Ostap Bondarczuk/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ostap Bondarczuk |
Wydawca | Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta |
Data wyd. | 1875 |
Druk | Kornel Piller |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Alfred wychodził gniewny, pomięszany, niespokojny z pokoju stryja i wracał szybko do swego mieszkania, gdy w korytarzu spotkał idącą naprzeciw siebie Misię.
Z twarzy poznać było można silne wzruszenie i oburzenie jej.
— Słyszałam wszystko — ozwała się do Alfreda prędko.
— Słyszałaś?
— Wróć ze mną.
— Dokąd?
— Pójdziemy do niego raz jeszcze; spodziewam się go przekonać.
— Bardzo ci dziękuję w imieniu mojem i jego — odparł Alfred — ale to mi się zdaje napróżno. Gdyby o życie chodziło, nie zwykłem prosić dwa razy.
— Nadtoś dumny, kochany kuzynku, gdyby o własne życie chodziło, nie mówię, ale gdy chodzi o kogoś innego, o cudzą sprawę? Pozwoliłbyś się znęcać nad nim, nie chcąc spróbować nawet?
— Słyszałaś, próbowałem — rzekł Alfred.
— Pozwól mi przyjść w pomoc; zdaje mi się, że użytecznym będę sprzymierzeńcem.
— Próbuj Misiu, ale uwolń mnie od kroku.
— Będę śmielszą, jeżeli pójdziesz ze mną, proszę cię, chodź.
Alfred zastanowił się chwilkę, pomyślał i zawrócił.
— Służę ci.
— Dziękuję; chodźmy.
Z powagą spokojną otworzyła Misia drzwi pokoju ojca, który jeszcze chodził żywo mówiąc sam do siebie. Widząc ją wchodzącą z Alfredem, zastanowił się, ruszył ramionami, namarszczył.
— Spotkałam Alfreda, który mnie żegnał; chce jechać jutro rano, papo. Co to ma znaczyć? — spytała Misia.
— Nie wiem — odrzekł hrabia pomięszany — nie rozumiem zupełnie.
— Papo drogi, to nie jest naturalne, wytłómacz mi, proszę. Rachowałam wiele na przybycie tych panów; a oni uciekają ledwie się pokazawszy. Proszę cię, wytłómacz mi to.
— Nie mogę przytrzymać Alfreda; powiedział mi, że jest pełnoletni.
— Ale o cóż tu poszło? — przerwała Misia niecierpliwie — widzę, że czegoś nie wiem. Jakieś nieporozumienie?
— A! — dorzucił hrabia tupiąc nogą — nie udawaj, wiesz dobrze. Chodzi tu o chłopa, którego chcecie wszyscy na panicza wystrychnąć, żeby nam kiedyś jak Gonta Potockim się wywdzięczył — dodał złośliwie się śmiejąc. — Ale z tego nic nie będzie.
— Prosiłem i najmocniej proszę stryja, aby mi chłopa tego, jak go nazywa, którego ja moim przyjacielem głoszę, odstąpił. Płacę za niego.
— Nie szafuj tak — rzekł hrabia — nie masz czem.
— Zdaje mi się, że na to wystarczy?
— Na to? zapewne, ale jeśli Don Kiszotować zechcesz, nie długo to potrwa.
— Przygotowany jestem na to.
— Bardzo szczęśliwie! Winszuję.
— Papo kochany — spytała Misia — co myślisz z Ostapem? Mama poleciła go mi umierając, jestem jego protektorką. Mnie to więc najbardziej obchodzi. Chcę wiedzieć, co z nim robisz?
— Ja ci powiem — rzekł Alfred. — Rządca przysłany dyspozycję mu przyniósł, aby jutro rano odjeżdżał na żydowskiej furmance do Białej Góry, gdzie ma Moszka cyrulika zastąpić, z pensją sto złotych i mieszkanie w chacie chłopskiej.
— Zkąd wyszedł wraca — dodał hrabia.
— Ciekawabym — zawołała Misia — czy on winien, że wyszedł ze swego stanu? Myśmy temu winni, mamy więc obowiązek.
— Wrócić go we właściwą sferę — rzekł ojciec. — Proszę cię, droga Misiu, nie mięszaj się do moich rozporządzeń i nie ucz mnie, co mam czynić.
— To ostatnie słowo twoje, papo? — spytała śmiało Michalina.
— Zdaje mi się, że na ten raz ostatnie.
— Ja z Eustachym jadę do Białej Góry — poparł Alfred — uczyłem się także medycyny, będziemy oba przy lazarecie.
— Waćpan uczyłeś się medycyny! — zakrzyczał głosem zmienionym hrabia — waćpan uczyłeś się medycyny! Ty! to być nie może! — powtarzał co raz bardziej bledniejąc i mieniąc się — medycyny! Ty, hrabio! którego przodkowie...
