O czystość i poprawność języka

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stefan Żeromski
Tytuł O czystość i poprawność języka
Pochodzenie Elegie i inne pisma literackie i społeczne
Artykuły literackie
Wydawca J. Mortkowicza
Data wyd. 1928
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa, Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
«O CZYSTOŚĆ I POPRAWNOŚĆ JĘZYKA»[1]
I

Kuryer Poznański zamieścił niedawno we dwu odcinkach artykuł p. t. O czystość i poprawność języka — podpisany pseudonimem «Sonet». Redakcya pisma zaopatrzyła ten artykuł w przypisek, głoszący: «...nie na wszystkie wywody Szan. Autora się godzimy». To zastrzeżenie było w istocie niezbędne, gdyż obok szeregu błędów, które autor wyłowił w mowie ustnej, w gazetach, pismach ulotnych, przewodnikach, książkach do nabożeństwa, w utworach literackich i pracach naukowych prof. Brücknera, prof. Chmielowskiego i prof. Danysza — karci on, jako błędy, wyrazy i zwroty nie zupełnie na to zasługujące. W jednem miejscu swej rozprawki pisze: «Do dziwolągów zgoła prowadzi szerząca się coraz więcej mania tworzenia na wzór niemieckiego wyrazów złożonych, którą prof. Brückner w swych Dziejach języka polskiego słusznie potępia, chociaż sam pisze «słoworód» i «słowotwórstwo». Tak jeden ze znanych bardzo lekarzy poznańskich proponował swego czasu, poprawiając niby «tężec karku», by mówić «zapalenie mózgordzeniowe»... Przoduje w tym względzie jednak Żeromski ze swemi oczodołami, szybkobiegaczami, koszokupami, mostołodziami i t. d. Maluczko, a usłyszymy o nosochustkach i stołonogach». Czytelnik artykułu, rozweselony «nosochustkami i stołonogami» pomysłu p. Soneta, słusznie mógł wnioskować, iż rzeczowniki «oczodoły, szybkobiegacze, koszokopy», nie «koszokupy» (przewiduję tutaj błąd drukarski w mało znanym wyrazie), «mostołodzie» są «mojemi», to znaczy wymyślonemi przezemnie «dziwolągami, do których prowadzi szerząca się coraz więcej mania tworzenia na wzór niemieckiego» (oczywiście — języka) «wyrazów złożonych». Tymczasem tak nie jest. Ani jeden z tych wyrazów nie jest «moim». Wyraz «oczodoły» notuje Wielka Encyklopedya Orgelbranda, wydana w roku 1874, dając obok następujące wyjaśnienie: «Oczodoły — są to jamy kostne, w których umieszczone jest oko, oraz dodatkowe jego przyrządy» i t. d. Wyraz «koszokop» przytacza Słownik Lindego i objaśnia: «koszokop — przykop blisko pod fortecę podsunięty, który robotnicy dla zasłonięcia się sypią przy pomocy koszów szańcowych». Wyraz «mostołodzie» — podaje tenże Słownik Lindego z objaśnieniem: «Mostołódź czyli ponton — łodzie drzewiane, lub z innej materyi, służące do postawienia na nich mostu dla przeprawy wojska». Nadto — Wiadomości, tyczące się przemysłu i sztuki w dawnej Polsce Juliana Kołaczkowskiego (Kraków 1888) podają szczegół: «Moraczewski w swoich Starożytnościach wspomina w t. I str. 41, iż Krzysztof Arciszewski wynalazł w r. 1647 nowy gatunek mostołodziów czyli pontonów». Pracując swego czasu nad opowieścią p. t. Popioły, musiałem poznać dawne dzieła z zakresu wojny i wojskowości, fortyfikacyi, artyleryi i t. d. A więc prace Józefa Jakubowskiego (1743—1814), nauczyciela ks. Józefa Poniatowskiego, Nauka artyleryi, zebrana z najpóźniejszych