Odrobinka
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Odrobinka[1] |
Pochodzenie | Królewna Gęsiarka i inne bajki |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1925 |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | Daumling |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii | |
Galeria grafik w Wikimedia Commons |
Był sobie raz pewien biedny chłopek. Siedząc u ogniska, poprawiał polana drzewa, a żona jego przędła len.
— Jakże to smutno, — powiedział, — że nie mamy dzieci. Tak cicho u nas, a domy sąsiadów pełne wesołej wrzawy i śmiechu.
— Tak! — westchnęła żona. — Radabym mieć choć jedno dziecko, a zgodziłabym się nawet, by było tak maleńkie jak palec. Kochałabym je bardzo.
I stało się, że kobieta zasłabła, a po pewnym czasie dał jej Bóg dziecko, zupełnie foremne i kształtne, tylko nie większe od grubego palca ręki.
Powiedziała:
— Spełnił Bóg życzenie moje, przeto rada jestem, mimo że dziecina nasza tak mała.
Nazwali synka, bo był to chłopak, Odrobinką. Nie żałowali mu jedzenia, ale dziecko nie rosło wcale i zostało na zawsze maleńkie. Mimo to w oczkach jego błyszczał rozum i niebawem chłopak stał się zwinny, zręczny, a wszystko, do czego się wziął, szło mu jak z płatka.
Pewnego dnia wieśniak wybrał się do lasu ścinać drzewo. Już w drzwiach stojąc, mruknął do siebie:
— Chciałbym mieć kogoś, ktoby przyjechał z wozem po drzewo.
— Ojcze, — zawołał Odrobinka, — ja wam wóz dostawię na czas!
Wieśniak zaśmiał się i rzekł:
— Jakże sobie poradzisz, Odrobinko? Jesteś za mały, by władać lejcami.
— To nic! — odparł Odrobinka. — Niech tylko matka zaprzęgnie i wsadzi mnie koniowi do ucha, a ja już nim pokieruję.
— Ano dobrze! — powiedział wieśniak. — Spróbujmyż, czy się uda.
Gdy nadszedł czas, matka zaprzęgła, wsadziła Odrobinkę koniowi w ucho, a malec zaczął wołać:
— Wio... wiśta... hetta!
Wołał ciągle, a koń słuchał go, jak swego pana i dociągnął wóz na właściwe miejsce w lesie.
Stało się, że w drodze natknął się wóz na dwu obcych ludzi. Słyszeli oni wołanie Odrobinki i wielce byli zdumieni.
— A to co? — spytał jeden z nich. — Słyszę wołanie woźnicy, a jego samego niema na wozie!
— Dziwne rzeczy! — przyznał drugi. — Idźmyż za wozem i zobaczmy, gdzie się zatrzyma.
Poszli i zobaczyli, jak wóz wjechał w las i stanął w miejscu, gdzie wieśniak właśnie obcinał ścięte drzewo.
Odrobinka zawołał:
— Widzicie panie ojcze, żem dokazał swego! Wyjmijcie mnie teraz z końskiego ucha!
Ojciec wyjął malca, a Odrobinka siadł sobie wesoły na dźble trawy.
Obcy ludzie oniemieli ze zdumienia na widok Odrobinki. Po chwili powiedział jeden z nich szeptem:
— Wiesz co, moglibyśmy zrobić na tym malcu doskonały interes, pokazując go w mieście za pieniądze. Musimy go koniecznie kupić.
Przystąpili do wieśniaka i powiedzieli:
— Sprzedajże nam tego malca. Będzie mu u nas dobrze.
— Nie! — odrzekł ojciec. — Za nic się z nim nie rozstanę! Nie chcę wszystkich skarbów świata za mego Odrobinkę!
Odrobinka słyszał te słowa. Wdrapał się prędko po odzieży ojca, aż na ramię i szepnął mu w ucho:
— Sprzedaj mnie, ojcze! Ja wrócę napewno do domu!
Ojciec sprzedał go tedy za bitego talara owym ludziom, a oni spytali:
— Gdzie chcesz siedzieć, Odrobinko.
— Posadźcie mnie na kryzie kapelusza. Będę sobie spacerował wokoło i patrzył na świat Boży, podczas gdy powędrujecie do miasta. Zaręczam, że nie spadnę.
Spełnili jego życzenie, Odrobinka pożegnał ojca i ruszyli przed siebie. Wędrowali długo, aż się dobrze ściemniło, a wówczas malec krzyknął:
— Zdejmcie mnie panowie, bo czuję potrzebę naturalną!
