, padają po kolei ofiarą sadów, a coraz bardziej dwuznaczne osobistości stają na czele proletaryjatu. Rzuca się on po części na doktrynerskie eksperymenta, banki zamienne i asocyjacyje robotni­cze, zrzekając się stopniowo przewrotu starego świa­ta, przewrotu, który uskutecznić zamierzał zapomocą własnych potężnych a radykalnych środków i usiłuje oswobodzić się za plecami społeczeństwa prywatną drogą, nie wychodząc poza ciasne granice jakie mu warunki bytu zakreśliły, — nic więc dziwnego, że wreszcie upada w walce. Zdaje się on nie odnajdywać w samym sobie rewolucyjnej wielkości, ani módz wydobyć nowej energii z nowych związków, dopóki wszystkie klasy, z któremi walczył w czerwcu, nie legną trupem obok niego. Ale ulega on przynajmniej z honorami w wielkiej historycznej walce, nietylko Francyja, lecz cała Europa drży przed czerwcowem trzęsieniem ziemi, podczas kiedy następujące za tem rozgromy klas wyższych tak mało kosztowały wysiłku, że potrzeba było bezczelnej prze­sady ze strony zwyciężającej partyi, aby mogły wogóle uchodzić za wypadki historyczne i staja się tem sromotniejszemi, im dalej partyja zwyciężona stoi od proletaryjatu.
Porażka czerwcowych powstańców przygotowała, zrównała wprawdzie grunt, na którym mogła być założoną i zbudowaną mieszczańska rzeczpospolita; ale wskazała ona zarazem, że chodzi w Eu­ropie o inne kwestyje, jak o pytanie: „rzeczpospolita czy monarchija?“ Wyjaśniła ona, że rzeczpospolita burżuazyjna, to nieokieł­zany despotyzm jednej klasy nad wszystkiemi innemi. Dowiodła, że w krajach ze starą cywilizacyją, z wyraźną odrębnością klas, wobec współczesnych warunków produkcyi i umysłowej świadomości, wy­tworzonej przez wiekową pracę wszystkich przekazanych idej, rzecz­pospolita oznacza wogóle tylko polityczną formę prze­wrotu w mieszczańskiem społeczeństwie, nie stała zaś formę jego istnienia, jak np. w Stanach Zjednoczonych Ameryki półno­cnej, gdzie istnieją już wprawdzie klasy, ale nieskonsolidowane jeszcze klasy, które w ciągłym ruchu wciąż zmieniają swe składowe części i odstępują je sobie wzajemnie, gdzie nowoczesne środki produkcyi zamiast być przyczyną ciągłego przeludnienia, zastępują raczej względny brak głów i rąk i gdzie nareszcie gorą­czkowo - młodzieńczy ruch materyjalnej produkcyi, który zdobywać sobie musi świat nowy, nie ma ani czasu, ani chęci do walki ze sta­rym światem upiorów.
Wszystkie klasy i partyje złączyły się podczas dni czerwcowych w jednę partyię porzadku przeciwko proletaryjatowi, jako partyi anarchii, socyjalizmu, komunizmu. „Zbawiły“ one społeczeństwo od jego wrogów. Rozdały parole starego społeczeństwa: „własność, familija, religija, porządek“, jako hasła swemu wojsku, zawoławszy do kontrrewolucyjnych krzyżowców: „Pod tym znakiem zwyciężysz!“
Od tej chwili, z licznych partyj, które pod tym znakiem zgromadziły się przeciwko czerwcowym powstańcom , skoro tylko stara się opanować we własnym klasowym interesie rewolucyjny plac boju, ustąpić musi przed okrzykiem: „własność, rodzina, reli­gija, porządek.“ A społeczeństwo tyle razy uratowanem zostaje, ile razy ścieśni się koło panujących w niem jednostek, ilekroć razy interes osobisty zwycięża dążenia ogólniejsze.
Wszelkie żądanie najprostszej mieszczańskiej reformy finansowej zwykłego liberalizmu, republikanizinu, polegającego wyłącznie na formach najtrywialniejszej demokracyi, bywa karane, jako „zamach na społeczeństwo“ i napiętnowane mianem „socyjalizmu.“ Nakoniec sami arcykapłani „religii i porządku“ padają ofiarą losu; zrzucają ich kopnięciem noga z pityjskich trójnogów, wyciągają z łóżek, wsadzają na więzienne wozy, zamykaja do więzienia lub wypędzają z kraju, a świątynie ich zrównane z ziemia. I oto usta arcykapłanów zapieczętowane, pióro złamane, prawo rozdarte — a wszystko to w imię religii, własności, rodziny i porządku. Fanatycznych zwolenników porządku wśród burżuazyi zabijają na własnych ich balkonach pijane hordy żołdaków, rodzinne ich świątynie bezczeszczą, domy bombardują dla rozrywki — w imię własności, rodziny, religii, porządku. Nareszcie wyrzutki mieszczańskiego społeczeństwa tworzą święta falangę i bohater Krapuliński wstępuje do Tuillerjów jako „zbawca społeczeństwa.“

II.

Idźmy dalej za wątkiem rozwoju...
Historyja konstytucyjnego zgromadzenia narodowego począwszy od dni czerwcowych jest niczem innem, jak tylko historyją panowania i rozprzężenia się republikańsko-burżuazyjnego stronnictwa, — znanego pod nazwa trójkolorowych republikanów, czystych republikanów, politycznych republikanów, formalistycznych republikanów i t. d. Tworzyło ono za mieszczańskiej monarchii Ludwika Filipa oficyjalną republikańską opozycyję, a zatem uznaną część ówczesnego politycznego świata, miało swych zastępców w izbach i znaczna część organów ówczesnej prasy. Paryski jego dziennik National uchodził za równie poważny w swoim rodzaju, jak Journal des Débats. Stanowisku temu za konstytucyjnego królestwa, odpowiadał i charakter tego stronnictwa. Nie było ono zorganizowanem w imię wspólnych interesów i odgraniczonem od innych z powodu właściwej mu formy produkcyi stronnictwem burżuazyi. Była to raczej koteryja burżuazyi o republikańskich przekonaniach, literatów, adwokatów, oficerów i urzędników, której wpływ polegał na osobistych antypatyjach, jakie miano w kraju dla Ludwika Filipa, na wspomnieniach z czasów starej rzeczypospolitej, na republikańskiej wierze garstki marzycieli, a przedewszystkiem na francuskim nacyonalizmie, który nieustanną nienawiść żywił do wiedeńskich traktatów i do związku z Anglija. Wielka część stronników, którą National posiadał za Ludwika Filipa, zwróciła się ku niemu z powodu owego skrytego imperyjalizmu, który później, za rzeczypospolitej, znalazł konkurenta w osobie Ludwika Bonaparte. National walczył z arystokracyją finansową, jak tu czyniła cała mieszczańska opozycyja. Polemika przeciwko budżetowi, która we Francyi ścisłe złączoną była z walką przeciwko finansowej arystokracyi, obiecywała zbyt łatwą popularność i nadto bogaty materyjał do purytańskich leading articles[5], ażeby jej nie wyzyskiwano. Przemysłowa burżuazyja była mu wdzięczna za niewolnicza obronę francuskiego systemu ceł ochronnych, które National podtrzymywał raczej z narodowościowych, aniżeli z ekonomicznych pobudek, cała zaś burżuazyja miała uznanie dla nienawistnych denuncyjacyj socyjalizmu i komunizmu ze strony National’a. Zresztą, partyja tego ostatniego była czysto-republikańską, to jest żądała republikańskiej formy rządów burżuazyi, zamiast monarchicznej, a przedewszystkiem lwiej części owego panowania. Warunków, które towarzyszyć miały zmianie formy rzą­du, partyja ta nie potrafiła sobie jasno przedstawić. Wszakże jasną dla niej była niepopularność jej wśród demokratycznego drobnomieszczaństwa i rewolucyjnego proletaryjatu, publicznie głoszona na reformatorskich ucztach z ostatnich czasówLudwika Filipa. Prawdziwi ci republikanie byli już gotowi zadowolić się tymczasem regencyją księżny orleańskiej, gdy wybuchła rewolucyja lutowa, która wskazała miejsce w tymczasowym rządzie ich najwybitniejszym przedstawicielom. Posiadali oni naturalnie od początku zaufanie burżuazyi i większości konstytucyjnego zgromadzenia narodowego. Z komisyi wykonawczej, którą utworzyło zgromadzenie nar. na początku swe­go istnienia , zostały odrazu wykluczone socyjalistyczne żywioły tymczasowego rządu i partyja National’a skorzystała z wybuchu powstania lipcowego, aby usunąć także komisyję wykonawczą i w taki sposób oswobodzić się od najbliższych rywalów , od małomieszczańskich albo demokratycznych republikanów. Cavaignac, generał burżuazyjno-republikańskiej partyi, który dowodził żołdactwem pod­czas rzezi czerwcowej, zastąpił wykonawczą komisyję dyktatorską niemal władzą. Marrast, były redaktor en chef National’a, został stałym prezydentem konstytucyjnego zgromadzenia narodowego, a teki ministeryjalne, narówni z innemi ważnemi posadami dostały się owym prawdziwym republikanom.
Ideały republikańskiej burżuazyjnej frakcyi, która oddawna widziała w sobie prawna spadkobierczynię lipcowej monarchii, prze­ścignęła rzeczywistość. Frakcyja ta wszakże doszła do władzy, nie przez liberalne powstanie burżuazyi przeciwko tronowi, jak o tem marzyła za Ludwika Filipa, ale stłumiwszy kartaczami bunt prole­taryjatu przeciwko kapitałowi. To, co podług niej było najrewolucyjniejszem, w rzeczywistości okazało się najbardziej kontrrewolucyjnem. Owoc spadł jej na kolana, ale spadł on z drzewa poznania, nie z drzewa życia.
Wyłączne panowanie republikanów burżuazyjnych trwało tylko od 24 czerwca do 10 grudnia 1848. Treścią tych rządów było zredagowanie republikańskiej konstytucyi i ogłoszenie stanu oblężenia w Paryżu.
Nowa konstytucyja była w istocie tylko zrepublikanizowanem wydaniem konstytucyjnej charty z 1830 roku. Cenzus wyborczy lipcowej monarchii, wykluczający nawet wielką część burżuazyi od politycznego panowania nie mógł się zgodzić z egzystencyją mie­szczańskiej rzeczypospolitej. Lutowa rewolucyja proklamowała natychmiast zamiast tego cenzusu bezpośrednie ogólne piawo wybor­cze. Burżuazyjni republikanie nie mogąc wykreślić tego faktu z hi­storyi, musieli się zadowolnić dodaniem ograniczającej uchwały sze­ściomiesięcznego zamieszkania na miejscu wyboru. Stara organizacyja zarządu gminy, sądownictwa, wojska itp. została nienaruszoną , tam zaś, gdzie konstytucyja zmieniła takową, zmiana tyczyła się formy, nie treści, nazwy, nie zaś rzeczy samej.
Nieunikniony sztab generalny swobód z roku 1848: wolność osobista, swoboda prasy, słowa, asocyjacyj, zebrań, nauczania, wyznania itp. otrzymały mundury konstytucyjne, a z nimi nienaruszalność. Każda bowiem z tych swobód została ogłoszoną za bezwarunkowe prawo obywatela ( citoyen ) francuskiego, ale z nieodstępną uwagą na marginesie, że jest ona bezgraniczna o tyle, o ile nie ograniczają jej „równe prawa innych i bezpieczeństwo publiczne“, albo też „prawa“, które właśnie w owej harmonii pośredniczyć maja. Np.: „obywatele mają prawo do tworzenia stowarzyszeń i urządzania zebrań z charakterem spokojnym i bez broni, mogą podawać petycyje i wyrażać swe zdanie za pośrednictwem prasy, albo w jakikolwiek inny sposób. Korzystanie z tych praw podlega jedynie ograniczeniu przez równe prawa drugich i względy ogólnego bezpieczeństwa.“ [Rozd. II francuskiej konstytucyi, §8].
„Nauczanie jest swobodnem. Wolności nauczania używać można w warunkach, ustanowionych przez prawo i pod najwyższym dozorem państwa“ [§ 9]. „Mieszkanie każdego obywatela jest nienaruszalnem, wyjąwszy w formach, przepisanych przez prawo“ [Rozd. I, § 3] itd. itd. Konstytucyja wskazuje przeto ciągle na przyszłe organiczne prawa, które mają wypełnić owe uwagi na marginesie i w taki sposób uregulować korzystanie z owych nieograniczonych swobód, aby nie weszły one w kolizyję jedne z drugiemi, ani z ogólnem bezpieczeństwem. Później przyjaciele porządku powołali do życia organiczne prawa, które tak uregulowały owe swobody, że w korzystaniu z nich nie przeszkadzają burżuazyi prawa klas innych. Ilekroć burżuazyja zupełnie zabraniała korzystać innym klasom z tych swobód, albo nadawała takowe pod rozmaitymi warunkami prawnymi, z których każdy nie był wolny od kruczków i sideł policyjnych, robiła to zawsze jedynie w interesie „ogólnego bezpieczeństwa“, to jest burżuazyi, jak tego żąda konstytucyja. Obie strony maja przeto później zupełne prawo powoływania się na konstytucyję. Zarówno przyjaciele porządku, którzy zburzyli owe wolności, jak i demokraci, którzy je przywrócić chcieli, znaleźli dla siebie usprawiedliwienie w konstytucyi. Każdy bowiem paragraf takowej zawiera własną antytezę, własną izbę lordów i izbę gmin, czyli we właściwej swej treści swobodę, na marginesie zaś zniesienie swobody. Dopóki przeto nazwa swobody była szanowaną, dopóki tylko nie wprowadzano w czyn pojęcia swobody, oczywiście na prawnej drodze, istniała nienaruszona wolność w konstytucyi, w rzeczywistości jednak zabito ją jeszcze podczas uchwał parlamentarnych.
Tak zręcznie opancerzona konstytucyja miała jednakże achilesową piętę, gdzie można ją było zranić. Co gorzej, nie była to pięta, ale głowa, a raczej dwie głowy, stojące na jej czele: zgromadzenie prawodawcze z jednej strony, prezydent z drugiej. Przeglądając konstytucyję, widzimy, że jedynie te paragrafy, w których określony jest stosunek prezydenta do zebrania prawodawczego, są pozytywne, nie zawierają w sobie sprzeczności i nie dają się przekręcić. Chodziło tu bowiem republikańskiej burżuazyi o własną obronę. §§ 45—70 konstytucyi tak są zredagowane, że zgromadzenie narodowe ma prawo usunąć prezydenta konstytucyjnie, prezydent natomiast wbrew konstytucyi rozwiązać je może. W ten sposób konstytucyja uświęca nietylko na wzór charty z 1830 r. podział władzy, lecz rozszerza go, stwarzając przeciwieństwo niemożliwe do zniesienia. Gra władz konstytucyjnych, jak nazywał Guizot parlamentarne utarczki prawodawczej i wykonawczej władzy, w konstytucyi 1848 — go roku prowadzi wciąż va banque. Z jednej strony stoi 750 przedstawicieli narodu, wybranych i wybieralnych przez ogólne głosowanie, tworzących niepodlegające kontroli, nietykalne i nierozdzielne zgromadzenie nar., posiadające prawodawczą wszechpotęgę, rozstrzygające w ostatniej instancyi o wojnie, pokoju i traktatach handlowych, mające wyłącznie prawo amnestyi i zajmujące, dzięki nieustającym posiedzeniom pierwsze miejsce. Z drugiej strony prezydent, piastujący wszelkie atrybuty władzy królewskiej, z prawem zmiany ministrów niezależnie od zgromadzenia narodowego, dzierżący wszystkie środki władzy wykonawczej w swem ręku, z prawem rozdawania wszelkich posad, a więc pan samowładny, rozstrzygający o bycie 1 ½ milijona indywiduów, bo tyle zapewne wynosiły rodziny 500,000 urzędników i oficerów różnych stopni. Poza nim stoi cała uzbrojona siła. Korzysta on z przywileju ułaskawiania niektórych przestępców, rozporządza gwardyjami narodowemi, złożyć może z urzędu, za porozumieniem się z radą państwa, radców generalnych, kantonalnych i gminnych, wybranych przez obywateli. Ma on również wyłączne prawo inicyjatywy i zawierania wszelkich traktatów z zagranicą. Podczas gdy zgromadzenie ciągle jest na scenie, wystawione na krytykę i działanie światła dziennego, prezydent żyje w ukryciu, wśród pól elizejskich, a w dodatku artykuł 45 konstytucyi świeci mu przed oczami i leży na sercu, wołając bezustannie: frére, il faut mourir!..[6] Władza twoja skończy się w drugą niedzielę pięknego miesiąca maja w czwartym roku po wyborze! Wówczas panowanie twoje skończone, przedstawienie nie powtórzy się po raz drugi, więc jeżeli masz długi, to płać je póki czas z 600,000 franków, które ci konstytucyja wyznacza, w przeciwnym bowiem razie powędrujesz do Clichy w drugi poniedziałek pięknego miesiąca maja. Konstytucyja oddając faktyczną władzę prezydentowi, stara się zapewnić moralną siłę zgromadzeniu narodowemu. Pomijając już wzgląd, że niemożna stworzyć siły moralnej przy pomocy paragrafów prawa — konstytucyja sama się znosi, skoro każe wybierać prezydenta wszystkim francuzom przez ogólne głosowanie. Podczas gdy głosy Francyi rozdzielają się na 750 członków zgromadzenia narodowego, przy wyborze prezydenta koncentrują się na jednej jednostce. Kiedy każdy przedstawiciel narodu reprezentuje tylko tę lub inną partyję, miasto, wieś — albo nie reprezentuje nikogo, wybór swój zawdzięcza przeznaczeniu, wedle którego musi wyjść koniecznie z urny, jako ⅟750 cząstka zgromadzenia, przyczem nie zwraca się bacznej u wagi ani na rzecz samą, ani na osobę, prezydent jest wybrańcem narodu, a akt jego wyboru jest atutem wyrzucanym z ręki co 4 lata przez samorządzący się naród. Zgromadzenie narodowe stoi w metafizycznym, wybrany zaś prezydent w konkretnym stosunku do narodu. Zgromadzenie narodowe przedstawia wprawdzie, w swoich pojedynczych przedstawicielach, różnorodne strony ducha narodowego, w prezydenta jednak wciela się duch narodowy. Prezydent posiada, w przeciwstawieniu do zgromadzenia, niejako boskie prawo, jest on z łaski narodu.
Thetis, bogini morza, przepowiedziała Achilesowi śmierć w młodym wieku. Konstytucyja miała, podobnie jak Achiles, swoją piętę, miała więc, jak Achiles, przeczucie, że wcześnie skończyć będzie musiała. Wystarczałoby republikanom prawdziwym, układającym konstytucyję, by rzucili wzrokiem z niebios swej idealnej rzeczypospolitej na trywialną ziemię, aby poznać, jak w zrastało codziennie zuchwalstwo rojalistów, bonapartystów, demokratów, komunistów, a jak nikł ich własny kredyt, w miarę jak zbliżali się do ukończenia swego wielkiego prawodawczego dzieła, a pomimo to Thetis nie wy­szła z morza, by wyjawić swą tajemnice. Starali się oni oszukać przeznaczenie wydając podstępny § 111 konstytucyi, według którego ka­żdy wniosek rewizyi ustawy krajowej musi być uchwalony przynajmniej przez ⅔ głosów w trzech następujących po sobie debatach, przedzie­lonych okresem miesięcznym od siebie. Niemniej, jak 500 członków zgromadzenia narodowego brać przytem musi udział w głosowaniu. Była to zatem tylko bezsilna próba zatrzymania władzy na wypadek, gdyby republikanie mieli być kiedyś w mniejszości parlamentarnej (przewidywali, że do rzędu takiej zejdą niedługo), władzy, która im wysuwała się z rak wówczas, gdy posiadali parlamentarną większość i wszystkie środki panującej partyi.
Nareszcie w melodramatycznym paragrafie zgromadzenie porucza konstytucyję czujności i patryjotyzmowi całego francuskiego narodu i każdego francuza w szczególności, poleciwszy pierwej w innym para­grafie „czujnych" i „patryjotów" delikatnej i nadzwyczaj nieprzyjemnej uwadze specyjalnie utworzonego wysokiego sądu — haute cour[7].
Oto, czem była konstytucyja 1848 roku, obalona 2 grudnia 1851 nie wskutek planu genijalnej głowy, lecz dotknięciem kapelusza; nie zapominajmy wszakże, że był to trójgraniasty, napoleoński ka­pelusz.
Podczas kiedy republikańska burżuazyja zajęta była dyskutowa­niem i uchwalaniem konstytucyi, utrzymywał Cavaignac stan oblę­żenia Paryża. Przyspieszyło to poród konstytuanty. Konstytucyja została później wyprawioną na tamten świat przy pomocy bagnetów, nie trzeba wszakże zapominać, że bagnety i to skierowane do ludu, chroniły ją przy pojawieniu się na świat. Przodkowie, „poczci­wych republikanów", rozpowszechnili trójkolorową wstęgę, symbol swój, w całej Europie. Ci ostatni, ze swej strony zrobili również ważne odkrycie, był niem stan oblężenia, który utorował sobie drogę przez cały kontynent, ale ze stałą sympatyją zwracał się do Francyi, dopóki nie zdobył sobie w znacznej części jej departamentów prawa obywatelstwa. Doskonały ten wynalazek, stosowano peryjodycznie w każdym kryzysie podczas rewolucyi francuskiej. Ale cze­mużby koszary i obóz, tak peryjodycznie narzucane francuskiemu społeczeństwu w rodzaju ciężaru , który miał ugniatać jego głowę i prasować mózg, by zrobić zeń spokojnego człowieka, czyż szabla i karabin, które sądziły i rządziły, oceniały jego czyny i opiekowały się niem, wykonywajac służbę policyjną i straż nocną, czyż hiszpan­ka i mundur, zachwalane ustawicznie, jako najwyższa mądrość społeczeństwa, nie miały wpaść na pomysł stałego zabezpieczenia spo­łeczeństwa, proklamując własne panowanie, jako najwyższe i oswobadzajac zupełnie mieszczańskie społeczeństwo od kłopotu rzą­dzenia samem sobą?.. Koszary i obóz, szabla i karabin, hiszpan­ka i mundur tem łatwiej dojść musiały do tego przekonania, ile że wówczas spodziewać się mogły lepszej zapłaty za więk­sze usługi, podczas gdy przy samym tylko peryjodycznym stanie oblężenia i chwilowym ratunku społeczeństwa w usługach tej lub innej frakcyi burżuazyjnej. oprócz kilku trupów i rannych i kilku przyjaznych mieszczańskich grymasów, mało zyskiwały pozytywnych rezultatów. Czyż nie wypadało z tego, by wojsko we własnym swym interesie, odegrało scenę stanu oblężenia i dobrało się jednocześnie do kabz mieszczańskich? Nie należy przytem zapominać, że w tym czasie na czele działającej w Paryżu komisyi wojskowej stał pułkownik Bernard, ów prezydent wojennej komisyi, który za czasów Cavaignac’a zesłał bez wyroku do ciężkich robót 15, 000 powstańców.
Aczkolwiek poczciwi, prawdziwi republikanie, uchwalając stan oblężenia w Paryżu, założyli szkółkę, w której wychować się mogli pretoryjanie z 2-go grudnia 1851 r., należy się im z tem wszystkiem jednak pochwała, że zamiast egzaltować poczucie honoru narodowego, jak to miało miejsce za Ludwika Filipa, płaszczyli się oni przed zagranicą wówczas właśnie, kiedy rządy były w ich ręku i zamiast oswobodzić Włochy, pozwolili je zdobyć austryjakom i neapolitańczykom. Wybór Ludwika Bonaparte na prezydenta 10 grudnia 1848 r. położył koniec dyktaturze Cavaignac’a i konstytuancie.
§ 44 konstytucyi głosi: „ Na prezydenta francuskiej rzeczypospolitej obranym być może jedynie obywatel francuski, który nigdy swych praw obywatelskich nie tracił.“ Pierwszy prezydent rzeczypospolitej, L. N. Bonaparte, stracił nietylko swe prawa jako obywatel francuski, nietylko był angielskim konstablem do szczególnych poruczeń, ale był on nawet naturalizowanym szwajcarem.
Na innem miejscu przedstawiłem znaczenie wyboru z dn. 10-go grudnia. Nie wracam tedy do niego. Wystarczy tu uwaga, że wybór ów był reakcyją włościan, którzy musieli zapłacić koszta rewolucyi lutowej, przeciwko reszcie klas narodu, reakcyja wsi przeciwko miastu. Znalazła ta reakcyja wielką sympatyję wśród armii, której republikanie z National’a nie dali sposobności dojścia ani do sławy, ani do majątku, sprzyjała jej wielka burżuazyja, witajaca Bonapartego jako przejście do monarchizmu, przyklasnął jej proletaryjat i drobni mieszczanie, dla których Bonaparte był postrachem na Cavaignac’a. Stosunek włościan do francuskiej rewolucyi postaram się poniżej wyjaśnić.
Okres od 20 grudnia 1848 do rozwiązania konstytuanty w maju 1849 r., zawiera historyję upadku burżuazyjnych republikanów. Kiedy republikanie założyli rzeczpospolitę dla burżuazyi, rozpędzili proletaryjat z placu boju i uspokoili choć na czas jakiś drobne mieszczaństwo, usuwa ich z kolei masa burżuazyi, która słusznie uważa rzeczpospolitę za swą własność. Przekonania tej masy były rojalistyczne. Część jej, wielcy właściciele ziemscy, rządzili za czasów restauracyi, byli przeto legitymistami. Druga część, arystokracyja finansowa i wielki przemysł panoszyli się za lipcowej monarchii, ztąd przywiązanie do orleanistów. Dygnitarze z armii, uniwersytetu, kościoła, z sądów, z akademii i z prasy sympatyje swe dzielili pomiędzy jedną a drugą dynastyja, chociaż w różnym stosunku. W mieszczańskiej rzeczypospolitej, której na imię nie byto Bourbon, ani Orleans, ale której właściwą nazwą był kapitał, znaleźli oni formę rządu, wśród której mogli wspólnie panować. Już powstanie lipcowe złączyło ich w „partyję porządku.“ Teraz szło przedewszystkiem o usuniecie koteryi burżuazyjnych republikanów, stojących jeszcze na czele zgromadzenia narodowego. O ile brutalnie prawdziwi ci republikanie używali fizycznej siły przeciwko ludowi, o tyle tchórzowsko, pokornie, bez energii, złamani i niezdatni do boju, cofali się oni, gdy chodziło o utrzymanie republikanizmu i prawodawczej władzy prze­ciwko wykonawczej sile i rojalistom. Nie miejsce tu opowiadać ha­niebną historyję ich rozejścia się. Było to znikanie, nie upadek. Historyja ich zakończyła się na zawsze, a w następującym okresie ukazują się oni, czy to w zgromadzeniu czy poza niem już tylko jak o wspomnienia, które zdają się ożywać, ilekroć podniesie się kwestyja o nazwę rzeczypospolitej a rewolucyjna walka zejdzie na naj­niższy poziom. Zauważyć tu trzeba nb., że dziennik, który dał imię tej partyi, National, nawraca się w następującym okresie do socyjalizmu.
Zanim skończymy z tym okresem, rzućmy jeszcze okiem wstecz na owe dwie siły, z których jedna niszczy drugą 2-go grudnia 1851 roku, a które od 20 - go grudnia do ustąpienia konstytuanty żyły z sobą w małżeńskim stosunku. Myślimy tu o Ludwiku Bonaparte z jednej strony i o partyi złączonych rojalistów, partyi porządku — słowem, wielkiej burżuazyi z drugiej strony. Gdy tylko Bonaparte został prezydentem, natychmiast utworzył on ministeryjum partyi porządku, na czele którego stanął Odillon Barrot, nb. dawny przywódzca najliberalniejszej frakcyi parlamentarnej burżuazyi. Pan Bar­ot upolował nareszcie tekę ministeryjalną, której widmo prześlado­wało go od r. 1830; rzeczywistość prześcignęła nawet jego marzenia, wszak był prezydentem tego ministeryjum; ale nie zajął on w niem miejsca jako naczelnik parlamentarnej opozycyi, o czem marzył za Ludwika Filipa. Zadaniem jego na dziś było uśmierzenie parla­mentu, wystąpić więc musiał jako sojusznik największych swych nieprzyjaciół, jezuitów i legitymistów. Zaślubił nareszcie narzeczo­ną, ale już jako prostytutkę. Zdawało się, że Bonaparte zupełnie wycofał swą osobę. Partyja porządku działała za niego.
Zaraz na pierwszem posiedzeniu rady ministrów postanowiono wyprawę do Rzymu i zgodzono się wprowadzić w czyn to postano­wienie bez wiedzy zgromadzenia narodowego. Koszta wyprawy po­kryto w bardzo prosty sposób: wydatki odnośne zamieszczono w budżecie pod innym tytułem. Początek działalności stanowi­ło przeto oszukaństwo popełnione na zgromadzeniu narodowem i tajna konspiracyja z absolutnemi państwami zagranicy przeciwko rewolucyjnej rzymskiej rzeczypospolitej. W ten sam spo­sób i przy pomocy tych samych manewrów przygotował Bona­parte zamach z d. 2 grudnia, wymierzony przeciwko rojalistycznemu zgromadzeniu prawodawczemu i przeciw konstytucyjnej rzeczypospo­litej. Nie zapominajmy, że taż sama partyja, która 20-go grudnia 1848 r. stworzyła ministeryjum Bonapartego, stanowiła 2-go grudnia 1851 r. większość prawodawczego zgromadzenia narodowego.
Konstytuanta uradziła, że rozejdzie się dopiero wówczas, gdy wypracuje i ogłosi cały szereg organicznych praw, mających na celu dopełnienie konstytucyi. Partyja porządku zaproponowała jej przez usta reprezentanta Rateau 6 stycznia 1849 r., aby dała za wygranę organicznym prawom i postanowiła raczej, w jaki sposób ma się roz­wiązać. Nietylko ministeryjum z panem Odillon Barrot na czele, ale i wszyscy członkowie zgromadzenia narodowego groźnie nawoływali konstytuantę do rozwiązania się, jako koniecznego środka dla zdo­bycia kredytu, skonsolidowania porządku, zakończenia z nieokreśloną tymczasowością, przekonywując ją, że tamuje produkcyjność nowego rządu i stara się utrzymać przy życiu tylko dzięki złej woli, że kraj zmęczony jest jej działalnością itd. Bonaparte bacznie śledził wszystkie te obelgi, miotane przeciwko prawodawczej władzy, nauczył się ich na pamięć i dowiódł parlamentarnym rojalistom 2 grudnia 1851 r., że nauka nie poszła w las. Wszak użył przeciwko nim ich własnych haseł.
Ministeryjum Barrot i partyja porządku poszły dalej. Wywołano w całej Francyi ruch przejawiający się w petycyjach do zgromadzenia narodowego, gdzie w uprzejmych wyrazach przedstawiano zgromadzeniu, że konstytuanta powinna zniknąć z horyzontu. W ten sposób zgromadzeniu narodowemu, jako konstytucyjnemu wyrazowi woli ludu, przyobleczonemu w formy parlamentarnej organizacyi, przeciwstawiono niezorganizowana masę narodu. Z nauki tej skorzystał Bonaparte, apelując później do ludu francuskiego.
29-go stycznia 1849 roku nadszedł nareszcie dzień, w którym konstytucyjne zgromadzenie miało uchwalić własne swe rozwiązanie. Gmach, gdzie odbywały się posiedzenia konstytuanty, otoczony był wojskiem; Changarnier, generał partyi porządku, w którego ręku łączyło się dowództwo nad gwardyją narodową i linijowemi wojskami, odbył — jakby przed bitwą — wielką rewiję w Paryżu, a skoalizowani rojaliści oświadczyli groźnie zgromadzeniu, że użyją siły, jeżeli nie ustąpi ono dobrowolnie. Konstytuanta była posłuszną, ale wytargowała sobie jeszcze krótką chwilę życia. Czyż coup d’état 2 grudnia 1851 r. różnił się w czem od zamachu 29-go stycznia?... Jedyna różnica polegała na tem, że dokonano go wspólnie z Bonapartem przeciwko republikańskiemu zgromadzeniu narodowemu. Panowie ci nie zauważyli, albo nie chcieli zauważyć, że Bonaparte skorzystał z 29 stycznia 1849 roku, rozkazując wojsku przedefilować przed gmachem Tuilleriów. Pierwsze to użycie siły wojskowej przeciwko władzy parlamentarnej było najlepszą wskazówką dla przyszłego Kaliguli.
Pobudka, skłaniającą przedewszystkiem partyję porządku do gwałtownego skrócenia życia zebraniu konstytucyjnemu, były organiczne, dopełniające konstytucyję prawa, jako to: prawo o nauczaniu, prawo wyznań i t. p. Koalicyja rojalistyczna pragnęła sama być autorką owych praw. Między niemi było wszakże jedno o odpowiedzialności prezydenta rzeczypospolitej. W 1851-szym roku zebranie prawodawcze zajmowało się właśnie zredagowaniem owego prawa, gdy Bonaparte ubiegł ten zamach na swe prawa przez zamach 2 grudnia. Ileżby dali skoalizowani rojaliści w parlamentarnej kampanii zimowej roku 1851, gdyby mieli byli gotowe prawo odpowiedzialności, prawo, ustanowione przez nieufne, nienawistne, republikańskie zgromadzenie!
Gdy konstytuanta w dniu 29 stycznia 1849 r. złamała ostatni swój oręż, rzucili się na jej dobicie ministeryjum Barrot i przyjaciele porządku; nie zaniedbali oni niczego, co mogło ją było upokorzyć, wyzyskując rozpaczliwą zaiste bezsilność tego prawodawczego zgromadzenia, zmuszali je do uchwalania praw, dyskredytujących je do reszty w oczach opinii publicznej. Bonaparte, zajęty swym napoleońskim obłędem, był dość zuchwały, ażeby publicznie wyzyskać to poniżenie parlamentarnej władzy. Kiedy mianowicie zgromadzenie narodowe w dniu 8 maja 1849 udzieliło ministeryjum naganę za zajęcie Civita-Vecchia przez Oudinot’a i wydało rozkaz, ażeby wyprawa rzymska nie sprzeniewierzała się rzekomemu celowi, w jakim wysłaną została, opublikował Bonaparte tegoż samego wieczora w Monitorze list do Oudinot’a, w którym winszuje mu bohaterskich czynów, przemawiając jako wspaniałomyślny protektor armii w przeciwstawieniu do wojujących piórem panów z parlamentu. Rojaliści list ten przyjęli śmiechem. Uważali oni po prostu Bonapartego za człowieka, którego łatwo będą mogli wystrychnąć na dudka. Nakoniec gdy Marrast, prezydent konstytuanty, w chwilowej obawie o losy zgromadzenia narodowego, odwołując się do praw konstytucyi w celach bezpieczeństwa, zawezwał jednego z pułkowników, ażeby tenże stawił się ze swym pułkiem, wezwany ociągał się ze spełnieniem rozkazu, powołał się na karność wojenną i odesłał Marrast’a do Changarnier’a, który go odprawił z niczem, dodając szyderczo na pożegnanie, że nie lubi des boïonettes intelligentes. W listopadzie 1851, kiedy złączeni rojaliści rozpocząć chcieli stanowczą walkę z Bonapartem, starali się przeprowadzić — za pomocą osławionego swego wniosku do ustawy o kwestorach — zasadę bezpośredniej rekwizycyi wojska przez prezydenta zgromadzenia narodowego. Jeden z ich generałów, Seflô, podpisał był wniosek do prawa. Napróżno Changarnier głosował za wnioskiem, napróżno Thiers złożył hołd przezornej mądrości dawnej konstytuanty. Minister wojny, St. Arnaud, odpowiedział mu tak samo — jak poprzednio Changarnier Marrast’owi; odpowiedź ministra Montagne przyjęła oklaskami!
Oto, w jaki sposób sama partyja porządku, nie będąc jeszcze zgromadzeniem narodowem, lecz ministeryjum zaledwie, piętnowała rządy parlamentarne. I po tem wszystkiem partyja ta podnosi gwałt, gdy zamach 2 grudnia 1851 roku wygnał parlamentaryzm z granic Francyi!
Życzymy mu szczęśliwej podróży.