autorów dla korpusu artyleryi narodowej (1781—83); Józefa Franciszka Łęskiego (1760—1825) Teoretyczna i praktyczna nauka żołnierskich pomiarów, czyli miernictwo wojenne (1790); Filipa Meciszewskiego Fortyfikacya polowa (Warszawa 1825) — oraz wszelkiego rodzaju «nauki», instrukcye, rozporządzenia, mustry i t. d. Na końcu trzeciego tomu dzieła Józefa Jakubowskiego znajduje się słowniczek wyrazów w artyleryi używanych, których znaczną ilość ów autor sam ustalił. Pisząc swą opowieść, używałem takich właśnie terminów, jakie były w owym słowniku podane, gdyż miały walor podwójny — nazw dla rzeczy i zjawisk natury wojennej, oraz barwy tego okresu. Sądzę, że i dziś te wyrazy mają w języku naszym to samo prawo, chyba, że kto wymyślił inne, lepsze — o czem nie słyszałem. Wyraz «szybkobiegacz» figuruje w różnych słowozbiorach, np. w Słowniku, wydanym przez księgarnię Arcta w Warszawie. Wyraz ten, zbudowany z przymiotnika «szybki» i rzeczownika «biegacz» (znanego Lindemu), w taki sam sposób, jak wiele innych złożeń, gdzie pierwszym członem jest część mowy odmienna, a temat występuje z zakończeniem samogłoskowem o — ma wzory w rzeczownikach: Krzywosąd, Ślepowron, Ostroróg, Złotogoleńczyk, jasnowidz, krótkowidz, lekkoduch, jawnogrzesznik, czarnoksiężnik. Co do potrzeby lub zbyteczności używania wyrazu «szybkobiegacz», należy zaznaczyć, iż jakaś nazwa funkcyi szybkiego biegania jest nieodzowna. Jakże bowiem mianować ten specyalny zawód i określoną czynność uczestników, czasu pierwotnych igrzysk olimpijskich, więc Koroibosa i następnych olimpiad, gdy tylko piesze wyścigi były stosowane, gonitwy długie, tak zwane dolichos, składające się z dwunastu podwójnych biegów? Kim był ze swego mistrzostwa Lacedemończyk Ladas, który jak wicher dwadzieścia cztery razy przebiegał stadion, liczący sto dziewięćdziesiąt dwa metry, aż trupem padł na ziemię? Albo — jak zwać współzawodników w rekordach wyścigowych pieszych dzisiejszego świata sportowego? Musi przecie być w języku klasyfikacya rzeczownikowa zawodu, czy pasyi tego rodzaju. Nie nadaje się po temu miano «goniec», gdyż określa czynność inną, uwydatnioną np. w Maratonie K. Ujejskiego: «Z płonącego miasta wybiegł niewolnik... A gdy na czatach innego zbiegł gońca, krzyknął mu tylko: do Suzy, do Suzy! A tamten przez gruzy, jak struś, popędził...» Nie nadają się również terminy, bardziej rozległy obejmujące zakres, jak współzawodnik, szermierz (również przynależne do kategoryi wyrazów złożonych).
Nietylko tedy nie przoduję w owej «manii» tworzenia «swoich» własnych wyrazów, ale nie ukułem własnego wyrazu nigdy, ani jednego. Jeżeli wprowadzałem mało znane i obcobrzmiące w wyślizganym, ubogim, gazeciarskim języku miejskim, to są to twory staropolskie, albo ludowe. Niektóre z ostatnich można znaleźć w Materyałach do etnografii ludu polskiego z okolic Kielc, zebranych przez ks. Władysława Siarkowskiego, — inne zapamiętałem i przyswoiłem sobie za czasów dzieciństwa i młodości. W górach Świętokrzyskich i otaczającej je leśnej krainie, dzielącej ongi ziemie Wiślan i Mazowszan, dochował się najdawniejszy, zapewne, i w najczystszej swej formie piastowski język polski, gdyż nie podlegał nigdy żadnym znikąd naleciałościom postronnym.
