Ośmnasty Brumaire’a Ludwika Bonaparte/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pisma pomniejsze |
Wydawca | Librairie Keva (s. 1), Librairie Ghio (s. 2-3) |
Data wyd. | 1886-1889 |
Miejsce wyd. | Paryż |
Tłumacz | Anonimowy (s. 1, 2), Leon Winiarski (s. 3) |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst „Ośmnastego Brumaire’a“ Cały tekst „Pism pomniejszych“ |
Indeks stron |
Niebawem po zakończeniu kryzysu rewolucyjnego i zniesieniu prawa powszechnego głosowania, walka między zgromadzeniem narodowem a Bonapartem rozpoczęła się na nowo.
Konstytucyja naznaczyła Bonapartemu 600, 000 franków pensyi. W pół roku po objęciu urzędu udało mu się o drugie tyle podwyższyć tę sumę, Odillon Barrot bowiem wymógł na zgromadzeniu narodowem roczny dodatek w kwocie 600, 000 franków na pokrycie tak zwanych wydatków reprezentacyjnych. Po 13-tym czerwca wystąpił Bonaparte znowu z podobnemi żądaniami, nie znalazł jednak tym razem posłuchu u Barrot’a. Teraz po 31 maja, korzystając ze sprzyjającej chwili, polecił swym ministrom wystąpić w Izbie z wnioskiem podwyższenia cywilnej listy do sumy trzech milijonów. Awanturniczy sposób życia, spędzonego na długoletniej włóczędze, rozwinął w nim zdolność korzystania z pomyślnych chwil, ażeby tylko wycisnąć z burżuazyi pieniądze. Prowadził on formalny szantaż. Zgromadzenie narodowe zhańbiło, poniżyło władzę ludu przy pomocy i za wiedzą jego. Groził więc zadenuncyjowaniem zbrodni popełnionej przez parlament przed sądem narodu w razie, jeżeli burżuazyja nie otworzy worka i nie okupi milczenia trzema milijonami rocznej płacy. Czyliż bowiem zgromadzenie nie odebrało trzem milijonom francuzów prawa głosowania? — więc jako zadośćuczynienie żądał on za każdego wycofanego z kursu francuza po jednym, pełny kurs mającym franku, w sumie okrągłe 3 milijony franków. On, wybraniec sześciu milijonów obywateli, żąda dziś zapłaty za głosy, których go pozbawiła nowa ustawa wyborcza. Komisyja parlamentu z niczem odprawiła natręta. Prasa bonapartystyczna uciekła się do gróźb. Nie było innej rady, jak podać rękę do zgody; czyliż bowiem mogło zgromadzenie narodowe zrywać z prezydentem rzeczypospolitej wówczas, kiedy zerwało zasadniczo i ostatecznie z całą masą narodu? Odrzucono roczną listę cywilną, uchwaliwszy natomiast jednorazowy dodatek do pensyi, wynoszący 2,160,000 fr. Zgromadzenie narodowe zgrzeszyło, jak widzimy, słabością podwójną, dało bowiem pieniądze, a nie mogąc ukryć nieukontentowania, dowiodło zarazem, że daje niechętnie. Zobaczymy później, na co Bonapartemu były potrzebne owe pieniądze. Po tym nieprzyjemnym finale, podczas którego Bonaparte zaraz po zgnieceniu prawa powszechnego głosowania, z pokornego — jakim był w marcu i kwietniu — zmienił się w wyzywającego swą bezczelnością, którą zaświecił w oczy uzurpatorskiej Izbie, zawieszono posiedzenia parlamentu na trzy miesiące, t. j. od 11 sierpnia do 11 listopada. Na czas feryj wybrano stałą komisyję, złożoną z 18 członków zgromadzenia, i nie posiadającą wpośród siebie ani jednego bonapartysty. W skład jej weszło natomiast kilku umiarkowanych republikanów. Stała komisyja z roku 1849 składała się jedynie z delegatów partyi porządku i bonapartystów. Wówczas atoli partyja porządku zajęła była wrogie stanowisko względem rewolucyi. Teraz parlamentarna rzeczpospolita oświadczyła się przeciwko prezydentowi. Po wydaniu ustawy z dnia 81 maja partyja porządku z tym ostatnim rywalem rozprawić się musiała.
Kiedy zgromadzenie narodowe zebrało się znowu w listopadzie 1850 r., dotychczasowe drobne utarczki z prezydentem zmienić się musiały z nieuniknioną koniecznością w bezwzględną walkę obu tych władz, w walkę o śmierć lub życie.
Jak w roku 1849, tak i podczas tegorocznych feryj parlamentarnych każda z pojedynczych frakcyj partyi porządku zajętą była swemi własnemi myślami restauracyjnemi, które rozbudziła tem silniej śmierć Ludwika Filipa. Legitymistyczny król, Henryk V, mianował nawet formalne ministeryjum rezydujące w Paryżu. W skład tego ciała weszli między innymi członkowie stałej komisyi parlamentu. Wobec tego Bonaparte ze swej strony miał zupełne prawo objeżdżać francuskie departamenty i stosownie do nastroju opinii publicznej w tem lub owem mieście, które uszczęśliwiał swą obecnością, propagować tu skrycie, tam mniej lub więcej otwarcie własne swe plany restauracyjne i zjednywać głosy dla siebie. Podczas tych podróży, o których zarówno wielki oficyjalny Monitor, jak i małe prywatne monitory Bonapartego odzywały się z czcią, jak o pochodach tryumfalnych, asystowali mu nieodstępni członkowie Towarzystwa 10-go grudnia. Towarzystwo to datuje się od 1849 roku. Pod pretekstem utworzenia Towarzystwa dobroczynności, zorganizowano motłoch paryski w tajne sekcyje, prowadzone przez bonapartystycznych agentów z bonapartystycznym generałem na czele. Obok zniszczonych hulaków, których środki utrzymania, zarówno jak i pochodzenie były podejrzane, obok zbankrutowanych do szczętu, awanturujących się latorośli burżuazyi znajdowali się tam włóczędzy, zdemisyjonowani żołdacy, wypuszczeni na wolność kryminaliści, zbiegli galernicy, wydrwigrosze, linoskoki, próżniacy, złodzieje kieszonkowi, szulerzy, kuglarze, gospodarze domów publicznych, tragarze, katarynkarze, gałganiarze, szlifierzy, kotlarze, żebracy — jednem słowem, cała pstra, nieokreślona, rozluźniona, na wsze strony rzucana masa, którą francuzi nazywają la Bohème; wspólnie z tym pokrewnym mu elementem