III.

29 maja 1849 r. prawodawcze zgromadzenie narodowe rozpoczęło swe obrady. 2 grudnia 1851 zostało ono zniweczone. Na okres ten przypada żywot konstytucyjnej czyli parlamentarnej rzeczypospolitej...
W pierwszej francuskiej rewolucyi po rządach konstytuanty następuje okres panowania Żyrondy, potem idą rządy Jakobinów. Każda z partyj miała za plecami żywioły bardziej postępowe. Skoro którakolwiek z nich doprowadziła sprawę rewolucyi do stadyjum takiego, że ruchowi już nietylko przewodzić, lecz nawet zdążyć za nim nie była w stanie, wówczas przychodziła kolej na śmielszych jej sprzymierzeńców, którzy wysuwali się naprzód, wyprawiając poprzedników swych wprost na gilotynę. W ten sposób rewolucyja poruszała się po linii wstępującej.
Odwrotnie rzecz się miała z rewolucyją 1848 roku. Partyja proletaryjatu występuje tu jako nieliczny zastęp, sprzymierzony z partyją małomieszczańską. Drobna burżuazyja zdradza i opuszcza proletaryjat 16-go kwietnia, 15 maja i w dniach czerwcowych. Demokratyczna partyja opiera się również o plecy burżuazyjno-republikańskie. Burżua republikanie, poczuwszy grunt pod nogami, zrzucają niezwłocznie uciążliwego towarzysza i opierają się o plecy partyi porządku. Ta zaś usuwa swe plecy, burżua-republikanie wywracają koziołka, wówczas partyja porządku wsiada na plecy uzbrojonej siły. Zdaje jej się z początku, że siedzi na tych silnych plecach, lecz pewnego pięknego poranku spostrzega nagle, że zmieniły się one w najeżone bagnety. Każda partyja wierzga nogami stojącą poza nią postępowszą partyję, opierając się równocześnie o plecy partyi wstecz prącej.
Nic dziwnego, że pozycyja taka przyprawia każda z nich o utratę równowagi; wszystkie też one, z dziwacznemi minami i grymasami wywijają kozła, upadają na ziemię. Linija rewolucyi jest zstępującą. Wsteczny ów ruch datuje się od chwili, zanim jeszcze uprzątniętą została ostatnia lutowa barykada i zanim utworzono pierwszą rewolucyjną władzę.
Okres, który mamy przed sobą, zawiera w sobie pstrą mieszaninę krzyczących sprzeczności: konstytucyjonalistów, konspirujących jawnie przeciwko konstytucyi, i rewolucyjonistów, będących w gruncie rzeczy konstytucjonalistami; zgromadzenie narodowe, które pragnie być wszechpotężnem, a pozostaje wciąż na poziomie instytucyi parlamentarnej; montagne, której zadaniem jest cierpliwość i odpieranie porażek w teraźniejszości proroctwami przyszłych zwycięztw; rojalistów, owych patres conscripti[8] rzeczypospolitej, których sytuacyja zmusza do utrzymywania za granicą nieprzyjaznych Francyi domów królewskich i popierania w kraju przeciw Bonapartemu znienawidzonej przez nich rzeczypospolitej; władzę wykonawczą we własnej słabości czerpiącą swe siły, w pogardzie zaś, jaką wzbudza, swe poważanie; rzeczpospolitę, nie będącą właściwie niczem innem, jak infamiją dwóch monarchij, restauracyi i monarchii lipcowej z imperyjalistyczną etykietą; ugody związkowe, których pierwszy artykuł zastrzega przedewszystkiem rozwiązanie umowy; walki bez stanowczego rozstrzygnięcia, czczą bezmyślną agitacyję w imię pokoju, uroczystą propagandę pokoju w imię rewolucyi, namiętności bezprawdy, prawdę bez namiętności, bohaterów bez czynów bohaterskich, historyję bez wypadków historycznych; rozwój, którego jedynym impulsem zdaje się być kalendarz, nużący monotonnem powtarzaniem się tych samych nadziei i rozczarowań; przeciwieństwa, które zdaja się dlatego tylko wzrastać, ażeby potem stępić swe ostrza i zniknąć bez śladu przed stanowczem rozwiązaniem kwestyi; wysiłki, domagające się pretensyjonalnie pochwał i mieszczańskie strachy przed niebezpieczeństwem końca świata, a obok tego drobnostkowe intrygi i komedyje dworskie zbawców świata, które swem laisser aller[9] przypominają nietyle sąd ostateczny, jak raczej czasy Frondy[10]; — oficyjalny ogólny geniusz Francyi zwyciężony przez sprytną głupotę jednego awanturnika; wolę narodu, która ilekroć przemawia w wyborach publicznych, zawsze stara się oprzeć o tradycyję, przekazaną przez odwiecznych wrogów interesów ludu, aż nareszcie znajduje swój wyraz w samowoli jednego flibustiera[11].
Jeżeli był kiedykolwiek okres historyi, szarą farbą malowany na tle czarnem, to był nim z pewnością ten okres dziejów Francyi. Ludzie i wypadki wydają się nam Schlemihlami[12] na wspak, cieniami, pozbawionymi ciał, do których należały. Rewolucyja paraliżuje własnych swych działaczy, zwiększając namiętną gwałtowność swych przeciwników. „Czerwone widmo“, zaklinane i wywoływane przez reakcyjonistów, zjawia się nareszcie, lecz nie z anarchistyczną czapką frygijską na łbie, ale w mundurze porządku, w pludrach czerwonych.
Ministeryjum, które Bonaparte powołał 20 grudnia 1848 roku, w dzień swego wniebowstąpienia, było ministeryjum partyi porządku, legitymistycznej i orleańskiej koalicyi. Ministeryjum to przeżyło republikańską konstytuantę, której ostatnie chwile w sposób mniej lub więcej gwałtowny skróciło i znajdowało się teraz u steru. Changarnier, generał sprzymierzonych rojalistów, ciągle jeszcze był jednocześnie głównodowodzącym pierwszej wojennej dywizyi i paryskiej gwardyi narodowej. Ogólne wybory zapewniły wreszcie partyi porządku znaczną większość w zgromadzeniu narodowem.
Deputowani i parowie Ludwika Filipa spotkali tam świętą zgraję legitymistów, dla których liczne kartki wyborcze narodu zmieniły się w bilety wstępu na arenę polityczną. Przychylni Bonapartemu przedstawiciele narodu byli niedosyć liczni, by utworzyć niezależną parlamentarną partyję. Zjawili się oni tylko jako mauvaise queue[13] partyi porządku. Tak więc ta ostatnia posiadała siłę rządową, armiję i prawodawcze ciało, a zatem całą siłę państwa; w dodatku ogólne wybory, panowaniu jej dały pozór woli narodu, a równocześnie zwycięztwo kontrrewolucyi na całym europejskim kontynencie wzmocniły ją były moralnie.
Żadna partyja nie rozpoczynała swej kampanii wśród wróżb pomyślniejszych.
Liczba prawdziwych republikanów — rozbitków w prawodawczem zgromadzeniu narodowem stopniała do 50 członków — na czele ich stali afrykańscy generałowie: Cavaignac, Lamoricière, Bedeau. Ale główną opozycyjną partyję tworzyła Montague. To parlamentarne imię nadała sobie socyjalno-demokratyczna partyja. Rozporządzała ona więcej niż 200 głosami na 750 głosów zgromadzenia narodowego, była zatem przynajmniej równie silną, jak którakolwiek z trzech frakcyj partyi porządku. Względna jej mniejszość w porównaniu z całą rojalistyczną koalicyją, zdawała się być zrównoważona przez szczególne okoliczności. Wybory departamentalne pokazały, że zdobyła ona sobie znaczną ilość zwolenników pomiędzy ludnością wiejska. Wśród swych członków liczyła prawie wszystkich deputowanych Paryża; armija złożyła swe demokratyczne wyznanie wiary w wyborze trzech podoficerów, a dowódzca Montagne, Ledru-Rollin został zaszczycony parlamentarnem szlachectwem przez pięć departamentów, które go złączonymi wybrały głosami; żadnego z reprezentantów partyi porządku honor ten nie spotkał. Zdawało się tedy 29 maja 1849 r., że Montagne, zważywszy na nieuniknione wzajemne starcia wśród rojalistów i partyi porządku z Bonapartym — ma przed sobą wszelkie widoki powodzenia. We dwa tygodnie później straciła ona wszystko, nie wyłączając honoru.
Zanim przystąpimy do rozbioru następnej historyi parlamentarnej, uważamy za stosowne poczynić kilka uwag, ażeby uniknąć zwykłych złudzeń, tyczących się charakteru epoki, która się zajmujemy. Z demokratycznego punktu widzenia, w całym okresie prawodawczego zgromadzenia narodowego widzimy to samo, co i w okresie konstytucyjnym, i tu i tam główną sprawą jest zwyczajna walka między republikanami i rojalistami. Ruch zaś sam streszczają demokraci w jednem haśle: „reakcyja“ — noc, w której wszystkie koty są szare i która pozwala recytować właściwe im i stróżom nocnym trywialności. I rzeczywiście, na pierwszy rzut oka widać w partyi porządku zlepek różnych rojalistycznych frakcyj, z których każda pragnąc posadzić na tron swego pretendenta a wykluczyć kandydata przeciwnej partyi, intryguje przeciw współzawodniczkom, a równocześnie łączy się z niemi we wspólnej nienawiści i wspólnych zaczepkach przeciwko „rzeczypospolitej.“ Montagne, w przeciwieństwie do tej rojalistycznej konspiracyi występuje jako przedstawicielka „rzeczypospolitej.“ Partyja porządku jest nieustannie zajęta „reakcyją“, która zupełnie tak samo, jak w Prusiech, skierowaną jest przeciwko prasie, stowarzyszeniom itd., a przejawia się na sposób pruski w brutalnym policyjnym nadzorze ze strony biurokracyi, żandarmeryi i sądu. Montagne walczy z owemi zaczepkami i broni „wiecznych praw człowieka“, podobnie jak to czyniła każda z tak zwanych partyj ludowych mniej więcej już od półtora wieku. Przypatrzmy się wszakże bliżej sytuacyi; a zniknie ów pozór, przysłaniający walkę klas i szczególną fizyognomiję tego czasu.
Jak powiedzieliśmy wyżej, tworzyli legitymiści i orleaniści dwie wielkie frakcyje partyi porządku. Czy oprócz lilii i trójkolorowej wstęgi, domu Burbonów i domu orleańskiego, nie istniały inne jeszcze powody, dzięki którym osoby pretendentów cieszyły się przywiązaniem owych frakcyj, czy różne odcienie rojalizmu wystarczyły do stałego ich rozdwojenia?..
Za rządów burbońskich panowała wielka własność ziemska ze swymi klechami i lokajami, za Orleanów wielkie finanse, wielki przemysł, wielki handel, to jest kapitał ze świtą adwokatów, profesorów i krasomówców. Prawowite królestwo było tylko politycznym wyrazem dziedzicznego panowania wielkich właścicieli ziemskich, jak monarchija lipcowa stanowiła wyraz uzurpatorskiego panowania mieszczańskich parwenijuszów. A więc nie tak zwane zasady rozłączały owe frakcyje, ale warunki ich materyjalnego bytu, dwa różne rodzaje własności, było to odwieczne przeciwieństwo między miastem i wsia, rywalizacyja kapitału i własności ziemskiej. Któż atoli zaprzeczy, że łączyły je również z każdym z domów królewskich stare wspomnienia, osobiste nienawiści, obawy i nadzieje, przesądy i złudzenia, sympatyje i antypatyje, przekonania, artykuły wiary i zasady? Na różnych stopniach rozwoju własności, na podstawie społecznych warunków bytu, wznosi się cała budowa różnych i we właściwy sposób wytworzonych uczuć, złudzeń, przekonań życiowych i naukowych. Cała klasa stwarza je i urabia z materyjalnych podstaw swego bytu i z odpowiednich stosunków społecznych. Pojedyncze indywiduum, otrzymując je przez tradycyję i wychowanie, wyobrażać sobie może że one stanowią prawdziwą przyczynę i punkt wyjścia jego działalności. Każda z dwóch frakcyj zarówno orleaniści, jak legitymiści, starali się wmówić w siebie i w drugich, że rozdziela ich przywiązanie do dwóch domów królewskich, ale fakty później dowiodły, że nie wierność dla władzców, lecz sprzeczne interesy przeszkadzały połączeniu dwóch domów królewskich. Wszak rozróżniamy w życiu prywatnem to, co dana osobistość sama o sobie myśli i mówi, od tego czem ona jest w rzeczywistości i co istotnie robi? o ileż więcej w historycznych walkach odróżniać należy frazesy i wyobrażenia partyj od właściwego ich organizmu i realnych interesów, wyobrażenie, jakie mają o sobie od ich rzeczywistego obrazu. Orleaniści i legitymiści znaleźli się w rzeczypospolitej obok siebie, wystawiali jednakie roszczenia. Jeżeli każdy obóz naprzekór drugiemu starał się przeprowadzić restauracyję królewskiego domu, pod którego sztandarem walczył, znaczyło to tylko, że dwie wielkie odmienne kategoryje, pomiędzy które rozłamują się interesy burżuazyi — własność ziemska i kapitał — dążyły każda do zapewnienia sobie zwierzchnictwa i panowania nad druga. Mówimy o dwóch interesach burżuazyi, ponieważ wielka własność ziemska, pomimo kokietowania swym feodalizmem i dumy rasowej, stała się zupełnie mieszczańską w ciągu rozwoju współczesnego społeczeństwa. Tak samo Torysi w Anglii wyobrażali sobie przez długi czas, że czcza monarchije, kościół i piękności staro-angielskiej formy rządu, dopiero w chwili niebezpieczeństwa wyznali, że czczą tylko rente gruntową.
Sprzymierzeni rojaliści prowadzili intrygę przeciwko sobie w prasie, w Ems, w Claremont, poza obrębem parlamentu. Za kulisami wkładali stare, orleańskie i legitymistyczne liberyje, by puścić się w harce turniejowe. Ale na otwartej scenie, w głównej państwowej akcyi, oddawali czołobitność swym domom królewskim i odkładali restauracyję monarchii ad infinitum[14]. Wykonywali oni swe właściwe czynności, jako partyja porządku, t. j. pod społecznym, a nie politycznym tytułem, jako przedstawiciele burżuazyjnego porządku rzeczy, nie jako rycerze wędrownych księżniczek, jako klasa burżuazyi przeciwko innym klasom, nie zaś jako rojaliści przeciwko republikanom. Rojaliści występując jako partyja porządku, rządzącą w parlamencie, dawali się srożej we znaki innym klasom społecznym, niż kiedykolwiek za czasów restauracyi lub za lipcowej monarchii, twarde ich rządy miały wprawdzie obsłonkę parlamentarnej rzeczypospolitej, gdyż tylko w tej formie mogły się złaczyć dwa wielkie oddziały francuskiej burżuazyi, postawić na porządku dziennym panowanie swej klasy, zamiast rządu uprzywilejowanej frakcyi. Jeżeli pomimo to, jako partyja porządku, obrzucali oni obelgami rzeczpospolitę, przejawiając swój wstręt do niej, działo się to nietylko z powodu wspomnień rojalistycznych. Uczył ich instynkt, że rzeczpospolita, oddając polityczne panowanie w ich ręce, podkopuje zarazem jego społeczną podstawę, zmuszając ich do spotkania się oko w oko z uciemiężonemi klasami, do bezpośredniej walki z nimi, podczas kiedy dawniej blask korony zakrywał właściwą klasę rządzących, pozwalał narodowy interes wpleść do walk partyjnych i buntów przeciw władzy królewskiej. Uczucie słabości cofać im się kazało przed wyraźnem zaznaczeniem swego klasowego panowania, tęsknili za mniej doskonałemi, mniej rozwiniętemi, a więc i mniej ryzykownemi formami tego panowania. Ile razy wszakże sprzymierzeni rojaliści starli się ze stojącym naprzeciwko nich pretendentem Bonaparte, w obawie, że ich parlamentarnej wszechpotędze grozi niebezpieczeństwo ze strony władzy wykonawczej, ile razy wskazać mieli na uzasadnienie polityczne swego panowania, zawsze występowali w roli republikanów, nie rojalistów, zacząwszy od orleanisty Thiers’a, który ostrzega zgromadzenie narodowe, że przy innej formie rządu, jak republikańska, mniej solidarnie występować mogą składające je żywioły, a skończywszy na legitymiście Berryer, który 2 gr. 1851 r., opasawszy się trójkolorową wstęgą, przemawia jako trybun w imie­niu rzeczypospolitej do ludu, zebranego przed merostwem X-go okrę­gu. Wprawdzie echo odpowiada mu drwiąco : Henryk V-ty !.. Hen­ryk V-ty... — ale on na to nie zważa.
Przeciwko sprzymierzonej burżuazyi utworzył się związek drob­nych mieszczan i robotników, tak zwana socyjalno-demokratyczna partyja. Drobni mieszczanie spostrzegli, że po dniach lipco­wych 1848 r źle zostali wynagrodzeni, że materyjalne ich interesy są w niebezpieczeństwie a demokratyczne gwarancyje, które zapewnić miały uwzględnienie owych interesów, zakwestyjonowała kontrrewolucyja. Zbliżyli się przeto do robotników. Ich zaś parlamentarna przedstawicielka, partyja Montagne, usunięta na stronę podczas dy­ktatury burżuazyjnych republikanów, zdobyła poprzednio zatraconą popularność, w drugiej połowie egzystencyi konstytuanty, przez walkę z Bonapartem i rojalistycznymi ministrami. Weszła ona w związek z przywódzcami socyjalistycznymi. W lutym 1849 roku wydawano pojednawcze uczty. Wspólny program został nakreślony, utworzono wspólne komitety wyborcze i postawiono wspólnych kan­dydatów. Socyjalnym żądaniom proletaryjatu odłamano rewolucyjne ostrze i nadano im demokratyczny kierunek, a demokratyczne rosz­czenia małomieszczaństwa czysto polityczne ubrano w socyjalistyczne szaty. Tak powstała socyjalna demokracyja.... Wynik tej kombinacyi, nowa Montagne, zawierała, wyjąwszy kilku figurantów z klasy roboczej i kilku socyjalistycznych sekciarzy, te same elementy, co i dawna, tylko w większej ilości. Ale z biegiem oko­liczności zmieniła się ona wraz z klasą, którą reprezentowała. Szczególny charakter socyjalnej demokracyi streszcza się w żądaniu utworzenia demokratyczno-republikańskich instytucyj, jako środków, mających na celu nie zniesienie dwóch ostateczności: kapitału i płatnej pracy, ale osłabienie istniejących między niemi przeci­wieństw i zmianę ich na harmoniję. Treść zostaje zawsze ta sama, jakkolwiek różnemi byłyby drogi, proponowane dla osiągnięcia celu. Treścią tą jest przekształcenie społeczeństwa na demokratyczny sposób, ale przekształcenie w granicach mało - mieszczaństwa. Nie należy jednak wyobrażać sobie, że mało-mieszczaństwo chce zasadni­czo przeprowadzić swój egoistyczny interes klasowy. Wierzy ono raczej, że specyjalne warunki jego oswobodzenia są ogólnymi warunkami, które jedynie uratować mogą spółczesne społeczeństwo i usunąć walkę klasową. Również nie trzeba wyobrażać sobie, że wszyscy demokratyczni reprezentanci są lub mają za ideał shopkeepers[15]. Mogą oni stać o całe niebo wyżej przez swe wykształcenie i indywidualną pozycyję. Przedstawicielami drobnego mieszczaństwa czyni ich to, że w pojęciach nie podobna im przejść poza sferę, której mieszczanin w życiu nie przekracza, że więc teoretycznie dochodzą oni do tych samych postulatów, co drobno-mieszczanin i znajdują na takowe to rozwiązanie, do jakiego doprowadza go praktycznie materyjalny interes i stanowisko społeczne. Takim jest wogóle stosunek politycznych i literackich przedstawicieli do klasy, którą reprezentują.
Po tem wytłomaczeniu rozumie się samo przez się, że jakkolwiek Montagne ustawicznie walczy z partyją porządku o rzeczpospolitę i o tak zwane prawa człowieka, z tem wszystkiem atoli ani rzeczpospolita, ani prawa człowieka nie stanowią jej ostatecznego celu, podobnie jak wyłącznym celem wojska podczas toczącej się kampanii nie jest jedynie opór wobec przeciwników, pragnących je rozbroić.
Partyja porządku zaraz po zagajeniu obrad zgromadzenia narodowego rzuciła rękawicę Montagne. Burżuazyja uczuwała teraz potrzebę skończyć ostatecznie z demokratycznymi mało-mieszczanami, tak samo, jak przed rokiem uważała za konieczne uporać się z rewolucyjnym proletaryjatem. Ale obecna sytuacyja była odmienną od poprzedniej. Siła proletaryjatu przejawiała się na ulicy, siła zaś drobnych mieszczan była w samem zgromadzeniu narodowem. Należało ich tedy w sposób zręczny wyprowadzić z sali obrad na ulicę i dać im samym złamać własną parlamentarną potęgę, póki czas i okoliczności nie utrwaliły jej jeszcze. Montagne rzuciła się na oślep w pułapkę.
Bombardowanie Rzymu przez francuskie wojska było taką przynętą, naruszało bowiem artykuł V konstytucyi, który zabraniał francuskiej rzeczypospolitej używać swych sił wojennych przeciwko swobodzie innego narodu. Przytem wedle artykułu IV władza wykonawcza nie mogła wypowiedzieć wojny bez zgody zgromadzenia narodowego, a zgromadzenie, jak wiadomo, uchwałą z dnia 8 maja nie uznało wyprawy rzymskiej za słuszna. Opierając się na tem, Ledru-Rollin złożył 11 czerwca 1849 akt oskarżenia przeciw Bonapartemu i jego ministrom. Podbudzony przez Thiersa, który, jak osa, kłuł go swymi zjadliwymi słowami, rzucił nawet w uniesieniu pogróżkę, że będzie bronił konstytucyi wszelkimi środkami, choćby z bronią w ręku. Montagne powstała wówczas, jak jeden mąż i powtórzyła ten okrzyk bojowy. 12-go czerwca zgromadzenie narodowe odrzuciło akt oskarżenia i Montagne opuściła parlament. Wypadki 13 czerwca są powszechnie znane: wydany został manifest odłamu partyi Montagne, w którym ogłaszało się, że Bonaparte i jego ministrowie są „wyjęci z pod praw konstytucyi”, potem odbyła się procesyja uliczna demokratycznych gwardzistów narodowych, którzy wystąpiwszy bez broni, rozpierzchli się przy pierwszem spotkaniu z wojskami Changarnier’a itd. itd. Jedni z Montagne uciekli za granicę, drudzy zostali oddani pod sąd w Bourges, resztę zaś wedle uchwały parlamentu oddano pod bakalarski nadzór prezydenta zgromadzenia nardowego. W Paryżu zaprowadzono stan oblężenia, a demokratycznej części gwardyi narodowej udzielono dymisyją. W ten sposób zostały złamane wpływ Montagne w parlamencie, a siła drobnomieszczań­stwa w Paryżu.
W Lyonie, gdzie 13-ty czerwca był sygnałem do krwawego po­wstania robotników, i w pięciu sąsiednich departamentach ogłoszono stan oblężenia i stan ten trwa po dziś dzień.
Większość Montagne opuściła swą przednią straż , nie chcąc podpisać manifestu. Prasa rzuciła się do dezercyi, gdyż tylko dwa dzienniki odważyły się ogłosić owo pronunciamento[16]. Mało-mieszczaństwo zdradziło swych przedstawicieli, gwardziści bowiem nietylko nie wzięli należytego udziału w demonstracyi, lecz nawet niszczyli świeżo postawione barykady. Przedstawiciele naodwrót oszukali dro­bne mieszczaństwo. Oglądało się ono napróżno za sprzymierzonymi oddziałami armii, o których pomocy reprezentanci zapewniali drobną burżuazyję. Wreszcie demokratyczna partyja, zamiast znaleść w sile proletaryjatu oparcie, zaraziła go tylko swą słabością. To też — jak zwykle bywa w chwilach demokratycznych bohaterstw — przewódzcy drobnomieszczaństwa mogli teraz z cała satysfakcyją obwiniać swój „lud“ o dezercyję, lud zaś z niemniejszem zadośćuczynie­niem obwiniał swych przewódzców o oszustwo.
Rzadko która działalność była z większym hałasem zapowiadaną, jak owa właśnie kampanija Montagne, rzadko kiedy roztrąbiano z większą pewnością siebie, przedwcześnie, niechybne zwycięztwo w chwili stanowczej. Demokraci oczywiście wierzą mocno w trąby, od których przeraźliwego dźwięku runęły mury jerychońskie. To też ilekroć tylko mają przed sobą mury despotyzmu, zawsze starają się sprowadzić powtórnie ów cud sławny. Skoro Montagne chciała zwy­ciężyć w parlamencie — nie należało jej w sali obrad podnosić wo­jennego okrzyku; lecz gdy już raz w parlamencie padło hasło: „Do broni!..“ wówczas nie trzeba było zachowywać się parlamentarnie na ulicy. Jeżeli rzeczywiście miała to być tylko pokojowa demonstracyja, to trudno było nie przewidzieć, że przyjęta ona będzie przez wodzów jako krok wojowniczy. Skoro zaś zamierzano na prawdę walczyć — to postąpiono bądź co bądź oryginalnie, nie biorąc broni, którą miano walczyć. Okazuje się tedy, że rewolucyjne pogróżki mało-mieszczaństwa i jego demokratycznych przedstawicieli są to po prostu próby nastraszenia przeciwnika. W chwili stanowczej jednak, kiedy kompromitacyja zaszła za daleko i potrzeba przystąpić do wykonania swych pogróżek, w chwili takiej poczyna się postępować w sposób dwuznaczny, unikając środków, wiodących wprost do celu, i szukając pretekstów do przegranej. Grzmiąca, hałaśliwa uwertura, zapowiadająca walkę, zmienia się w ciche mruczenie; przed samem rozpoczęciem walki, aktorowie przestają traktować rzecz au sérieux[17] i akcyja niknie, maleje i kurczy się, jak napełniony powietrzem balon, którego powierzchnię przekłuto igłą.
Żadna partyja nie przecenia w ten sposób swych środków, jak demokratyczna, — jak niemniej żadna nie myli się tak łatwo w roz­biorze sytuacyi. Część armii głosowała za Montagne, wystarczało to partyi, ażeby uwierzyć, że armija pójdzie za jej przykładem. Lecz jakiż podano powód powstania? Oto taki, który z punktu widzenia wojska nie mógł być inaczej tłomaczony, jak tylko, że rewolucyjoniści biorą stronę włoskich żołnierzy w Rzymie przeciwko armii francuskiej. Przytem wypadki czerwcowe 1848 stały jeszcze świeżo w pamięci, niechęć proletaryjatu do gwardyi narodowej była zbyt głęboka, przewódcy zaś tajnych stowarzyszeń odnosili się z niedowierzaniem do przedstawicieli demokracyi. Tylko w imię ważnych, wspólnych interesów można było usunąć te różnice, naruszenie zaś abstrakcyjnego paragrafu ustawy krajowej nie mogło przedstawiać takiego interesu. Czyliż bowiem nie naruszano już kilkakrotnie usta­wy, jak to zapewniali sami demokraci ? Czyliż najpopularniejsze dzienniki nie napiętnowały tej ustawy, jako rozporządzenie reakcyj­ne ? Ale demokrata , przedstawiający małomieszczaństwo, a zatem klasę przejściową, w której stępiają się ostrza wrogich sobie interesów proletaryjatu i wielkiej burżuazyi uważa się za wyższego nad wszelki wogóle kontrast klasowy. Demokraci przyznają, że na­ przeciw nich stoi uprzywilejowana klasa, powtarzają jednak, że sami — z reszta narodu — tworzą „lud.“ Jeżeli bronią czego, to tylko praw ludu; jeżeli ich cokolwiek obchodzi, to jedynie interesy ludu. Pocóż im tedy badać interesy i położenie różnych klas w chwili groźnej, po co zbyt skrupulatnie obliczać swe własne siły ? Wystarczy tylko dać znak, by lud ze wszystkiemi swemi niewyczerpanemi siłami rzucił się na ciemiężycieli. A kiedy wreszcie okaże się, że interesy ich nie są wcale interesującymi, a siła ich bezsilną, wówczas składa się winę bądź na zgubnych sofistów, którzy nierozdzielny lud dzielą na rozmaite nieprzyjazne sobie obozy, bądź na armiję zbyt zezwierzęconą i zaślepiona, żeby mogła pojąć, że demokracyja chciała jej własnego dobra, albo tłomaczy się, że całość rozbiła się o jakiś szczegół w wykonaniu, albo nareszcie, że jakiś nieprzewidziany wypadek zniweczył na razie sprawę. Słowem demo­krata wychodzi zawsze choćby z najhaniebniejszej klęski bez zma­zy i tak niewinnie, jak niewinnie przystępował do dzieła, z nieśmiertelnem przekonaniem, że zwyciężyć musi i nigdy mu na myśl nie przyjdzie, żeby on i jego partyja zejść miały z dawnego stano­wiska, przeciwnie, wierzy on mocno, że raczej okoliczności dojrzeją i zastosują się do tego stanowiska.
Nie trzeba więc wystawiać sobie, że zdziesiątkowana, złamana i upokorzona przez nowy regulamin parlamentarny Montagne była istotnie bardzo nieszczęśliwą. 13-ty czerwca usunął wprawdzie jej przywódzców, ale natomiast otworzył on pole dla podrzędnych zdol­ności, którym pochlebiało nowe stanowisko. Ponieważ nie podobna już było wątpić w bezsilność demokratów w parlamencie, przeto czuli się oni zupełnie uprawnieni poprzestać na wybuchach moral­nego oburzenia i hałaśliwych deklamacyjach. Partyja porządku uda­wała, że widzi w nich, jako w ostatnich oficyjalnych przedstawicie­lach rewolucyi, uzmysłowione wszelkie okropności anarchii, to roz­wiązywało im ręce — wobec takich zarzutów mogli być teraz śmiało jeszcze bardziej płaskimi i skromnymi. Po klęsce 13 czerwca ludzie ci pocieszają sie wykrzyknikami: Ho, ho, niechaj się tylko poważą nadwerężyć ogólne prawo wyborcze, wówczas zobaczymy ! Wówczas pokażemy im, kto jesteśmy ! Nous rerrons[18].
Co do członków Montagne, którzy uciekli za granicę, wystarczy tu wspomnieć, że Ledru-Rollin , któremu , jako wodzowi, udało się zgubić bezpowrotnie w przeciągu dwóch tygodni potężną partyję , czuł się teraz w prawie utworzyć francuski rząd in partibus[19]. Postać jego na obczyźnie, usunięta z placu działalności, zdawała się rosnąć w miarę obniżania się poziomu rewolucyi i karłowacenia oficyjalnych przedstawicieli oficyjalnej Francyi. Ogłaszał on peryjodycznie okólniki do Wołochów i innych ludów i w okólnikach tych groził despotom kontynentu swymi i swych sprzymierzeńców czy­nami. Nie miałże Proudhon trochę racyi, wołając do tych panów : Vous n’êtes que des blagueurs?..[20]
Partyja porządku w dniu 13 czerwca nietylko zniszczyła Montagne, lecz zarazem wymogła na Izbie ustawę, w myśl której konstytucyja podporządkowaną być miała uchwałom większości zgroma­dzenia narodowego. Rzeczpospolita wedle jej pojmowania miała być niczem innem, jak tylko parlamentarną formą rządów burżuazyi, nie­ograniczoną, jak w monarchii, przez veto siły wykonawczej lub roz­porządzenie rozwiązania parlamentu. Była to zatem parlamentarna rzeczpospolita, jak ją nazywał Thiers. Lecz czyż burżuazyja zape­wniając sobie 13-go czerwca wszechpotęgę w parlamencie, zapomocą usunięcia z Izby najpopularniejszej części zgromadzenia, nie zdyskre­dytowała sama siebie, nie osłabiła nieuleczalnie parlamentaryzmu wobec władzy wykonawczej i ludu ? Oddając bez wszelkiej ceremonii licznych deputatów w ręce straży wojskowej, zniszczyła ona tem samem parlamentarną nietykalność. Upokarzający regulamin, któremu Montagne poddać się musiała, o tyle wywyższa prezydenta rzeczypospolitej, o ile z drugiej strony poniża każdego przedstawiciela ludu. Piętnując każde powstanie w celu obrony konstytucyjnej ustawy jako anarchistyczną i mającą na celu obalenie społeczeństwa działalność, odcięła sobie samej odwrót. W razie gdyby władza wy­konawcza, działając przeciwko parlamentowi, naruszyła konstytucyję, rząd parlamentarny nie mógł już po tem wszystkiem dać hasła do powstania. Jakby dla ironii dziejów zwrócono się do generała Ondinota, który z polecenia Bonapartego bombardował Rzym i dał w ten sposób bezpośredni powód do konstytucyjnego buntu 13-go czerwca, zwrócono się tedy do niego, błagając go napróżno, aby przyjął ofiarowane mu przez partyję porządku stanowisko generała konstytucyi przeciwko Bonapartemu. Innego bohatera 13-go czerwca Vieyra, obsypywano z trybuny zgromadzenia narodowego pochwałami za brutalne napaści w izbach redakcyjnych demokratycznych dzienni­ków, spełniane na czele płatnej przez finansistów zgrai gwardzistów narodowych. Ten sam Vieyra wtajemniczonym był później w spisek Bonapartego i w chwili, kiedy zgromadzenie narodowe w ostatniej godzinie swego istnienia najwięcej potrzebowało pomocy ze strony gwardyi, odciął mu możność korzystania z niej.
13-ty czerwca miał jeszcze inne znaczenie. Montagne chciała pociągnąć Bonapartego do odpowiedzialności. Porażka jej była więc bezpośredniem zwycięztwem Bonapartego, osobistym jego tryumfem nad demokratycznymi nieprzyjaciółmi. Partyja porządku wywalczyła zwycięztwo, do Bonapartego należało skorzystać z niego. Tak się też stało. 14-go czerwca na murach Paryża pojawiła się proklamacyja, w której prezydent, z rzekomą niechęcią, niby zmuszony siłą wypadków, występuje ze swej klasztornej samotności, skarży się na niesłuszne oszczerstwa swych przeciwników i utożsamiając na pozór swoją osobę ze sprawą porządku, w istocie utożsamia sprawę porządku z własną osobą. Przytem dodać należy, że jakkolwiek zgroma­dzenie narodowe dopiero później wyprawę przeciw Rzymowi za słu­szną uznało, z tem wszystkiem jednak Bonaparte był inicyjatorem takowej : wprowadziwszy do Watykanu arcykapłana Samuela, mógł się spodziewać, że jako król Dawid wkroczy do Tuillerów. Pomoc klechów była zapewnioną.
Jak widzieliśmy, bunt z 13-go czerwca zeszedł do rzędu poko­jowej procesyi ulicznej. Występując przeciw niej zbrojnie, nie mo­żna było chyba myśleć o zwycięzkich laurach. Nie przeszkadzało to jednak partyi porządku — w tym ubogim w bohaterów i wy­padki okresie — przypisać onej bitwie bez krwi przelewu doniosło­ści drugiego Austerlitz. Trybuna i prasa wychwalały armiję jako siłę porządku w przeciwstawieniu do mas ludowych, przedstawiają­cych bezsilność anarchii; z Changarnier’a zrobiono „warownię spo­łeczeństwa.“ W mistyfikacyję tę sam on nareszcie uwierzył. Jedno­cześnie wyprawiono z Paryża podejrzane korpusy wojenne, prze­rzucono do Algieru pułki, które przy wyborach okazały się najbar­dziej demokratycznymi, niespokojne głowy z pośród wojska skazano do pułków poprawczych, wreszcie — postępując systematycznie — przecięto wzajemne stosunki prasy z koszarami, a koszar z mieszczańskiem społeczeństwem.
W tem miejscu stanęliśmy wobec i rozstrzygającego, kulminacyj­nego momentu w historyi francuskiej gwardyi narodowej. W 1830 roku rostrzygnęła ona upadek restauracyi. Za Ludwika Filipa żaden bunt nie udał się, ilekroć gwardyja narodowa była po stronie armii. Kiedy w dniach lutowych 1848 zajęła ona stanowisko bierne wobec powstania, a dwóznaczne wobec Ludwika Filipa, ten ostatni uwa­żał się za zgubionego. Wyrobiło się zatem przekonanie, że ani rewolucyja bez gwardyi, ani tez armija, mając tę ostatnią przeciw sobie , zwyciężyć nie mogą. Była to przesądna wiara wojska w wszechpotęgę mieszczańską. Dni czerwcowe 1848 roku, kiedy to cała gwardyja narodowa wraz z armiją stłumiła powstanie, umocniły ten przesąd. Po owładnięciu rządem przez Bonapartego, obniżyło się w pewnej mierze dotychczasowe stanowisko gwardyi narodowej, Changarnier bowiem otrzymał, wbrew konstytucyi, obok dowództwa nad pierwszą wojenną dywizyją i naczelną komendę gwardyi.
Jak dowództwo nad gwardyją narodową zeszło do rzędu atry­butu głównodowodzącego generała, tak i ona sama była teraz tylko dodatkiem do armii. 13-go czerwca nareszcie została złamaną i to nietylko wskutek częściowego rozwiązania oddziałów, które się od­tąd peryjodycznie powtarzało w całym kraju i zostawiło z niej tylko resztki. Demonstracyja 13 czerwca była przedewszystkiem demonstracyją demokratycznych oddziałów gwardyi narodowej. Nie za­świeciły one wprawdzie w oczy armii bronią, lecz mundurami, a właśnie uniform ów był ich talizmanem. Armija przekonała się, że uni­form ten jest wełnianym gałganem, nie rózniącym się w niczem od innych. Rozwiał się tedy czar talizmanu. W czerwcu 1848 burżuazyja i drobne mieszczaństwo, stanowiące gwardyję narodową, sprzy­mierzyły się z armiją przeciwko proletaryjatowi, 13 czerwca 1849 kazała burżuazyja armii rozproszyć małomieszczańską gwaidyję na­rodową, 2 grudnia 1851 znikła wreszcie i gwardyja burżuazyi; Bo­naparte, podpisując później dekret rozwiązania oddziałów, stwierdzał tylko fakt jej upadku. Tak więc od chwili, kiedy mało-mieszczaństwo, rzuciwszy stanowisko wasala burżuazyi, z tyłów jej przeszło naprzód i zajęło front rewolucyjny, ta ostatnia złamała sama swój oręż przeciwko armii, jak wogóle zniszczyć musiała własną ręką wszystkie środki obronne przeciwko absolutyzmowi w chwili, kiedy sama stała się absolutną.
Partyja porządku święciła tymczasem powrót do władzy, którą po to chyba straciła, w 1848 r., ażeby pochwycić ją napowrót w r. 1849, święciła reakcyję, ciskając obelgi przeciwko rzeczypospolitej i konstytucyi, przeklinając wszystkie przyszłe, terażniejsze i przeszłe rewolucyje, nie wyłączając tych nawet, które urządzali obecni przywódzcy partyi porządku, i wydając prawa, z pomocą których nałożono kaganiec na prasę, zniszczono asocyjacyje i uregulowano stan oblężenia jako istotną, niezbędną instytucyję. Wkrótce potem zgromadzenie narodowe zawiesiło swe posiedzenie od połowy sierpnia do połowy października, zamianowawszy poprzednio komisyję, na czas swej nieczynności. W ciągu tych feryj intrygowano, gdzie się tylko dało: legitymiści intrygowali z Ems, orleaniści z Claremont, Bonaparte podczas książęcych podróży, zaś radcy departamentów w zgromadzeniach, debatujących nad rewizyją ustawy krajowej. Odtąd taktyka ta, do której wrócę jeszcze, powtarza się regularnie podczas feryj parlamentu. W tem miejscu zwrócę tylko uwagę, że zgromadzenie narodowe postępowało nie politycznie, znikając na dłuższy czas ze sceny i pozostawiając na czele rzeczypospolitej tylko jednę — jakkolwiek marną — osobistość Ludwika Bonaparte, podczas gdy różnorodne rojalistyczne składniki partyi porzadku, żrąc się wzajemnie — ku zgorszeniu publiczności — dawały folgę swym sprzecznym, restauracyjnym popędom. Ilekroć podczas feryj gwar parlamentu milknął, a ciało jego rozpływało się w narodzie, widocznem było, że jednego tylko brakuje do wykończenia prawdziwej postaci rzeczypospolitej, oto: uwiecznienia feryj parlamentu i zamiany dewizy: liberté, égalité, fraternité, [21] na wcale niedwuznaczną: infanterie, cavalerie, artillerie![22]