Autor artykułu w Kuryerze Poznańskim wytyka prof. Brücknerowi używanie terminów «słoworód» i «słowotwórstwo». Wyrazy te nietylko należą do języka, lecz stanowią nazwy, przyjęte przez językoznawców. Szkolna Gramatyka języka polskiego prof. Antoniego Małeckiego (Lwów 1910), przeznaczona dla gimnazyów galicyjskich, podaje je do wiadomości i nauki uczniom, a jednocześnie w pismach publicznych potępia się ich używanie, jako «dziwolągów językowych». Jakże, według krytyka z Kuryera Poznańskiego, powinien się nazywać dział gramatyki, mający za przedmiot pochodzenie imion, co właśnie określa się jako «słoworód» i «słowotwórstwo»? Autor winien był podać inne nazwy. Wersya o tem, że wyrazy złożone z dwu rzeczowników nie odpowiadają duchowi języka polskiego wciąż się powtarza. Prawdę tę głoszą wszystkie wskazania od gramatyki szkolnej aż do pierwszego zeszytu Języka Polskiego. P. A. Danysz w artykule p. t. Copia verborum Aleksandra Jabłonowskiego — pisze: «...podnieść wypada, że w słusznem poczuciu wstrętu, jaki języki słowiańskie czują do rzeczowników, złożonych z dwóch rzeczowników, wstrzymał się (Jabłonowski) od tego rodzaju nowotworów. Jak wstrętne nam są złożone rzeczowniki nowożytnego języka czeskiego... tak też odpychamy wszelkie zakusy wprowadzenia takich nowości do naszego języka, jak «światopogląd» zamiast poglądu na świat, albo «czasokres» zamiast okres czasu, «spadkobranie» zamiast branie spadku, dziedziczenie.» Czy język polski istotnie «czuje wstręt» do rzeczowników złożonych z dwu rzeczowników, o tem, oczywiście, rozprawiać nie mogę, ale mam wątpliwości. Weźmy dla przykładu: Bogurodzica, Świętowit (Światowid); — imiona własne, składające się z dwu osnów rzeczownikowych, jak — Boguchwał, (Bóg+chwała), Bogusław, Chlebosław, Domosław, Darosław, Dobrogniew, Dobronog, Dobromysł, Dobrogost, Domomir, Drogodar, Drogomir, Gniewomir, Gniewosław, Grodosław, Lechosław, Ludomir, Radowid, Sieciesław, Stanisław, Strachosław, Strażywoj, Świętosław, Swiętopełk (Świętopług według Lelewela, czy Świętopułk), Wiarosław, Wiślimir, Włościbor, Włostobor, Włodzisław, Władowoj, Wolimir, Wolisław, Zbrojsław, Ziemiomysł, Ziemowit (Ziemowid), Złotosław, Bogusława, Radogosta, Złotosława; — nazwy miejscowości: — Bartodzieje, Bydgoszcz, Dawidgródek, Dębogóra, Dobrotwór, Dźwinogród (według Starożytnej Polski K. Balińskiego), Jangrot, Janopol, Januszgród, Jezupol, Józefgród, Kitajgród, Kołobrzeg, Komargród, Koniecpol, Kopajgród, Kostomłoty, Krzyżtopór, Lasopol, Maryampol, Michałpol, Miropol, Panigród, Pakosław, Rajgród, Sandomierz (Sądomir=Sudomir), Skalmierz (Skarbimir=Scarbimiria), Tarnopol, Tarnobrzeg, Tarnogród, Tarnoskała, Terespol, Tomaszpol, Uszomierz, Wodzisław (Włodzisław w XI w.), Wolborz (Wojbor), Wilkołazy, Żytomierz; — nazwy herbów: — Drogomir, Drogosław, Dęboróg, Krzyżołuk, Krzyżoróż, Krzyżostrzał, Łukocz, Orłosław, Odrowąż, Różopiór, Tarczobron, Złotokłos, Pracotwór; — wyrazy ustalone i notowane w słowozbiorach: — bałwochwalca, bratobójca, mężobójca, ojcobójca, cudotwórca, czarodziej, dobrodziej, złodziej, kołodziej, kaznodzieja, dziworód, dziwoląg, dziwożona, dziewosłęb, drzeworyt, miedzioryt, staloryt, kwasoryt, gwiazdozbiór, grododzierżca, głodomór, groszorób, imiesłów, językoznawca, kamieniołomy, kołowrót, krwotok, (krwiotok), ślinotok, nasieniotok, kościotrup, kręgosłup, księgosusz, księgozbiór, korkociąg, koniokrad, konował, listopad, miłosierdzie, miodosytnia, mięsopust, nocleg, obrazobórca, powsinoga, piorunochron, prawodawstwo, pracodawca, powieściopisarz, rodowód, rękopis, dziejopis, rybołówstwo, rzeczoznawca, Różokrzyżowcy, słoworód, słowotwórstwo, srebrogłów, złotogłów, świętokradztwo, świętokupstwo, sianokos, świnopas, sztukmistrz, światowładca, światłodawca, wilkopies, wilkołak, wilkozęby, wojewoda, wojewodzie, winobranie, widosen, zwierzostan; — terminy