tworzył Bonaparte podstawę towarzystwa 10 grudnia. Zwało się ono „Towarzystwem dobroczynności“ dlatego chyba, że wszyscy jego członkowie z Bonapartem na czele czuli potrzebę „czynić dobrze“ ale dla siebie kosztem pracującego ludu. Bonaparte, zajmujący stanowisko szefa motłochu, tego motłochu, w interesach którego szef znalazł odbicie własnych dążeń, Bonaparte, który w tym motłochu, w tych wyrzutkach, śmieciach wszystkich klas widzi jedyną klasę, na której bezwarunkowo oprzeć się może, szef-Bonaparte jest zaiste prawdziwym Bonapartem, Bonapartem sans phrase. Stary, przebiegły szubrawiec zapatruje się na historyczne życie narodów, na działalność państwową, jak na komedyję, w najordynarniejszem słowa znaczeniu, jak na maskaradę, gdzie sielskie kostjumy, słowa i pozy maskują tylko najnikczemniejsze łajdactwo. Komedyję taką urządził on podczas pochodu swego do Strasburga, gdzie wyuczony sęp szwajcarski przedstawiał napoleońskiego orła. Urządzając wjazd do Boulogne, przebrał on kilku lokajów londyńskich we francuski mundur i zrobił z nich przedstawicieli armii. W swem towarzystwie 10 grud. zgromadził 10,000 hałastry, mającej przedstawiać naród. W chwili, kiedy burżuazyja sama grała najzupełniejszą komedyję, ale z najpoważniejszą miną w świecie, nie naruszając żadnego z surowych przepisów francuskiej etykiety dramatycznej, kiedy na poły oszukana, pełną była rzekomej wiary w uroczystość własnej działalności państwowej, w owej chwili musiał zwyciężyć awanturnik, pojmujący komedyję po prostu, trywialnie, jako komedyję. Dopiero, gdy pozbył się swych uroczystych przeciwników, kiedy sam na seryo traktować począł swą cesarską rolę, sądząc że przedstawia w napoleońskiej masce prawdziwego Napoleona, wówczas dopiero stał się on ofiarą swego na świat poglądu, błaznem na seryo, który odtąd nie uważa historyi za komedyję, ale odegrywanej przez się komedyi nadaje znaczenie historyi. Czem dla socyjalistycznych robotników były warsztaty narodowe, a dla burżua-republikanów gardes mobiles, tem dla Bonapartego było Towarzystwo 10-go grudnia, stanowiące właściwą jego siłę bojową.
Podczas podróży szarlatana oddziały motłochu z „Towarzystwa“ zapełniały wagony kolei, towarzyszyły mu wszędzie; obowiązkiem ich było na dane hasło odgrywać rolę „publiczności“, wrzeszczeć: vive l’empereur, lżyć i tłuc republikanów, rozumie się pod ochroną policyi. Kiedy wracał do Paryża, najemna hałastra tworzyła przednią straż orszaku, zapobiegała nieprzyjaznym demonstracyjom albo je rozpędzała. Towarzystwo 10-go grudnia należało do niego, było jego dziełem, jego własną myślą. Po za tem, wszystkie dzieła, wszystkie zdobycze nie są jego dziełami, ale trafem okoliczności; sam on, co najwyżej, zdobyć się umiał na kopiowanie czynów cudzych; wówczas tylko, kiedy w publicznych oficyjalnych mowach prawi o porządku, religii, familii, własności, wobec zgromadzonych obywateli, mając poza placami swemi tajne Towarzystwo łotrów i szubrawców, Towarzystwo nieporządku, prostytucyi i złodziejstwa, wówczas jedynie — powtarzamy — Bonaparte jest oryginalnym, a historyja Towarzystwa 10-go grudnia jest jego historyją.
Zdarzyło się raz przypadkiem, że kilku posłów z partyi porządku dostało cięgi od decembrystów. Co więcej, Komisarz policyjny Yon, czuwający nad bezpieczeństwem zgromadzenia narodowego, doniósł komisyi nieustającej, na podstawie zeznań niejakiego Alais, że jedna z sekcyj decembrystów postanowiła zamordować generała Changarniera i Dupin’a, prezydenta Izby i rozdała w tym celu role pojedynczym indywiduom. Łatwo pojąć przerażenie pana Dupin. Wszystko to groziło parlamentarnem śledztwem, które wyświecićby musiało tajemnice zakulisowe bonapartystycznej szajki. Ale przezorny wódz szajki — Bonaparte — rozwiązał na krótki czas przed rozpoczęciem obrad parlamentu Towarzystwo dobroczynności, rozumie się tylko na papierze, gdyż jeszcze w końcu 1851 roku prefekt policja Carlier starał się napróżno w obszernym memoryjale skłonić go do rzeczywistego rozpędzenia decembrystów.
Towarzystwo 10-go grudnia miało być armiją prywatną Bonapartego tak długo, póki nie udało mu się zamienić armii francuskiej w Towarzystwo 10 grudnia. Pierwszą w tym kierunku próbę Bonaparte uczynił wkrótce po zawieszeniu zgromadzenia narodowego, używszy na ten cel sumy, którą parlament, wskutek manewrów politycznych Napoleona, zmuszony był zawotować. Bonaparte, jako fatalista, był przekonany o istnieniu pewnych wyższych sił, którym człowiek, a mianowicie żołnierz, oprzeć się nie jest w stanie. Do tych wyższych sił zaliczał on w pierwszej linii cygara i szampan, z pieczystem na zimno i kiełbasą z czosnkiem. Częstował tedy w apartamentach pałacu elizejskiego specyjałami tymi oficerów i podoficerów. 3-go października powtórzył ten sam manewr z masą wojska podczas rewii przy St. Maur, 10-go zaś października na większą jeszcze skalę podczas przeglądu wojska przy Satory.
Wujaszkowi stały w pamięci wojny Aleksandra w Azyi, siostrzeńcowi natomiast zwycięzkie pochody Bachusa w tej samej części świata, Aleksander był wprawdzie półbożkiem, ale cóż znaczył wobec Bachusa, który był bogiem i to bogiem opiekuńczym Towarzystwa 10-go grudnia.
Po rewii 3-go października komisyja nieustająca pociągnęła do odpowiedzialności ministra wojny d’Hautpoul’a. Przyrzekł on jej, że podobne wykroczenia przeciwko dyscyplinie nie powtórzą się więcej. Wspomnieliśmy właśnie, jak Bonaparte dotrzymał 10-go października przyrzeczenia ministra.