IV.

W połowie października 1849 r. zgromadzenie narodowe znów rozpoczęło swe obrady. 1-go listopada Bonaparte zgotował ciału prawodawczemu niespodziankę, zawiadamiając o zdymisyjonowaniu ministeryjum Barrot-Falloux i o utworzeniu nowego. Nigdy nie wypędzano tak bez ceremonii lokajów ze służby, jak to czynił Bonaparte ze swemi ministrami. Kopnięcie nogą, przeznaczone w przyszłości dla zgromadzenia narodowego, dostało się tymczasem Barrot’owi et Comp.
Ministeryjum Barrot było — jak widzieliśmy — złożone z orleanistów i legitymistów. Bonapartemu było ono potrzebne, w celu rozwiązania republikańskiej konstytuanty, urządzenia wyprawy na Rzym i złamania partyi demokratycznej. Za plecami tego ministeryjum schował się on był pozornie, odstąpił władzę partyi porządku i włożył skromną maskę, którą za Ludwika Filipa nosił odpowiedzialny redaktor prasy, maskę homme de paille[23]. Teraz zrzucił on tę maskę, wszak przestała ona być lekką zasłoną, pod którą mógł skryć swą fizyonomiję, a stała się maską żelazna, przeszkadzającą mu pokazać właściwe oblicze. Ministeryjum Barrot miało rozbić w imieniu partyi porządku republikańskie zgromadzenie narodowe: teraz odprawił je, żeby zamanifestować swą niezależność wobec tej par-tyi.
Powodów do dymisyi nie brakło. Ministeryjum Barrot nie przestrzegało form przyzwoitości, któreby wskazywały na prezydenta rzeczypospolitej, jako na siłę, niezależną od zgromadzenia narodowego. Podczas feryj parlamentu opublikował Bonaparte list do Edgara Ney’a, w którym zdawał się nie pochwalać liberalnego wystąpienia papieża; w innym liście, na przekór konstytuancie, chwalił Oudinot’a za napad na rzymską rzeczpospolitę. Kiedy potem zgromadzenie narodowe uchwaliło budżet na pokrycie kosztów rzymskiej wyprawy, Victor Hugo, mniemanym liberalizmem powodowany, podniósł kwestyję owego listu. Partyja porządku zaprzeczyła twierdzeniu, jakoby pomysły Bonapartego mogły mieć jakiekolwiek polityczne znaczenie, wśród krzyków pogardliwego powątpiewania. A żaden z ministrów nie podniósł rzuconej rękawicy w obronie prezydenta! Innym znów razem wyraził Barrot z trybuny — z właściwa mu pustą patetycznością — swe oburzenie z powodu „ohydnych knowań“, praktykowanych — wedle słów jego — przez najbliższe otoczenie prezydenta. Wreszcie ministeryjum odrzucało każdy wniosek w sprawie podwyższenia listy wydatków prezydenta, wymogło natomiast na zgromadzeniu narodowem nadanie pensyi wdowiej dla księżny orleańskiej. Ażaliż nie wiedziało ono, że w osobie Bonapartego złączył się cesarski pretendent tak ściśle ze zbankrutowanym awanturnikiem, że party jedną wielką idea powołania do restauracyi cesarstwa, nie zaniedbywał uzupełnić jej druga, wedle której naród francuski powołanym był do gorliwego płacenia jego długów?!..
Ministeryjum Barrot — Falloux było pierwszem parlamentarnem ministeryjum, powołanem do życia przez Bonapartego. Rozwiązanie onego tworzy zatem decydujący moment zwrotny.
W niem straciła bezpowrotnie partyja porządku niezbędny posterunek dla utrzymania parlamentarnego rządu, kierownictwo władzą wykonawczą. Łatwo pojąć, że w takim kraju, jak Francyja, gdzie siła wykonawcza rządząc armiją urzędników, wynoszącą przeszło pół milijona ludzi, utrzymuje zawsze w bezpośredniej zależności masę interesów i egzystencyj; gdzie państwo ogarnia, reguluje i spełniając rolę nadzorcy, pilnuje i roztacza opiekę swą nad mieszczańskiem społeczeństwem, począwszy od jego szerokich przejawów życia, aż do najdrobniejszych poruczeń, od najogólniejszych spraw życia, do prywatnych interesów jednostek; gdzie pasożyt ów przez nadzwyczajną centralizacyję zdobywa sobie wszechobecność, wszechwiedzę, przyspieszoną energiję ruchu, które to objawy tam jedynie spostrzedz można, gdzie rzeczywisty organizm społeczny w bezładnej nieforemności pozbawiony samorzutnej siły drzemie w beznadziejnej niezaradności, — łatwo pojąć, powtarzamy, że w takim kraju zgromadzenie narodowe, nie uprościwszy poprzednio zarządu państwa przez ograniczenie i uszczuplenie biurokratycznej armii; nie zmusiwszy społeczeństwa mieszczańskiego i opiniję publiczną do stworzenia własnych, niezależnych od siły panującej, organów wraz z prawem rozporządzania tekami ministeryjalnemi, musiało stracie wszelki wpływ na losy państwa. Lecz materyjalny interes francuskiej burżuazyi jest właśnie najściślej zwią­zany z utrzymaniem owej szerokiej i rozgałęzionej maszyny pań­stwowej. Wszak to tutaj umieszczana bywa owa część jej szeregów, dla której nie masz miejsca w obrębie produkcyjno - handlowych spraw, wszak w ten sposób burżuazyja dopełnia w postaci rządowej pensyi to, czego nie może ściągnąć do swych kieszeni w formie zy­sków, procentów, arend i honoraryjów. Z drugiej strony, polityczny interes zmuszał ją powiększać z każdym dniem represyje, innemi słowy środki i personal rządowy,, a jednocześnie prowadzić ciągłą wojnę z opiniją publiczną i ranić, paraliżować przebiegle samodziel­ne organy ruchu społeczeństwa, paraliżować je tam, gdzie się jej nie udało wykonać zupełnej amputacyi. Tak więc burżuazyja fran­cuska była zmuszoną wskutek stanowiska klasowego niszczyć z je­dnej strony warunki życia każdej, a więc i parlamentarnej siły, z drugiej zaś uczynić niezwyciężoną, wrogą sobie sile wykonawczą.
Nowe ministeryjum nazywało się ministeryjum d’Hautpoul. Nie dlatego, jakoby generał d’Hautpoul otrzymał urząd prezydenta gabi­netu. Po odprawie Barrot’a zniósł Bonaparte ten urząd, który bądź co bądź skazywał prezydenta rzeczypospolitej na legalną nicość kon­stytucyjnego króla, ale króla bez tronu i korony, berła i miecza, bez przywileju nieodpowiedzialności, nieograniczonego posiadania najwyższego urzędu państwowego, a co najfatalniejsze, bez listy cywilnej. Ministeryjum d’Hautpoul posiadało tylko jednego męża ze zdolnościami parlamentarnemi, żyda Fould, jednego z najbardziej osławionych finansistów. Jemu to przypadła teka ministra finansów w udziale. Zajrzawszy do paryskich notatek giełdowych, zobaczymy, iż od 1-go listopada 1849 francuskie papiery podnoszą się lub spa­dają równocześnie z podnoszeniem się lub spadaniem bonapartystycznych akcyj. Zdobywszy w ten sposób sprzymierzeńca na giełdzie, Bonaparte pospieszył opanować policyję przez zamianowanie Carlier’a prefektem policyi w Paryżu.
Ale skutki zmiany ministeryjum mogły się ukazać dopiero w dalszym przebiegu rzeczy. Przedewszystkiem Bonaparte robiąc krok naprzód, musiał go zamaskować — cofnął się tedy tem widoczniej. Po ostrem wystąpieniu nastąpiło w najwyższym stopniu służalcze oświadczenie swej uniżoności wobec zgromadzenia narodowego. Ilekroć ministrowie odważyli się na nieśmiała próbę, wnosząc jego osobiste mrzonki jako projekty praw, zawsze mieli miny niechętne, wyglądali jak ludzie, których stanowiska zmu­szają do wnoszenia zmiennych poleceń, o bezskuteczności których wiedzą z góry. Ilekroć Bonaparte za plecami ministrów wypowiadał swe zamiary i igrał ze swemi idées napoléoniennes, dyskredytowali go właśni ministrowie z trybuny zgromadzenia narodowego. Zda­wało się, że uzurpacyjne jego zachcianki głośne były chyba dlatego, iżby złośliwy śmiech jego przeciwników nie milknął ani na chwilę. On tymczasem zżymał się, jak geniusz zapoznany, którego świat cały głupcem nazywa. Zaiste nigdy nie zażywał on większej pogar­dy ze strony wszystkich klas, jak podczas tego okresu. Nigdy bur­żuazyja nie panowała bezwzględniej, nigdy nie wystawiała ona z większą chełpliwością insygniów swego panowania.
Nie mam zamiaru pisać tutaj historyi jej prawodawczej działałności, która w okresie owym streszcza się w dwóch ustawach: pierwsza z nich przywraca podatek na wino, druga ustawa o nauczaniu, wymierzona przeciwko ateizmowi. Utrudniając francuzom picie wina, obdarzano ich natomiast tem obficiej woda prawdziwego życia. Ogłaszając w pierwszej ustawie stary, znienawidzony francuski system podatkowy za nietykalny, starała się burżuazyja zapomocą drugiej zapewnić sobie dawne usposobienie umysłów mas, dzięki któremu znosiłyby one potulnie rozporządzenia fiskalne. Zaiste, zdumieć się można, widząc, jak liberalni burżua, ci starzy apostołowie Wolteryjanizmu i eklektycznej filozofii — zgodnie z orleanistami — powierzają rzad nad umysłami francuskiego ludu swym plemiennym wrogom, jezuitom. Ale orleaniści i legitymiści jakkolwiek różnili się między sobą kiedy chodziło o pretendenta do korony, niemniej jednak rozumieli dobrze, że wspólne panowanie nakazywało im połączyć środki ucisku dwóch epok, że taktyka ujarzmienia z czasów lipcowej monarchii winna być uzupełnioną i wzmocnioną przez taktykę restauracyi.
Włościanie, którym niski stan cen zbożowych z jednej strony, z drugiej zaś rosnący ciężar podatkowy i długi hypoteczne, więcej niż kiedykolwiek dawały się we znaki, we wszystkich swoich nadziejach zawiedzeni, poczęli się ruszać po departamentach. Odpowiedziano im szczwaniem nauczycieli, pozostających obecnie pod władzą duchownych, szczwaniem merów, nad którymi zapanowali prefekci i systemem szpiegostwa, które nad wszystkimi górowało. W Paryżu i wielkich miastach reakcyja nosi na sobie cechę swej epoki i jest bardziej wyzywającą, aniżeli niszczącą. Na wsi natomiast staje się ona płaską, nikczemna, drobnostkową, nużącą — słowem, przybiera postać żandarma. Łatwo pojąć, jak potężnie musiały zdemoralizować niedojrzałą masę 3 lata żandarmskich rządów, pobłogosławione przez klechów.
Mimo wylewu namiętności i deklamacyj, któremi grzmiała partyja porządku z trybuny zgromadzenia narodowego przeciwko mniejszości, zawsze można było słyszeć jedne i te same słowa; pod tym względem partyja naśladowała monosylabiczna mowę chrześcijanina, którego słowa winny brzmieć: Tak, tak, nie, nie! Monosylabiczną była mowa zarówno trybun, jak prasy, a pusta, jak zagadka, rozwiązanie której naprzód jest nam znane. Bez względu na to, czy sprawa toczyła się o prawo podawania petycyj, czy też o podatek na wino, o wolność prasy albo wolny handel, o kluby czy ustawę municypalną, o ochronę osobistej swobody albo uregulowanie gospodarki państwowej — hasło zawsze było jedno i to samo, ten sam temat i wyrok ten sam, gotowy w każdej chwili a opiewający: „socyjalizm“! Socyjalistycznym nazwano nawet burżuazyjny liberalizm, socyjalistyczna była mieszczańska oświata, socyjalistyczną mieszczańska reforma finansowa. Socyjalistycznem było budować kolej żelazna tam, gdzie się już znajdował kanał, jak niemniej socyjalistycznem było, jeżeli ktoś zaatakowany pałaszem bronił się kijem.
A nie były to tylko czcze słowa, moda, polityka. Gdzie tam! Burżuazyja rozumiała dobrze, że oręż, ukuty przez nią do walki z feodalizmem, zwrócił swe ostrze przeciwko niej samej, że środki, dążące do wykształcenia ludu, przez nią stworzone, rewolucyjonizują jej własną cywilizacyję, że wszystkie bogi, które stworzyła, jej się wyrzekły. Pojęła ona należycie, że wszystkie tak zwane mieszczańskie swobody, wszystkie organy postępu grożą jej panowaniu klasowemu, podmulając jej fundamenty społeczne i mierząc w wierzchołek politycznego gmachu, wszystkie one zatem stały się teraz „socyjalistycznemi.“ W tej groźbie i w tych atakach odkryła ona słusznie tajemnicę socyjalizmu, którego myśl przewodnia i kierunek trafniej ocenić umiała, aniżeli sam tak zwany socyjalizm. Ten ostatni bowiem napróżno silił się pojąć, dlaczego burżuazyja tak zatwardziale przed nim się zamyka, słysząc, jak kwili sentymentalnie nad bólami ludzkości, albo po chrześcijańsku obwieszcza tysiącletnie państwo niebieskie i ogólną miłość braterską, jak bzdurzy humanistycznie o inteligencyi, wykształceniu, swobodzie, albo też opracowuje po doktrynersku system połączenia i dobrobytu wszystkich klas. Burżuazyja atoli jednego zrozumieć nie mogła, oto tej prostej konsekwencyi, że parlamentarne rządy, jak wogóle całe jej polityczne panowanie musiało być również, jako socyjalistyczne, skazane na potępienie. Dopóki panowanie burżuazyi, jako klasy, nie było w pełni zorganizowane, póki nie miało na sobie czysto politycznego stempla, póty i sprzeczności klasowe nie mogły wystąpić w jaskrawszem świetle tam zaś, gdzie już wystąpiły, nie były w stanie nadać walce z władzą państwową charakteru walki klasowej z kapitałem. Teraz, kiedy każdy żywszy ruch mas społecznych uchodził za objaw, zagrażający spokojowi publicznemu, mogłaż burżuazyja pozwalać, ażeby na szczycie społeczeństwa utrzymywał się rząd, zagracający spokojowi; jej własny rząd parlamentarny, który, według słów jednego z jej mówców, żyje w walce i przez walkę? Parlamentarne rządy oddychają dyskusyją, jakże więc mogą zabronić dyskusyj? Wszelki interes, każda społeczna instytucyja w stosunkach parlamentarnych podnoszą się do znaczenia myśli ogółu i jako takie traktowane bywają więc czyliż mogą jakikolwiek interes lub instytucyja stanąć ponad myślą ogółu i imponować jako artykuł wiary? Walka, tocząca się między mówcami w izbie zagrzewa do boju warchołów gazeciarskich, debatujący klub w parlamencie znajduje z konieczności swe uzupełnienie w klubach, debatujących po salonach i szynkach; reprezentanci, odwołujący się ustawicznie do opinii narodu, upoważniają niejako tę opiniję do przedstawienia swych prawdziwych żądań w petycyjach. Parlamentarne rządy pozostawiają wszystko decyzyi większości, cóżby w tem tedy było dziwnego — gdyby potężne większości zechciały rozstrzygać i poza obrębem paramentu? Jeżeli stojąc na szczycie państwa przygrywacie do tańca, to czyż możecie się spodziewać, że tłum stojący na dole, nie puści się w tany?
Wyklinając jako płód socyjalizmu to, co dawniej czciła, jako liberalne, burżuazyja przyznaje tem samem, że własny interes nakazuje jej pozbyć się niebezpieczeństwa samorządu, że chcąc przywrócić porządek w kraju należy przedewszystkiem znieść parlament burżuazyjny i zniszczeniem własnej siły politycznej okupić swe panowanie jako siła społeczna, że prywatni burżua wówczas jedynie mogą nadal wyzyskiwać inne klasy i cieszyć się spokojnie z własności, rodziny, religii i porządku, jeżeli klasa ich skazaną będzie na taką samą nicość polityczną, w jakiej pozostają inne; że wreszcie strzegąc worka, jak oka w głowie, będzie musiała złożyć swą koronę w obce ręce, a miecz, który ją miał bronić, odtąd jako miecz Damoklesa nad głową jej zawiśnie.
Zgromadzenie narodowe było tak niedołężne w załatwieniu ogólno-mieszczańskich interesów, że np. pertraktacyje w sprawie parysko-avignonskiej kolei żelaznej, zaczęte w zimie 1850-go roku, nie były jeszcze ostatecznie ukończone 2 grudnia 1851. Poza obrębem ucisku, reakcyi, było ono dotknięte nieuleczalną bezpłodnością.
Ministeryjum Bonapartego wzięło na się po części inicyjatywę praw w duchu partyi porządku, po części zaś prześcigało ją w surowości, kiedy chodziło o wykonanie ustaw. Bonaparte tymczasem starał się za pomocą naiwno - bzdurnych wniosków zyskać popularność, zamanifestować swą odrębność względem parlamentu i wskazać na tajemniczą zasłonę, kryjącą skarby, — ukazaniu których przed oczami narodu francuskiego stały na przeszkodzie nieprzyjazne okoliczności. Do rzędu wspomnianych wyżej wniosków należały: projekt podwyższenia podoficerom dziennej płacy o 4 sous i wniosek założenia honorowej kasy pożyczkowej dla robotników. Rozdawać pieniądze jedną ręką, drugą zaś ściągać, oto była perspektywa, za pomocą której spodziewał się zjednać sobie masy. Na obdarowywaniu z jednej strony, na ściąganiu podatków z drugiej polega cała wiedza finansowa motłochu zarówno pańskiego, jak i pospolitego. Oto były główne sprężyny, które poruszał Bonaparte. Żaden chyba z pretendentów nie spekulował w sposób bardziej płaski na głupotę tłumów.
Zgromadzenie narodowe niejednokrotnie oburzało się, patrząc na te oczywiste próby zdobycia sobie popularności kosztem parlamentu; spodziewać się można było, że awanturnik, którego popychały naprzód długi, a nie wstrzymywała żadna uzyskana sława, — odważy się na krok rozpaczliwy. Wrogi rozdział między partyją porządku i prezydentem począł przybierać nawet groźny charakter, gdy nagle niespodziany wypadek rzucił go znowu skruszonego w jej objęcia. Mamy tu na myśli uzupełniające wybory z 10 marca 1850. Wybory te miały na celu obsadzić miejsca w Izbie, opróżnione po 13-tym czerwca wskutek uwięzień i banicyj. W Paryżu z urny wyborczej wyszli sami socyjalno-demokratyczni kandydaci. Największa ilość głosów padła na rewolucyjonistę z dni czerwcowych 1848, Deflotte. W ten sposób zemściło sprzymierzone z proletaryjatem małomieszczaństwo porażkę swą z 13 czerwca 1849. Znikało ono napozór w chwili niebezpieczeństwa z placu boju, żeby w stosownej chwili wystąpić z większą siłą, z silniejszym okrzykiem bojowym. Jedna okoliczność zwłaszcza zdawała się zwiększać niebezpieczeństwo tego zwycięztwa, odniesionego przy wyborach. W Paryżu głosowała armija za Deflotte przeciwko Lahitte, ministrowi Bonapartego, w departamentach zaś po większej części za Montagnardami, którzy i tu — wprawdzie nie tak stanowczo, jak w Paryżu — wzięli górę nad swymi przeciwnikami.
Bonaparte ujrzał się nagle znowu wobec rewolucyi. I powtórzyła się dawna komedyja: zarówno jak dawniej 29 stycznia 1849, 13-go czerwca 1849 roku, tak i teraz ukrył się za plecami partyi porządku. Kłaniał się uniżenie, przepraszał pokornie, oświadczając, że gotów jest utworzyć na rozkaz większości Izby ministeryjum z wybranych przez nią ludzi, błagał nawet przywódzców partyi orleanistycznej i legitymistycznej — Thiers’ów, Berryer’ów, Broglie’ch, Mole’ów, słowem wszystkich tak zwanych burgrabiów, ażeby ujęli w swe dłonie ster państwa. Partyja porządku nie umiała skorzystać z wypadku tego. Nietylko że me pochwyciła śmiało proponowanej jej władzy, ale nie zmusiła nawet Bonapartego, ażeby powołał napowrót zdemisyjonowane 1-go listopada ministeryum; upakarząjąc go przebaczeniem poprzestała tylko na dodaniu ministerujum d’Hautpoul pana Baroche. Baroche występował po dwakroć zaciekle jako publiczny oskarżyciel przed sądem w Bourges, przeciwko rewolucjonistom z 15-go maja i demokratom z 13-go czerwca; w obu wypadkach przedmiotem rozpraw był zamach na zgromadzenie narodowe. Żaden z ministrów Bonapartego nie przyczynił się potem bardziej do poniżenia zgromadzenia narodowego. Po 2-gim grudnia 1851 spotykamy go znowu w charakterze wice-prezydenta senatu, pobierającego znaczną pensyje. Plunął on po to tylko w kaszę rewolucjonistom, ażeby później Bonaparte ją zjadł.
Partyja socyjalno-demokratyczna tymczasem sprawiała wrażenie zwycięzcy, który szuka pretekstu do zakwestyjonowania własnej wygranej i sam zatępia ostrze swej broni. Vidal, jeden ze świeżo wybranych reprezentantów paryskich, wyszedł jednocześnie z urny wyborczej w Strasburgu. Skłoniono go do uchylenia się od wyboru paryskiego, a przyjęcia natomiast mandatu strasburskiego. Lecz zamiast nadać stanowczy charakter swemu zwycięztwu i zniewolić tem samem partyje porządku, do wrogiego wystąpienia w parlamencie, zamiast zmusić do walki przeciwnika w chwili rozentuzyjazmowania ludu i przychylnego usposobienia armii, partyja demokratyczna nużyła Paryż przez marzec i kwiecień nową agitacyją wyborczą, pozwoliła uśmierzyć się rozbudzonym namiętnościom ludu w tej powtórnej grze wyborczej, nasycić się rewolucyjnej sile konstytucyjnemi wygranemi i wyczerpać się w czczych deklamacyjach i fikcyjnym ruchu, nie przeszkodziła wcale burżuazyi zebrać się i przygotować do walki, nakoniec była przyczyna upadku znaczenia wyborów marcowych, do których pożniejszy kwietniowy wybór Eugenijusza Sue był sentymentalno-bezsilnym komentarzem. Jednem słowem, co zyskano w marcu, stracono w kwietniu.
Parlamentarna większość przejrzała słabość swego przeciwnika. Siedemnastu burgrabiów Izby, którym Bonaparte pozostawił prowadzenie walki i odpowiedzialność za nią, wypracowało nowe prawo wyborcze. Projekt odnośnej ustawy poruczono wnieść panu Faucher, pragnął on bowiem i prosił o dostąpienie tego honoru. Jakoż 8-go maja wniósł on w Izbie ustawę, na mocy której ogólne prawo wyborcze miało być usunięte, a jako warunek postawiono dla każdego wyborcy trzyletni pobyt w miejscu wyborów, przyczem poświadczenia odnośne dla robotników należały do pracodawców.
O ile rewolucyjnym był zapał, z jakim występowali demokraci podczas konstytucyjnej walki wyborczej, o tyle konstytucyjnemi były teraz ich kazania o porządku, majestatycznym spokoju (calme majestueux), prawnej postawie, która nic innego oznaczać nie mogła, jak tylko ślepe poddanie się woli kuntrrewolucyi, panoszącej się w postaci prawa, a frazesy te wówczas najgęściej padały, kiedy należało z bronią w ręka poprzeć powagę zwycięztw wyborczych. Podczas dyskusyj zawstydzali montagnardzi partyję porządku, przybierając wobec jej rewolucyjnej namiętności, beznamiętną postawę mężów prawych, stojących na gruncie legalnym i unicestwiających ją strasznem oskarżeniem, że działa rewolucyjnie. Nawet nowowybrani posłowie starali się dowieść swem przyzwoitem i roztropnem postępowaniem, że niesłusznie okrzyczano ich za anarchistów, tłómacząc ich wybór jako zwycięztwo rewolucyi.
31-go maja przeszło nowe prawo wyborcze. Montague zadowolniła się protestem, który przemycaną drogą dostał się do kieszeni prezydenta. Po ustawie wyborczej zawotowano nową ustawę prasową, druzgocząca do reszty rewolucyjną prasę. Spotkał ją los zasłużony. National i La Presse, dwie mieszczańskie gazety, były odtąd najbardziej wysuniętemi naprzód placówkami rewolucyi.
Widzieliśmy, jak demokratyczni przewódzcy w marcu i kwietniu nie zaniedbali niczego, ażeby uwikłać lud paryski w fikcyjną walkę, jak po 8-ym maja czynili usiłowania, aby tylko wstrzymać go od rzeczywistej walki. Należy przytem pamiętać, że rok 1850 był jednym z najświetniejszych lat pod względem przemysłowym i handlowym, że zatem paryski proletaryjat miał podostatkiem zajęcia. Teraz prawo wyborcze z dnia 31-go maja 1850 wykluczało go od wszelkiego współudziału w politycznej władzy. Zamknęło nawet przed nim plac boju. Strąciło ono robotników znowu do rzędu paryjasów, przywracając status quo z przed rewolucyi lutowej. Proletaryjat dając się wodzić demokratom na pasku w tak ważnej chwili, zapominając wśród chwilowego dobrobytu o rewolucyjnym interesie swej klasy, zrzekł się tem samem honoru, jaki mu zapewniało znaczenie jego, jako siły zdobywającej, poddał się swemu losowi; zaświadczył swem postępowaniem, że porażka w czerwcu 1848 uczyniła go niezdolnymi do boju na długie lata, że historyczny proces musi tymczasem znowu odbywać się ponad głowami ludu. Co się zaś tyczy mało - mieszczańskiej demokracyi, wykrzykującej w dniu 13-go czerwca: „ho, ho, niechno spróbują naruszyć powszechne głosowanie, pokażemy im wówczas..!“ — otóż co do demokracyi, to pocieszała się ona teraz tem, że kontrrewolucyjny cios, zadany jej, nie jest ciosem, prawo zaś z 31 maja nie jest właściwie prawem. 2-go maja 1852 r. każdy francuz ukaże się na placu wyborów, trzymając w jednej ręce kartkę wyborcza, w drugiej zaś miecz ostry. Proroctwem takowem partyja zadowolniła siebie samą.
Armija nakoniec ukaraną została przez swych wodzów zarówno za wybory ostatnie w marcu i w kwietniu 1850, jak i za poprzednie z dnia 29 maja 1849. Tym razem jednak powiedziała ona sobie stanowczo: „nie oszuka nas rewolucyja po raz trzeci.“
Prawo z 31 maja 1850 było coup d’etat burżuazyi. Dotychczasowe jej zwycięztwa nad rewolucyją miały tylko prowizoryczny charakter. Mogły być po prostu zakwestyjonowane, po ustąpieniu obecnego zgromadzenia narodowego. Zależały bowiem od rezultatu nowych, powszechnych wyborów, a jak historyja tych ostatnich od 1848 roku dowodzi niezbicie, w tym samym stosunku, w jakim rozwijało się faktyczne panowanie burżuazyi, nikło jej moralne panowanie nad masami ludu. Powszechne prawo wyborcze okazało się 10 marca jako bezwarunkowo wrogie panowaniu burżuazyi, to też burżuazyja wydała nań wyrok śmierci. Ustawa wyborcza z 31 maja była zatem jednym z niezbędnych warunków walki klasowej. Z drugiej strony wedle praw konstytucyi, wybór prezydenta rzeczypospolitej był wówczas prawomocnym, jeżeli na kandydata padło najmniej dwa milijony głosów. Jeżeli żaden z pretendentów nie miał za sobą owego minimum, do zgromadzenia narodowego należał wybór prezydenta z pośród trzech kandydatów, którzy otrzymali największą ilość głosów. Wówczas kiedy konstytuanta uchwaliła to prawo, 10 milijonów wyborców stawało do urny, dosyć więc było jednej piątej głosów, ażeby wybór prezydenta uczynić prawomocnym. Ustawa z dnia 31 maja wykreśliła co najmniej trzy milijony głosów z list wyborczych, ograniczyła zatem liczbę głosujących do siedmiu milijonów, utrzymując jednak prawne minimum prezydyjalne dwóch milijonów w dawnej sile. W ten sposób podniosło się owo minimum z jednej piątej, niemal do jednej trzeciej głosów, innemi słowy niczego nie zaniedbano, ażeby wybór prezydenta przemycić z rąk ludu w ręce zgromadzenia narodowego. Tak więc zdawało się, że partyja porządku dekretem wyborczym z dnia 31 maja, umocniła podwójnie swe rządy, pozostawiając wybór zgromadzenia narodowego i prezydenta osiadłej, najmniej rewolucyjnej części społeczeństwa.