ustalone w chemii: — węglowodan, węglowodór, siarkowodór; — w zoologii: — członkonóg, głowonóg, grzbietopławek, jamochłony, jeżozwierz, kręgopławy, krzyżodziób, szydłodziób, latolistek, mrówkojad, mrówkolew, myszołów, nosorożec, perłopław, skałotocz, stawonóg, zimorodek; — w botanice: — latorośl, śluzorośle, ziarnopłon, wilczomlecz, muchomór, muchołówka, żabiściek, wodorost, kwiatostan, owocostan, ciepłorosty, zimnorosty; — w geologii: — iłołupek, lądolód, wodospad, wodogrzmiot (góralskie), lodozwał i t. d. Ten dorywczy wykaz, który nie wyczerpuje bynajmniej ogółu wyrazów złożonych (zapisanych choćby u Lindego), wskazuje bądź co bądź, że, gdyby język nasz «czuł wstręt» do tego rodzaju tworów, nie byłoby ich tyle. Przeciwnie, narzuca się spostrzeżenie, że imiona własne «słowiańskie» świadczą o upodobaniu ongi do tego rodzaju złożeń. Odzwierciedla się w tej dążności wygasła wiara w czarodziejską moc słowa, które z jakowymś symbolem potęgi ducha ludzkiego, z pierwiastkiem — sław, chwał, mysł, mir, woj, wid, gniew, dar, gost — splatano w jedno, dodając doń inne jakieś pojęcie, przewidzenie, lub życzenie, — jakby w błogosławieństwo, w słowny amulet, narzucający na drogi miru i sławy. Podobną pasyę do złożeń można zauważyć w nowoczesnem słownictwie naukowem. Wynika ona z konieczności ujmowania zjawisk w krótki i zwięzły rzeczownik, niezbędny tam, gdzie chodzi o ścisłe oznaczenie rzeczy i zatrzymanie w pamięci faktu. Takie nowe, a odległe od siebie umiejętności, jak psychologia i lotnictwo, jednako ubiegają się o rzeczowniki dla uwydatnienia swych pojęć i przedmiotów materyalnych. Nic dziwnego, że chwytają dwa rzeczowniki i łączą je w trzeci, zaradzając w ten sposób brakowi nazwy. Język angielski, który wchłonął w siebie mowy Celtów, Anglów, Sasów, Fryzów, Jutów, łacinę, język normandzki, francuski i duński, posiada wielkie bogactwo synonimów dla wyodrębnienia najróżnorodniejszych pojęć — ma, naprzykład, kilkanaście nazw dla oznaczenia potęg — rozum i umysł. My mamy ich zaledwie kilka. To też od czasów Trentowskiego i Libelta nasi badacze muszą tworzyć sami terminy potrzebne. Nieraz przedziwnie i niespodziewanie przydać się tu może język ludowy. Jeżeli taką nazwę wypadnie złożyć z dwu wyrazów i jeżeli to usiłowanie przekreśli językoznawca, jak to czyni krytyk z Kuryera Poznańskiego z terminami gramatycznemi «słoworód» i «słowotwórstwo» z tego względu, że język nasz jakoby wyrazów złożonych nie znosi, to powstaje wprost plątanina. Rzeczowników — nosorożec, głowonóg, kołowrót, kościotrup, zimorodek, ziarnopłon, korkociąg, rękopis niepodobna wyrugować z języka zapomocą opisu z dwu czy trzech wyrazów. To też sądzę, że zostaną napewno te z nowych wyrazów złożonych, które posiadają taką właśnie cechę. Zlepienie «światopogląd» jest złe, gdyż można je zastąpić przez opis «pogląd na świat», «spadkobranie» przez «branie spadku«. Ale już pokrewny tej ostatniej próbie nowotworu rzeczownik «spadkobierca» nie ustąpi i w dzisiejszym języku nie będzie go można zamienić na «bierca spadku», gdyż taka forma się nie utrze, aczkolwiek «bierca» istnieje w staropolszczyźnie. Byłoby to zaś ubożenie języka, gdyby jakieś pojęcie nie miało ustalonej nazwy.