— To zbyteczne, — odparł ten, który go niósł na kapeluszu. — Załatw się tam, gdzie jesteś. Nieraz ptaki mi spuszczają coś z drzewa na kapelusz, a nic sobie nie robię z tego.
— O, nie! — rzekł Odrobinka. — Jestem dobrze wychowany i wiem, co wypada, a co nie. Zdejmcie mnie prędko.
Obcy człowiek zdjął kapelusz, położył go na ziemi, a Odrobinka zeskoczył śmiało, wlazł pomiędzy zagony i wśliznął się szybko w mysią dziurę.
— Żegnam was, panowie! — zawołał ze śmiechem. Idźcież z Bogiem do miasta. Ja tu przenocuję.
Przybiegli doń, szturchali laskami koło mysiej dziury, ale był to trud daremny. Odrobinka wlazł głęboko pod ziemię, że zaś mrok zapadł, nie znaleźli go i musieli iść dalej, źli i oszukani.
Gdy odeszli, wylazł z dziury Odrobinka i powiedział sobie:
— Niebezpieczna to rzecz wałęsać się nocą po polu. Może człowiek łatwo skręcić kark.
Na szczęście znalazł pustą skorupę ślimaczą. Uradowany wlazł w nią i postanowił spędzić tak noc.
Już miał zasnąć, kiedy nagle usłyszał, że idą dwaj ludzie i rozmawiają.
— Jakby to zrobić, by się dobrać do złota i srebra bogatego proboszcza? — mówił jeden z nich.
— Ja wam poradzę! — krzyknął Odrobinka.
— Cóż to? — zdziwił się jeden z przybyszów. — Słyszałem wyraźnie czyiś głos!
Stanęli, wytężając słuch, a Odrobinka powiedział:
— Weźcie mnie z sobą, a ja wam pomogę.
— Gdzież jesteś? — spytali.
— Szukajcie po ziemi, tam, skąd głos dochodzi.
Znaleźli go wreszcie i podnieśli.
— Jakto? Ty malcze chcesz nam pomóc? — dziwili się.
— Oczywiście, — zaręczył. — Przedostanę się pomiędzy kraty do komory proboszcza i podam wam po trochu wszystko, co znajdę kosztownego.
— Zgoda! — zawołali. — Pokaże się, co umiesz.
Gdy doszli do plebanji, wlazł Odrobinka do komory proboszcza i zaraz zaczął wrzeszczeć co sił:
— Co chcecie? Czy wszystko, co tu jest?
Przerażeni, prosili:
— Nie krzycz tak, bo się ludzie zbudzą.
Ale Odrobinka udał, że nie rozumie i wołał jeszcze głośniej:
— Co mam podawać? Czy wszystko, co tu jest?
Krzyk ten obudził służącą śpiącą w komorze. Siadła na łóżku słuchając, zaś złodzieje odbiegli kawał drogi. Ale pochwili nabrali odwagi i rzekli sobie:
— Ten malec drażni się z nami.
Wrócili i szepnęli mu:
— Nie rób żartów i podaj nam coś.
Odrobinka wrzeszczał raz jeszcze:
— Dam wam wszystko, co tu jest! Wsadźcie tylko ręce w kraty!
Tym razem służąca usłyszała wszystko wyraźnie, wyskoczyła z łóżka i otwarła drzwi do stancji, zaś złodzieje uciekli, jakby ich gnały strachy nocne. Służąca nie mogła zrozumieć, co się stało i zaczęła szukać świecy. W chwili, gdy błysło światło, Odrobinka czmychnął niepostrzeżony do stodoły. Służąca przeszukała wszystkie kątki, a nie znalazłszy nic podejrzanego, poszła spać, przekonana, że śniła na jawie.
Odrobinka wyszukał sobie doskonałe leże na sianie i, rozciągnięty wygodnie, zamierzał przespać resztę nocy, by rano powędrować do domu. Czekały go jednak inne rzeczy. Ileż niedoli i przygód dziwnych na tym bożym świecie! Gdy zaświtało, służąca wstała, by nakarmić bydło. Poszła prosto do stodoły, chwyciła naręcz siana, wraz z Odrobinką i zaniosła do stajni. Odrobinka spał tak twardo, że nie zauważył tego i zbudził się dopiero w pysku krowy.
— O Boże! — zawołał. — Dostałem się, widzę, między kamienie młyńskie. Trzeba uważać, by mnie krowa nie zmiażdżyła zębami.