V.

Niebawem po zakończeniu kryzysu rewolucyjnego i zniesieniu prawa powszechnego głosowania, walka między zgromadzeniem narodowem a Bonapartem rozpoczęła się na nowo.
Konstytucyja naznaczyła Bonapartemu 600, 000 franków pensyi. W pół roku po objęciu urzędu udało mu się o drugie tyle podwyższyć tę sumę, Odillon Barrot bowiem wymógł na zgromadzeniu narodowem roczny dodatek w kwocie 600, 000 franków na pokrycie tak zwanych wydatków reprezentacyjnych. Po 13-tym czerwca wystąpił Bonaparte znowu z podobnemi żądaniami, nie znalazł jednak tym razem posłuchu u Barrot’a. Teraz po 31 maja, korzystając ze sprzyjającej chwili, polecił swym ministrom wystąpić w Izbie z wnioskiem podwyższenia cywilnej listy do sumy trzech milijonów. Awanturniczy sposób życia, spędzonego na długoletniej włóczędze, rozwinął w nim zdolność korzystania z pomyślnych chwil, ażeby tylko wycisnąć z burżuazyi pieniądze. Prowadził on formalny szantaż. Zgromadzenie narodowe zhańbiło, poniżyło władzę ludu przy pomocy i za wiedzą jego. Groził więc zadenuncyjowaniem zbrodni popełnionej przez parlament przed sądem narodu w razie, jeżeli burżuazyja nie otworzy worka i nie okupi milczenia trzema milijonami rocznej płacy. Czyliż bowiem zgromadzenie nie odebrało trzem milijonom francuzów prawa głosowania? — więc jako zadośćuczynienie żądał on za każdego wycofanego z kursu francuza po jednym, pełny kurs mającym franku, w sumie okrągłe 3 milijony franków. On, wybraniec sześciu milijonów obywateli, żąda dziś zapłaty za głosy, których go pozbawiła nowa ustawa wyborcza. Komisyja parlamentu z niczem odprawiła natręta. Prasa bonapartystyczna uciekła się do gróźb. Nie było innej rady, jak podać rękę do zgody; czyliż bowiem mogło zgromadzenie narodowe zrywać z prezydentem rzeczypospolitej wówczas, kiedy zerwało zasadniczo i ostatecznie z całą masą narodu? Odrzucono roczną listę cywilną, uchwaliwszy natomiast jednorazowy dodatek do pensyi, wynoszący 2,160,000 fr. Zgromadzenie narodowe zgrzeszyło, jak widzimy, słabością podwójną, dało bowiem pieniądze, a nie mogąc ukryć nieukontentowania, dowiodło zarazem, że daje niechętnie. Zobaczymy później, na co Bonapartemu były potrzebne owe pieniądze. Po tym nieprzyjemnym finale, podczas którego Bonaparte zaraz po zgnieceniu prawa powszechnego głosowania, z pokornego — jakim był w marcu i kwietniu — zmienił się w wyzywającego swą bezczelnością, którą zaświecił w oczy uzurpatorskiej Izbie, zawieszono posiedzenia parlamentu na trzy miesiące, t. j. od 11 sierpnia do 11 listopada. Na czas feryj wybrano stałą komisyję, złożoną z 18 członków zgromadzenia, i nie posiadającą wpośród siebie ani jednego bonapartysty. W skład jej weszło natomiast kilku umiarkowanych republikanów. Stała komisyja z roku 1849 składała się jedynie z delegatów partyi porządku i bonapartystów. Wówczas atoli partyja porządku zajęła była wrogie stanowisko względem rewolucyi. Teraz parlamentarna rzeczpospolita oświadczyła się przeciwko prezydentowi. Po wydaniu ustawy z dnia 81 maja partyja porządku z tym ostatnim rywalem rozprawić się musiała.
Kiedy zgromadzenie narodowe zebrało się znowu w listopadzie 1850 r., dotychczasowe drobne utarczki z prezydentem zmienić się musiały z nieuniknioną koniecznością w bezwzględną walkę obu tych władz, w walkę o śmierć lub życie.
Jak w roku 1849, tak i podczas tegorocznych feryj parlamentarnych każda z pojedynczych frakcyj partyi porządku zajętą była swemi własnemi myślami restauracyjnemi, które rozbudziła tem silniej śmierć Ludwika Filipa. Legitymistyczny król, Henryk V, mianował nawet formalne ministeryjum rezydujące w Paryżu. W skład tego ciała weszli między innymi członkowie stałej komisyi parlamentu. Wobec tego Bonaparte ze swej strony miał zupełne prawo objeżdżać francuskie departamenty i stosownie do nastroju opinii publicznej w tem lub owem mieście, które uszczęśliwiał swą obecnością, propagować tu skrycie, tam mniej lub więcej otwarcie własne swe plany restauracyjne i zjednywać głosy dla siebie. Podczas tych podróży, o których zarówno wielki oficyjalny Monitor, jak i małe prywatne monitory Bonapartego odzywały się z czcią, jak o pochodach tryumfalnych, asystowali mu nieodstępni członkowie Towarzystwa 10-go grudnia. Towarzystwo to datuje się od 1849 roku. Pod pretekstem utworzenia Towarzystwa dobroczynności, zorganizowano motłoch paryski w tajne sekcyje, prowadzone przez bonapartystycznych agentów z bonapartystycznym generałem na czele. Obok zniszczonych hulaków, których środki utrzymania, zarówno jak i pochodzenie były podejrzane, obok zbankrutowanych do szczętu, awanturujących się latorośli burżuazyi znajdowali się tam włóczędzy, zdemisyjonowani żołdacy, wypuszczeni na wolność kryminaliści, zbiegli galernicy, wydrwigrosze, linoskoki, próżniacy, złodzieje kieszonkowi, szulerzy, kuglarze, gospodarze domów publicznych, tragarze, katarynkarze, gałganiarze, szlifierzy, kotlarze, żebracy — jednem słowem, cała pstra, nieokreślona, rozluźniona, na wsze strony rzucana masa, którą francuzi nazywają la Bohème; wspólnie z tym pokrewnym mu elementem tworzył Bonaparte podstawę towarzystwa 10 grudnia. Zwało się ono „Towarzystwem dobroczynności“ dlatego chyba, że wszyscy jego członkowie z Bonapartem na czele czuli potrzebę „czynić dobrze“ ale dla siebie kosztem pracującego ludu. Bonaparte, zajmujący stanowisko szefa motłochu, tego motłochu, w interesach którego szef znalazł odbicie własnych dążeń, Bonaparte, który w tym motłochu, w tych wyrzutkach, śmieciach wszystkich klas widzi jedyną klasę, na której bezwarunkowo oprzeć się może, szef-Bonaparte jest zaiste prawdziwym Bonapartem, Bonapartem sans phrase. Stary, przebiegły szubrawiec zapatruje się na historyczne życie narodów, na działalność państwową, jak na komedyję, w najordynarniejszem słowa znaczeniu, jak na maskaradę, gdzie sielskie kostjumy, słowa i pozy maskują tylko najnikczemniejsze łajdactwo. Komedyję taką urządził on podczas pochodu swego do Strasburga, gdzie wyuczony sęp szwajcarski przedstawiał napoleońskiego orła. Urządzając wjazd do Boulogne, przebrał on kilku lokajów londyńskich we francuski mundur i zrobił z nich przedstawicieli armii. W swem towarzystwie 10 grud. zgromadził 10,000 hałastry, mającej przedstawiać naród. W chwili, kiedy burżuazyja sama grała najzupełniejszą komedyję, ale z najpoważniejszą miną w świecie, nie naruszając żadnego z surowych przepisów francuskiej etykiety dramatycznej, kiedy na poły oszukana, pełną była rzekomej wiary w uroczystość własnej działalności państwowej, w owej chwili musiał zwyciężyć awanturnik, pojmujący komedyję po prostu, trywialnie, jako komedyję. Dopiero, gdy pozbył się swych uroczystych przeciwników, kiedy sam na seryo traktować począł swą cesarską rolę, sądząc że przedstawia w napoleońskiej masce prawdziwego Napoleona, wówczas dopiero stał się on ofiarą swego na świat poglądu, błaznem na seryo, który odtąd nie uważa historyi za komedyję, ale odegrywanej przez się komedyi nadaje znaczenie historyi. Czem dla socyjalistycznych robotników były warsztaty narodowe, a dla burżua-republikanów gardes mobiles, tem dla Bonapartego było Towarzystwo 10-go grudnia, stanowiące właściwą jego siłę bojową.
Podczas podróży szarlatana oddziały motłochu z „Towarzystwa“ zapełniały wagony kolei, towarzyszyły mu wszędzie; obowiązkiem ich było na dane hasło odgrywać rolę „publiczności“, wrzeszczeć: vive l’empereur, lżyć i tłuc republikanów, rozumie się pod ochroną policyi. Kiedy wracał do Paryża, najemna hałastra tworzyła przednią straż orszaku, zapobiegała nieprzyjaznym demonstracyjom albo je rozpędzała. Towarzystwo 10-go grudnia należało do niego, było jego dziełem, jego własną myślą. Po za tem, wszystkie dzieła, wszystkie zdobycze nie są jego dziełami, ale trafem okoliczności; sam on, co najwyżej, zdobyć się umiał na kopiowanie czynów cudzych; wówczas tylko, kiedy w publicznych oficyjalnych mowach prawi o porządku, religii, familii, własności, wobec zgromadzonych obywateli, mając poza placami swemi tajne Towarzystwo łotrów i szubrawców, Towarzystwo nieporządku, prostytucyi i złodziejstwa, wówczas jedynie — powtarzamy — Bonaparte jest oryginalnym, a historyja Towarzystwa 10-go grudnia jest jego historyją.
Zdarzyło się raz przypadkiem, że kilku posłów z partyi porządku dostało cięgi od decembrystów. Co więcej, Komisarz policyjny Yon, czuwający nad bezpieczeństwem zgromadzenia narodowego, doniósł komisyi nieustającej, na podstawie zeznań niejakiego Alais, że jedna z sekcyj decembrystów postanowiła zamordować generała Changarniera i Dupin’a, prezydenta Izby i rozdała w tym celu role pojedynczym indywiduom. Łatwo pojąć przerażenie pana Dupin. Wszystko to groziło parlamentarnem śledztwem, które wyświecićby musiało tajemnice zakulisowe bonapartystycznej szajki. Ale przezorny wódz szajki — Bonaparte — rozwiązał na krótki czas przed rozpoczęciem obrad parlamentu Towarzystwo dobroczynności, rozumie się tylko na papierze, gdyż jeszcze w końcu 1851 roku prefekt policja Carlier starał się napróżno w obszernym memoryjale skłonić go do rzeczywistego rozpędzenia decembrystów.
Towarzystwo 10-go grudnia miało być armiją prywatną Bonapartego tak długo, póki nie udało mu się zamienić armii francuskiej w Towarzystwo 10 grudnia. Pierwszą w tym kierunku próbę Bonaparte uczynił wkrótce po zawieszeniu zgromadzenia narodowego, używszy na ten cel sumy, którą parlament, wskutek manewrów politycznych Napoleona, zmuszony był zawotować. Bonaparte, jako fatalista, był przekonany o istnieniu pewnych wyższych sił, którym człowiek, a mianowicie żołnierz, oprzeć się nie jest w stanie. Do tych wyższych sił zaliczał on w pierwszej linii cygara i szampan, z pieczystem na zimno i kiełbasą z czosnkiem. Częstował tedy w apartamentach pałacu elizejskiego specyjałami tymi oficerów i podoficerów. 3-go października powtórzył ten sam manewr z masą wojska podczas rewii przy St. Maur, 10-go zaś października na większą jeszcze skalę podczas przeglądu wojska przy Satory.
Wujaszkowi stały w pamięci wojny Aleksandra w Azyi, siostrzeńcowi natomiast zwycięzkie pochody Bachusa w tej samej części świata, Aleksander był wprawdzie półbożkiem, ale cóż znaczył wobec Bachusa, który był bogiem i to bogiem opiekuńczym Towarzystwa 10-go grudnia.
Po rewii 3-go października komisyja nieustająca pociągnęła do odpowiedzialności ministra wojny d’Hautpoul’a. Przyrzekł on jej, że podobne wykroczenia przeciwko dyscyplinie nie powtórzą się więcej. Wspomnieliśmy właśnie, jak Bonaparte dotrzymał 10-go października przyrzeczenia ministra.
Podczas obu rewij dowodził Changarnier — jako naczelnik armii paryskiej. Changarnier, członek komisyi nieustającej, dowódzca gwardyi narodowej, „zbawiciel“ z 29 stycznia i 13-go czerwca, „filar społeczeństwa“, kandydat partyi porządku na godność prezydenta, nowoczesny Monk[24] dwóch monarchij, nigdy dotychczas nie uznawał rozporządzeń ministra wojny, wyszydzał wciąż otwarcie republikańską konstytucyję i niepokoił Bonapartego swą dwuznaczną protekcyją. Teraz bronił zajadle dyscypliny przeciwko ministrowi wojny i konstytucyi przeciw Bonapartemu. Kiedy 10-go października część kawaleryi podniosła okrzyk: vive Napoleon, vivent les saucissons![25] — piechota, defilująca pod dowództwem Neumeyer’a, dzięki staraniom Changarnier’a zachowała grobowe milczenie. Minister wojny za namową Bonapartego pozbawił za to generała Neymeyer’a stanowiska w Paryżu, pod pretekstem odkomenderowania go jako naczelnika 14-tej i 15-tej wojennej dywizyi. Neymeyer miejsca nie przyjął, musiał więc podać się do dymisyi. Changarnier ze swej strony w rozkazie dziennym z 2 listopada wzbronił wojsku w razie jeżeli takowe znajduje się pod bronią, wszelkich politycznych okrzyków i demonstracyj. Elizejskie pisma napadły na Changarniera, organy partyi porządku wystąpiły przeciw Bonapartemu, komisyja nieustająca wznowiła tajne swe posiedzenia, na których postawiono wniosek, ażeby ogłosić, iż ojczyzna znajduje się w niebezpieczeństwie; armija zdała się być podzieloną na dwa wrogie sobie obozy, z których jeden znajdował się w pałacu Elysée z Bonapartym na czele, drugi zaś w Tuieleries’ach, pod wrodzą Changarnier’a. Zdawało się, że potrzeba tylko rozpoczęcia posiedzeń Izby, ażeby zagrzmiało hasło do walki.
Francuska publiczność zapatrywała się na te utarczki między Bonapartem a Changarnier’em podobnie, jak pewien angielski dziennikarz, charakteryzujący je następującemi słowami: „Polityczne dziewki Francyi sprzątają starą miotłą rozżarzoną lawę rewolucji, łając się nawzajem podczas tej roboty.“
Tymczasem Bonaparte pospieszył złożyć z urzędu ministra wojny d’Hautpoul’a, wysyłając go co prędzej do Algieru i zamianować na jego miejsce generała Szramma. 12-go listopada wystosował on do Izby orędzie po amerykańsku rozwlekłe, przeładowane szczegółami, pachnące porządkiem, tchnące chęcią zgody, traktujące o rzeczach wszystkich i niektórych innych, tylko nie o questions brûlantes[26] chwili. Jakby mimochodem zwraca on uwagę Izby, że według wyraźnych postanowień konstytucji, jedynie prezydent respubliki rozporządzać może wojskiem. Orędzie kończyło się jak następuje:
„Francyja żąda przedewszystkiem spokoju... Związany przysięgą, będę się trzymał ciasnych, zakreślonych mi przez nią granic... Co do mnie, to jako obrany przez lud i jemu tylko zawdzięczający swą władzę, będę zawsze poddawał się jego prawnie wyrażonej woli. Skoro uchwalicie, w ciągu tej sesyi rewizyję konstytucji, natenczas konstytujące zgromadzenie ureguluje stanowisko władzy wykonawczej. W przeciwnym razie naród ogłosi uroczyście swe postanowienie w roku 1852. Jakiekolwiek atoli rozstrzygnięcie przyniosłaby nam przyszłość, dziś winniśmy się porozumieć i starać się, ażeby nigdy namiętność, traf niespodziany albo siła nie rozstrzygały o losach wielkiego narodu... Chodzi mi przedewszystkiem nie o wzgląd, kto będzie rządził Francyją w 1852 r., ale o zużytkowanie w ten sposób czasu, którym rozporządzam, iżby peryjod przejściowy po upływie 4-lecia przeszedł bez agitacyi i zaburzeń. Otworzyłem, pełen szczerości, serce przed wami, spodziewam się, że na otwartość ona odpowiecie swem zaufaniem. Za dobre me zamiary zaszczycicie mnie waszą pomocą, reszta spoczywa w ręku boga.“
Przyzwoita, obłudnie umiarkowana, cnotliwie trywialna mowa burżuazyi przybiera najwłaściwszą swą formę i typowy wyraz w ustach naczelnika Towarzystwa 10-go grudnia i bohatera pikników w St. Maur i w Satory.
Burgrabiowie partyi porządku nie łudzili się ani na chwilę co do zaufania, jakiem odpłacić miano tej serdecznej otwartości. Przysięgom oddawna nie wierzyli, mieli bowiem pośród siebie weteranów mistrzowskich, wirtuozów w krzywoprzysięstwie; — wzmianka o armii nie przeszła również mimo ich uszu. Zauważyli przytem z nieukontentowaniem, że orędzie, wyliczając szczegółowo świeżo ustanowione prawa, przemilcza ostentacyjnie o najważniejszem — prawie wyborczem, a na wypadek, gdyby rewizyja konstytucyi do skutku nie przyszła, wybór prezydenta na rok 1852 pozostawia do rozstrzygnięcia ludowi. Ustawa wyborcza była ołowianą kulą u nóg partyi porządku, ciężarem jej nawet w zwyczajnym chodzie, a cóż dopiero w ataku! Prócz tego Bonaparte własną ręką zabił na ołtarzu ojczyzny kozły ofiarne, znosząc urzędownie Towarzystwo 10-go grudnia, dymisyjonując ministra wojny d’Hautpoula. W ten sposób zapobiegł on zbyt ostremu starciu. Sama zresztą partyja porządku starała się lękliwie obejść, osłabić, zatrzeć wszelki stanowczy konflikt z władzą wykonawczą. W obawie przed utratą swych zwycięstw nad rewolucyją, pozwalała ona swym rywalom zbierać plony tych zdobyczy. „Francyja żąda przedewszystkiem spokoju“ — oto hasło, które partyja porządku przeciwstawiła rewolucyi, wygłaszając je stale od lutego 1848 r.; hasło to powtórzył teraz w swem orędziu Bonaparte i zwrócił je do partyi porządku. „Francyja żąda przedewszystkiem porządku.“ Postępowanie Bonapartego wskazywało wprawdzie na uzurpacyję, lecz z drugiej strony partyja porządku, powstając hałaśliwie przeciw tej uzurpacyi i tłomacząc hipochondrycznie czyny Bonapartego, zaburzała tem samem upragniony „spokój.“ Kiełbasy z Satory zachowywały grobowe milczenie, skoro tylko o nich nie mówiono. Więc po co mówić? Wszak „Francyja żąda przedewszystkiem spokoju.“ Bonaparte żądał zatem, aby go zostawiono w spokoju...
Parlamentarną partyję paraliżował strach podwójny: z jednej strony obawiała się protestami swymi rozbudzić rewolucyjne zaburzenia, z drugiej zaś nie chciała uchodzić w oczach własnej klasy, w oczach burżuazyi za sprawcę rozruchów i nieporządku. Francyja żądała przedewszystkiem spokoju, jakżeby zatem partyja porządku miała odwagę wypowiedzieć Bonapartemu wojnę, skoro prawił on w swem orędziu o pokoju.
Publiczność, która się spodziewała wielkich skandalów przy otwarciu Izby, zawiodła się w swych oczekiwaniach. Posłowie z opozycyi zażądali odczytania protokółów komisyi nieustającej o wypadkach październikowych, ale większość deputowanych żądaniu odmówiła. Unikano z zasady każdej dyskusyi, która mogłaby partyje roznamiętniać. Obrady Izby w listopadzie i grudniu 1850 r. pozbawione były wszelkiego interesu.
Nareszcie pod koniec grudnia wszczęły się podjazdowe utarczki, w których chodziło walczącym o niektóre prerogatywy parlamentu. Tracono czas na drobnostkowych szykanach i kłótniach o prerogatywy obydwóch władz państwa, — ruch zwolniał wśród zabagnienia od czasu, jak burżuazyja usunęła na stronę walkę klas, zniósłszy ogólne prawo wyborcze.
Deputowany Mauquin za niepłacenie długów został wyrokiem sądu skazany. Na zapytanie prezydenta sądu oświadczył minister sprawiedliwości Rouher, że należy bezwarunkowo wydać rozkaz aresztowania dłużnika. Mauquin’a zamknięto zatem do więzienia dłużników. Zgromadzenie narodowe zamach ten przyjęło z oburzeniem i zadekretowało nietylko niezwłoczne uwolnienie Mauquin’a, lecz poleciło nawet tegoż samego wieczora swemu pisarzowi wydobyć go przemocą z Clichy. Aby jednak zamanifestować swą wiarę w świętość prywatnej własności i otworzyć schronisko dla nieprzyjaznych montagnard’ów — o którem od dawna skrycie myślano — większość Izby uchwaliła prawo, wedle którego przedstawiciele narodu za niepłacenie długów dopiero po orzeczeniu zgromadzenia mogli być aresztowani. Zapomniano uchwalić, że i prezydent respubliki może być uwięzionym za długi. Tak więc zgromadzenie narodowe zniszczyło ostatni pozór nietykalności własnych swych członków.
Wspomnieliśmy już wyżej, że komisarz policyjny Yon, na podstawie zeznań niejakiego Alais, zadenuncyjował jednę z sekcyj decembrystów, zamierzającą zamordować Dupin’a i Changarnier’a. Wskutek tego zaraz na pierwszem posiedzeniu zaproponowali kwestorzy urządzenie parlamentarnej policyi, płatnej z prywatnego budżetu Izby i zupełnie niezależnej od prefekta policyi. Minister spraw wewnętrznych, Baroche, protestował przeciwko temu wdarciu się w jego urzędową sferę. Zawarto więc nędzny kompromis, w myśl którego komisarz policyjny Izby miał pobierać żołd z jej kasy. Prawo mianowania lub dymisyi należało w tym razie do kwestorów, ale dopiero po poprzedniem porozumieniu się z ministrem spraw wewnętrznych. Alais’a tymczasem na rozkaz rządu postawiono przed kratki trybunału. Podczas rozprawy zeznania jego przedstawiono jako mistyfikacyję, a oskarżyciel publiczny nie zaniedbał okryć śmiesznością Dupin’a, Changarnier’a, Yon’a i całe zgromadzenie narodowe. Nie dosyć na tem: 29-go grudnia, minister Baroche w liście do Dupin’a zażądał złożenia z urzędu Yon’a. Wydział Izby postanawia utrzymać Yon’a na dawnem stanowisku, zgromadzenie narodowe jednakże, przerażone własną swą gwałtownością, z jaką wystąpiło w sprawie Mauquin’a, przyzwyczajone przytem otrzymywać po każdym ataku na rząd podwójne cięgi w odwecie, nie zatwierdza tego postanowienia. Yon w nagrodę za gorliwość w służbie został złożony z urzędu.
Zgromadzenie narodowe własnoręcznie zniszczyło parlamentarny przywilej, niezbędny wówczas, gdy się ma do czynienia z człowiekiem, który nie obmyśla nocą planów, ażeby je w dzień wykonać, ale — jak złodziej — knuje zamach w dzień biały, a przeprowadza go nocną porą.
Widzieliśmy, jak zgromadzenie narodowe w listopadzie i grudniu, mimo istotnie poważnych przyczyn, unikało walki z władzą wykonawczą. Teraz sytuacyja zmieniła się; warunki zmusiły Izbę do walki z powodów najbardziej błahych. W sprawie Mauquin’a uznała ona w zasadzie uwięzienie za długi przedstawiciela narodu, zastrzegając sobie jednak przywilej ostatecznej decyzyi, którego odtąd w danym razie używać mogła przeciwko niemiłym większości posłom. O ten nikczemny przywilej zgromadzenie narodowe użera się z ministrem sprawiedliwości. Zamiast skorzystać z wykrycia rzekomego planu morderstwa i zarządzić śledztwo nad Towarzystwem 10-go grudnia, ażeby w ten sposób, zdarłszy z Bonapartego obsłony, ukazać tego szefa paryskiego motłochu (Lumpenproletaryjatu) w prawdziwej jego postaci przed oczami całej Francyi i Europy, zamiast wyzyskać wypadek — powtarzamy — zgromadzenie sprowadza cały zatarg do prostej dyskusyi z ministrem spraw wewnętrznych, w której obie strony sprzeczają się o prawo mianowania i składania z urzędu komisarza policyjnego.
Tak więc partyja porządku w ciągu tego całego okresu była zmuszona wskutek dwuznacznego swego stanowiska sprowadzić walkę z władzą wykonawczą do drobnostkowych zatargów o kompetencyję prawną, do szykany i sporów granicznych i zapełnić swą działalność najnikczemniejszą formalistyką. Brak jej odwagi do zaatakowania władzy wykonawczej w chwili, gdy chodzi o rzecz zasadniczą, gdy władza owa demaskuje się sama, w chwili zatem, w której sprawa zgromadzenia narodowego byłaby sprawą narodu. Tchórzostwo to łatwo zrozumiałe: opozycyja przeciwko rządowi byłaby niejako zwróconem do narodu hasłem bojowym, a partyja porządku przed niczem nie truchlała więcej, jak przed ruchem narodu. Z tych samych przyczyn odrzuca ona wnioski Montagne i przechodzi do porządku dziennego. Władza wykonawcza natomiast czeka spokojnie, aż kwestyja sporna straci na wielkości swych rozmiarów, ażeby w chwili, gdy takowa zejdzie do rzędu zwykłych lokalnego znaczenia parlamentarnych interesów, wziąwszy asumpt z powodu błahego, wytoczyć ją przed zgromadzeniem.