— Uczyli się zadawać rany, ja leczyć — rzekł zimno Alfred.
— Alfredzie! to być nie może! — rzekł stryj przyskakując bliżej.
— Tak jest, stryju, uczyłem się i więcej czegoś — jestem jeszcze rymarzem.
Hrabia najzupełniej osłupiał.
Misia pomimo niespokojności, jaką ją nabawiała ta scena, na widok przestrachu ojca, śmiechu ukryć nie potrafiła.
Zmienione rysy twarzy, przeciągniona twarz hrabiego świadczyły, jak boleśnie dotknęło go wyznanie Alfreda.
— Na imię nam wspólne zaklinam cię! — zawołał — na wszystko wielkie, szlachetne i święte zaklinam cię, nie mów tego, nie powtarzaj nikomu. To szaleństwo!
Alfred milczał; dziwna myśl mu nadbiegła nagle.
— Jeśli hrabia uwolnisz Ostapa, milczę — rzekł.
Stryj rzucił się w krzesło, otarł pot z czoła — milczał.
— Nie tajno ci — odezwał się po chwili — że umierającemu bratu dałem słowo opiekować się tobą, strzedz ciebie i starać się ostatniego po mieczu z naszego rodu wywieść do dawnej świetności i znaczenia naszej familji. Nie taję także... miałem myśl... sądziłem... że może... że jeśli... — począł się jąkać.
Michalina przerwała:
— Żeś mnie Alfredowi przeznaczał.
— Nie przeznaczałem, ale myślałem, spodziewałem się...
— Nie umiem wyrazić mojej wdzięczności — przerwał Alfred — ale takie szczęście radbym u Michalinki najprzód wyjednać dla siebie. U niej o nią starać się chciałem, nie inaczej.
Misia podziękowała mu wzrokiem.
Hrabia ciągnął dalej:
— Po takiem wyznaniu, myśl moja całkowicie upada; związek staje się niepodobieństwem. Nadto daleko rozeszły się nasze sposoby pojmowania przeszłości, ludzi, rzeczy, nadto po swojemu widzisz świat. Nie myślmy więc o tem więcej. Uwalniam twego przyjaciela cyrulika i zostawiam ci wolność zajęcia się medycyną i rymarstwem, ale od tej chwili związki między nami ustają na zawsze.
Alfred zimno się ukłonił.
Misia milczała.
Hrabia wysapać się jeszcze nie mógł.
— Godzę się na twoje warunki, stryju, i poddaję im, bylebym miał zupełne, prawne i formalne ustąpienie człowieka tego, jeśli człowieka ustępować i przedawać można! Co się tyczy projektów dawnych, o tych ziszczeniu Misia, zdaje mi się, najlepiej ma sądzić prawo.
— Misia nie ma najmniejszego prawa! — zawołał hrabia.
— Sądzisz papo tak?
— Proszę cię Misiu...
— Oznajmuję papie, że jutro wyjeżdżam do ciotki, tam przynajmniej będę miała prawo widywać kogo mi się podoba. Dobranoc papie i żegnam go.
Nie czekając odpowiedzi, żywo podała Alfredowi rękę, zawróciła się i wyszła.
On ukłonił się zdaleka stryjowi i zniknął.
Było już blizko północy; stary pogrążony w dumaniu siedział jeszcze za stołem zamyślony i nie kładł się; co się z nim działo, odmalować nie potrafim. Co chwila wyrywały mu się z ust wyrazy:
— Medyk! rymarz! c’est distingué! c’est joli ça! A! rymarz! parfait! Ale on chyba kłamie! on kłamie.
Alfred tymczasem wpadł do swego mieszkania pędem i kazał pakować.
— Jesteś wolny — rzekł do Eustachego — jedziemy nie czekając dnia.
— Ja nie mogę jechać.
— Mam słowo stryja, jesteś wolny, musisz jechać ze mną.
— Mówiłem ci Alfredzie...
— Nic nie słucham; wszystko to, co powiedzieć, co pomyśleć możesz, na później; teraz jedziemy razem do Skały.
— Ale ja — przerwał jeszcze raz Eustachy.
— Na wszystko cię zaklinam, musisz, jedziesz!
Wydane rozkazy z szybkością wykonane zostały, kocz w chwili upakowany, zaprzężony i księżyc jeszcze się nie spuścił ku zachodowi, gdy Alfred usadziwszy przy sobie prawie gwałtem Eustachego, wyjechał.
Misia z równą niecierpliwością poleciła swoim ludziom gotować się do drogi, postanowiwszy odjechać do ciotki.