Podczas obu rewij dowodził Changarnier — jako naczelnik armii paryskiej. Changarnier, członek komisyi nieustającej, dowódzca gwardyi narodowej, „zbawiciel“ z 29 stycznia i 13-go czerwca, „filar społeczeństwa“, kandydat partyi porządku na godność prezydenta, nowoczesny Monk[1] dwóch monarchij, nigdy dotychczas nie uznawał rozporządzeń ministra wojny, wyszydzał wciąż otwarcie republikańską konstytucyję i niepokoił Bonapartego swą dwuznaczną protekcyją. Teraz bronił zajadle dyscypliny przeciwko ministrowi wojny i konstytucyi przeciw Bonapartemu. Kiedy 10-go października część kawaleryi podniosła okrzyk: vive Napoleon, vivent les saucissons![2] — piechota, defilująca pod dowództwem Neumeyer’a, dzięki staraniom Changarnier’a zachowała grobowe milczenie. Minister wojny za namową Bonapartego pozbawił za to generała Neymeyer’a stanowiska w Paryżu, pod pretekstem odkomenderowania go jako naczelnika 14-tej i 15-tej wojennej dywizyi. Neymeyer miejsca nie przyjął, musiał więc podać się do dymisyi. Changarnier ze swej strony w rozkazie dziennym z 2 listopada wzbronił wojsku w razie jeżeli takowe znajduje się pod bronią, wszelkich politycznych okrzyków i demonstracyj. Elizejskie pisma napadły na Changarniera, organy partyi porządku wystąpiły przeciw Bonapartemu, komisyja nieustająca wznowiła tajne swe posiedzenia, na których postawiono wniosek, ażeby ogłosić, iż ojczyzna znajduje się w niebezpieczeństwie; armija zdała się być podzieloną na dwa wrogie sobie obozy, z których jeden znajdował się w pałacu Elysée z Bonapartym na czele, drugi zaś w Tuieleries’ach, pod wrodzą Changarnier’a. Zdawało się, że potrzeba tylko rozpoczęcia posiedzeń Izby, ażeby zagrzmiało hasło do walki.
Francuska publiczność zapatrywała się na te utarczki między Bonapartem a Changarnier’em podobnie, jak pewien angielski dziennikarz, charakteryzujący je następującemi słowami: „Polityczne dziewki Francyi sprzątają starą miotłą rozżarzoną lawę rewolucji, łając się nawzajem podczas tej roboty.“
Tymczasem Bonaparte pospieszył złożyć z urzędu ministra wojny d’Hautpoul’a, wysyłając go co prędzej do Algieru i zamianować na jego miejsce generała Szramma. 12-go listopada wystosował on do Izby orędzie po amerykańsku rozwlekłe, przeładowane szczegółami, pachnące porządkiem, tchnące chęcią zgody, traktujące o rzeczach wszystkich i niektórych innych, tylko nie o questions brûlantes[3] chwili. Jakby mimochodem zwraca on uwagę Izby, że według wyraźnych postanowień konstytucji, jedynie prezydent respubliki rozporządzać może wojskiem. Orędzie kończyło się jak następuje:
„Francyja żąda przedewszystkiem spokoju... Związany przysięgą, będę się trzymał ciasnych, zakreślonych mi przez nią granic... Co do mnie, to jako obrany przez lud i jemu tylko zawdzięczający swą władzę, będę zawsze poddawał się jego prawnie wyrażonej woli. Skoro uchwalicie, w ciągu tej sesyi rewizyję konstytucji, natenczas konstytujące zgromadzenie ureguluje stanowisko władzy wykonawczej. W przeciwnym razie naród ogłosi uroczyście swe postanowienie w roku 1852. Jakiekolwiek atoli rozstrzygnięcie przyniosłaby nam przyszłość, dziś winniśmy się porozumieć i starać się, ażeby nigdy namiętność, traf niespodziany albo siła nie rozstrzygały o losach wielkiego narodu... Chodzi mi przedewszystkiem nie o wzgląd, kto będzie rządził Francyją w 1852 r., ale o zużytkowanie w ten sposób czasu, którym rozporządzam, iżby peryjod przejściowy po upływie 4-lecia przeszedł bez agitacyi i zaburzeń. Otworzyłem, pełen szczerości, serce przed wami, spodziewam się, że na otwartość ona odpowiecie swem zaufaniem. Za dobre me zamiary zaszczycicie mnie waszą pomocą, reszta spoczywa w ręku boga.“
Przyzwoita, obłudnie umiarkowana, cnotliwie trywialna mowa burżuazyi przybiera najwłaściwszą swą formę i typowy wyraz w ustach naczelnika Towarzystwa 10-go grudnia i bohatera pikników w St. Maur i w Satory.
Burgrabiowie partyi porządku nie łudzili się ani na chwilę co do zaufania, jakiem odpłacić miano tej serdecznej otwartości. Przysięgom oddawna nie wierzyli, mieli bowiem pośród siebie weteranów mistrzowskich, wirtuozów w krzywoprzysięstwie; — wzmianka o armii nie przeszła również mimo ich uszu. Zauważyli przytem z nieukontentowaniem, że orędzie, wyliczając szczegółowo świeżo ustanowione prawa, przemilcza ostentacyjnie o najważniejszem — prawie wyborczem, a na wypadek, gdyby rewizyja konstytucyi do skutku nie przyszła, wybór prezydenta na rok 1852 pozostawia do rozstrzygnięcia ludowi. Ustawa wyborcza była ołowianą kulą u nóg partyi porządku, ciężarem jej nawet w zwyczajnym chodzie, a cóż dopiero w ataku! Prócz tego Bonaparte własną ręką zabił na ołtarzu ojczyzny kozły ofiarne, znosząc urzędownie Towarzystwo 10-go grudnia, dymisyjonując ministra wojny d’Hautpoula. W ten sposób zapobiegł on zbyt ostremu starciu. Sama zresztą partyja porządku starała się lękliwie obejść, osłabić, zatrzeć wszelki stanowczy konflikt z władzą wykonawczą. W obawie przed utratą swych zwycięstw nad rewolucyją, pozwalała ona swym rywalom zbierać plony tych zdobyczy. „Francyja żąda przedewszystkiem spokoju“ — oto hasło, które partyja porządku przeciwstawiła rewolucyi, wygłaszając je stale od lutego 1848 r.; hasło to powtórzył teraz w swem orędziu Bonaparte i zwrócił je do partyi porządku. „Francyja żąda przedewszystkiem porządku.“ Postępowanie Bonapartego wskazywało wprawdzie na uzurpacyję, lecz z drugiej strony partyja porządku, powstając hałaśliwie przeciw tej uzurpacyi i tłomacząc hipochondrycznie czyny Bonapartego, zaburzała tem samem upragniony „spokój.“ Kiełbasy z Satory zachowywały grobowe milczenie, skoro tylko o nich nie mówiono. Więc po co mówić? Wszak „Francyja żąda przedewszystkiem spokoju.“ Bonaparte żądał zatem, aby go zostawiono w spokoju...
Parlamentarną partyję paraliżował strach podwójny: z jednej strony obawiała się protestami swymi rozbudzić rewolucyjne zaburzenia, z drugiej zaś nie chciała uchodzić w oczach własnej klasy, w oczach burżuazyi za sprawcę rozruchów i nieporządku. Francyja żądała przedewszystkiem spokoju, jakżeby zatem partyja porządku miała odwagę wypowiedzieć Bonapartemu wojnę, skoro prawił on w swem orędziu o pokoju.