Wówczas dopiero powściągliwa dotychczas w swym gniewie partyja porządku wybucha, odrzuca na bok kulisy, denuncyjuje prezydenta, oświadcza, że rzeczpospolita znajduje się w niebezpieczeństwie, ale też wówczas patos jej jest płaskim, a motywy walki przedstawiają się jako zasłona, poza którą kryje się obłuda albo schodzą do rzędu spraw niewartych zachodu. Burza parlamentarna w takich chwilach bywa burzą w szklance wody, walka zamienia się w intrygę, a konflikt parlamentarny w marny skandal. Rewolucyjne klasy społeczeństwa cieszą się widokiem upokorzenia Izby, zależy im bowiem tyleż na upokorzeniach Izby, co Izbie na swobodzie ogólnej. Burżuazyja atoli, znajdująca się poza obrębem parlamentu, nie może pojąć, w jakim celu posłowie jej tracą tyle czasu na waśnie drobnostkowe i narażają spokój publiczny wskutek nędznej rywalizacyi z prezydentem. Zbija ją z tropu ta dziwna strategija, która każe wówczas zawierać pokój, gdy wszyscy oczekują bitew i gotować się do walki w chwili, gdy wszyscy sądzą, że pokój zawarty.
20-go grudnia zainterpelował Pascal Duprat ministra spraw wewnętrznych w sprawie loteryi złotej. Loteryja ta była „córką z pałacu elizejskiego“, — Bonaparte przy pomocy powierników wyprawił ją w świat, a prefekt policyi Carlier otoczył swą opieką wbrew francuskiej ustawie, która wzbrania urządzać loteryje, czyniąc wyjątek wówczas tylko, gdy chodzi o cele dobroczynne. Wypuszczono siedm milijonów losów — sztuka po franku — przeznaczając rzekomo zysk z przedsiębiorstwa na wyprawę paryskich włóczęgów do Kalifornii. Złote sny miały zastąpić proletaryjatowi paryskiemu jego socyjalistyczne marzenia, zwodnicza zaś nadzieja wygrania wielkiego losu zająć miejsce doktrynerskiego „prawa do pracy.” Robotnicy paryscy oślepieni blaskiem kalifornijskich sztab złota nie rozpoznawali w nich skromnych, niepokaźnych franków, które im z kieszeni zręcznie wyciągano. Przedsiębiorstwo w gruncie rzeczy było zwyczajnem oszustwem. Włóczęgami, którzy nie opuszczając Paryża chcieli eksploatować skarby Kalifornii, byli: Bonaparte i szajka obdłużonych pieczeniarzy jego stołu. Wyasygnowane za zgodą Izby trzy milijony przehulano dawno, musiano tedy w inny sposób napełnić kasę.
Napróżno otworzył Bonaparte subskrypcyję narodową na urządzenie t. zw. cités ouerières[27], napróżno figurowało imię jego na liście obok znacznej sumy wpisowej. Zatwardziałe serca burżua czekały z niedowierzaniem na spłacenie jego akcyj, a ponieważ takowe oczywiście nie nastąpiło, przeto spekulacyja na socyjalistyczne zamki powietrzne rozbić się musiała fatalnie o twardy grunt. Sztaby złota były lepszym wabiem.
Bonaparte & kompanija ściągnąwszy przewyżkę, jaka pozostała po rozlosowaniu sztab, do własnej kieszeni, nie poprzestali na tem, ale rzucili się do fabrykowania fałszywych losów, które w liczbie 10, 15, 20 wypuszczano na jeden i ten sam numer. Była to operacyja finansowa w duchu Towarzystwa 10-go grudnia!
Zgromadzenie narodowe miało teraz przed sobą nie fikcyjnego prezydenta respubliki, ale prawdziwego Bonapartego z krwią i kośćmi. Skorzystawszy z okazyi mogło go złapać na gorącym uczynku, w chwili, gdy staje już nie w niezgodzie z konstytucją, ale z francuskim Code pénal[28]. Jeżeli zaś zgromadzenie przeszło nad interpelacyją Duprat’a do porządku dziennego, to stało się to nietylko wskutek wniosku Girardin’a, który żądając, ażeby Izba oświadczyła się jako „satisfait[29]“, przypomniał partyi porządku własną jej systematyczną korrupcyję. Pamiętać należy, że burżua, a zwłaszcza burżua w charakterze nadętego męża stanu uzupełnia nikczemność występującą na każdym kroku w praktyce — majestatycznością w teoryi. Jako mąż stanu jest on — zarówno jak i władza państwowa — istotą wyższą, z którą walczyć można tylko we właściwy sposób, wedle zupełnie odmiennych, wyższych zasad taktyki.
Bonaparte, który jako bohémien, jako książę-obdartus i herszt motłochu miał tę przewagę nad zwyczajnym burżua, że mógł prowadzić walkę z wyrafinowaną przebiegłością, właściwą szujom i opryszkom, — zrozumiał teraz, że po szczęśliwem załatwieniu sprawy pikników wojskowych, rewij, Towarzystwa 10-go grudnia i loteryi, nadeszła stosowna chwila dla zmiany taktyki odpornej na zaczepną. Nie zbijały go z tropu drobne porażki ministrów sprawiedliwości, wojny, marynarki, finansów, będące skutkiem niezadowolenia Izby. Dymisyi ministrów i wynikającej ztąd zależności władzy wykonawczej nie zapobiegał wcale. Inny plan zaprzątał myśli jego, plan, do którego wykonania przystąpił podczas feryj parlamentarnych, mający na celu wydarcie władzy wojskowej z rąk zgromadzenia — usunięcie Changarnier’a.
Jedno z pism elyzejskich opublikowało rozkaz dzienny, wystosowany jakoby w maju do pierwszej dywizyi wojennej — dywizyi Changarnier’a — w którym na wypadek buntu poleca się oficerom: zdrajców z własnych szeregów, wzbroniwszy im wstępu do kwater, rozstrzelać niezwłocznie, a zgromadzeniu narodowemu, skoro się zwróci do armii, odmówić wojskowej pomocy. 3-go stycznia 1851 r zainterpelowano gabinet w tej sprawie. Ministeryjum żąda w celu zbadania faktów z początku trzechmiesięcznego terminu, później tygodniowego, wreszcie 24 godzin czasu do namysłu. Zgromadzenie obstaje przy swojem, domagając się niezwłocznej odpowiedzi. Changarnier podnosi się z miejsca, oświadcza, że ów rozkaz jest prostym wymysłem i dodaje, że zawsze jest gotów stawić się na zawołanie Izby i że parlament w razie starcia na pomoc jego liczyć może. Izba grzmiącymi oklaskami przyjmuje to oświadczenie i wyraża generałowi votum zaufania. Ucieczka pod skrzydła prywatnej opieki jednego z generałów jest abdykacyją Izby z praw jej przysługujących, jest ona niejako zadekretowaniem własnej jej niemocy wobec wszechpotęgi armii.
Jakże wobec tego wygląda Changarnier, obiecujący z jednej strony wyzyskać w razie starcia z Bonapartym urząd swój na korzyść zgromadzenia — urząd, który jako lenno z rak tegoż samego Bonapartego otrzymał, — z drugiej zaś oczekujący protekcyi od Izby, od tej samej Izby, która w istocie jest jego protegowaną. Ale genelała nie opuszczała wiara w mistyczną władzę, którą go burżuazyja 29 stycznia 1849 r. obdarzyła. Dzięki tej wierze, uważał on się za trzecią samodzielną władzę wobec obu potęg państwowych. Jest on podobny do reszty bohaterów — albo raczej świętych — tej epoki, wielkość jego bowiem polega na wielkim rozgłosie, jakim się cieszy u swej partyi, ilekroć jednak wypadki powołają go do czynów wiekopomnych, schodzi on wówczas zawsze do rzędu codziennych przeciętnych postaci. Niedowiarstwo jest w ogóle śmiertelnym wrogiem owych mniemanych bohaterów i rzeczywistych świętych. Ztąd też łatwo zrozumieć godności pełne, moralne ich oburzenie wobec dalekich od entuzyjazmu kpiarzów i szyderców.
Tegoż samego wieczora na rozkaz prezydenta zgromadzają się ministrowie w pałacu elyzejskim; Bonaparte domaga się koniecznie złożenia z urzędu Changarniera; pięciu ministrów wzbrania się podpisać rozporządzenia dymisja generała, — nazajutrz ogłasza Monitor ministeryjalny kryzys, dzienniki partyi porządku grożą utworzeniem armii parlamentu pod komendą Changarnier’a. Partyja porządku zgodnie z ustawą mogła wprowadzić tę zmianę. Potrzebowała ona tylko Changarnier’a ogłosić prezydentem Izby i wydać rozkaz ściągnięcia wojsk w celu obrony parlamentu. Plan ten tem pewniej można było przeprowadzić ze względu na to, że Changarnier stał jeszcze na czele armii i paryskiej gwardyi narodowej i czekał tylko rozkazu powołania wojska. Bonapartystowska prasa nie miała odwagi zaprzeczyć zgromadzeniu prawa do bezpośredniego powołania oddziałów wojska, protest w tym względzie nie przyniósłby był wówczas pożądanych plonów. Armija prawdopodobnie poddałaby się rozkazom Izby, przemawia za tem ta okoliczność, że Bonaparte przez ośm dni czynił w Paryżu starania, w celu zjednania sobie generałów, aż wreszcie udało mu się znaleść dwóch — Baraguay d’Hilliers i St. Jean d’Angely — którzy gotowi byli potwierdzić dekret złożenia z urzędu Changarnier’a. Czy partyja porządku we własnych swych szeregach i w parlamencie znalazłaby w tej sprawie niezbędną ilość głosów przychylnych, o tem można powątpiewać, zwłaszcza skoro się zważy, że w ośm dni później odłączyło się od niej 286 głosów i że Montagne odrzuciła zupełnie podobny wniosek w grudnia 1851 roku, a zatem w chwili stanowczej rozprawy. Z tem wszystkiem jednak byłoby się może obecnie burgrafom udało zapalić masowo partyję swą heroizmem, który polegał na tem, ażeby przyjąć usługi armii dezerterujacej do ich obozu i czuć się pewnym i spokojnym za lasem bagnetów. Tymczasem zamiast zgodzić się na ten krok, panowie burgrafowie udali się wieczorem 6 stycznia do pałacu elyzejskiego, ażeby przedstawiwszy rzecz z polityczno-roztropnym namysłem, skłonić Bonapartego do cofnięcia dymisyi Changarniera. Bonaparte, którego krok ten ze strony partyi porządku tem więcej upewnił w dotychczasowej polityce, mianuje 12 stycznia nowe ministeryjum, w którem pozostali dwaj poprzedni członkowie Fould i Baroche. St. Jean d’Angely został ministrem wojny; Monitor ogłosił dekret dymisyi Changarnier’a, którego komendą podzieli się Baraguay d’Hilliers, jako dowódzca dywizyi wojennej i Perrot, wyniesiony do godności naczelnika gwardyi narodowej. Filar społeczeństwa zatem dostał odprawę i jeżeli z tego powodu nie spadła żadna cegła z dachu, to za to kursy na giełdzie podskoczyły w górę.
Odrzucając pomoc armii, która w osobie Changarnier’a oddaje się w jej ręce, i poddając się bezwarunkowo, nieodwołalnie prezydentowi — partyja porządku wyznała tem samem, że burżuazyja niezdolną jest do rządzenia. Odtąd nie było już parlamentarnego ministeryjum. Z chwilą, w której ta partyja utraciła możność rozporządzania armiją i gwardyją narodową, nie miała już żadnej siły, na której oparłszy się mogła zachować uzurpowaną władzę parlamentu nad ludem i przeciwstawić władzę konstytucyjną Bonapartemu. Pozostała jej więc jedynie apelacyja do bezsilnych zasad, do tych zasad, które partyja porządku uważała jako ogólnikowe reguły i narzucała je drugim po to tylko, ażeby samej mieć wolne ręce do działania.
Dymisyją Changarnier’a i odstąpieniem Bonapartemu władzy nad wojskiem zamyka się pierwszy akt okresu walki między pantyją porządku a władzą wykonawczą. Wojna między obu władzami wypowiedziana otwarcie, prowadzi się również otwarcie, ale dopiero wówczas, gdy partyja porządku straciła broń i żołnierzy. Zgromadzenie narodowe bez ministeryjum, armii, ludu, bez opinii publicznej, przestawszy być przytem od czasu ustawy wyborczej z 31 maja reprezentacyją narodu rządzącego się samodzielnie, pozbawione oczu, uszu, zębów, pozbawione wszystkiego — zmieniło się powoli w staro-francuski parlament, który abdykuje z działalności na korzyść rządu i zadawalać się musi zarzutami post festum[30], wypowiadanymi wśród szmeru mruczenia.
Partyja porządku przyjęła nowe ministeryjum ze straszliwem oburzeniem. Generał Bedeau przypomniał teraz Izbie zbyt łagodne postępowanie komisyi nieustającej podczas feryj i odrzucenie wniosku ogłoszenia jej protokółów. Minister spraw wewnętrznych sam domaga się ogłoszenia owych aktów, które oczywiście zeszły obecnie do rzędu spraw jałowych, nie odkrywają bowiem ani jednego faktu i przebrzmiały bez odgłosu wśród publiczności. Zgromadzenie narodowe na wniosek Remusat’a cofa się teraz za kulisy, do biur parlamentarnych i ustanawia „Komitet do nadzwyczajnych rozporządzeń.“ Paryż wobec tego wszystkiego nie wykoleił się z torów codziennego porządku, zwłaszcza że handel rozwijał się wówczas, rękodzieła miały robotę, ceny zboża były niskie, okazywał się nadmiar środków konsumcyi, a kasy oszczędności otrzymywały z każdym dniem coraz to nowe depozyty.
„Nadzwyczajne rozporządzenia“, zapowiedziane przez parlament z takim szumem, zeszły do skromnych rozmiarów votum nieufności, udzielonego ministrom. O generale Changarnier nikt nie wspomniał. Partyja porządku zmuszoną była wystąpić w Izbie z tą uchwałą, ażeby w ten sposób zapewnić sobie głosy republikanów, którzy ze wszystkich rozporządzeń ministeryjalnych tylko dekret dymisyi Changarniera uznawali, podczas gdy partyja porządku w gruncie rzeczy nie mogła ganić innych postanowień rządu, ponieważ sama je podyktowała była.
Votum nieufności 18 stycznia uchwalono 415 głosami przeciw 286. Uchwała ta zatem przeszła jedynie wskutek połączenia się zdecydowanych legitymistów i orleanistów z czystymi republikanami i Montagne. Dowód to, że partyja porządku nietylko ministeryjum, nietylko armiję, lecz nawet — w starciu z Bonapartem — samodzielną większość w parlamencie utraciła, dowód to, że szereg posłów urządził dezercyję z jej obozu wskótek ugodowego fanatyzmu, strachu przed wojną, wycieńczenia, ze względu na rządowe pensyje krewnych, z powodu spekulowania na stanowiska ministeryjalne (Odilon Barrot), wskutek płytkiego egoizmu, dzięki któremu przeciętny burżua zawsze jest gotów wspólny swej klasie interes rzucić na ofiarę spraw prywatnych.
Bonapartystowscy deputowani należeli do partyi porządku jedynie w okresie walki z rewolucyją. Szef katolików Montalembert, zwątpiwszy w zdolność do życia parlamentarnej partyi zaciężył swym wpływem na szali Bonapartego. Nakoniec przewódzcy partyi porządku, Thiers i Berryer, orleanista z legitymistą, byli zmuszeni zamanifestować się otwarcie jako republikanie i wyznać, że jakkolwiek serce lgnie do władzy królewskiej, mimo to głowa każe im być republikanami i że parlamentarna ich respublika jedyną, możliwą formą panowania całej burżuazyi. Warunki kazały im przed burżuazyją piętnować restauracyjne plany, dla urzeczywistnienia których pracowali zresztą poza jej plecyma, jako niebezpieczną, pozbawioną głowy intrygę.
Votum nieufności z 18 stycznia skrupiło się na ministrach, nie dotykając prezydenta, jakkolwiek nie za ich sprawą, lecz na rozkaz Bonapartego Changarnier został złożony z urzędu. Miałaż partyja porządku wystąpić z oskarżeniem przeciwko samemu prezydentowi? I za co? Za jego dążenia restauracyjne? Wszak one uzupełniały tylko własne zabiegi partyi. Za konspiracyje jego podczas rewij armii i Towarzystwo 10-go grudnia? Wszak tematy te pogrzebano dawno, przeszedłszy nad nimi do porządku dziennego. Więc może za dymisyję, daną bohaterowi z 29 stycznia i 13 czerwca, mężowi, który w maju 1850 r. groził paryżanom — na wypadek buntu — podpaleniem miasta na wszystkich czterech rogach. Sprzymierzeńcy partyi porządku z obozu Montagne wraz z Cavaignac’em nie pozwalali jej powalony filar społeczeństwa podnieść napowrót, wyrażając mu oficyjalnie wyrazy współczucia. Nie podobna im było zresztą zaprzeczyć prezydentowi konstytucyjnego prawa do złożenia z urzędu generała. Jeżeli zaś wściekali się przeciw niemu, to dlatego jedynie, że z konstytucyjnego swego prawa zrobił nieparlamentarny użytek. A czyż panowie z partyi porządku nie robili sami z parlamentarnych swych przywilejów użytku sprzecznego z konstytucyją, jakim było np. zniesienie ogólnego wyborczego prawa? Tak więc partyja porządku była zmuszoną poruszać się wyłącznie w szrankach parlamentarnych. Od roku 1848 we Francyi, zarówno jak i w całej Europie, grasowała szczególna choroba: kretynizm parlamentarny, który dotkniętych tą plagą nie wypuszczał z obrębu urojonego świata i pozbawiał ich zmysłów, pamięci i pojmowania szorstkiego świata rzeczywistości. Otóż dzięki właśnie temu parlamentarnemu kretynizmowi, partyja porządku zniszczywszy własnemi rękami parlamentarną potęgę (a walcząc z innemi klasami, zniszczyć ją musiała) uważać jeszcze może parlamentarne swe zwycięstwa za rzeczywiste zdobycze i sądzić, że zadając ciosy ministrom, uderza także i prezydenta. Tymczasem przeciwnicy pomogli tylko Bonapartemu do ponownego upokorzenia Izby w oczach narodu.
20 stycznia ogłosił Monitor zatwierdzenie dymisyi całego ministeryjum. Zasłoniwszy się pozorem tym, że żadna partyja nie ma większości w parlamencie, czego dowodem było votum z 18 stycznia, uchwalone wskutek złączenia się Montagne z rojalistami — w oczekiwaniu powstania nowej większości w Izbie — zamianował Bonaparte tak zwane przejściowe ministeryjum, w skład którego nie wszedł żaden z deputowanych. Ministeryjum składało się z ludzi bez znaczenia, zupełnie nieznanych, słowem była to władza, złożona z komisantów i pisarków. Partyja porządku mogła teraz śmiało tracić czas i siły w grze z temi maryjonetkami, władza wykonawcza uważała poważną reprezentacyję swą w Izbie za niegodną starań. Bonaparte tem widoczniej skupił cała wykonawczą władzę w swych rękach. Im mniej warci byli ministrowie, im bardziej schodzili do rzędu zwyczajnych popychadeł politycznych, tem swobodniejszym czuł się on w swem działaniu, tem łatwiej mu było wyzyskać ich dla swych planów.
Idąc ręka w rękę z Montagne, partyja porządku zemściła się, odrzucając prezydyjalny dodatek w sumie 1,800,000 franków, przedłożony w Izbie przez komisantów ministeryjalnych z polecenia szefa decembrystów. Tym razem większość rozstrzygnęła przewyżka 102 głosów, od 18 stycznia zatem odpadło znowu 27 głosów, — rozpadanie się partyi porządku postępowało naprzód. Ażeby przytem świat nie łudził się ani na chwilę co do właściwego znaczenia związku jej z Montagne, odrzuciła ona bez dyskusyi wniosek tej ostatniej, mający na celu ogólną amnestyję dla politycznych przestępców. Wystarczyło tym razem oświadczenie ministra spraw wewnętrznych, niejakiego Vaissé, ze spokój jest tylko pozornym, w rzeczywistości jednak prowadzi się tajna agitacyja, organizują się skrycie towarzystwa, demokratyczne organy przygotowują się do ponownego wystąpienia na widownię, z departamentów dochodzą niepokojące wieści, emigranci kierują z Genewy sprzysiężeniem, do którego wciągają elementy z Lyonu i całej południowej Francyi, kraj stoi nad przepaścią przemysłowo — handlowego przesilenia, fabrykanci z Roubaix zmniejszyli robotnikom dzień pracy, więźniowie z Belle-Isle buntują się — wystarczyło tylko, powtarzamy, ministrowi Vaissé wskazać na widmo czerwone, ażeby partyja porządku przyszła bez dyskusyi do porządku dziennego nad wnioskiem, który, załatwiony pomyślnie, mógł zgromadzeniu wyrobić niesłychaną popularność i oddać w ich ręce Bonapartego. Zamiast więc przerażać się perspektywą nowych rozruchów, postawioną im przed oczy przez władzę wykonawcza, powinni byli raczej walce klas pozostawić choćby skromny zakres, ażeby w ten sposób utrzymać w zależności władzę wykonawczą. Ale partyja porządku nie czuła się na siłach, ażeby módz swobodnie igrać z ogniem. i
Tymczasem t. zw. przejścowe ministeryjum wegetowało aż do połowy kwietnia. Bonaparte nużył i drażnił ustawicznie zgromadzenie narodowe coraz to nową kombinacyją ministeryjalną. Udawał naprzykład, że chce utworzyć republikańskie ministeryjum z Lamartinem i Billault’em na czele, to znowu stawiał plan gabinetu parlamentarnego z nieodłącznym Odillon Barrot’em, którego imię figurowało zawsze tam, gdzie tylko okazała się potrzeba oszustwa; innym znowu razem podsuwał projekt utworzenia legitymistycznego gabinetu z Vatismenil’em i Benoist d’Azy, lub orleanistycznego z Malleville’m na czele. Utrzymując w ciągłem naprężeniu rozmaite frakcyje partyi porządku, usposabiając je wrogo przeciw sobie i strasząc wszystkich nadzieją republikańskiego ministeryjum i zmartwychwstaniem ogólnego prawa wyborczego — stara się on równocześnie wyrobić w burżuazyi przekonanie, że najszczersze z jego strony usiłowania, w celu stworzenia parlamentarnego gabinetu, rozbijają się o niezgodę panującą wśród frakcyj rojalistycznych. Burżuazyja podnosiła tymczasem tem większy gwałt, żądając „silnych rządów“, tembardziej oburzała się na myśl, że Francyja pozostać może „ bez administracyi“, im szybszym krokiem zbliżał się kryzys handlowy, werbując w miastach zwolenników dla socyjalizmu i idąc ręka w rękę z nizkiemi cenami na zboże, które wywoływały niezadowolenie na wsi. Handel oddychał coraz słabiej, ilość rąk niezajętych zwiększała się widocznie, w Paryżu najmniej 10, 000 robotników było bez chleba, w Rouen, Milhuzie, Lyonie, Roubaix, Toureoing, St. Etienne, Elbeuf itd. pozamykano liczne fabryki. Wśród takich warunków mógł Bonaparte śmiało przystąpić 11 kwietnia do restauracyi ministeryjum z 18go stycznia. Do gabinetu weszli panowie: Rouher, Fould, Baroche, etc. wraz z panem Leonem Faucher, którego cała konstytuanta z wyjątkiem 5 głosów ministeryjalnych w ostatnich dniach swego istnienia napiętnowała votum nieufności za rozpowszechnianie fałszywych depesz telegraficznych. Zgromadzenie narodowe po to tylko odniosło zwycięztwo 18 stycznia nad ministeryjum, po to tylko walczyło przez 3 miesiące z Bonapartem, ażeby 11 kwietnia Fould z Baroche’m mogli purytanina Faucher wciągnąć jako tryumwira do swego ministeryjalnego związku.
W listopadzie 1849 r. zadowolił się był Bonaparte ministeryjum nieparlamentarnem, w styczniu 1851 zatwierdził gabinet, którego członkowie stali poprzednio poza obrębem parlamentu, wreszcie 11-go kwietnia poczuł się na siłach utworzyć gabinet antiparlamentarny, który łączył w sobie harmonijnie vota nieufności obu zgromadzeń — konstytucyjnego i prawodawczego — a zarazem obu partyj: republikańskiej i rojalistycznej. To stopniowanie w wyborze ministeryjum służyło za termometr, zapomocą którego parlament mógł mierzyć obniżkę ciepła własnego ciała. A obniżka owa była z końcem kwietnia tak znaczną, że Persigny przy spotkaniu się z Changarnier’em mógł mu zaproponować przejście do obozu Bonapartego.
— Bonaparte — zapewniał Persigny generała — uważa teraz potęgę zgromadzenia za zupełnie zniszczoną i ma już gotową proklamacyję, którą po przyjściu do skutku dawno uplanowanego, a przypadkowo tylko odłożonego na później coup d’état, ogłosi narodowi...
Changarnier zakomunikował tę zapowiedź śmierci przewódzcom partyi porządku. Ale któż spodziewał się kiedykolwiek, że ukłócie pluskwy może być śmiertelnem? To też i parlament jakkolwiek pobity, z rozterką w swem łonie, jakkolwiek gnijący już za życia — nie mógł zdobyć się na inne pojmowanie pojedynku, prowadzonego z dziwacznym, komicznym szefem Towarzystwa 10 grudnia — i uważał całą sprawę za pojedynek z pluskwą.
Bonaparte natomiast odpowiedział partyi porządku, jak ongiś Agesilausz królowi Agisowi:
— Zdaję ci się być mrówką, ale kiedyś poznasz we mnie lwa...