Za chwilę znalazł się w krowim żołądku nieuszkodzony i pełen męstwa.
— Ciasna to stancyjka, — pomyślał. — Światło słoneczne tu nie dochodzi, a świecy jakoś nie dają.
Nie podobała mu się ta nowa kwatera, a najgorsze było, że raz po raz wpadały drzwiami coraz to nowe porcje siana, tak iż miejsca miał coraz to mniej i groziło mu uduszenie.
Przerażony krzyknął co sił:
— Nie dajcie mi więcej karmy! Nie chcę więcej siana!
Służąca doiła właśnie krowę. Słysząc głos, a nie dostrzegając nikogo, przeraziła się wielce, wstała ze stołka i rozlała mleko. Pobiegła co sił w nogach do proboszcza i zawołała:
— O Boże! Księże proboszczu, nasza krasula mówi!
— Oszalałaś chyba! — odparł proboszcz, ale poszedł do stajni przekonać się, co zaszło.
Ledwo tam przybył, wrzasnął Odrobinka na całe gardło:
— Nie dajcie mi więcej karmy! Nie chcę więcej siana!
Przeląkł się proboszcz i sądząc, że krowę opętał zły duch, kazał ją zarżnąć. Zarżnięto ją, a wnętrzności, w których siedział Odrobinka, wyrzucono na śmietnik. Po długich wysiłkach zdołał się z nich wygramolić, ale ledwo wytknął na wierzch głowę, spotkało go nowe nieszczęście. Nadbiegł zgłodniały wilk i połknął wnętrzności krowie razem z biednym Odrobinką. Odrobinka nie stracił odwagi i pomyślał:
— Może porozumiem się jakoś z wilkiem. — Zaraz też zaczął wołać w brzuchu wilczym siedząc: — Panie wilku! Słuchajże mnie! Wiem ja o doskonałem pożywieniu dla waszmości!
— A gdzie ono jest? — spytał wilk.
— W pewnym domu, — rzekł Odrobinka i opisał mu najdokładniej zagrodę swego ojca, oraz drogę, którą mógł dostać się do komory, gdzie było dużo chleba, słoniny, kiełbas i innych dobrych rzeczy.
Wilk nie dał sobie tego drugi raz powtarzać, pobiegł do komory i urządził sobie biesiadę. Gdy się nażarł, chciał uciekać, ale tak zgrubiał, że nie mógł wyjść ciasnym kanałem, którym tu dotarł. Na to właśnie liczył Odrobinka. Zaczął teraz wyprawiać awantury w wilczym brzuchu, krzyczał co sił, fikał nogami i krzyczał znowu.
— Cicho bądź! — ostrzegał wilk. — Zbudzisz ludzi!
— To nic! — odparł Odrobinka. — Ty sobie użyłeś, teraz na mnie kolej zabawić się trochę!
I znowu krzyczał w głos i hałasował.
Zbudzili się wreszcie ojciec i matka, przybiegli do komory i zobaczyli wilka. Ojciec porwał siekierę, matka kosę.
— Stań z tyłu, — powiedział ojciec, — dam mu siekierą w łeb, a gdyby nie zdechł, to ty go przetniesz kosą.
Odrobinka poznał głos ojca i zawołał:
— Drogi ojcze! Jestem tu, siedzę w wilczym brzuchu!
— Dzięki Bogu! — rzekł ojciec. — Synek nasz się znalazł!
Kazał matce odłożyć kosę, by nie skaleczyć Odrobinki. Rąbnął siekierą wilka po łbie, a gdy wilk padł martwy, oboje wzięli nożyczki i nóż, rozcięli wilkowi brzuch i wydostali malca.
— Ach! — westchnął ojciec. — Ileż natroszczyliśmy się o ciebie!
— Tak, drogi ojcze! — rzekł Odrobinka. — Przeszedłem ja dużo w świecie i dziękuję Bogu, że mogę sobie odpocząć.
— Gdzieżeś to bywał, synku?
— Ojcze drogi! Byłem w mysiej dziurze, w komorze proboszcza, w brzuchu krowy i w brzuchu wilka, a teraz wracam do was nakoniec.
— Już cię nie sprzedamy za żadne skarby świata! — rzekli rodzice, upieścili go, ucałowali, potem nakarmili, napoili i dali mu nową odzież, gdyż w czasie pełnej przygód podróży na nic zniszczyło mu się ubranie.