Publiczność, która się spodziewała wielkich skandalów przy otwarciu Izby, zawiodła się w swych oczekiwaniach. Posłowie z opozycyi zażądali odczytania protokółów komisyi nieustającej o wypadkach październikowych, ale większość deputowanych żądaniu odmówiła. Unikano z zasady każdej dyskusyi, która mogłaby partyje roznamiętniać. Obrady Izby w listopadzie i grudniu 1850 r. pozbawione były wszelkiego interesu.
Nareszcie pod koniec grudnia wszczęły się podjazdowe utarczki, w których chodziło walczącym o niektóre prerogatywy parlamentu. Tracono czas na drobnostkowych szykanach i kłótniach o prerogatywy obydwóch władz państwa, — ruch zwolniał wśród zabagnienia od czasu, jak burżuazyja usunęła na stronę walkę klas, zniósłszy ogólne prawo wyborcze.
Deputowany Mauquin za niepłacenie długów został wyrokiem sądu skazany. Na zapytanie prezydenta sądu oświadczył minister sprawiedliwości Rouher, że należy bezwarunkowo wydać rozkaz aresztowania dłużnika. Mauquin’a zamknięto zatem do więzienia dłużników. Zgromadzenie narodowe zamach ten przyjęło z oburzeniem i zadekretowało nietylko niezwłoczne uwolnienie Mauquin’a, lecz poleciło nawet tegoż samego wieczora swemu pisarzowi wydobyć go przemocą z Clichy. Aby jednak zamanifestować swą wiarę w świętość prywatnej własności i otworzyć schronisko dla nieprzyjaznych montagnard’ów — o którem od dawna skrycie myślano — większość Izby uchwaliła prawo, wedle którego przedstawiciele narodu za niepłacenie długów dopiero po orzeczeniu zgromadzenia mogli być aresztowani. Zapomniano uchwalić, że i prezydent respubliki może być uwięzionym za długi. Tak więc zgromadzenie narodowe zniszczyło ostatni pozór nietykalności własnych swych członków.
Wspomnieliśmy już wyżej, że komisarz policyjny Yon, na podstawie zeznań niejakiego Alais, zadenuncyjował jednę z sekcyj decembrystów, zamierzającą zamordować Dupin’a i Changarnier’a. Wskutek tego zaraz na pierwszem posiedzeniu zaproponowali kwestorzy urządzenie parlamentarnej policyi, płatnej z prywatnego budżetu Izby i zupełnie niezależnej od prefekta policyi. Minister spraw wewnętrznych, Baroche, protestował przeciwko temu wdarciu się w jego urzędową sferę. Zawarto więc nędzny kompromis, w myśl którego komisarz policyjny Izby miał pobierać żołd z jej kasy. Prawo mianowania lub dymisyi należało w tym razie do kwestorów, ale dopiero po poprzedniem porozumieniu się z ministrem spraw wewnętrznych. Alais’a tymczasem na rozkaz rządu postawiono przed kratki trybunału. Podczas rozprawy zeznania jego przedstawiono jako mistyfikacyję, a oskarżyciel publiczny nie zaniedbał okryć śmiesznością Dupin’a, Changarnier’a, Yon’a i całe zgromadzenie narodowe. Nie dosyć na tem: 29-go grudnia, minister Baroche w liście do Dupin’a zażądał złożenia z urzędu Yon’a. Wydział Izby postanawia utrzymać Yon’a na dawnem stanowisku, zgromadzenie narodowe jednakże, przerażone własną swą gwałtownością, z jaką wystąpiło w sprawie Mauquin’a, przyzwyczajone przytem otrzymywać po każdym ataku na rząd podwójne cięgi w odwecie, nie zatwierdza tego postanowienia. Yon w nagrodę za gorliwość w służbie został złożony z urzędu.
Zgromadzenie narodowe własnoręcznie zniszczyło parlamentarny przywilej, niezbędny wówczas, gdy się ma do czynienia z człowiekiem, który nie obmyśla nocą planów, ażeby je w dzień wykonać, ale — jak złodziej — knuje zamach w dzień biały, a przeprowadza go nocną porą.
Widzieliśmy, jak zgromadzenie narodowe w listopadzie i grudniu, mimo istotnie poważnych przyczyn, unikało walki z władzą wykonawczą. Teraz sytuacyja zmieniła się; warunki zmusiły Izbę do walki z powodów najbardziej błahych. W sprawie Mauquin’a uznała ona w zasadzie uwięzienie za długi przedstawiciela narodu, zastrzegając sobie jednak przywilej ostatecznej decyzyi, którego odtąd w danym razie używać mogła przeciwko niemiłym większości posłom. O ten nikczemny przywilej zgromadzenie narodowe użera się z ministrem sprawiedliwości. Zamiast skorzystać z wykrycia rzekomego planu morderstwa i zarządzić śledztwo nad Towarzystwem 10-go grudnia, ażeby w ten sposób, zdarłszy z Bonapartego obsłony, ukazać tego szefa paryskiego motłochu (Lumpenproletaryjatu) w prawdziwej jego postaci przed oczami całej Francyi i Europy, zamiast wyzyskać wypadek — powtarzamy — zgromadzenie sprowadza cały zatarg do prostej dyskusyi z ministrem spraw wewnętrznych, w której obie strony sprzeczają się o prawo mianowania i składania z urzędu komisarza policyjnego.
Tak więc partyja porządku w ciągu tego całego okresu była zmuszona wskutek dwuznacznego swego stanowiska sprowadzić walkę z władzą wykonawczą do drobnostkowych zatargów o kompetencyję prawną, do szykany i sporów granicznych i zapełnić swą działalność najnikczemniejszą formalistyką. Brak jej odwagi do zaatakowania władzy wykonawczej w chwili, gdy chodzi o rzecz zasadniczą, gdy władza owa demaskuje się sama, w chwili zatem, w której sprawa zgromadzenia narodowego byłaby sprawą narodu. Tchórzostwo to łatwo zrozumiałe: opozycyja przeciwko rządowi byłaby niejako zwróconem do narodu hasłem bojowym, a partyja porządku przed niczem nie truchlała więcej, jak przed ruchem narodu. Z tych samych przyczyn odrzuca ona wnioski Montagne i przechodzi do porządku dziennego. Władza wykonawcza natomiast czeka spokojnie, aż kwestyja sporna straci na wielkości swych rozmiarów, ażeby w chwili, gdy takowa zejdzie do rzędu zwykłych lokalnego znaczenia parlamentarnych interesów, wziąwszy asumpt z powodu błahego, wytoczyć ją przed zgromadzeniem.