W innem miejscu artykułu w Kuryerze Poznańskim p. «Sonet» gani używanie w mojej powieści p. t. Popioły takich wyrażeń: «Już gdy przepływano obok, okręt był poddany rewizyi...» «Wracając, ostrzeżony był...» «Był prowadzony po groblach...»
Nie rozumiem dokładnie, dlaczego używanie formy biernej konjugacyi ma być grzechem przeciwko czystości i poprawności języka. Jeżeli się tu i owdzie wyrwie strzępek zdania i takich strzępków przytoczy kilka z rzędu, wygląda to jako nadużywanie formy biernej, podszepnięte przez język obcy. Tymczasem — są wypadki, że tylko forma bierna użytą być może, gdy tego wymaga jakość zjawiska, które ma być uwydatnione w danym opisie. W takim, naprzykład, ustępie Pisma: «Wtedy Jezus zaprowadzony został na puszczę przez Ducha, aby był kuszony od dyabła» — mogła być użyta tylko forma bierna, gdyż tylko ona mogła w pełni wyrazić tajemniczy, niepojęty stan właśnie bierności przybranej, który szatan, jako czynna siła, usiłuje dla siebie pokonać. Podobnie trafne formy widać w Objawieniu św. Jana: «...jeśli kto nie był zapisany w księdze żywota, wrzucony był w jezioro ogniste...» «Sądzeni byli umarli stosownie do tego, co napisane było w księgach». «I widziałem trony, a tym, którzy usiedli na nich, dany był sąd». W Lilli Wenedzie: — «Lecz wy mnie puście do ojca mojego, który od dwóch dni jest morzony głodem...» W Anhellim:— «Posłani są na zaludnienie...» «On był przeznaczony na ofiarę...» W Księgach pielgrzymstwa: — «Pielgrzymie, stanowiłeś prawa i miałeś prawo do korony, a oto na cudzej ziemi wyjęty jesteś z pod opieki prawa...» — widać dobry przykład tej konieczności formy biernej, która uwydatnia i maluje głębię bierności w przeciwieństwie do czynnej siły, wyrażonej przez użycie czynnej formy w pierwszej części zdania. To samo w wersetach: — «Zaczęli się odpychać, obalili drabinę i pobici są z murów». «Kto odrzuca wezwanie wolności, odrzucony będzie od oblicza jej».
W innem jeszcze miejscu swego artykułu p. «Sonet» wytyka mi wyrażenie: «Zorza poranna... dawała widzieć zgliszcza». «Dawać widzieć» jest według niego germanizmem, tłómaczeniem niemieckiego — lassen. Być może, iż jakieś w tym wypadku powinowactwo zachodzi, lecz «dać» i «dawać» ma tak wielkie zastosowanie w najrozmaitszych skojarzeniach pojęciowych, iż trudno będzie zdecydować, które z nich jest germanizmem, a które zwrotem czysto polskim, jeśli nawet to samo znaczenie w języku niemieckim posiada. «Dać znać, dawać znać» — jest, zdaje się, czysto polskie, a «dać widzieć, dawać widzieć» ma być germanizmem. Taki, naprzykład, zwrot w Słowniku gwar polskich Karłowicza: — «kopać kopca nie można, bo nie da i zaraz narzyka okropnie» — to germanizm, czy nie?