VI.

Koalicyja z Montagne i czystymi republikanami, do której partyja porządku uciec się musiała, pragnąc nadaremnie utrzymać w swych rękach władzę nad armiją i odzyskać napowrót najwyższe rządy nad władzą wykonawczą, koalicyja ta — powtarzamy — była niezbitym dowodem, że samodzielna parlamentarna większość w istocie nie istnieje. 29 maja nic innego, jak tylko kalendarz, czy też wskazówka zegara była sygnałem zupełnego jej rozwiązania się. Dniem tym rozpoczął się ostatni rok życia zgromadzenia narodowego. Musiało ono teraz rozstrzygnąć, czy ma i nadal postępować jak dotychczas, czy też zażądać rewizyi konstytucyi. Rewizyja zaś konstytucyi nietylko wysuwała kwestyję, czy odtąd panować będą: burżuazyja czy też drobno-mieszczańska demokracyja, demokracyja czy anarchija proletaryjatu, parlamentarna respublika czy Bonaparte — w rewizyi konstytucyi kryło się również pytanie: orleaniści czy burboni!
Jabłko niezgody padło między parlamentujących i oto wystąpiły na jaw wszelkie sprzeczności interesów, które dzieliły partyję porządku na wrogie sobie frakcyje. Partyja ta była zlepkiem heterogenicznych pierwiastków społecznych. Dzięki kwestyi rewizyi, wytworzyła się taka polityczna temperatura, w której dawne połączenie rozpaść się musiało na pojedyncze składniki.
Bonapartyści widzieli w rewizyi konstytucyi własny swój interes. Chodziło im bowiem przedewszystkiem o zniesienie artyk. 45, który uniemożliwiał ponowny wybór Bonapartego — i przedłużenie okresu jego władzy. Inaczej rzecz się miała z republikanami. Ci odrzucali bezwarunkowo każdą rewizyję, widząc w niej ogólne sprzysiężenie przeciw respublice. Ponieważ rozporządzali oni więcej niż czwartą częścią wszystkich głosów w parlamencie, a wedle konstytucyi potrzeba było do prawnej uchwały rewizyi i zwołania zgromadzenia rewizyjnego trzy czwarte głosów Izby, należało im zatem tylko glosy swe policzyć, ażeby być pewnym zwycięztwa. Zdaniem ich zwycięztwo było zapewnionem.
Wobec tego jasnego określenia rzeczy, jakie widzimy w obu wspomnianych obozach, w partyi porządku panował chaos sprzeczności.
W razie odrzucenia rewizyi, narażała status quo, pozostawiała bowiem Bonapartemu tylko jedną drogę wyjścia, drogę gwałtu i oddawała Francyję w chwili stanowczej, 2-go maja 1852 w ręce rewolucyjnej anarchii, Francyję z prezydentem na czele, pozbawionym autorytetu, z parlamentem, który oddawna już nie miał znaczenia i z ludem, którego poparcie starała się odzyskać napowrót. Głosując za konstytucyjnie prawną rewizyją, mogła być pewną, że przegra, głosy jej bowiem nic nie poradziłyby wobec niemniej konstytucyjnie prawnego veto republikanów. Oświadczywszy się zaś wbrew, konstytucyi, za tem, ażeby rozstrzygała prosta większość głosów, mogła wówczas tylko mieć nadzieję owładnięcia rewolucyją, gdyby się poddała bezwarunkowo rozkazom władzy wykonawczej, wówczas atoli oddaćby musiała w ręce Bonapartego władzę nad konstytucyją, rewizyją i nad sobą samą. Częściowa rewizyją, przedłużająca rządy prezydenta, utorowałaby imperyjalistycznej uzurpacyi drogę. Rewizyja ogólna, ukrócająca żywot republiki, sprowadzić niezbędnie musiała starcie się dynastycznych rozczeń i zabiegów, warunki bowiem pomyślne dla burbonów nie były w zgodzie z warunkami, w których dokonać się mogła restauracyja rządu orleanistów, ale wykluczały się nawzajem.
Parlamentarna respublika była nietylko neutralnym obrębem, w którym równymi ciesząc się prawami mieścić się mogły dwie frakcyje francuskiej burżuazyi, legitymiści i orleaniści, wielka własność ziemska i przemysł. Była ona przedewszystkiem niezbędnym warunkiem wspólnego ich panowania i jedyną forma państwową, w której pod wspólny interes klasowy podporządkować się musiały zarówno pretensyje obu frakcyj, jak i innych klas społeczeństwa. Jako rojaliści popadli oni w dawną sprzeczność, walcząc o supremacyję z jednej strony własności ziemskiej, z drugiej zaś pieniędzy. Najwyższym wyrazem tej sprzeczności, jej uosobieniem, byli ich królowie, dynastyje. Tem tylko tłomaczyć można, dlaczego partyja porządku sprzeciwiała się powrotowi Burbonów...
Deputowany Creton, orleanista, w latach 1849, 1850 i 1851 stawiał peryjodycznie wniosek odwołania dekretów banicyjnych, ciążących na rodzinach królewskich. Rojaliści również systematycznie odgrywali w Izbie komedyję, zamykając uparcie przed królami swymi bramy Francyi. Ryszard III zamordował Henryka VI, tłomacząc swej ofierze, że za dobrą jest dla tego świata i że najwłaściwsze jej miejsce w niebie. Rojaliści zaś uważali Francyję za zbyt złą, ażeby mogła posiąść napowrót swych królów. Warunki zrobiły z nich mimowolnych republikanów, to też zmuszeni byli sankcyjonować stale uchwałę ludu, skazującą królów na banicyję.
Rewizyja konstytucyi — którą warunki kazały im wziąć pod uwagę — kwestyjonowała nietylko istnienie respubliki, ale zarazem i wspólne rządy obu burżuazyjnych frakcyj, umożliwiając bowiem restauracyję monarchii, wysuwała równocześnie na pierwszy plan współzawodnictwo interesów w walce o supremacyję jednej frakcyi z drugą. Dyplomatom z partyi porządku zdawało się, że wymógłszy w przyszłości zlanie się obu dynastyj i pogodziwszy obie rojalistyczne partyje, położą koniec walce. W rzeczywistości jednak parlamentarna respublika była niczem innem, jak tylko rodzajem podobnego zlania się restauracyi z monarchiją lipcową, rodzajem aktu ugodowego, w którym spełzły zupełnie barwy orleanistów i legitymistów, a pojedyncze odmiany burżuazyi zanikły we wspólnym gatunku burżuazyi wogóle. Tymczasem teraz kazano orleaniście być legitymistą, a legitymiście popierać orleanów. Królestwo, będące uosobieniem ich sprzeczności, miało być obecnie wcieleniem zgody, miało usunąć z placu wyłączne panowanie interesów jednej frakcyi na korzyść wspólnego interesu klasy, słowem monarchija miała dokonać tego, czego jedynie dokonać była w stanie i dokonała respublika. Problemat ten był kamieniem mądrości, nad którym doktorowie partyi porządku łamali sobie głowy. Bo czyż mogła kiedykolwiek legitymistyczna monarchija być monarchiją przemysłowej burżuazyi, albo królestwo mieszczańskie zmienić się w królestwo rodowej arystokracyi ziemskiej? Czyż mogły się zbratać własność ziemska z przemysłem pod jedną koroną, pod koroną, która spaść mogła tylko na jedną głowę starszego lub młodszego brata. Czyż możliwem wogóle było zrównanie się przemysłu z własnością ziemską wprzódy, zanim własność ta nie zdecyduje przekształcić się w przemysłową? Gdyby Henryk V-ty jutro umarł, to okoliczność ta już choćby dlatego nie zmieni hrabiego Paryża w legitymistę, że przestałby on tem samem być królem orleanistów. Mimo to, filozofowie ugody, którzy stawali się coraz głośniejszymi w miarę, jak kwestyja rewizyi wysuwała się na pierwszy plan, stworzywszy z Assemblée nationale[31] oficyjalny swój organ, tłomaczyli sobie całą trudność problematu rywalizacyją obu dynastyj. Usiłowania i próby w celu pogodzenia rodziny orleanów z Henrykiem V, rozpoczęte zaraz po śmierci Ludwika Filipa, ale jak wszelkie wogóle intrygi dynastyczne odgrywane tylko podczas feryj parlamentu, w międzyaktach za kulisami, były raczej sentymentalnem kokietowaniem ze starym przesądem, aniżeli poważnie obmyślaną sprawą. Dziś podniesiono je do wysokości głównej akcyi politycznej i przedstawiano na publicznej scenie, nie zaś — jak dawniej — w teatrze amatorskim. Kuryjery pędziły z Paryża do Wenecyi, z Wenecyi do Claremont, z Claremont do Paryża. Hrabia Chambord ogłosił manifest, w którym „z pomocą wszystkich członków swej rodziny” ogłasza już nie swoją, ale „narodowa” restauracyję. Orleanista Salvandy rzuca się do nóg Henrykowi V-mu. Szefowie legitymistów Berryer, Benoit D’Azy, St. Priest udają się do Claremont, ażeby porozumieć się z orleanistami, ale wszystko na próżno. Zwolennicy ugody spostrzegli zapóźno, że interesy obu burżuazyjnych frakcyj, wystąpiwszy w postaci interesów obu królewskich domów, nic na swej wyłączności nie stracą, ani też na uległości nie zyskają. W razie, gdyby Henryk V uznał hrabiego Paryża za swego następcę — jedyny rezultat, który partyja ugodowa osiągnąć mogła — dom Orleanów nie zyskiwał nic, czegoby mu już poprzednio bezdzietność Henryka V nie zapewniała, tracił zaś wszystkie pretensyje i korzyści, zdobyte wskutek rewolucyi lipcowej. Dom ten musiałby zrezygnować z własnych zdobyczy, z wszelkich tytułów, które wydarł w stuletniej prawie walce ze starszą liniją Burbonów, musiałby zrzec się swej historycznej prerogatywy, przywilejów, związanych z pniem rodzinnym. Ugoda była zatem niczem innem, jak tylko dobrowolną abdykacyją domu Orleanów, rezygnacyją na korzyść legitymizmu, rzuceniem państwowej, protestanckiej religii i żałosnym powrotem do kościoła katolickiego, powrotem, który w dodatku nie prowadził do tronu — miejsca urodzin — lecz do jego stopni.
Starzy orleanistyczni ministrowie: Guizot, Duchatel etc., którzy również pospieszyli do Claremont w celu przyprowadzenia do skutku ugody, odczuwali w gruncie rzeczy sami katzenjammer[32], jaki nastał po rewolucyi lipcowej, zwątpili oni byli w króla burżuazyjnego i rządy burżuazyi, pieszcząc w swej duszy, niby amulet przeciw anarchii, przesądną wiarę w legitymizm. Wyobrażali oni sobie tylko, że sa pośrednikami między Orleanami a domem Burbonów, w istocie zaś byli odstępcami względem dawnych swych panów i jako takich przyjął ich książę Joinville.
Żywi i wojowniczy zwolennicy Orleanów natomiast, jak: Thiers, Baze itd. mogli obecnie tem łatwiej przekonać rodzinę Ludwika Filipa, że skoro wszelka, jak na dziś, restauracyja monarchiczna przyjść może do skutku jedynie pod warunkiem ugody obu dynastyj, ugoda zaś z góry przypuszczać musi abdykacyję Orleanów, to zgodnie z tradycyją przodków byłoby lepiej na razie uznać respublikę i zaczekać, aż wypadki pozwolą krzesło prezydenta zamienić na tron królewski. Ogłoszono więc kandydaturę Joinville’a — prywatnie; wiadomość o niej krążyła w stolicy, rozbudzając ciekawość opinii. Kandydaturę tę postawiono publicznie w parę miesięcy później po odrzuceniu rewizyi.
Tak więc nietylko próba ugody rojalistycznej między orleanistami a legitymistami nie przyszła do skutku, ale zarazem była ona powodem rozbicia się partyi porządku na pojedyncze składniki, z których pierwotnie powstała; w miarę tego jednak, jak stosunki między Claremont a Wenecyją stawały się coraz chłodniejsze, a agitacyja Joinville’a szerzyła się coraz więcej, — pertraktacyje między Faucher’em, ministrem Bonapartego, a legitymistami przybierały charakter bardziej stanowczy, poważny.
Tymczasem proces rozkładowy wśród partyi porządku postępował dalej, niszcząc jedność w łonie obu frakcyj. Zdawać się mogło, jakoby wszystkie różnice i odcienia, które dawniej dawały powód koteryjom do wzajemnego zwalczania się i wypierania przeciwnika, odżyły teraz na nowo, jak odżywają wyschłe wymoczki po zetknięciu się z wodą. Patrząc na ten ruch koteryj, można było mniemać, że przybył im nowy zapas sił żywotnych, tak obfity, iż mogą śmiało, rozbiwszy się na grupy, spierać się ze sobą i intrygować nawzajem. Legitymiści przypomnieli sobie dawne kwestyje sporne między Tuillerie’ami a pawilonem Marsan, między Villèle’m a Polignac’em. Dla orleanistów złoty wiek ożył napowrót, wiek zapasów między Guizot’em, Molé’m, Broglie’m, Thiers’em, a Odillon’em Barrot.
Część członków partyi porządku, żądna rewizyi konstytucyi, ale zarazem pozbawiona jednolitego poglądu co do zakresu, w jakim rewizyja odbyćby się mogła, część ta, złożona z legitymistów pod wodza Berryer’a i Falloux z jednej strony, z drugiej zaś Laroche’a Jacquelein’a i znużonych walką orleanistów, na czele których stali: Mole, Broglie, Montalembert i Odillon Barrot, postawiła po porozumieniu się z bonapartystami następujący nieokreślony, ogólnikowy wniosek:
„Podpisani posłowie, mając na celu oddanie w ręce narodu najwyższej władzy zwierzchniczej, stawiają wniosek rewizyi konstytucyi.”
Równocześnie jednak oświadczyli oni jednomyślnie przez usta swego sprawozdawcy Tocqueville’a, że zgromadzenie narodowa nie ma prawa stawiać wniosku zniesienia respubliki; prawo to przysługiwać winno tylko Izbie rewizyjnej. Zresztą rewizyja odbyć się może tylko w sposób „legalny”, a zatem wówczas dopiero, kiedy mieć będzie za sobą prawnie przepisane ¾ głosów Izby. 19-go lipca po 6-dniowych burzliwych debatach odrzucono — jak się tego z góry spodziewać można było — projekt rewizyi. 446 głosów było za rewizyją, 278 przeciw. Zdecydowani orleaniści: Thiers, Changarnier itd. głosowali z republikanami i Montagne.
Większość parlamentu oświadczyła się, jak widzimy, przeciw konstytucyi, ale artykuły konstytucyi owej były za mniejszością, której głosy większość obowiązywały.
Lecz czyż partyja porządku nie oddała 31-go maja 1850 roku, 13-go czerwca 1849 r. konstytutucyi do rozporządzenia większości? Czyż dotychczasowa jej polityka nie polegała na podporządkowaniu artykułów konstytucyi uchwałom parlamentarnej większości?.. Czyliż biblijny przesąd w literę prawa nie pozostawiono demokratom?.. Czemuż więc teraz większość musiała ulec konstytucyi?..
Rewizyja konstytucyi nie oznaczała w tej chwili nic innego, jak wzmocnienie władzy prezydenta, konstytucyja zaś była równoznaczną ze złożeniem Bonapartego z urzędu. Parlament oświadczył się za Napoleonem, konstytucyja przeciw parlamentowi. Bonaparte, rozdarłszy później konstytucyję, działał w myśl parlamentu, jak niemniej zgodnie z konstytucyją rozpędził parlament.
Parlament zawotował emancypacyję konstytucyi z pod władzy większości, uchwałą tą zniósł on konstytucyję, przedłużył panowanie prezydenta i ogłosił, że dopóki Izba istnieje, żywot ustawy zarówno jak zniesienie prezydyjalnej władzy mieszczą się w granicach niemożliwości. Podczas gdy parlament obradował nad rewizyją — Bonaparte odebrał generałowi Baragnay d’Hillers, jako człowiekowi niedecydowanemu, komendę nad pierwszą dywizyją armii i zamianował na jego miejsce generała Magnan, zwycięzcę z Lyonu, bohatera dni grudniowych, kreaturę, która już za czasów Ludwika Filipa z powodu wyprawy z Boulogne skompromitowaną była za stosunki z Bonapartem.
Partyja porządku uchwalą wniosku w sprawie rewizyi dowiodła, że zarówno rządzić, jak i służyć nie umie, że nie potrafi ani żyć, ani umrzeć, że nie jest zdolną podtrzymać respubliki, ani też jej obalić, że nie umie zarówno zachować, jak i odrzucić konstytucyi, nakoniec partyja ta dowiodła, że ani z prezydentem zerwać, ani też iść z nim ręka w rękę nie potrafi. Od kogóż tedy oczekiwała rozwiązania sprzeczności? Kalendarz, bieg wypadków były dla niej siłami decydującemi. O zawładnięciu wypadkami przestała już myśleć. Wyzywała więc je, ażeby pokazały swą siłę, potęgę, wobec której partyja ta stanąć wreszcie musiała bezsilna, pozbawiona władzy. Ażeby szef władzy wykonawczej mógł tem spokojniej i pewniej plan walki z przeciwnikami obmyśleć, środki zaczepne pomnożyć, wybrać narzędzia, pozycyje wzmocnić, postanowiła partyja porządku w owej stanowczej chwili opuścić scenę, odroczyć posiedzenia Izby na 3 miesiące, od 10 sierpnia do 4 listopada.
Lecz nietylko w Izbie partyja ta rozbitą była na dwie wielkie frakcyje, w łonie których panowało zupełne zamieszanie. Między frakcyjami parlamentarnemi a partyją porządku, stojącą na zewnatrz Izby, nie było również zgody. Mówcy i pisarze, ludzie z trybuny i prasy, słowem ideologowie burżuazyi stali się teraz obcymi dla klasy przez nich reprezentowanej.
Legitymiści z prowincyi, których entuzyjazm — wbrew ograniczonym horyzontom ich myśli — był nieograniczonym, karcili swych parlamentarnych wodzów, Berryer’a i Falloux za dezercyję do obozu bonapartystów i porzucenie Henryka V. Lilijowy rozsądek wyborców odstępstwo posłów mianował upadkiem grzesznych, nie zaś dyplomacyja.
Nierównie fatalniejszem i bardziej stanowczem było zerwanie handlowej burżuazyi z jej politykami. Nie zarzucała im ona — jak to czynili legitymiści — odstępstwa od zasad, lecz przeciwnie udzielała nagany za wierność zasadom, które z biegiem czasu stały się bezużytecznemi.
Wspomniałem poprzednio, że z chwilą, kiedy Fould objął tekę ministeryjalną, grupa burżuazyi handlowej, której za czasów Ludwika Filipa lwia część władzy przypadła w udziale, mianowicie arystokracyja finansowa przeszła do obozu Bonapartego. Fould nietylko bronił interesów Bonapartego na giełdzie, był on zarazem rzecznikiem giełdy wobec niego.
Ówczesne stanowisko arystokracyi finansowej charakteryzuje najtrafniej cytata z Ekonomisty, europejskiego jej organu, wychodzącego w Londynie. W numerze z 1-go lutego 1851 r. donosi korespondent z Paryża: „Przekonano się tedy wszędzie, że Francyja przedewszystkiem żąda spokoju. Prezydent wyraził to w swem orędziu do ciała prawodawczego, życzenie spokoju odbrzmiewa niby echo z trybun narodowych, o spokoju zapewniają dzienniki, głoszą kazalnice, świadczy o nim czułość, jaką okazują państwowe papiery na wzmiankę najmniejszą o zaburzeniu, świadczy również stałość kursu, okazująca się zawsze, ilekroć władza wykonawcza zwycięża.“
W numerze z 29 listopada 1851 r. oświadcza Ekonomista we własnem imieniu: Na wszystkich giełdach europejskich uznano prezydenta za strażnika porządku.“ Arystokracyja finansowa potępiła tedy stanowczo parlamentarną walkę partyi porządku z władzą wykonawczą, jako zaburzenie porządku i święciła każde zwycięztwo prezydenta nad rzekomymi jej reprezen­tantami, jako zwycięztwo porządku. Przez arystokracyję finan­sową nie należy rozumieć tylko wielkich bankierów i spekulujących papierami państwowymi, których interesy — jak łatwo pojąć — idą ręka w rękę z interesami rządu. Cała pieniężna gospodarka nowo­czesna, wszelkie spekulacyje bankowe są jak najściślej z kredytem publicznym związane. Część kapitału przedsiębiorców wkładaną bywa w papiery państwowe, podlegające szybkiej konwersyi, i oprocento­waną. Oddany im do rozporządzenia kapitał rozdzielamy między kupców i przemysłowców, płynie po części z dywidend rentyerów państwowych.
Przemysłowa burżuazyja, przejęta fanatyzmem porządku, patrzyła również z gniewem na kłótnie i utarczki parlamentarnej partyi porządku z władzą wykonawczą. Thiers’a, Anglas’a, Saint-Beuve’a itd. po debatach 18-go stycznia, mających za przedmiot zło­żenie Changarnier’a z urzędu, skarcili (wyborcy okręgów przemysło­wych) publicznie, piętnując koalicyję z Montagne, jako zdradę wobec porządku. Jeżeli jednak chełpliwe drwinki i drobne intrygi ze stro­ny partyi porządku w walce z prezydentem nie zasługiwały na le­psze przyjęcie, to z drugiej strony partyja burżuazyjna, domagajaca się od swych reprezentantów, ażeby władzę nad armiją, spoczywającą w rękach parlamentu, oddali bez oporu awanturniczemu prezydentowi, to partyja ta — powtarzamy — nie wartą była wcale nawet tych intryg, jakie w jej interesie prowadzono w parlamencie. Burżuazyja dowiodła, że walka, mająca na celu jej własny klasowy interes, jej polityczną siłę, rozstraja ją i burzy spokój prywa­tnych, codziennych jej zajęć.
Burżuazyjni dygnitarze miast departamentalnych, radcy miejscy, sędziowie handlowi itd. przyjmowali — niemal bez wyjątku — Bonapartego podczas jego podróży w sposób najbardziej serwilistyczny wówczas nawet, kiedy — jak w Dijon — prezydent w przemowach swych napadał bezwzględnie na zgromadzenie narodowe, a przedewszystkiem na partyję porządku.
Gdy handel szedł dobrze, jak to miało miejsce np. z początkiem 1851 r., burżuazyja handlowa w obawie przed stratami krzykiem oburzenia witała wszelką parlamentarną walkę. Kiedy zaś handlowe stosunki pogorszyły się — od końca lutego 1851 r. zastój zwiększał się stale — zwalała winę na walki parlamentarne, uważając je za przyczynę kryzysu i domagała się w imię interesu handlowego za­przestania walki. Debaty nad rewizyją przypadły były właśnie wła­śnie w najgorszą porę zastoju. Ponieważ w tym czasie chodziło oto, czy dotychczasowa forma państwowa ma istnieć lub nie, uważała się burżuazyja tem bardziej uprawniona do postawienia wyraźnego żądania, ażeby reprezentanci jej położyli wreszcie koniec nieznośnemu prowizorycznemu stanowi rzeczy, a zarazem ażeby utrzymali status quo. Żądania te nie stały wcale ze sobą w sprzeczności. Koniec prowizorycznego stanu rzeczy wedle jej pojmowania był równoznacznym z dalszem trwaniem tego stanu, z odsunięciem chwili stano­wczej w daleką przyszłość. Status quo zaś mógł być utrzymany w sposób dwojaki.
Trzeba było albo przedłużyć rządy Bonapartego, albo też usu­nąć go w sposób legalny i zgodnie z prawami konstytucyi, obrać prezydentem Cavaignac’a. Część burżuazyi popierała ten drugi sposób wyjścia, nie umiała jednak nic lepszego zalecić swym reprezentantom, jak milczenie. Burżuazyja była przekonaną, że skoro posłowie, omijając drażliwe punkty, zdobędą się na milczenie, Bonaparte będzie siedział cicho. Życzyła więc sobie parlamentu strusiego, któryby, pragnąc być niespostrzeżonym, głowę swą ukrywał przed nieprzyjacielem. Inny odłam burżuazyi pragnął, ażeby Bonaparte, raz zająwszy krzesło prezydenta, pozostał na niem i nadal; w ten sposób wszystko byłoby po dawnemu. Oburzano się na parlament za to, że nie zerwał otwarcie z konstytucyją i nie wydał na siebie wyroku śmierci.
Rady generalne w departamentach, te prowincyjonalne reprezentacyje wielkiej burżuazyi, które obradowały podczas feryj parlamentarnych począwszy od 25 sierpnia, oświadczyły się prawie jednogłośnie za rewizyją, a zatem przeciw parlamentowi, a za Bonapartem.
O wiele wyraźniejszem od rozbratu z posłami było zerwanie burżuazyi z jej własnymi przedstawicielami w dziennikarstwie, z własną prasą, przeciwko której zwróciła się jej wściekłość. Wyroki, za pomocą których sądy burżuazyjne nakładały niesłychane kary pieniężne, skazywały bezwstydnie na więzienie własnych dziennikarzy za wszelki atak, wymierzony przeciwko uzurpacyjnym żądzom Bonpartego, za wszelkie ze strony prasy usiłowania obrony politycznych praw burżuazyi przeciw władzy wykonawczej, wyroki te wprawiły w zdumienie nietylko Francyję, ale i całą Europę.
Parlamentarna partyja porządku, jak wykazałem, domagając się spokoju, przeszła sama w stan spoczynku. Niszczyła ona własnoręcznie w walce z innemi klasami społeczeństwa wszystkie warunki bytu rządu parlamentarnego, dowodząc tem samem, iż polityczne rządy burżuazyi nie dadzą się pogodzić z bezpieczeństwem publicznem i istnieniem takowej jako klasy.
Na zewnątrz parlamentu stojąca masa burżuazyi natomiast występując serwilistycznie wobec prezydenta, lżąc parlament, karząc własną prasę, zachęcała tylko Bonapartego do uciskania i niszczenia własnych jej polityków i literatów, własnej trybuny i prasy, ażeby móc w ten sposób w pełni zaufania pod opieką silnego, nie skrępowanego rządu, zająć się spokojnie interesami prywatnymi. Oświadczyła ona wcale nie dwuznacznie, że zrzeka się własnego panowania, ażeby tylko być wolną od trudów i niebezpieczeństw z niem połączonych.
I burżuazyja ta, która z oburzeniem powstawała przeciw parlamentarnej i literackiej walce, prowadzonej w imię panowania własnej jej klasy, ta sama burżuazyja, która swych wodzów zdradziła, śmie teraz oskarżać proletaryjat, zarzucać mu, że nie powstał w jej obronie i nie rzucił się do walki krwawej na śmierć lub życie!.. Burżuazyja, która co chwila ogólny klasowy, t. zn. polityczny interes rzucała na ofiarę najgłupszym, najbrudniejszym interesom prywatnym, żądając również od swych reprezentantów podobnej ofiary, burżuazyja ta narzeka teraz, że proletaryjat swym materyjalnym interesom rzucił na pastwę jej idealne interesy polityczne. Przedstawia ona siebie jako piękną duszę, którą proletaryjat, sprowadzony p:zez socyjalistów na błędne drogi, opuścił w chwili stanowczej. Skargi jej znajdują odgłos w całym burżuazyjnym świecie. Nie mam tu oczywiście na myśli pokątnych polityków niemieckich, sympatyzujących z burżuazyją francuską. Wskażę tylko na Ekonomistę, który 29 listopada 1851 r., a zatem na 4 dni przed zamachem stanu uważał jeszcze Bonapartego za „strażnika porządku“, Thiers’a zaś i Berryer’a za „anarchistów.“ 27 go grudnia 1851 roku, kiedy Bonaparte anarchistów owych zmusił był do porządku i spokoju, Ekonomista w jednym z artykułów pisze o zdradzie, jakiej dopuścić się miały „ciemne, nieokrzesane, tępe masy proletaryjatu względem moralnego autorytetu, wpływu duchowego, intelektualnej pomocy, dyscypliny i wiedzy średnich i wyższych warstw społeczeństwa.“ W tym razie jednak tępą, nieokrzesaną, pospolitą masą był nie kto inny, jak masa burżuazyi.
We Francyi w roku 1851-ym panował mały handlowy kryzys. W końcu lutego wywóz w porównaniu z rokiem 1850 okazał zniżkę, w marcu handel ponosił straty, fabryki zamykały się, w kwietniu znalazły się przemysłowe departamenty w stanie tak rozpaczliwym, jak ongiś, po dniach lutowych, w maju ruch nie wracał do dawnego życia, jeszcze 28 czerwca bank francuski zarzucony był depozytami, zaliczki na weksle zmniejszały się, świadcząc o zastoju w produkcyi, dopiero w połowie października nastąpił zwrot pomyślny. Burżuazyja francuska przyczynę złego widziała tylko w polityce, w walce toczącej się między parlamentem a władzą wykonawczą, w niepewności, jaką budziła prowizoryczna forma rządu, w fatalnej perspektywie, jaka otwierała się przed Francyją w blizkiej przyszłości 2 go maja 1852 r.
Nie przeczę, że wymienione okoliczności niepomyślnie wpłynęły na niektóre gałęzie przemysłu w Paryżu i departamentach. Z tem wszystkiem jednak wpływ stosunków politycznych był tylko lokalny i nieznaczny. Najlepszym dowodem małoważności politycznego wpływu jest wzgląd następujący: oto pomyślny zwrot w handlu nastąpił w połowie października, wówczas właśnie, kiedy polityczny horyzont zaciemnił się i lada chwila spodziewać się można było gromu z Elysium. Francuski burżua, którego „wiedza świato — pogląd i środki intelektualne“ nie sięgały dalej nosa, mógł zresztą w ciągu trwania wystawy przemysłowej w Londynie nosem natknąć na przyczynę własnej mizeryi handlowej. Podczas gdy we Francyi fabryki zaprzestały produkować, bankructwa handlowe były w Anglii na porządku dziennym. W kwietniu i maju, kiedy panika przemysłowa dosięgła we Francyi punktu kulminacyjnego, handlowa panika w Anglii była w najwyższym rozkwicie. Przemysł wełniany, jedwabniczy zarówno we Francyi, jak i w Anglii, był w zastoju. Wprawdzie angielskie fabryki wyrobów bawełnianych produkowały dalej, ale zyski produkcyi były niższe od dochodów z lat 1849 i 1850. Różnica dotyczyła rodzaju przesileń; kryzys we Francyi był przemysłowy, w Anglii zaś handlowy; we Francyi fabryki były zamknięte, w Anglii produkowały wprawdzie, ale wśród warunków mniej pomyślnych, aniżeli w latach poprzednich; we Francyi ucierpiał głównie wywóz, w Anglii wwóz towarów. Wspólna przyczyna, której oczywiście nie należało się doszukiwać we francuskiej polityce, była widoczną. 1849-ty i 1850 były latami największego materyjalnego rozkwitu, nadmiaru produkcyi, który dopiero w r. 1851 dał się poczuć w skutkach.
Z początkiem roku zwłaszcza nadmiar z powodu zbliżającej się wystawy przemysłowej zwiększył się znacznie. Przyłączyły się do tego specyjalne okoliczności: po nieudanych zbiorach bawełny w r. 1850 i 1851 spodziewano się z wszelką pewnością zbiorów obfitych, przechodzących oczekiwanie wszystkich, ceny bawełny, początkowo wygórowane, spadły zatem gwałtownie. Zbiór surowego jedwabiu był mniejszy, przynajmniej a we Francyi, od przeciętnego zbioru z lat poprzednich. Nakoniec przerabianie wełny przybrało po roku 1848 takie rozmiary, że produkcyja surowej wełny nie mogła mu dotrzymać kroku. Wpłynęło to na stosunek cen surowej wełny a fabrykatów wełnianych. W surowych materyjałach trzech gałęzi wielkoświatowego przemysłu kryła się przyczyna zastoju handlowego. Nie biorąc pod uwagę owych specyjalnych przyczyn, musimy uważać pozorne przesilenie r. 1851 za chwilowe wstrzymanie się nadmiaru produkcyi i spekulacyi w swym przemysłowym obiegu, poprzedzające zawsze chwilę, w której gorączkowa produkcyja zbiera wszystkie swe siły, ażeby dokończyć szalonej drogi obiegu i stanąć znowu na punkcie, z którego poczynała się wędrówka, mianowicie stanąć wobec powszechnego handlowego przesilenia. W podobnych chwilach, powtarzających się w historyi handlu, bankructwa handlowe w Anglii są na porządku dziennym, we Francyi natomiast okazuje się zastój w przemyśle, spowodowany po części zabójczą wówczas konkurencyją angielską, wypierająca obce towary z rynków. Obok konkurencyi angielskiej występuje inna przyczyna: przemysł francuski poświęca znaczną część swych sił na wyroby zbytku, których produkcyja i obieg w chwili zastoju najwięcej narażane bywają na straty. Tak więc, Francyja oprócz powszechnych przesileń przebywa także własne, narodowe kryzysy będące jednakże raczej następstwem ogólnego stanu, w jakim znajduje się rynek światowy, aniżeli wynikiem francuskich, lokalnych stosunków.
Ciekawem jest porównanie przesądu francuskiej burżuazyi z opiniją angielskiej. Jeden z największych domów liwerpoolskich podaje w handlowem sprawozdaniu za rok 1851 co następuje:
„Rzadko kiedy nadzieje i przypuszczenia, czynione z początkiem roku, zawodziły fatalniej, aniżeli obecnie; rok ten zamiast pomyślnego, zewsząd spodziewanego rozkwitu przyniósł tylko zniechęcenie, jakiego od ćwierć wieku nie pamiętamy. Mamy tu oczywiście na myśli handlowe, nie zaś przemysłowe sfery. A jednak z początkiem roku wiele przemawiało za tem, że bedzie pomyślny; zapasy produktów były niewielkie, mieliśmy nadmiar kapitałów, tanie środki spożywcze i zapewnienie jesieni obfitej w płody; na kontynencie niezamącony pokój, u siebie zaś nie widzieliśmy politycznych lub finansowych zaburzeń; zaiste skrzydła handlu nigdy niebyły swobodniejsze... Czemuż tedy przypisać niepomyślny rezultat? Zdaniem naszem przypisać go należy nadmiarowi w handlu zarówno wwozowym, jak i wywozowym. Jeżeli kupcy nasi nie zakreślą sami swym funkcyjom węższych granic, wówczas co trzy lata czeka nas panika.“
Wyobraźmy sobie teraz wśród owej paniki francuskiego burżua, którego handlarski mózg dręczą, ogłuszają wieści o zamachu stanu i zmartwychwstaniu powszechnego prawa wyborczego, przerażają widoki walki parlamentu z władzą wykonawcza, wojna orleanistów z legitymistami, komunistyczne konspiracyje na południu Francyi, wiadomości jakoby w departamentach Nièvre i Cher podniosła łeb żakieryja[33], reklamy rozmaitych kandydatów do krzesła prezydyjalnego, jarmarczne, krzykliwie rozwiązywanie kwestyi przez dzienniki, groźby republikanów, głoszących, że z bronią w ręku staną w obronie konstytucyi i powszechnego głosowania, ewangeliczne przepowiednie emigracyjnych bohaterów in partibus o końcu świata, który nastąpi 2 maja 1852 r. — przedstawmy sobie to wszystko, a zrozumiemy wówczas, dlaczego burżua słysząc o ugodach, rewizyi, prorogacyi[34], konstytucyi, konspiracyi, koalicyi, emigracyi, uzurpacyi i rewolucyi ciężko dyszy i w pomięszaniu woła:
— Raczej położyć koniec strachowi, aniżeli żyć w ustawicznej trwodze!..
Bonaparte zrozumiał ten krzyk przerażenia. Jego władza pojmowania wyostrzała się w miarę wzrastającej natarczywości wierzycieli, którzy wobec zbliżającego się terminu wypłaty 2 maja 1852 w każdej minionej dobie widzieli protest kosmicznych sił, kierujących obrotem planet przeciwko ich ziemskim wekslom. Wierzyciele stali się byli prawdziwymi astrologami. Zgromadzenie narodowe odebrało Bonapartemu nadzieję prawnego przedłużenia władzy, kandydatura księcia Joinville nie pozwalała wahać się dłużej.
Zamach stanu Bonapartego na długi czas przed wykonaniem znany był powszechnie. 29-go stycznia 1849.go roku a zatem ledwie w miesiąc po wyborze na prezydenta, proponował Bonaparte Changarnier’owi udział w coup d’état. Własny minister jego Odillon Barrot w lecie 1849 r. starał się ukryć politykę zamachu, którą w zimie 1850 Thiers publicznie denuncyjował. Persigny usiłował w maju 1851 powtórnie zjednać w tej mierze pomoc Changarnier’a. Messager de L’Assemblée opublikował te pertaktacyje. Dzienniki bonapartystyczne groziły, ilekroć w parlamencie zapanowało burzliwe usposobienie — zamachem stanu, głos ich brzmiał donośniej, im bliższą była chwila stanowcza. Podczas orgij, które Bonaparte święcił co nocy w gronie męskich i kobiecych swell mob[35], przed północą, gdy języki rozwiązały się po libacyi obfitej, a fantazyja rozgrzała się winem, zapadały uchwały zamachu stanu. Wówczas wyciągano miecze wśród brzęku kieliszków, posłowie wylatywali oknem, płaszcz cesarski spadał na plecy Bonapartego. Dopiero ranek rozpędzał widziadła. Zdumiony Paryż dowiadywał się od gadatliwych westalek i niedyskretnych paladynów o niebezpieczeństwie, którego tym razem jeszcze udało mu się uniknąć. We wrześniu i październiku nie było końca wieściom o zamachu. W tym celu wystarczy przejrzyć dzienniki europejskie za oba miesiące. Spotykamy się tam z następującemi wiadomościami: „Wieści o zamachu stanu poruszają cały Paryż. Stolica ma być w nocy zapełniona wojskiem, nazajutrz z rana mają być wydane dekrety, które zwrócą się do ludu i ogłoszą rozwiązanie Izby, stan oblężenia w departamencie Sekwany i restauracyją powszechnego głosowania. Bonaparte szuka obecnie ministrów, z których pomocą wykonałby wymienione dekrety.“ Korespondencyje, zapełnione podobnemi wiadomościami, kończyły się stale słowami: odłożone na później.“ Myśl zamachu stanu nie opuszczała ani na chwilę Bonapartego. Z zamiarem tym stanął on na ziemi francuskiej. Myśl wyniesienia się zapanowała nad nim w tym stopniu, że zdradzał się z nią ustawicznie. Był on na tyle bezsilnym, że zarzucał ją od czasu do czasu. Paryżanie zżyli się już byli z ukazującem się ustawicznie widmem zamachu, nie chcieli też w niego wierzyć aż do ostatniej chwili, kiedy widmo zmieniło się w istotę z ciałem i krwią.
Powodem udania się zamachu nie było wcale zachowanie w tajemnicy planu i zamknięcie się w sobie szefa Towarzystwa 10-go grudnia, nie było nim również niespodziane opanowanie Izby przez samozwańca. Jeżeli zamach udał się, to nastąpiło to mimo niedyskrecyi ze strony Bonapartego, a za wiedzą Izby, jako nieunikniony rezultat poprzedniego rozwoju.
10 października przedłożył Bonaparte ministrom wniosek restauracyi powszechnego prawa wyborów, 16-go podali się oni do dymisyi, a 26-go dowiedział się Paryż o utworzeniu nowego ministeryjum Thorigny. Równocześnie Maupas zajął miejsce dotychczasowego prefekta policyi Carlier’a, a naczelnik pierwszej dywizyi wojennej, Magnan, ściągnął do Paryża pułki, na które zupełnie można było liczyć. 4-go listopada otwarte zostały posiedzenia Izby. Nie zajmowała się ona teraz niczem innem, jak krótkiem, zwięzłem powtórzeniem kursu, który już raz odbyła, ażeby w ten sposób dowieść, że pogrzebano ją, zanim zeszła ze świata.
Pierwszą placówką, która Izba w walce z władzą wykonawczą straciła, było ministeryjum. Zatwierdzając ministeryjum Thorigny, które odgrywało rolę kurtyny dla Bonapartego, zgromadzenie przyznawało się tem samem uroczyście do straty, jaka poniosło. Kiedy pan Giraud przedstawił się jako członek ministeryjum, komisyja nieustająca przyjęła przemowę jego śmiechem. Czyż słyszano kiedy, ażeby niedołężne ministeryjum miało dokonać tak wielkiej reformy, jak restauracyja powszechnego prawa wyborów! W tej chwili jednak chodziło właśnie o to, ażeby nie w parlamencie, wszystko zaś przeprowadzić przeciw parlamentowi.
Zaraz na pierwszem posiedzeniu przedłożone zostało Izbie orędzie Bonapartego, w którem domaga się on wprowadzenia nąpowrót w życie powszechnego głosowania i zniesienia ustawy z 31 maja 1850 roku. Ministrowie wnieśli tegoż samego dnia odnośny dekret. Zgromadzenie nie uznało wniosku za naglący, 13-go zaś listopada odrzuciło projekt 355 głosami przeciw 348. W ten sposób parlament raz jeszcze stwierdził, że członkowie jego zarzucili rolę reprezentantów, przez lud wybranych, a przedzierzgnęli się w sposób uzurpacyjny w przedstawicieli jednej klasy, że przecięli mięśnie, łączące parlamentarną głowę z tułowiem narodu.
Podczas gdy władza wykonawcza wniósłszy projekt restauracyi powszechnego głosowania apelowała do ludu, odniosła się władza prawodawcza zapomocą wniosku ustawy o kwestorach — do armii. W mysi tej ustawy przysługiwało Izbie prawo bezpośredniego powołania wojska, prawo stworzenia parlamentarnej armii. Izba polecając armii rozstrzygać sprawy między nią a ludem z jednej, Bonapartem z drugiej strony, nadając militarnej potędze najwyższą władzę w państwie — nie mogła równocześnie zaprzeczyć, że pozbyła się od dawna pretensyi do rządów nad wojskiem. Zgromadzenie zamiast zwołać natychmiast pułki, debatowało nad prawem zwołania takowych i w ten sposób zdradzało powątpiewanie we własną potęgę. Nakoniec odrzuciwszy projekt ustawy o kwestorach, zgromadzenie zadekretowało publicznie swą bezsilność. Za ustawą głosowało tylko 108 posłów, — głosy Montagne zadecydowały odrzucenie wniosku. Partyja ta przypominała osła Buridan’a, z tą tylko różnicą, że nie wybierała między wiązkami siana, ale między cięgami, które ją oczekiwać mogły ze strony Changarnier’a lub Bonapartego. Przyznać trzeba, że sytuacyja ta wcale heroiczną nie była.
18-go listopada wprowadzono do projektowanej przez partyję porządku ustawy o wyborach gminnych poprawkę, która wymagała od każdego wyborcy nie trzechletniego, ale jednorocznego pobytu w gminie. Poprawka upadła wskutek jednego głosu przeciw, okazało się atoli wkrótce, że głos ten był omyłką.
Partyja porządku, od chwili rozbicia się na wrogie frakcyje, utraciła swą odrębną większość w parlamencie. Porażki, jakie ponosiła, dowodziły, że w parlamencie większość wogóle nie istnieje. Zgromadzenie narodowe straciło władzę uchwalania wniosków. Części składowe parlamentu nie łączyła wzajemnie siła spójności, siła ta bowiem była od dawna martwą.
Masa burżuazyi, stojąca poza obrębem parlamentu miała sposobność na kilka dni przed katastrofą stwierdzić raz jeszcze uroczyście rozbrat swój z burżuazyją w parlamencie. Thiers, jako bohater parlamentarny, zarażony, więcej niż ktokolwiek inny, nieuleczalną chorobą parlamentarnego kretynizmu, ukuł po śmierci parlamentu nową parlamentarną intrygę, dotyczącą ministeryjum. Był nią projekt uchwały prawo odpowiedzialności, któreby prezydentowi me pozwalało przekraczać szranek konstytucyi. Tymczasem Bonaparte zjednywał sobie zwolenników. 15-go września przy zakładaniu nowych gmachów targowych w Paryżu oczarował niby drugi Massaniello rybaczki, dammes des halles[36], (cokolwiek bądź każda z rybaczek miała tyleż władzy, co 17-tu burgrabiów), — po wniesieniu projektu o kwestorach prezydent wywołał entuzyjazm wśród oficerów, zaproszonych do pałacu elyzejskiego na ucztę, — 25-go listopada porwał za sobą przemysłową burżuazyję, która zgromadziła się w cyrku, ażeby z rąk prezydenta otrzymać medale nagrody z wystawy londyńskiej. Charakterystyczny ustęp z jego mowy powtarzam za Journal des Débats: „Patrząc na to niespodziane powodzenie, mogę śmiało powtórzyć: jakże wielką byłaby francuska respublika, gdyby losy pozwoliły jej iść w kierunku realnych interesów, reformować instytucyje i uwolniły ją od zaburzeń, wywoływanych bądź przez demagogów, bądź wskutek monarchicznych halucynacyj (głośne, burzliwe, po kilkakroć powtarzane oklaski ze wszystkich stron amphiteatru). Monarchiczne halucynacyje przeszkadzają wszelkiemu postępowi, są wrogie rozkwitowi przemysłu. Zamiast postępu wyradzają one walkę. Widzimy wówczas mężów, którzy będąc dawniej najsilniejszymi filarami królewskiego autorytetu i przywilejów, przekształcają się nagle w zwolenników konwentu, aby tylko osłabić autorytet inny, uznany przez powszechne głosowanie (głośne, po kilkakroć powtarzane oklaski). Widzimy, jak mężowie, którzy najwięcej ucierpieli od rewolucyi, prowokują nowe zaburzenia, aby tylko skuć wolę narodu w kajdany... Przyrzekam wam na przyszłość spokój itd. itd. (Brawa, brawa, grzmiące brawa).“
Oto jak burżuazyja przemysłowa przyklaskiwała serwilistycznie zamachowi 2-go grudnia, zniszczeniu parlamentu, upadkowi własnych rządów, dyktaturze Bonapartego. Grzmotowi oklasków z 25 listopada odpowiedziały grzmoty armatnie 4-go grudnia, a dom pana Sallaudrouze, tego samego, który najsilniej tłukł brawo w listopadzie, najwięcej od bomb ucierpiał.
Cromwell, rozwiązując długi parlament, zjawił się sam wpośród przeciwników, a nie chcąc, ażeby posłowie ponad oznaczony termin siedzieli w Izbie, wyjął zegarek i wypędzał jednego członka po drugim, drwiąc z każdego wesoło. Napoleon, mniejszy od swego poprzednika, udał się jednakże 18 — go brumaire’a do ciała prawodawczego i przeczytał mu — jakkolwiek głosem przybitym — wyrok śmierci. Bonaparte II-gi, który rozporządzał znacznie większą siła wykonawczą, aniżeli Cromwell lub Napoleon, nie szukał wcale pierwowzoru w rocznikach historyi, w tym celu wystarczały mu kryminalne roczniki towarzystwa 10-go grudnia. Okrada on bank francuski na 25 milijonów franków, milijonem przekupia generała Magnan, każdego zaś z żołnierzy 15 frankami i wódką, urządza potajemnie, jak złodziej, nocną schadzkę swych wspólników, każe wkroczyć do domów najniebezpieczniejszych przewódców parlamentarnych, wywlec z łóżek Cavaignac’a, Lamoricièr’a, Leflô, Changarnier’a, Charras’a, Thiers’a, Baze’a etc., obsadzić główne place i gmach Izby wojskiem i rozlepić wcześnie zrana jarmarczne ogłoszenia na wszystkich murach miasta, ogłoszenia, które dekretują rozwiązanie parlamentu i Rady państwa, restauracyję powszechnego głosowania i stan oblężenia departamentu Sekwany. Wkrótce potem polecił on ogłosić w Monitorze fałszywy dokument, który podaje imiona najbardziej wpływowych osobistości parlamentarnych, zajmujących pod jego przewództwem miejsce w radzie państwa.
Zgromadzony w gmachu merostwa 10-go okręgu parlament bez głowy, złożony przeważnie z legitymistów i orleanistów uchwala wśród okrzyków: „niech żyje respublika!“ złożenie Bonapartego z urzędu i zwraca się napróżno do tłumu, gapiącego się przed gmachem. Wysłani afrykańscy strzelcy odprowadzają parlament nasamprzód do koszarów d’Orsay, potem wsadzają do wozów zakrytych i odwożą do więzień Mazas, Ham, Vincennes.
W ten sposób zakończyła żywot partyja porządku, zgromadzenie prawodawcze i rewolucyja lutowa. Zanim podążymy do końca, podamy krótki szemat jej historyi:
I-szy okres. Od 24 lutego do 4 maja 1848 roku okres lutowy. Prolog. Powszechny zawrót głowy wśród okrzyków braterstwa.
II-gi okres. Okres konstytuowania się respubliki i zgromadzenia narodowego.