Wówczas dopiero powściągliwa dotychczas w swym gniewie partyja porządku wybucha, odrzuca na bok kulisy, denuncyjuje prezydenta, oświadcza, że rzeczpospolita znajduje się w niebezpieczeństwie, ale też wówczas patos jej jest płaskim, a motywy walki przedstawiają się jako zasłona, poza którą kryje się obłuda albo schodzą do rzędu spraw niewartych zachodu. Burza parlamentarna w takich chwilach bywa burzą w szklance wody, walka zamienia się w intrygę, a konflikt parlamentarny w marny skandal. Rewolucyjne klasy społeczeństwa cieszą się widokiem upokorzenia Izby, zależy im bowiem tyleż na upokorzeniach Izby, co Izbie na swobodzie ogólnej. Burżuazyja atoli, znajdująca się poza obrębem parlamentu, nie może pojąć, w jakim celu posłowie jej tracą tyle czasu na waśnie drobnostkowe i narażają spokój publiczny wskutek nędznej rywalizacyi z prezydentem. Zbija ją z tropu ta dziwna strategija, która każe wówczas zawierać pokój, gdy wszyscy oczekują bitew i gotować się do walki w chwili, gdy wszyscy sądzą, że pokój zawarty.
20-go grudnia zainterpelował Pascal Duprat ministra spraw wewnętrznych w sprawie loteryi złotej. Loteryja ta była „córką z pałacu elizejskiego“, — Bonaparte przy pomocy powierników wyprawił ją w świat, a prefekt policyi Carlier otoczył swą opieką wbrew francuskiej ustawie, która wzbrania urządzać loteryje, czyniąc wyjątek wówczas tylko, gdy chodzi o cele dobroczynne. Wypuszczono siedm milijonów losów — sztuka po franku — przeznaczając rzekomo zysk z przedsiębiorstwa na wyprawę paryskich włóczęgów do Kalifornii. Złote sny miały zastąpić proletaryjatowi paryskiemu jego socyjalistyczne marzenia, zwodnicza zaś nadzieja wygrania wielkiego losu zająć miejsce doktrynerskiego „prawa do pracy.” Robotnicy paryscy oślepieni blaskiem kalifornijskich sztab złota nie rozpoznawali w nich skromnych, niepokaźnych franków, które im z kieszeni zręcznie wyciągano. Przedsiębiorstwo w gruncie rzeczy było zwyczajnem oszustwem. Włóczęgami, którzy nie opuszczając Paryża chcieli eksploatować skarby Kalifornii, byli: Bonaparte i szajka obdłużonych pieczeniarzy jego stołu. Wyasygnowane za zgodą Izby trzy milijony przehulano dawno, musiano tedy w inny sposób napełnić kasę.
Napróżno otworzył Bonaparte subskrypcyję narodową na urządzenie t. zw. cités ouerières[4], napróżno figurowało imię jego na liście obok znacznej sumy wpisowej. Zatwardziałe serca burżua czekały z niedowierzaniem na spłacenie jego akcyj, a ponieważ takowe oczywiście nie nastąpiło, przeto spekulacyja na socyjalistyczne zamki powietrzne rozbić się musiała fatalnie o twardy grunt. Sztaby złota były lepszym wabiem.
Bonaparte & kompanija ściągnąwszy przewyżkę, jaka pozostała po rozlosowaniu sztab, do własnej kieszeni, nie poprzestali na tem, ale rzucili się do fabrykowania fałszywych losów, które w liczbie 10, 15, 20 wypuszczano na jeden i ten sam numer. Była to operacyja finansowa w duchu Towarzystwa 10-go grudnia!
Zgromadzenie narodowe miało teraz przed sobą nie fikcyjnego prezydenta respubliki, ale prawdziwego Bonapartego z krwią i kośćmi. Skorzystawszy z okazyi mogło go złapać na gorącym uczynku, w chwili, gdy staje już nie w niezgodzie z konstytucją, ale z francuskim Code pénal[5]. Jeżeli zaś zgromadzenie przeszło nad interpelacyją Duprat’a do porządku dziennego, to stało się to nietylko wskutek wniosku Girardin’a, który żądając, ażeby Izba oświadczyła się jako „satisfait[6]“, przypomniał partyi porządku własną jej systematyczną korrupcyję. Pamiętać należy, że burżua, a zwłaszcza burżua w charakterze nadętego męża stanu uzupełnia nikczemność występującą na każdym kroku w praktyce — majestatycznością w teoryi. Jako mąż stanu jest on — zarówno jak i władza państwowa — istotą wyższą, z którą walczyć można tylko we właściwy sposób, wedle zupełnie odmiennych, wyższych zasad taktyki.
Bonaparte, który jako bohémien, jako książę-obdartus i herszt motłochu miał tę przewagę nad zwyczajnym burżua, że mógł prowadzić walkę z wyrafinowaną przebiegłością, właściwą szujom i opryszkom, — zrozumiał teraz, że po szczęśliwem załatwieniu sprawy pikników wojskowych, rewij, Towarzystwa 10-go grudnia i loteryi, nadeszła stosowna chwila dla zmiany taktyki odpornej na zaczepną. Nie zbijały go z tropu drobne porażki ministrów sprawiedliwości, wojny, marynarki, finansów, będące skutkiem niezadowolenia Izby.
Dymisyi ministrów i wynikającej ztąd zależności władzy wykonawczej nie zapobiegał wcale. Inny plan zaprzątał myśli jego, plan, do którego wykonania przystąpił podczas feryj parlamentarnych, mający na celu wydarcie władzy wojskowej z rąk zgromadzenia — usunięcie Changarnier’a.
Jedno z pism elyzejskich opublikowało rozkaz dzienny, wystosowany jakoby w maju do pierwszej dywizyi wojennej — dywizyi Changarnier’a — w którym na wypadek buntu poleca się oficerom: zdrajców z własnych szeregów, wzbroniwszy im wstępu do kwater, rozstrzelać niezwłocznie, a zgromadzeniu narodowemu, skoro się zwróci do armii, odmówić wojskowej pomocy. 3-go stycznia 1851 r zainterpelowano gabinet w tej sprawie. Ministeryjum żąda w celu zbadania faktów z początku trzechmiesięcznego terminu, później tygodniowego, wreszcie 24 godzin czasu do namysłu. Zgromadzenie obstaje przy swojem, domagając się niezwłocznej odpowiedzi. Changarnier podnosi się z miejsca, oświadcza, że ów rozkaz jest prostym wymysłem i dodaje, że zawsze jest gotów stawić się na zawołanie Izby i że parlament w razie starcia na pomoc jego liczyć może. Izba grzmiącymi oklaskami przyjmuje to oświadczenie i wyraża generałowi votum zaufania. Ucieczka pod skrzydła prywatnej opieki jednego z generałów jest abdykacyją Izby z praw jej przysługujących, jest ona niejako zadekretowaniem własnej jej niemocy wobec wszechpotęgi armii.