P. «Sonet» z Kuryera Poznańskiego kończy swój artykuł następującą notą: «Doprawdy czas wielki, by utworzyło się proponowane niedawno towarzystwo ku czuwaniu nad poprawnością języka, gdyż zanik jej coraz groźniejsze przybiera rozmiary i to w sferach, gdzie tego najmniej spodziewać się należało». Istotnie specyalne towarzystwo do czuwania nad czystością języka jest nad wyraz pożądane. Obecnie spełnia ten obowiązek redakcya Języka Polskiego. Proponowane towarzystwo musiałoby się jednak zabrać i do «purystów» w rodzaju p. «Soneta», który w tymże krytycznym artykule, stając na tak nieubłaganem stanowisku względem np. prof. Chmielowskiego, układa zdania w ten sposób: «Stanowczo jednak wybaczyć ich (błędów językowych) nie można w rozprawach nie tyczących kwestyi dnia bieżącego, które autorzy piszą spokojnie, tak, że czas mają dbać i o formalną stronę». Owi «autorzy» piszą «kwestye», czy «rozprawy nie tyczące»? P. «Sonet» błędnie używa słowa «tyczy» bez się. Linde wyjaśnia: «Tyczy się co czego albo kogo, dotyczy się — należy do kogo, ściąga do czego.» Inne zdania nie lepiej są stylizowane, jak naprzykład, pierwsze i drugie zdanie całego artykułu, związane wyrazem «niesłusznie», który zgmatwał jasność obu, gdyż nie wiadomo do czego się stosuje — do wojny, czy do troski o czystość języka — i t. d. Błędem prowincyonalnym, który p. «Sonet» kilkakroć popełnia, jest zaopatrywanie przyimków w i z w zbyteczne e. Pisze: «we Warszawie», «we wszystkich warstwach inteligencyi», «przykłady wzięte ze życia». Tylko w wypadkach, gdy po przyimkach w i z następujący rzeczownik poczyna się od dwu spółgłosek — dla uniknięcia zbiegu trzech ustawiamy e: — we Wrocławiu, we Włocławku, we Włoszech, we Włodawie, we Włoszczowie, we Lwowie, — lecz nie: we Londynie, we Wilnie, i nie we Wiedniu. Mówimy i piszemy: — z życia w Warszawie, w Wiedniu. Ośmieszonym prowincyonalizmem jest galicyjskie «we Widniu» — jak w charakterystyce gwary galicyjskiej, skonstruowanej przez Stanisława Witkiewicza: «Skąd ja przychodzę do tego, żebym szedł panu na rękę we Widniu«?


II

Prof. Aleksander Brückner w artykule swym p. t. Powstanie i rozwój języka literackiego — zamieszczonym w Encyklopedyi polskiej, wydawanej przez Akademię Umiejętności, w pierwszej części dzieła Język polski i jego historya na str. 96 i 97 pisze: «Kogo szkoła, wojsko, urząd w języku i piśmie obcem wyłącznie chowały, temu nie tak łatwo otrząść się z tego, nawet gdy po polsku myśli i pisze, nie dziw więc, że Przybyszewskiemu czy Nossigowi germanizmy wyrzucają, że u Żeromskiego czy Sieroszewskiego z rusycyzmem się spotkasz. Dawno przed nimi można się było tego wszystkiego napatrzeć».
Co do mnie — chowałem się rzeczywiście w szkole, gdzie wszystkie przedmioty wykładano w języku rosyjskim, lecz na szczęście miałem w niej kilku nauczycieli Polaków o najgorętszej duszy — to też nie mam prawa powiedzieć, że przeszedłem szkołę rosyjską. Była ona taką tylko z wierzchu. Moim nauczycielem języka polskiego w ciągu wielu lat był Antoni Gustaw Bem, językoznawca i historyk, krytyk literacki i pierwszorzędny, wzorowy, nieskazitelny polski stylista. Spis prac jego znaleźć można w pośmiertnem wydaniu p. t. Studya i szkice literackie (Warszawa 1904). Na szkolnej ławie, a raczej pod tą ławą, pisane stosy liryk, olbrzymich poematów i nie mniejszych tragedyi, oraz powieści — ten mój mistrz młodych lat i nigdy niezapomniany dobroczyńca duchowy cierpliwie wertował i okrutnej poddawał krytyce, nie tylko na dalekich samowtór spacerach, lecz i publicznie na lekcyach. Każdy wówczas rusycyzm, gdyby się był okazał, podlegał wypaleniu białem żelazem szyderstwa, którego mi ten pasyonat nie szczędził, jak we wszystkiem, do czego przykładał ręki. Zabawna to rzecz, gdy się stwierdzi, że wypalanie rusycyzmów na lekcyach języka polskiego dokonywało się w języku rosyjskim. To też mój surowy nauczyciel i «uparty umysł» jak się sam nazywał, którego «krew zalewała», gdy zbrodnię przeciwko czystości języka w ramotach moich wytropił, w grobie swym by się przewrócił, gdyby powziął wiadomość, że w pisaninach publicznych jego ucznia dziś jeszcze, po latach — «z rusycyzmem się spotkasz». Nie byłem nigdy w rdzennej Rosyi, nie miałem w życiu obowiązku, któryby mię zmuszał do posługiwania się językiem rosyjskim, to też, jeśli pisma moje grzeszą rusycyzmami, w istocie zasługują na najbezwzględniejszą publiczną naganę. Prof. Brückner, który tyle niestrudzonej pracy i tyle głębokiej wiedzy w badanie mowy naszej włożył, uczyniwszy mi zarzut taki, może raczy uczynić mi zaszczyt, podobnie jak tamten dostojnik piśmiennictwa, wykazując, gdzie i kiedy tych się karygodnych wykroczeń dopuszczam. Mam nadzieję, że Szanowna Redakcya Języka Polskiego użyczy prof. Brücknerowi miejsca, gdy on, przychylając się do mej prośby, zechce przytoczyć wykaz mych «rusycyzmów».