1) Od 4-go maja do 25 czerwca 1848 r. Walka wszystkich klas z proletaryjatem. Porażka proletaryjatu w dniach czerwcowych.

2) Od 25 czerwca do 10 grudnia 1848 r. Dyktatura czystych burżua-republikanów. Plan konstytucyi. Ogłoszenie stanu oblężenia w Paryżu. Koniec dyktatury burżuazyi — wybór Bonapartego na prezydenta.

3) Od 20 grudnia 1848 do 29 maja 1849 r. Walka konstytuanty z Bonapartem i połączoną z nim partyją porządku. Upadek konstytuanty i republikańskiej burżuazyi.

III-ci okres. Okres konstytucyjnej respubliki i zgromadzenia prawodawczego.

1) Od 29 maja 1849 do 13 czerwca 1849 r. W alka drobno-mieszczaństwa z burżuazyią i Bonapartem. Porażka drobnomieszczańskiej demokracyi.
2) Od 13 czerwca 1849 do 31 maja 1850. Parlamentarna dyktatura partyi porządku. Partyja uwieńcza swe panowanie dekretem zniesienia powszechnego prawa wyborczego, traci atoli parlamentarne ministeryjum.
3) Od 31 maja 1850 do 2 grudnia 1851 r. Walka parlamentarnej burżuazyi z Bonapartem.

a) od 31 maja 1850 do 12 stycznia 1851 r. Parlament traci swą władzę najwyższą nad armiją.
b) od 12 stycznia do 11 kwietnia 1851 r. Próby odzyskania władzy administracyjnej i porażka parlamentu. Partyja porządku traci samodzielną parlamentarną większość. Koalicyja partyi porządku z republikanami i Montagne.
c) od 11 kwietnia do 9 października 1851 r. Próby rewizyi, ugody i odroczenia. Rozbicie partyi porządku na pojedyncze części składowe. Zerwanie masy burżuazyi z jej reprezentantami i prasą.
d) od 9 października do 2 grudnia 1851 r. Otwarte zerwanie parlamentu z władzą wykonawczą. Parlament zamiera i upada, opuszczony przez burżuazyją, armiję i wszystkie inne klasy społeczne. Upadek parlamentarnych rządów i panowania burżuazyi. Zwycięztwo Bonapartego. Parodyja imperyjalistycznej restauracyi.



VII.