Jakże wobec tego wygląda Changarnier, obiecujący z jednej strony wyzyskać w razie starcia z Bonapartym urząd swój na korzyść zgromadzenia — urząd, który jako lenno z rak tegoż samego Bonapartego otrzymał, — z drugiej zaś oczekujący protekcyi od Izby, od tej samej Izby, która w istocie jest jego protegowaną. Ale genelała nie opuszczała wiara w mistyczną władzę, którą go burżuazyja 29 stycznia 1849 r. obdarzyła. Dzięki tej wierze, uważał on się za trzecią samodzielną władzę wobec obu potęg państwowych. Jest on podobny do reszty bohaterów — albo raczej świętych — tej epoki, wielkość jego bowiem polega na wielkim rozgłosie, jakim się cieszy u swej partyi, ilekroć jednak wypadki powołają go do czynów wiekopomnych, schodzi on wówczas zawsze do rzędu codziennych przeciętnych postaci. Niedowiarstwo jest w ogóle śmiertelnym wrogiem owych mniemanych bohaterów i rzeczywistych świętych. Ztąd też łatwo zrozumieć godności pełne, moralne ich oburzenie wobec dalekich od entuzyjazmu kpiarzów i szyderców.
Tegoż samego wieczora na rozkaz prezydenta zgromadzają się ministrowie w pałacu elyzejskim; Bonaparte domaga się koniecznie złożenia z urzędu Changarniera; pięciu ministrów wzbrania się podpisać rozporządzenia dymisja generała, — nazajutrz ogłasza Monitor ministeryjalny kryzys, dzienniki partyi porządku grożą utworzeniem armii parlamentu pod komendą Changarnier’a. Partyja porządku zgodnie z ustawą mogła wprowadzić tę zmianę. Potrzebowała ona tylko Changarnier’a ogłosić prezydentem Izby i wydać rozkaz ściągnięcia wojsk w celu obrony parlamentu. Plan ten tem pewniej można było przeprowadzić ze względu na to, że Changarnier stał jeszcze na czele armii i paryskiej gwardyi narodowej i czekał tylko rozkazu powołania wojska. Bonapartystowska prasa nie miała odwagi zaprzeczyć zgromadzeniu prawa do bezpośredniego powołania oddziałów wojska, protest w tym względzie nie przyniósłby był wówczas pożądanych plonów. Armija prawdopodobnie poddałaby się rozkazom Izby, przemawia za tem ta okoliczność, że Bonaparte przez ośm dni czynił w Paryżu starania, w celu zjednania sobie generałów, aż wreszcie udało mu się znaleść dwóch — Baraguay d’Hilliers i St. Jean d’Angely — którzy gotowi byli potwierdzić dekret złożenia z urzędu Changarnier’a. Czy partyja porządku we własnych swych szeregach i w parlamencie znalazłaby w tej sprawie niezbędną ilość głosów przychylnych, o tem można powątpiewać, zwłaszcza skoro się zważy, że w ośm dni później odłączyło się od niej 286 głosów i że Montagne odrzuciła zupełnie podobny wniosek w grudnia 1851 roku, a zatem w chwili stanowczej rozprawy. Z tem wszystkiem jednak byłoby się może obecnie burgrafom udało zapalić masowo partyję swą heroizmem, który polegał na tem, ażeby przyjąć usługi armii dezerterujacej do ich obozu i czuć się pewnym i spokojnym za lasem bagnetów. Tymczasem zamiast zgodzić się na ten krok, panowie burgrafowie udali się wieczorem 6 stycznia do pałacu elyzejskiego, ażeby przedstawiwszy rzecz z polityczno-roztropnym namysłem, skłonić Bonapartego do cofnięcia dymisyi Changarniera. Bonaparte, którego krok ten ze strony partyi porządku tem więcej upewnił w dotychczasowej polityce, mianuje 12 stycznia nowe ministeryjum, w którem pozostali dwaj poprzedni członkowie Fould i Baroche. St. Jean d’Angely został ministrem wojny; Monitor ogłosił dekret dymisyi Changarnier’a, którego komendą podzieli się Baraguay d’Hilliers, jako dowódzca dywizyi wojennej i Perrot, wyniesiony do godności naczelnika gwardyi narodowej. Filar społeczeństwa zatem dostał odprawę i jeżeli z tego powodu nie spadła żadna cegła z dachu, to za to kursy na giełdzie podskoczyły w górę.
Odrzucając pomoc armii, która w osobie Changarnier’a oddaje się w jej ręce, i poddając się bezwarunkowo, nieodwołalnie prezydentowi — partyja porządku wyznała tem samem, że burżuazyja niezdolną jest do rządzenia. Odtąd nie było już parlamentarnego ministeryjum. Z chwilą, w której ta partyja utraciła możność rozporządzania armiją i gwardyją narodową, nie miała już żadnej siły, na której oparłszy się mogła zachować uzurpowaną władzę parlamentu nad ludem i przeciwstawić władzę konstytucyjną Bonapartemu. Pozostała jej więc jedynie apelacyja do bezsilnych zasad, do tych zasad, które partyja porządku uważała jako ogólnikowe reguły i narzucała je drugim po to tylko, ażeby samej mieć wolne ręce do działania.
Dymisyją Changarnier’a i odstąpieniem Bonapartemu władzy nad wojskiem zamyka się pierwszy akt okresu walki między pantyją porządku a władzą wykonawczą. Wojna między obu władzami wypowiedziana otwarcie, prowadzi się również otwarcie, ale dopiero wówczas, gdy partyja porządku straciła broń i żołnierzy. Zgromadzenie narodowe bez ministeryjum, armii, ludu, bez opinii publicznej, przestawszy być przytem od czasu ustawy wyborczej z 31 maja reprezentacyją narodu rządzącego się samodzielnie, pozbawione oczu, uszu, zębów, pozbawione wszystkiego — zmieniło się powoli w staro-francuski parlament, który abdykuje z działalności na korzyść rządu i zadawalać się musi zarzutami post festum[7], wypowiadanymi wśród szmeru mruczenia.
Partyja porządku przyjęła nowe ministeryjum ze straszliwem oburzeniem. Generał Bedeau przypomniał teraz Izbie zbyt łagodne postępowanie komisyi nieustającej podczas feryj i odrzucenie wniosku ogłoszenia jej protokółów. Minister spraw wewnętrznych sam domaga się ogłoszenia owych aktów, które oczywiście zeszły obecnie do rzędu spraw jałowych, nie odkrywają bowiem ani jednego faktu i przebrzmiały bez odgłosu wśród publiczności. Zgromadzenie narodowe na wniosek Remusat’a cofa się teraz za kulisy, do biur parlamentarnych i ustanawia „Komitet do nadzwyczajnych rozporządzeń.“ Paryż wobec tego wszystkiego nie wykoleił się z torów codziennego porządku, zwłaszcza że handel rozwijał się wówczas, rękodzieła miały robotę, ceny zboża były niskie, okazywał się nadmiar środków konsumcyi, a kasy oszczędności otrzymywały z każdym dniem coraz to nowe depozyty.