[1916]




  1. «O CZYSTOŚĆ I POPRAWNOŚĆ JĘZYKA». Artykuł ten był ogłoszony w czasopiśmie Język Polski (Kraków) w r. 1916 (Nr. 5—6).
    Nie było to pierwsze wystąpienie Żeromskiego w obronie własnego języka.
    W r. 1901 w Poradniku Językowym, wydawanym w Krakowie przez p. Romana Zawilińskiego, w Nr. 6, w rubryce Zapytania i odpowiedzi, pojawiła się następująca notatka: 163 (A. Dr.) Nie mógł przyjść do siebie (Żeromski Utw. pow. Warsz. 1900, str. 250). Jestto rusycyzm zam. opamiętać się, przyjść do przytomności.
    — [Od Redakcji:] Mógłby być i germanizm, ponieważ i w niemieckiem napotykamy zwrot zu sich kommen.

    Żeromski zareagował na tę notatkę listem do redakcji Poradnika Językowego, który został ogłoszony w Nr. 7, w rubryce Dyskusja, w następującej postaci:
    CZY «PRZYJŚĆ DO SIEBIE» JEST RUSYCYZMEM?

    Do p. 163 w nrze 6 otrzymaliśmy od p. Stefana Żeromskiego list tej treści:
    «Autor notatki, ukrywający swe nazwisko pod literami A. Dr. udowodnił w niej nieznajomość dwu języków: rosyjskiego i polskiego. W języku rosyjskim niema wcale zwrotu pridti do siebia, jest natomiast tylko pridti w siebia, więc wyrażenie przyjść do siebie nie jest wcale rusycyzmem. Zwrot przezemnie użyty (przyjść do siebie) jest nawskróś, odwiecznie polskim i dziś powszechnie używanym w okolicach rdzennie polskich.
    Jako dowód jego polskości służy Słownik Lindego, który go cytuje, jako polski i podaje wzory użycia wyjęte: 1) z pism Skargi (Roczne dzieje kościelne) — «Zasmucony od rozumu odszedł i ledwo kiedy do siebie przychodził», — 2) z ks. Perzyny (Lekarz wiejski) «kto się zaraz w początkach choroby kładzie, ten prędko przychodzi do siebie».
    Słownik Wileński, pod wyrazem przychodzić, przyjść wylicza, jako polskie zwroty: — «przyjść do siebie, przychodzi do siebie, przyszedł zupełnie do siebie (w znaczeniu) odzyskiwać przytomność, siły, zdrowie».
    Jestem wielbicielem dążeń Poradnika Językowego i najżarliwiej go studyuję. Wdzięczny jestem każdemu znawcy mowy wytykającemu w pisaninach moich błąd (osobliwie rusycyzm) jeśli nim istotnie zachwaszczam język. Ale drukowanie na indeksie, gdzie uszeregowane są najgrubsze błędy gwary dziennikarskiej, zwrotów mowy najszczerzej polskich, w piśmie poświęconem czystości języka, do której wszyscy dążymy z całej duszy i ze wszystkich sił, może tylko oburzać.
    Upraszam Szanownego Pana Redaktora o podanie do wiadomości, że wyrażenie nie mógł przyjść do siebie — rusycyzmem ani germanizmem nie jest, że jest zwrotem czysto polskim, którego, jeśli wola czyja, używać można i należy, jak powietrza i wody».






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stefan Żeromski.