Socyjalistyczna respublika, była proroctwem, wygłoszonem w poranek rewolucyi. Zduszono ją, utopiono w krwi paryskiego proletaryjatu podczas dni czerwcowych 1848 r.; w następnych aktach dramatu odgrywa ona rolę widma, na które klasy rządzące wskazują palcem.
Demokratyczna respublika ogłasza się publicznie. Robi ona fiasco 13 czerwca 1849 r., drobno-mieszczanie nie dotrzymują placu, demokraci w ucieczce nie zapominają o reklamach.
Parlamentarna respublika burżuazyjna opanowuje całą scenę, rządzi, parlamentuje, używa jak chce i może żywota, ale 2-go grudnia 1851 zostaje pogrzebaną wśród okrzyku trwogi ze strony złączonych rojalistów: „Niech żyje respublika!“
Francuska burżuazyja nie mogła znieść rządów pracującego pro- proletaryjatu, wyniosła natomiast do władzy szumowiny proletaryjatu (Lumpenprolataryjat), na czele którego stał szef towarzystwa 10-go grudnia. Burżuazyja utrzymywała Francyję w niemej trwodze, ukazując na zbliżający się terror czerwonej anarchii; Bonaparte chwilę tę przyspieszył, rozkazując rozentuzyjazmowanej wódką armii porządku strzelać do znakomitych obywateli na bulwarach Montmartre i Italiens. Burżuazyja apoteozowała szablę; dziś też rządzi nią szabla. Zniszczyła ona prasę rewolucyjną; dziś nie ma też za to własnej prasy. Zgromadzenia ludowe na jej rozkaz zostały oddane pod nadzór policyi; teraz salony jej stoją pod nadzorem. Rozwiązała ona demokratyczne gwardyje narodowe; za to pozbyła się dzisiaj własnej gwardyi. Ogłosiła stan oblężenia; dziś stan oblężenia wisi nad jej głową. Skasowała sądy, tworząc natomiast komisyje militarne; sądy jej teraz zastąpiono przez militarne komisyje. Szkoły ludowe oddała w ręce popów, teraz popi kierują własną jej oświatą. Wysyłała bez wyroku skazanych, dziś spotkał ją ten sam los. Za pomocą władzy państwowej gnębiła wszelki żywszy ruch społeczny, teraz wszelki ruch w jej obozie zgnębi państwowa władza. Mając na widoku worki złota, buntowała się przeciw własnym politykom i literatom; dziś politycy i literaci usunięci wprawdzie, ale worki burżuazyi będą splądrowane, gęba zakneblowana, a pióro złamane. Nawoływała ona nięzmordowanie rewolucyją, jak św. Arsenius chrześcijan: „Fuge, Tace, Quiesce! Uciekaj, milcz, spoczywaj!“ — dziś Bonaparte woła do niej: „Fuge, Tace, Quiesce! Uciekaj, milcz, spoczywaj!“
Burżuazyja francuska rozwiązała dawno dylemat Napoleona: Dans cinquante ans l’Europe sera républicaine ou cosaque[37], a rozwiązała go w sensie: république cosaque. Arcydzieło respubliki burżuazyjnej nie zostało wcale w skutek złych czarów Circe wykoszlawione. Respublika owa nie straciła nic oprócz pozoru szacowności. Dzisiejsza Francyja zawartą już była całkowicie w parlamentarnej respublice. Wystarczało tylko pchnąć pęcherz bagnetem, ażeby wyszło z niego potworne plugastwo.
Nasuwa się teraz pytanie: dlaczego proletaryjat paryski nie powstał po zamachu 2-go grudnia?..
Oto dlatego, że upadek burżuazyi był ledwie zadekretowany, dekretu nie wykonano jeszcze. Wszelkie poważne powstanie proletaryjatu ożywiłoby ją na nowo i pogodziło z armiją. Robotnicy mogli spodziewać się powtórzenia porażki czerwcowej.
4-go grudnia burżuazyja i episierzy podburzali robotników do walki. Wieczorem tego dnia kilka legijonów gwardyi narodowej przyrzekło zjawić się zbrojnie na placu boju. Burżua i episierzy oburzali się na Bonapartego za wydanie dekretu 2 grudnia, w którem jest mowa o zniesieniu tajnego a zaprowadzeniu jawnego głosowania za pomocą podpisów. Opór, okazany 4 grudnia, zatrwożył Bonapartego. W nocy na rozkaz jego poprzylepiano na rogach ulic plakaty, ogłaszające powrót do tajnego głosowania. Zdaniem burżua i episierów cel został osiągnięty. Na drugi dzień tylko burżua i episierzy nie stawili się na placu. Bonaparte kazał uwięzić w nocy z 1-go na 2-gi grudnia przewódców paryskiego proletaryjatu, naczelników, dowodzących budowa barykad. Proletaryjat, ujrzawszy się nagle bez wodzów, a nie chcąc — z powodu wspomnień z czerwca 1848, 1849 i maja 1850 roku — walczyć z Montagne pod jednym sztandarem, pozostawił swej awangardzie, tajnym stowarzyszeniom, ratowanie powstańczego honoru, który burżuazyja bez oporu rzuciła żołdakom pod nogi, narażając się na szyderstwo Bonapartego, który później kazał rozbroić gwardyję narodową pod pretekstem, że broń jej posłużyć może anarchistom przeciwko burżuazyi!
C’est le triomphe complet et définitif du socialisme![38] Tymi słowami scharakteryzował Guizot 2-gi grudnia. Upadek respubliki parlamentarnej zawierał w sobie zarodki tryumfalnej rewolucyi proletaryjatu w przyszłości — tymczasem zaś upadek ten oznaczał nic innego, jak zwycięstwo Bonapartego nad parlamentem, zwycięstwo władzy wykonawczej nad prawodawczą, władzy bez frazesów nad władzą z szumnymi frazesami. W parlamencie powszechna wola narodu przeobrażała się w prawo. W gruncie rzeczy było to prawo klasy rządzącej, uchwalone przez nią i dla niej, tj. na jej korzyść. Wobec władzy wykonawczej naród rezygnuje z własnej woli i poddaje się rozkazom władzy obcej — autorytetowi. Władza wykonawcza w porównaniu z prawodawczą jest wyrazem heteronomii narodu w przeciwstawieniu do jego samorządu. Francyja po 2 grudnia pozbyła się wprawdzie despotycznych rządów pojedynczej klasy, atoli zapanował nad nią despotyzm, autorytet jednostki, pozbawionej autorytetu. Walka rozstrzygnęła się w ten sposób, że wszystkie klasy z równą bezsilnością — upadły niemo na kolana przed kolbami karabinów.
Ale rewolucyja jest zawsze gruntowna. Teraz odbywa ona podroż po czyścu. Systematycznie wedle określonej metody załatwia swe sprawy. Do 2-go grudnia 1851 ułatwiła się ona z jedna częścią swych prac przygotowawczych — mianowicie ze zrzuceniem władzy parlamentarnej. Teraz przyszła kolej na władzę wykonawczą. Rewolucyja obnaża ją z obsłon, charakter jej, znaczenie sprowadza do właściwego wyrazu, wyodrębnia, ażeby ją tylko mieć na oku i w ten sposób jednoczy przeciwko niej wszystkie siły. Aż gdy wreszcie i ta część przygotowań dokonana zostanie — Europa podniesie okrzyk radośny: „Dzielnie ryłeś, stary krecie!“
Owa wykonawcza władza z olbrzymią biurokratyczną i militarną organizacyją, ze sztuczną, skomplikowaną maszyneryją państwową, na usługi której stoi półmilijonowa armija urzędników obok równie licznej armii wojska, ten pasożyt potworny, który owinął się około społecznego organizmu Francyi, zatykając szczelnie wszystkie pory — powstał za czasów absolutnej monarchii w okresie upadku feodalizmu, którego koniec przyspieszył. Zwierzchnicze przywileje właścicieli dóbr ziemskich i miast zmieniły się z biegiem czasu w atrybuty państwowej władzy, dostojnicy feodalni przedzierzgnęli się w płatnych urzędników, a cała pstra karta, na której świeciły różnobarwne średniowieczne kompetencyje, władze, prawa, zmieniła się w systematyczny plan państwowego zarządu z fabrycznym podziałem pracy i centralizacyją. Pierwsza francuska rewolucyja, która miała za zadanie znieść wszelkie miejscowe, terytoryjalne, miejskie i prowincyjonalne niezależne rządy, ażeby w ten sposób stworzyć obywatelską jedność w narodzie, rewolucyja owa — powtarzamy — musiała rozwijać dalej nietylko centralizacyją, zainaugurowaną przez absolutną monarchiję, lecz zarazem i zakres, atrybucyje i środki pomocnicze władzy rządzącej. Napoleon udoskonalił maszyneryję państwową. Legitymistyczna i lipcowa monarchija nie wprowadziły do niej nic, oprócz większego podziału pracy, wzrastającego równomiernie wraz z podziałem pracy w łonie społeczeństwa, który stwarzał nowe interesy i dostarczał nowego materyjału zarządowi państwa. Wszelki wspólny interes stawał się interesem powszechnym i odtąd już wchodził w obręb władzy państwowej. Interes powszechny przeciwstawiano wspólnemu, społecznemu. Samodzielne rozporządzanie się społeczeństwa zanikało na korzyść władzy państwa. Począwszy od mostów, budynków szkolnych, majątków gminnych, a skończywszy na kolejach żelaznych, dobrach narodowych i uniwersytecie — wszystko oddane zostało w rozporządzenie państwa.
Parlamentarna respublika widziała się zmuszoną w walce przeciwko rewolucyi wzmocnić centralizacyję władzy zapomocą środków represyjnych. Wszystkie przewroty zamiast niszczyć i osłabiać, udoskonalały tylko maszynę państwową. Partyje, dobijające się naprzemiany władzy, uważały opanowanie olbrzymiego gmachu państwowego za główny łup zwycięzcy.
Za czasów monarchii absolutnej, podczas pierwszej rewolucyi, pod rządami Napoleona, biurokracyja torowała tylko drogę klasowym rządom burżuazyi. Za restauracyi, pod rządami Ludwika Filipa, w całym ciągu trwania parlamentarnej respubliki, mimo dążeń do utrwalenia własnej władzy, biurokracyja była narzędziem w rękach panującej klasy.
Dopiero za drugiego Bonapartego państwo emancypuje się zupełnie — zdobywa niebywałą dotychczas samodzielność. Państwowa maszyna wyodrębniła się i wzmocniła tak stanowczo, że dzisiaj kierować nią może szef towarzystwa 10-go grudnia, przybyły z obcych stron awanturnik, goniący za szczęściem, wyniesiony w górę dłońmi pijanych, przekupionych wódką i kiełbasami żołdaków, którym odtąd musi stale rzucać te specyjały, ażeby w ten sposób zapewnić sobie ich wierność. I okoliczność ta jest powodem zwątpienia, ona to zrodziła uczucie najokropniejszego upokorzenia i poniżenia, uczucie, które dzisiaj pierś Francyi ściska i oddech tamuje. Francyja odczuwa dobrze, że cześć swą zatraciła. Z tem wszystkiem jednak władza państwowa nie zawisła w powietrzu. Bonaparte reprezentuje jednę klasę, najliczniejszą we Francyi: drobne chłopstwo.
Jak Burboni są dynastyją wielkiej własności, Orleani zaś pieniędzy, tak Bonaparci są dynastyją chłopów, to znaczy masy ludowej we Francyi. Nie poddający się uchwałom parlamentu burżuazyjnego, ale rozpędzający ów parlament, Bonaparte jest wybrańcem chłopów. Przez 3 lata udawało się miastom właściwą myśl wyboru 10 grudnia sfałszować i okpiwać chłopów. Wybór 10 grudnia 1848 roku wystąpił w całej pełni dopiero w coup d’ état 2-go grudnia 1851. Drobni chłopi tworzą olbrzymią masę, której członkowie w je­dnakich żyją warunkach. Stosunki wzajemne mało są rozwinięte. Sposób produkcyi chłopskiej zamiast ułatwiać komunikacyję oddzie­la tylko jednych od drugich. Przyczyną odosobnienia jest również niski stan francuskiej komunikacyi i nędza chłopska. Parcela na której wieśniak pracuje, nie pozwala na podział pracy, zastosowanie nauki agronomii. Wobec tego nie można myśleć o rozwoju różno­rodnych elementów, różnicy w zdolnościach, o rozkwicie społecznych stosunków. Każda rodzina chłopska wystarcza niemal sama sobie, produkuje bezpośrednio przeważną część środków spożywczych zdo­bywając w ten sposób środki do życia raczej za pomocą wzajemnej wymiany sił z przyrodą, aniżeli za pomocą stosunków społecznych. Parcela, chłop i rodzina; tuż obok druga parcela, drugi chłop i dru­ga rodzina. Oto trzy elementy. — Kopa takich parcel stanowi wieś, kopa wsi — departament. Tak więc wielka masa narodu fran­cuskiego składa się z sumy jednorodnych części, tak jednorodnych jak kartofle w worku. Jeżeli miliony rodzin, żyjące w pewnych określonych warunkach ekonomicznych, odróżniają się sposobem ży­cia, wykształceniem, interesami od innych klas, jeżeli stają wobec nich wrogo, wówczas tworzą one klasę społeczna. Skoro zaś między członkami istnieją tylko lokalne związki, a tożsamość interesów nie wytwarza wspólności, związku ogólniejszego, narodowego, poli­tycznej organizacyi, wówczas członkowie ci, jak np. drobni chłopi nie tworzą wcale odrębnej klasy, nie są zdolni wystąpić we własnem imieniu w izbie lub konwencie. Sami przedstawicielami swych interesów być nie mogą, musi je zatem reprezentować ktoś inny. Przedstawiciel musi zarazem być ich panem, posiadającym autorytet musi mieć władzę nieograniczoną, za pomocą której mógłby ochra­niać ich i bronić przed innemi klasami. Polityczny wpływ drobne­go chłopstwa znajduje swój pełny wyraz wówczas, gdy społeczeń­stwo podporządkowane zostanie władzy wykonawczej. Tradycyja historyczna zrodziła w chłopach francuskich przesadną wiarę, wedle której człowiek, zwany Napoleonem, zajmie się ich losem, podniesie dobrobyt. I znalazło się indywiduum, które mianowało się Napoleo­nem. Łatwo mu było zwać się w ten sposób, kodeks Napoleona bowiem zastrzega: La recherche de la paternité est interdite.[39] Po dwudziestoletniej włóczędze, po fantastyczych awanturach, przyszła wreszcie chwila, w której legenda poczyna się sprawdzać, człowiek, któremu na imię Napoleon, zostaje cesarzem Francuzów. Idée fixe[40] siostrzeńca urzeczywistniła się dzięki istnieniu wśród najliczniejszej klasy we Francji tejże samej idei. Mogą mi jednak zarzucić: a powstania chłopskie, których widowiskiem była połowa Francyi, a łowy z naganką, urządzane przeciw chłopom, a masowe areszty i transportacyje chłopów?.. Od Ludwika XIV nie było we Francyi podobnego prześladowania chłopów „za demagogiczne agitacyje i czyny.“ Należy jednak zrozumieć, że dynastyja Bonapartych nie re­prezentuje wcale rewolucyjnego - lecz konserwatywnego chłopa, nie popiera interesów tej części ludu wiejskiego, która patrzy dalej, aniżeli sięgają granice parceli, ale, i owszem, popiera tych, którzy pragnęliby umocnić, ustalić owe parcele; nie przedstawia ona tych z ludu wiejskiego, którzy występują energicznie, ażeby złączywszy się z miastami, podążyć do obalenia starych porządków, ale, przeciciwnie, opiera się na żywiołach ciemnych, zasklepionych w starym porządku, przytrzymujących się z tępym uporem parceli, słowem na tych żywiołach, które w widmie cesarstwa widzą swój ratunek. Dynastyja ta nie jest przedstawicielką oświaty, lecz zabobonów chłopskich; nie jest ona wyrazem trzeźwego sądu, lecz przesądów; nie wskazuje na przyszłość, lecz szuka oparcia w przeszłości; dynastyja ta to nie nowoczesne Sewenny, lecz zmartwychwstała Vendea. Dzięki trzyletnim, twardym rządom parlamentarnej respubliki część chłopów pozbyła się iluzyi napoleońskiej i została — jakkolwiek powierzchownie tylko — zrewolucyjonizowaną. Ilekroć jednak chłopi poczęli iść naprzód, zawsze zostawali odparci przez burżuazyję Za czasów respubliki parlamentarnej, w łonie chłopskiej klasy poczęły ścierać się nowe prądy z tradycyją. Starcia te były powodem ustawicznych walk między nauczycielami a klechami. Burżuazyja zmusiła nauczycieli do milczenia. Chłopi po raz pierwszy usiłowali stanąć samodzielnie wobec władz rządowych, merowie gminni poczęli przeciwdziałać wpływowi prefektów. Burżuazyja usunęła merów. Nakoniec porwali się chłopi za czasów respubliki bo buntu przeciw własnemu zwyrodniałemu płodowi, przeciwko armii. Burżuazyja ukarała ich, ogłaszając w miejscowościach zbuntowanych stan oblężenia i oddając ich w ręce wojennej egzekucyi. I dzisiaj ta sama burżuazyja śmie głos podnosić, śmie wyrzucać głupotę, tępość masom, tym vile multitude[41], które wobec Bonapartego zdradziła. Ona to, — a nie kto inny, ugruntowała wśród chłopów imperyjalizm; ona podtrzymywała stare porządki, które zasilały tę religiję chłopską. Bezwątpienia, burżuazyja bać się musi głupoty mas, póki takowe są konsorwatywne równie dobrze jak i rozsądku tychże mas, skoro przejęte zostaną myślą rewolucyjną.
W powstaniach, które wybuchły po coup d’etat część chłopów francuskich protestowała z bronią w ręku przeciw własnemu votum z dnia 10 grudnia 1848 roku. Ale buntownicy zapisali byli swą duszę piekłu, historyja złapała ich za słowo, przypomniała 10 grudnia. Większość ich nie mogła się ocknąć z osłupienia, do tego stopnia, że w najbardziej czerwonych departamentach chłopi głosowali za Bonapartem. Zdaniem ich zgromadzenie narodowe przeszkadzało mu w planach zbawiennych. Dziś zerwał on tylko więzy, nałożone przez miasta woli ludu wiejskiego. Tu i owdzie myślano nawet o Konwencie, który mógłby obok Napoleona istnieć.
Wielka rewolucyja zmieniła poddanych chłopów w wolnych właścicieli ziemskich. Napoleon ustalił i uregulował warunki, które pozwalały im spokojnie eksploatować nadaną im na własność ziemię i zaspakajać w ten sposób żądze, jakie własność indywidualna świeżo w nich wzbudziła. Dziś atoli parcela, podział ziemi, przedstawiający się w tej formie, którą ustalił Napoleon, prowadzą chłopa do zguby. Dzięki materyjalnym warunkom francuski chłop feodalny zmienił się w chłopa parcelowego; też same warunki wyniosły Napoleona na tron francuski. Dosyć było dwóch generacyj, ażeby nastąpiło to, co było nieuniknionem: wzrastające stale pogarszanie się uprawy roli i obdłużenie rolnika. „Napoleońska” forma własności, która z początkiem XIX w. była warunkiem oswobodzenia i i zbogacenia się ludności wiejskiej, w ciągu stulecia stała się przyczyną jej niewoli i biedy. Stosunki te, których całość nosiła miano idée napoleonniene[42], drugi Bonaparte starał się i nadal utrzymać. Jeżeli podziela on z chłopami iluzyję, że przyczyna ruiny chłopstwa leży w samej własności rozparcelowanej, ale na zewnątrz takowej, to nie wątpimy, ze eksperymenty jego rozwieją się rozbiją, niby bańki mydlane o warunki zbiorowej produkcyi.
Ekonomiczny rozwój własności parcelowej zmienił do gruntu stosunek chłopów do reszty klas społeczeństwa. Za czasów Napoleona parcelacyja ziemi uzupełniała tylko wolną konkurencyję i rozwijający się przemysł miejski. Klasa chłopska była najwidoczniejszym symbolem protestu przeciwko zwalonej przez rewolucyję arystokracyi ziemskiej. Korzenie, jakie rozparcelowana własność ziemska zapuściła w grunt francuski, odbierały feodalizmowi wszelkie soki pożywne. Pale graniczne pojedynczych parceli były naturalną palisadą obronną burżuazyi przeciw wszelkim napadom dawnych jej zwierzchników. Ale w ciągu XIX stulecia miejsce feodała zajął lichwiarz miejski; zamiast powinności feodalnych wystąpiły teraz obowiązki hypoteczne, a zamiast arystokratycznej posiadłości ziemskiej — burżuazyjny kapitał. Parcela chłopska jest już tylko pretekstem który kapitaliście pozwala ciągnąć z roli zyski, czynsze, rentę. Procenty od długu hypotecznego włościańskiego równają się rocznym czynszom państwowego długu Wielkiej Brytanii. Własność parcelowa, na której cięży brzemię kapitału, zmieniła masy francuskiego społeczeństwa w troglodytów[43]. Szesnaście milionów chłopów(wliczając w to kobiety i dzieci) mieszkają w norach, z których większa część posiada jeden tylko otwór, inne zaś maja po dwa, a najwyżej trzy okna[44]. Okna dla domu są tem samem, co zmysły dla głowy. Burżuazyjny porządek, który na początku stulecia polecił był państwu odgrywać rolę szyldwacha, stojącego na granicy parcel, i laurami tryumfalnymi gnoił ziemie rozdrobnioną, dziś zmienił się w wampira, który wysysa krew i szpik chłopski i wrzuca parcelę do alchemistycznego tygla kapitału. Code Napoléon jest dziś niczem innem, jak tylko kodeksem egzekucji, subhastacyi[45] i licytacyi przymusowej. Obok czterech milijonów (wraz z dziećmi) oficyjalnych żebraków, włóczęgów, zbrodniarzy, prostytutek, które Francyja dziś liczy, widzimy pięć milijonów ludzi, którzy stoją nad materyjalną przepaścią i albo mieszkają na wsi albo też przenoszą się wraz ze swymi łachmanami i dziećmi ze wsi do miast i naodwrót. Interesy chłopów nie są więc zgodne, jak ongi za Napoleona, ale stają w sprzeczności z interesami burżuazyi, z kapitałem. Nędzarze wiejscy widzą swych sprzymierzeńców i przewódców w proletaryjacie miejskim, którego zadaniem jest obalenie porządku burżuazyjnego. Ale silny i nieograniczony rządjest to druga z rzędu idée napoléonienne, którą drugi Napoleon zamierza urzeczywistnić — powołany jest do obrony tego materyjalnego porządku, jak o tem świadczą proklamacyje Bonapartego, wydane przeciw zbuntowanym chłopom.
Obok hypoteki, nałożonej przez kapitał, ciążą na parceli podatki. Podatki są źródłem życia biurokracyi, armii, klechów, dworu, słowem całego aparatu władzy wykonawczej. Silny rząd znaczy to samo, co wysokie podatki. Własność parcelowa z natury swojej najlepiej się nadaje do utworzenia podstawy dla wszechpotężnej, niezliczonej biurokracyi. Dzięki jej na całym obszarze rozmaite stosunki i ludzie podchodzą pod jeden i ten sam strychulec. Wzgląd ten pozwala oczywiście rządowi scentralizowanemu oddziaływać jednostajnie we wszystkich kierunkach, na wszystkich punktach tej jednolitej masy i niszczy zarazem wszelkie arystokratyczne stopnie, przejścia, pośredniczące między ludem a władzą państwową. Władza ta może bezpośrednio wdawać się w sprawy ludu za pomocą swych organów podwładnych. Wreszcie stan taki wytwarza stale nadmiar pozbawionej zajęcia ludności, która, nie mogąc znaleźć pomieszczenia ani na wsi, ani w mieście, sięga po niższe urzędy państwowe i prowokuje niejako tworzenie nowych posad. Napoleon, zdobywszy bagnetami nowe rynki zbytu, splądrowawszy kontynent, zwrócił ludności z procentem pobrane od niej podatki. Wówczas były one kolcem, raniącym przemysł chłopski, dziś obrabowują go z ostatnich środków pomocniczych, niwecząc do reszty władzę oporu, stawianego nędzy. Liczna biurokracyja, ugalonowana i dobrze karmiona — oto znowu idée napoléonienne, którą drugi Bonaparte najłatwiej mógł zrealizować. Był on zmuszony obok rzeczywiście istniejących klas społecznych wytworzyć sztucznie nową kastę, dla której utrzymanie rządów jego było kwestyją życia. Jedną z pierwszych jego operacyj finansowych było podwyższenie pensyj urzędników do wysokości, jaką miały dawniej, i utworzenie nowych synekur.
Idée napoléonienne jest również panowanie klechów. Przedstawia się ono jako jeden ze środków, którymi rozporządza władza wykonawcza. Jeżeli jednak dawniej chłop na świeżo proklamowanej parceli, będącej w zgodzie ze społeczeństwem, w zależności od sił przyrody, poddanej autorytetowi, ochraniającemu ją z góry, był religijnym, to dzisiaj, obdłużony, w niezgodzie ze społeczeństwem i władzą, musi być z natury rzeczy niereligijnym. Niebo było wcale pięknym dodatkiem do świeżo nabytego wąskiego szmatu ziemi, zwłaszcza że spuszczało deszcze lub słońca promienie, ale skoro stało się ono wynagrodzeniem wzamian za zlicytowaną parcelę, wówczas musiało się zmienić w przedmiot napaści i łajań. Klecha występuje wówczas wobec ludu jako poświęcony wyżeł ziemskiej, doczesnej policyi. Ideał ten należał również do rzędu idées napoléoniennes. Wyprawa na Rzym odbędzie się kiedyś, nie we Włoszech jednak, lecz w samej Francyi, ale w znaczeniu wprost odmiennem od tego, jakie nadaje jej pan de Montalembert.
Nakoniec kulminacyjnym punktem idées napoléoniennes jest przewaga armii Armia była point d’honneur[46], parcelowych chłopów zmieniała ich w bohaterów, broniła nowych posiadłości od zewnętrznych wrogów, uświetniała świeżo przez chłopów zdobytą narodowość, patryjotyzm, którym się przejęli, plądrowała świat, rewolucyjonizując wszystko po drodze. Uniform był ich własnym kostyjumem państwowym, wojna stała się poezyją; zaokrąglana i powiększana w fantazyi parcela była ich ojczyzną, patryjotyzm zaś został utożsamiony z idealną formą zmysłu posiadania ziemi. Atoli dzisiaj wrogami, przeciwko którym chłop francuski bronić ma swej własności, nie są kozacy, ale huzary i egzekutorowie podatków. Parcela nie znajduje się obecnie w tak zwanej ojczyźnie, lecz w banku hypotecznym, zapisana w księgach. I armia nie jest już dzisiaj kwiatem młodzieży wiejskiej, — jest ona bagiennym wykwitem chłopskiego lumpen-proletaryjatu. Składa się z zastępów, obowiązujących się za stosowną zapłatę pełnić służbę na wzór Bonapartego, który jest również tylko Remplaçant[47] Napoleona I-go. Dokazuje ona czynów bohaterskich w polowaniach na chłopów, w spełnianiu służby żandarmskiej; lecz gdy wewnętrzne sprzeczności państwowego systemu zmuszą szefa 10-grudnia do przekroczenia granic Francyi na czele armii, wówczas za czyny rozbójnicze nie będzia zbierała laurów, ale policzy otrzymane cięgi.
Jak widzimy, wszystkie idées napoléoniennesideałami nierozwiniętymi młodziutkiej parceli. Absurdem byłoby zastosowywać je do parceli przeżytej. Są one jedynie halucynacyją w przedśmiertnej walce, są słowami mającemi znaczenie bezmyślnych frazesów, duchami, rozwiewającymi się jak senne widziadła Ale parodyja imperyjalizmu była koniecznie potrzebna do oswobodzenia mas ludu francuskiego z pod nacisku tradycyi i wykazania jasno przeciwieństwa, jakie zachodzi między władzą państwową a społeczeństwem. Ze zwiększającem się stale rozprzężeniem stosunków parcelowej własności, musi i oparty na niej gmach państwowy runąć. Państwowa centralizacyja, której potrzebuje nowoczesne społeczeństwo, powstać może tylko na gruzach militarno-biurokratycznej maszyny rządowej, którą zbudowano ongi przeciw feodalizmowi.
Stosunki chłopskie odkryły nam tajemnicę powszechnych wyborów 20 i 21 grudnia, które zaprowadziły drugiego Bonapartego na górę Synai nie po to, ażeby ztamtąd otrzymał przykazania i prawa, ale żeby je nadawał. Burżuazyi nie pozostawało teraz nic innego jak głosować za Bonapartem. Gdy purytanie na soborze w Konstancyi narzekali na występne życie papieży i wykazywali konieczność reformy obyczajów, zwrócił się do nich kardynał Pierre d’Ailly z grzmiącą odpowiedzią:
— Chyba sam dyjabeł mógłby uratować kościół katolicki, a wy żałośnie domagacie się pomocy anioła!..
Podobnie zawołała francuska burżuazyja po dokonanem coup d’etat:
— Jeden tylko szef 10-go grudnia moża uratować burzuazyjne społeczeństwo! Tylko kradzież uratuje własność, krzywoprzysięstwo — religiję, bękąrctwo — rodzinę, a nieporządek — porządek!..
Bonaparte, jako usamodzielniona potęga władzy wykonawczej, czuje się w obowiązku utrwalić „burżuazyjny porządek.“ Ponieważ jednak siła tego burżuazyjnego porządku spoczywa w klasie średniej, więc występuje jako reprezentant klasy średniej i ogłasza w tym duchu dekrety. Jednocześnie jednak doszedł on do znaczenia jedynie za pomocą zgniecenia klasy średniej; uciska ją więc i nadal i wówczas uważa się za przeciwnika politycznej i literackiej potęgi tej klasy. Biorąc w opiekę ekonomiczne jej interesy budzi tem samem napowrót do życia polityczną jej potęgę. Przyczyna trwa więc i oddziaływa ustawicznie. Bonaparte usuwa tylko usilnie jej skutki. Nie można się przytem obejść bez pomięszania przyczyny i skutku, ponieważ w oddziaływaniu wzajemnem zatracają one swoje cechy. Nowe dekrety zacierają liniję graniczną między jedną a drugim. Bonaparte uważa się równocześnie za przedstawiciela chłopów, broniącego ludowych interesów przeciw zachciankom burżuazyi, pragnącego niższe klasy uszczęśliwić. A zatem nowe dekrety! Ale przedewszystkiem Bonaparte, jako szef towarzystwa 10 go grudnia, uważa się za reprezentanta szubrawców, do których sam należy wraz ze swem entourage[48], rządem, armiją. Szubrawcom zaś chodzi przedewszystkiem o używanie żywota, o wyławianie ze skarbu państwa losów kalifornijskich. To też Bonaparte okazuje się, jako szef 10-go grudnia w dekretach, bez dekretów i wbrew dekretom. Kolizyje, w jakie człowiek ten popadł, tłomaczą nam sprzeczności, cechujące rządy jego, owo niejasne macanie dokoła siebie, ową taktykę chwiejną w zyskiwaniu sobie lub upokarzaniu jednej to znowu drugiej klasy, taktykę, której ostatecznym rezultatem jest oburzanie przeciwko sobie wszystkich, nakoniec ową niepewność w praktyce, tworzącej wysoce komiczny kontrast z rozkazującym, kategorycznym stylem aktów urzędowych, skopiowanym niewolniczo z dekretów wujaszka.
Przemysl i handel, innemi słowy interes klasy średniej, powinny pod silnym rządem zakwitnąć w pełni. Udziela się więc niezliczoną ilość koncesyj na budowy kolei. Szubrawcy bonapartystyczni potrzebują pieniędzy. Więc dalejże do giełdowego szwindlu z koncesyjami kolejowemi! Na budowę kolei niema kapitału. Nic to, obowiązuje się bank do wypłacania zaliczek. Lecz eksploatując bank, potrzeba go koniecznie faworyzować. Niewątpliwie, zwalnia się tedy bank od obowiązku składania co tygodnia publicznych sprawozdań. Nie dosyć na tem, lud musi mieć zajęcie. Zarządza się rozpocząć budowy państwowe. Lecz budowy te zwiększą tylko podatki, przez lud opłacane. A zatem obniżenie podatku za pomocą opodatkowania rentierów i konwersyi 5% renty na 4½ procentową. Ależ i stan średni musi również być czemś ujęty. Słusznie, a więc podwoje nie podatku od wina, w ten sposób, ażeby lud, który en détail[49] kupuje, płacił podwójnie, a zmniejszenie opłaty o połowę dla stanu średniego, który en gros[50] pije. Rozwiązanie rzeczywiście istniejących stowarzyszeń robotniczych, ale zarazem gorąca obietnica cudów asocyjacyj podobnych w przyszłości. Chłopom pomóc trzeba. I owszem, — zakłada się banki hypoteczne, które przyśpieszają obdłużenie drobnych właścicieli i koncentracyję własności. Lecz znowu wzgląd inny domaga się swych praw, oto banki hypoteczne powinny wydobyć jak najwięcej pieniędzy ze skonfiskowanych dóbr dynastyi orleańskiej. Żaden kapitalista nie chce się zgodzić na ten warunek, którego nie zamieszczono w dekrecie, a bank hypoteczny jest niczem innem, jak tylko dekretem i t. d. i t. d.
Bonaparte pragnąłby, ażeby go uważano za patryjarchalnego dobrodzieja wszystkich klas. Ale dobrodziejstwo jego polega na tem, że co dał jednemu, to drugiemu odebrać musiał. Jak za czasów Frondy mówiono o księciu de Guise, że jest najbardziej obligeant[51], z wszystkich francuzów, ponieważ na każdem z jego dóbr ciężą obligacyje dzierżawców, podobnie i dziś można byłoby zastosować te słowa do Bonapartego, który chciałby mieć w swem ręku obligacyje całej własności francuskiej. Pragnąłby okraść całą Francyję, ażeby móc jej potem robić podarunki, albo raczej ażeby Francyję za pomocą własnych jej pieniędzy przekupić, gdyż, jako szef towarzystwa 10-go grudnia, umie on tylko stronników kupować. Instytucyjami kupna stały się odtąd wszystkie instytucyje państwowe: senat, rada państwa, ciało prawodawcze, legija honorowa, medale żołnierskie, pralnie, budowy państwowe, koleje, état major[52] gwardyi narodowej (bez szeregowców), skonfiskowane dobra domu Orleanów. Przedmiotem kupna staje się każde stanowisko w armii, w maszynie państwowej. Najważniejszymi atoli w tym procesie zabierania i obdarowywania są procenty, które podczas zamiany przypadają na korzyść herszta i członków towarzystwa 10-go grudnia. Dowcipne wyrażenie się hrabiny L., metresy pana de Morny, o konfiskacie dóbr orleańskich: C’est le premier vol de l’aigle[53], zastosować można do każdego lotu tego orła, który jest raczej krukiem. Bonaparte i zwolennicy jego nawołują się codziennie, jak ów trapista, który powtarzał zawsze skąpcowi, wyliczającemu swe skarby, z których lata całe będzie mógł czerpać: Tu fai conto sopra i beni, bisogna prima far il conto sopra gli anni[54]. Ażeby się w latach nie przerachować, liczą na minuty. Na dworze, w ministeryjach, u steru administracyi i armii widzimy zgraję drabów, o których, co najlepsze, powiedzieć można, że niewiadomo, zkąd się wzięli. Każdy z niech jest hałaśliwym, szumnym, skłonnym do plądrowania Bohèmien[55], który z podobnie śmieszną miną włazi w galonowany surdut, jak owi wielcy dostojnicy Soulouque’a[56]. Wówczas dopiero będzie się miało należyte wyobrażenie o wyższych warstwach towarzystwa 10-go grudnia, skoro się zważy, że Véron = Crevel[57] jest ich kaznodzieją moralnym, Granier de Cassagnac ich myślicielem. Guizot za czasów swego ministeryjum polecił był Granierowi pisywać w pokątnym dzienniku artykuły przeciwko dynastycznej opozycyi. Minister zwykł był zawsze mawiać o swym pokątnym gazeciarzu: C’est le roi des drôles — „Jest to król błaznów.” Niesprawiedliwem byłoby porównywać dwór i rodzinę Ludwika Bonaparte z regencyją lub dworem Ludwika XV, „Francyja bowiem niejednokrotnie była pod rządami metres, ale nigdy jeszcze nie rządzili nią hommes entretenus[58].
Pchany naprzód najsprzeczniejszemu żądaniami, które były wytworem własnego jego położenia, będąc przytem zmuszony, jak kuglarz zadziwiać ustawicznie publiczność nowymi zwrotami i zwracać oczy wszystkich na siebie, jako na „zastępcę” Napoleona, innemi słowy: co dnia wykonywać coup d’etat w miniaturze, — Bonaparte wprowadza zamięszanie do gospodarki burżuazyjnej, zmusza jednych do cierpliwego znoszenia losu, z innych zaś, mimo własnej wiedzy, robi rewolucyjonistów, — stwarza, w imię pokoju, anarchiję, a ścierając z maszyny państwowej wszelkie pozory świętości, profanuje ją, ośmiesza i wstręt do niej wzbudza. Kult świętego surduta obchodzony w Trewirze, święci on w Paryżu, jako kult cesarskiego płaszcza napoleonidów. Skoro jednak płaszcz cesarski spadnie wreszcie na plecy Ludwika Bonaparte, spiżowy posąg Napoleona runie z wysokości kolumny Vendôme’skiej.









  1. Naczelnik wojenny okręgu St. Louis podczas amerykańskiej wojny domowej.
  2. Przypis własny Wikiźródeł łac. pokaż na co cię stać!
  3. Przypis własny Wikiźródeł fr. wolność, równość, braterstwo
  4. Przypis własny Wikiźródeł niem. Wszystko co istnieje, zasługuje na śmierć.
  5. Przypis własny Wikiźródeł ang. artykułów wstępnych
  6. Przypis własny Wikiźródeł fr. bracie, musisz umrzeć!..
  7. Przypis własny Wikiźródeł fr. sąd najwyższy
  8. Przypis własny Wikiźródeł łac. senatorów
  9. Przypis własny Wikiźródeł fr. niedbalstwem
  10. Fronda — polityczna partyja we Francyi, walcząca w r. 1648 z rządem, na którego czele stał dygnitarz kardynał Mazarin. Partyja ta składała się z członków parlamentu i mieszczan parykich. [Przyp. tłom.]
  11. Przypis własny Wikiźródeł niem. pirata
  12. „Dziwna historyja Piotra Schlemihla“ p. Chamisso. Jest to opowiadanie o człowieku, który cień swój sprzedał. [przyp. tłom.]
  13. Przypis własny Wikiźródeł fr. zły ogon
  14. Przypis własny Wikiźródeł łac. w nieskończoność
  15. Drobny kupiec
  16. Przypis własny Wikiźródeł ang. edykt, proklamacja
  17. Przypis własny Wikiźródeł fr. na serio
  18. Przypis własny Wikiźródeł fr. przekonamy się
  19. Przypis własny Wikiźródeł łac. w części
  20. Przypis własny Wikiźródeł fr. Jesteście tylko żartownisiami?..
  21. Przypis własny Wikiźródeł fr. wolność, równość, braterstwo
  22. Przypis własny Wikiźródeł fr. piechota, kawaleria, artyleria
  23. Przypis własny Wikiźródeł fr. figuranta
  24. Generał Monk — stojący pod rozkazami Cromwella — po psiemu protektorowi posłuszny, spustoszył podczas najazdu Szkocyję. Po śmierci Olivera Cromwella pseudo — republikański ten generał przyczynił się głównie do restauracyi monarchii w Anglii. [przypisek tłomacza.]
  25. Przypis własny Wikiźródeł fr. Niech żyje Napoleon, żyje kiełbasa!
  26. Przypis własny Wikiźródeł fr. palących pytaniach
  27. Przypis własny Wikiźródeł fr. osiedli robotniczych
  28. Przypis własny Wikiźródeł fr. kodeksem karnym
  29. Przypis własny Wikiźródeł fr. usatysfakcjonowana
  30. Przypis własny Wikiźródeł łac. po fakcie
  31. Przypis własny Wikiźródeł fr. zgromadzenia narodowego
  32. Przypis własny Wikiźródeł niem. kac
  33. Krwawe bunty chłopów we Francyi w XVI, XVII w. Nazwa Jacques Bonhomme oznacza chłopa.
  34. Odroczenie, przedłużenie.
  35. Przypis własny Wikiźródeł ang. eleganccy przestępcy
  36. Przypis własny Wikiźródeł fr. panie z hal
  37. „W przeciągu lat 50 Europa będzie republikańską albo kozacką“ — słowa Napoleona I.
  38. Jest to zupełny i stanowczy tryumf socyjalizmu!
  39. Poszukiwanie ojcowstwa jest wzbronione
  40. Przypis własny Wikiźródeł fr. natrętna myśl; cel do osiągnięcia
  41. Przypis własny Wikiźródeł fr. podłym tłumom
  42. Idea, myśl napoleońska.
  43. Mieszkańcy jaskiń.
  44. Podatek od domu pobierano za czasów Napoleona wedle ilości okien. Ztąd też chłopi starali się zaopatrywać chaty w jak najmniejszą ilość okien. (Przyp. tłom.)
  45. Przypis własny Wikiźródeł wywłaszczenie na mocy wyroku sądowego
  46. Punktem honoru.
  47. Remplaçant=zastępca. Kto nie chciał sam służyć w wojsku, musiał dać zastępcę, któremu płacił za wyręczenie w służbie. Pr. tł.
  48. Otoczenie.
  49. Przypis własny Wikiźródeł fr. w detalu
  50. Przypis własny Wikiźródeł fr. hurtem
  51. Grzeczny, uprzejmy.
  52. Przypis własny Wikiźródeł fr. dowództwo
  53. „Jest to pierwszy lot orła“ (albo też „pierwsza kradzież orła“), vol bowiem znaczy lot lub kradzież.
  54. Wprzód zanim policzysz skarby, powinieneś lata twe policzyć.
  55. Bohèm, Bohèmien = cygan, włóczęga, nicpoń, cynik, szubrawiec, który prowadzi życie włóczęgi, zagląda do szynków, domów publicznych, etc. (Przyp. tł.)
  56. Przypis własny Wikiźródeł Prezydent Haiti w latach 1847–1849, a następnie cesarz Haiti w latach 1849–1859
  57. Balzac w Cousine Bette przedstawia Crevel’a, do scharakteryzowania którego posłużył mu jako wzór dr Véron, właściciel Constitutionel, najnędzniejszy paryski filister.
  58. Słowa pani Girardin. Hommes entretenus = męzczyzni, będący na utrzymaniu, a zatem metresy płci męskiej.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karl Marx i tłumacza: anonimowy.