„Nadzwyczajne rozporządzenia“, zapowiedziane przez parlament z takim szumem, zeszły do skromnych rozmiarów votum nieufności, udzielonego ministrom. O generale Changarnier nikt nie wspomniał. Partyja porządku zmuszoną była wystąpić w Izbie z tą uchwałą, ażeby w ten sposób zapewnić sobie głosy republikanów, którzy ze wszystkich rozporządzeń ministeryjalnych tylko dekret dymisyi Changarniera uznawali, podczas gdy partyja porządku w gruncie rzeczy nie mogła ganić innych postanowień rządu, ponieważ sama je podyktowała była.
Votum nieufności 18 stycznia uchwalono 415 głosami przeciw 286. Uchwała ta zatem przeszła jedynie wskutek połączenia się zdecydowanych legitymistów i orleanistów z czystymi republikanami i Montagne. Dowód to, że partyja porządku nietylko ministeryjum, nietylko armiję, lecz nawet — w starciu z Bonapartem — samodzielną większość w parlamencie utraciła, dowód to, że szereg posłów urządził dezercyję z jej obozu wskótek ugodowego fanatyzmu, strachu przed wojną, wycieńczenia, ze względu na rządowe pensyje krewnych, z powodu spekulowania na stanowiska ministeryjalne (Odilon Barrot), wskutek płytkiego egoizmu, dzięki któremu przeciętny burżua zawsze jest gotów wspólny swej klasie interes rzucić na ofiarę spraw prywatnych.
Bonapartystowscy deputowani należeli do partyi porządku jedynie w okresie walki z rewolucyją. Szef katolików Montalembert, zwątpiwszy w zdolność do życia parlamentarnej partyi zaciężył swym wpływem na szali Bonapartego. Nakoniec przewódzcy partyi porządku, Thiers i Berryer, orleanista z legitymistą, byli zmuszeni zamanifestować się otwarcie jako republikanie i wyznać, że jakkolwiek serce lgnie do władzy królewskiej, mimo to głowa każe im być republikanami i że parlamentarna ich respublika jedyną, możliwą formą panowania całej burżuazyi. Warunki kazały im przed burżuazyją piętnować restauracyjne plany, dla urzeczywistnienia których pracowali zresztą poza jej plecyma, jako niebezpieczną, pozbawioną głowy intrygę.
Votum nieufności z 18 stycznia skrupiło się na ministrach, nie dotykając prezydenta, jakkolwiek nie za ich sprawą, lecz na rozkaz Bonapartego Changarnier został złożony z urzędu. Miałaż partyja porządku wystąpić z oskarżeniem przeciwko samemu prezydentowi? I za co? Za jego dążenia restauracyjne? Wszak one uzupełniały tylko własne zabiegi partyi. Za konspiracyje jego podczas rewij armii i Towarzystwo 10-go grudnia? Wszak tematy te pogrzebano dawno, przeszedłszy nad nimi do porządku dziennego. Więc może za dymisyję, daną bohaterowi z 29 stycznia i 13 czerwca, mężowi, który w maju 1850 r. groził paryżanom — na wypadek buntu — podpaleniem miasta na wszystkich czterech rogach. Sprzymierzeńcy partyi porządku z obozu Montagne wraz z Cavaignac’em nie pozwalali jej powalony filar społeczeństwa podnieść napowrót, wyrażając mu oficyjalnie wyrazy współczucia. Nie podobna im było zresztą zaprzeczyć prezydentowi konstytucyjnego prawa do złożenia z urzędu generała. Jeżeli zaś wściekali się przeciw niemu, to dlatego jedynie, że z konstytucyjnego swego prawa zrobił nieparlamentarny użytek. A czyż panowie z partyi porządku nie robili sami z parlamentarnych swych przywilejów użytku sprzecznego z konstytucyją, jakim było np. zniesienie ogólnego wyborczego prawa? Tak więc partyja porządku była zmuszoną poruszać się wyłącznie w szrankach parlamentarnych. Od roku 1848 we Francyi, zarówno jak i w całej Europie, grasowała szczególna choroba: kretynizm parlamentarny, który dotkniętych tą plagą nie wypuszczał z obrębu urojonego świata i pozbawiał ich zmysłów, pamięci i pojmowania szorstkiego świata rzeczywistości. Otóż dzięki właśnie temu parlamentarnemu kretynizmowi, partyja porządku zniszczywszy własnemi rękami parlamentarną potęgę (a walcząc z innemi klasami, zniszczyć ją musiała) uważać jeszcze może parlamentarne swe zwycięstwa za rzeczywiste zdobycze i sądzić, że zadając ciosy ministrom, uderza także i prezydenta. Tymczasem przeciwnicy pomogli tylko Bonapartemu do ponownego upokorzenia Izby w oczach narodu.
20 stycznia ogłosił Monitor zatwierdzenie dymisyi całego ministeryjum. Zasłoniwszy się pozorem tym, że żadna partyja nie ma większości w parlamencie, czego dowodem było votum z 18 stycznia, uchwalone wskutek złączenia się Montagne z rojalistami — w oczekiwaniu powstania nowej większości w Izbie — zamianował Bonaparte tak zwane przejściowe ministeryjum, w skład którego nie wszedł żaden z deputowanych. Ministeryjum składało się z ludzi bez znaczenia, zupełnie nieznanych, słowem była to władza, złożona z komisantów i pisarków. Partyja porządku mogła teraz śmiało tracić czas i siły w grze z temi maryjonetkami, władza wykonawcza uważała poważną reprezentacyję swą w Izbie za niegodną starań. Bonaparte tem widoczniej skupił cała wykonawczą władzę w swych rękach. Im mniej warci byli ministrowie, im bardziej schodzili do rzędu zwyczajnych popychadeł politycznych, tem swobodniejszym czuł się on w swem działaniu, tem łatwiej mu było wyzyskać ich dla swych planów.
Idąc ręka w rękę z Montagne, partyja porządku zemściła się, odrzucając prezydyjalny dodatek w sumie 1,800,000 franków, przedłożony w Izbie przez komisantów ministeryjalnych z polecenia szefa decembrystów. Tym razem większość rozstrzygnęła przewyżka 102 głosów, od 18 stycznia zatem odpadło znowu 27 głosów, — rozpadanie się partyi porządku postępowało naprzód. Ażeby przytem świat nie łudził się ani na chwilę co do właściwego znaczenia związku jej z Montagne, odrzuciła ona bez dyskusyi wniosek tej ostatniej, mający na celu ogólną amnestyję dla politycznych przestępców. Wystarczyło tym razem oświadczenie ministra spraw wewnętrznych, niejakiego Vaissé, ze spokój jest tylko pozornym, w rzeczywistości jednak prowadzi się tajna agitacyja, organizują się skrycie towarzystwa, demokratyczne organy przygotowują się do ponownego wystąpienia na widownię, z departamentów dochodzą niepokojące wieści, emigranci kierują z Genewy sprzysiężeniem, do którego wciągają elementy z Lyonu i całej południowej Francyi, kraj stoi nad przepaścią przemysłowo — handlowego przesilenia, fabrykanci z Roubaix zmniejszyli robotnikom dzień pracy, więźniowie z Belle-Isle buntują się — wystarczyło tylko, powtarzamy, ministrowi Vaissé wskazać na widmo czerwone, ażeby partyja porządku przyszła bez dyskusyi do porządku dziennego nad wnioskiem, który, załatwiony pomyślnie, mógł zgromadzeniu wyrobić niesłychaną popularność i oddać w ich ręce Bonapartego. Zamiast więc przerażać się perspektywą nowych rozruchów, postawioną im przed oczy przez władzę wykonawcza, powinni byli raczej walce klas pozostawić choćby skromny zakres, ażeby w ten sposób utrzymać w zależności władzę wykonawczą. Ale partyja porządku nie czuła się na siłach, ażeby módz swobodnie igrać z ogniem. i
Tymczasem t. zw. przejścowe ministeryjum wegetowało aż do połowy kwietnia. Bonaparte nużył i drażnił ustawicznie zgromadzenie narodowe coraz to nową kombinacyją ministeryjalną. Udawał naprzykład, że chce utworzyć republikańskie ministeryjum z Lamartinem i Billault’em na czele, to znowu stawiał plan gabinetu parlamentarnego z nieodłącznym Odillon Barrot’em, którego imię figurowało zawsze tam, gdzie tylko okazała się potrzeba oszustwa; innym znowu razem podsuwał projekt utworzenia legitymistycznego gabinetu z Vatismenil’em i Benoist d’Azy, lub orleanistycznego z Malleville’m na czele. Utrzymując w ciągłem naprężeniu rozmaite frakcyje partyi porządku, usposabiając je wrogo przeciw sobie i strasząc wszystkich nadzieją republikańskiego ministeryjum i zmartwychwstaniem ogólnego prawa wyborczego — stara się on równocześnie wyrobić w burżuazyi przekonanie, że najszczersze z jego strony usiłowania, w celu stworzenia parlamentarnego gabinetu, rozbijają się o niezgodę panującą wśród frakcyj rojalistycznych. Burżuazyja podnosiła tymczasem tem większy gwałt, żądając „silnych rządów“, tembardziej oburzała się na myśl, że Francyja pozostać może „ bez administracyi“, im szybszym krokiem zbliżał się kryzys handlowy, werbując w miastach zwolenników dla socyjalizmu i idąc ręka w rękę z nizkiemi cenami na zboże, które wywoływały niezadowolenie na wsi. Handel oddychał coraz słabiej, ilość rąk niezajętych zwiększała się widocznie, w Paryżu najmniej 10, 000 robotników było bez chleba, w Rouen, Milhuzie, Lyonie, Roubaix, Toureoing, St. Etienne, Elbeuf itd. pozamykano liczne fabryki. Wśród takich warunków mógł Bonaparte śmiało przystąpić 11 kwietnia do restauracyi ministeryjum z 18go stycznia. Do gabinetu weszli panowie: Rouher, Fould, Baroche, etc. wraz z panem Leonem Faucher, którego cała konstytuanta z wyjątkiem 5 głosów ministeryjalnych w ostatnich dniach swego istnienia napiętnowała votum nieufności za rozpowszechnianie fałszywych depesz telegraficznych. Zgromadzenie narodowe po to tylko odniosło zwycięztwo 18 stycznia nad ministeryjum, po to tylko walczyło przez 3 miesiące z Bonapartem, ażeby 11 kwietnia Fould z Baroche’m mogli purytanina Faucher wciągnąć jako tryumwira do swego ministeryjalnego związku.
W listopadzie 1849 r. zadowolił się był Bonaparte ministeryjum nieparlamentarnem, w styczniu 1851 zatwierdził gabinet, którego członkowie stali poprzednio poza obrębem parlamentu, wreszcie 11-go kwietnia poczuł się na siłach utworzyć gabinet antiparlamentarny, który łączył w sobie harmonijnie vota nieufności obu zgromadzeń — konstytucyjnego i prawodawczego — a zarazem obu partyj: republikańskiej i rojalistycznej. To stopniowanie w wyborze ministeryjum służyło za termometr, zapomocą którego parlament mógł mierzyć obniżkę ciepła własnego ciała. A obniżka owa była z końcem kwietnia tak znaczną, że Persigny przy spotkaniu się z Changarnier’em mógł mu zaproponować przejście do obozu Bonapartego.
— Bonaparte — zapewniał Persigny generała — uważa teraz potęgę zgromadzenia za zupełnie zniszczoną i ma już gotową proklamacyję, którą po przyjściu do skutku dawno uplanowanego, a przypadkowo tylko odłożonego na później coup d’état, ogłosi narodowi...
Changarnier zakomunikował tę zapowiedź śmierci przewódzcom partyi porządku. Ale któż spodziewał się kiedykolwiek, że ukłócie pluskwy może być śmiertelnem? To też i parlament jakkolwiek pobity, z rozterką w swem łonie, jakkolwiek gnijący już za życia — nie mógł zdobyć się na inne pojmowanie pojedynku, prowadzonego z dziwacznym, komicznym szefem Towarzystwa 10 grudnia — i uważał całą sprawę za pojedynek z pluskwą.
Bonaparte natomiast odpowiedział partyi porządku, jak ongiś Agesilausz królowi Agisowi:
— Zdaję ci się być mrówką, ale kiedyś poznasz we mnie lwa...
- ↑ Generał Monk — stojący pod rozkazami Cromwella — po psiemu protektorowi posłuszny, spustoszył podczas najazdu Szkocyję. Po śmierci Olivera Cromwella pseudo — republikański ten generał przyczynił się głównie do restauracyi monarchii w Anglii. [przypisek tłomacza.]
- ↑ fr. Niech żyje Napoleon, żyje kiełbasa!
- ↑ fr. palących pytaniach
- ↑ fr. osiedli robotniczych
- ↑ fr. kodeksem karnym
- ↑ fr. usatysfakcjonowana
- ↑ łac. po fakcie