Majątki hrabiego, Alfreda i pani Krystyny leżały razem, sąsiadując z sobą. Składały one niegdyś jedną wielką całość, rozbite na trzy części teraz, zajmowały kawał kraju dość znaczny, największą częścią należąc do hrabiego, w najmniejszej do Alfreda, który miał tylko Skałę z kilką folwarkami przyległemi. Ciotka Michaliny, a siostra hrabiego, niegdyś kobieta wielkiej piękności, sławna na Wołyniu z dowcipu, wdzięków i gościnności, owdowiała od lat wielu, sama z córką, wdową także, zamieszkiwała w Surowie.
Musimy tu choć w kilku słowach odmalować ją, gdyż wpływ pani Krystyny na Misię był wielki, i rzec można, ona ją uczyniła czem była. Zadziwiającej piękności, bogata, spędziwszy część życia we Francji, część jego w kraju, gdzie przywykła do hołdów, uszanowania, uwielbień, siostra hrabiego nie rozumiała, co to jest stosować się do czyjejś woli, być komuś posłuszną. Jej wyobraźnia o losie, przeznaczeniu i znaczeniu kobiety w towarzystwie były przesadnie postępowe, że użyję tego wyrażenia. Naczytawszy się książek XVIII. wieku i nowszych, w całem życiu posłuszna tylko własnej woli, pani Krystyna utrzymywała, że kobieta ma prawo do wszystkiego, do czego prawo ma człowiek. Nie rachując ani sił, ani usposobień właściwych kobiecie, mówiła ciągle o zrównaniu jej w prawach z mężczyzną, o upokarzającej podległości, jaką prawa pisane przez wąsatą połowę rodzaju ludzkiego, na nią kładły. Takiemi zdaniami napoiła córkę naprzód, Michalinę potem, którą łatwo owładła. Zestarzała, nie zmieniła się wcale i pozostała wierna wyrobionemu przekonaniu. Stan jej wdowi zostawiając panią swej woli, przyczynił się zapewne do utrzymania w niem.
Dom pani Krystyny zawsze po staremu otwarty dla gości; ona i córka, wdowa także, ale bezdzietna, gospodarowały w nim same. Córka jednego sposobu myślenia z matką, różniła się przecie od niej tem, że pierwsza była tylko co nazywano esprit fort, druga zupełną lwicą. Musimy dodać, że życie obu pań, pomimo ich zasad, nie miało na sobie najmniejszej plamki; a najzajadlejsi nieprzyjaciele napróżno szukali, czemby je oczernić mogli. Hrabia, jak się łatwo domyśleć, nie lubił siostry, ale słaby zawsze, nie potrafił zapobiedz wpływowi jej na córkę, nie miał odwagi zerwać z nią stosunków. Michalina pod przewodnictwem ciotki i pani des Roches, nastręczonej i umieszczonej przez nią, przejęła całkiem sposób myślenia panujący w Surowie.
Surów i Skała sąsiadowały z sobą, jakeśmy powiedzieli, o małą tylko milkę, a dwie niespełna dzieliły Surów od rezydencji hrabiego.
Nazajutrz rano Misia i pani des Roches siadały do wiedeńskiego coupé i nim hrabia wstał, były już w Surowie.
Przebudzony zaledwie miał czas przetrzeć oczy, gdy mu oznajmiono, że brygadjer z synem odjechał, że córka wyjechała, że Alfred w nocy z Eustachym do domu powrócił.
— Wiem o tem — rzekł zimno służącemu.
Wstał w najgorszym humorze, gdy rządca pospieszył oznajmić, że dyspozycja względem Ostapa nie mogła być spełniona z powodu jego wyjazdu. Kazał pójść precz panu rządcy.
— JW. graf każe ścigać?
— Nie mięszaj się waćpan do tego!
Znowu sam pozostał; a wiedzieć potrzeba, że nic go tak nie dręczyło jak samotność. Czytać nie lubił, interesami z obowiązku tylko się zajmował, towarzystwo było mu nieodbicie potrzebnem; zostawiony sam sobie, z niecierpliwości przechodził w rozdrażnienie, kończące się bezsilnem osłupieniem. Cały dzień próbował najrozmaitszych zajęć, ale napróżno — nic mu nie szło, a co gorsza, nic go prawdziwie zająć nie potrafiło.
Alfred tegoż dnia pojechał do Surowa; namawiał on, ale napróżno Eustachego, aby z nim jechał.
Pierwszem pytaniem Misi zaledwie postrzegła brata:
— A Eustachy?
— Nie chciał jechać.
Pani Krystyna przyjęła Alfreda najczulej; zarzucono go tysiącem pytań, nie dano mu odetchnąć. Musiał im opowiadać swoje podróże, przygody i opisywać Eustachego, którego byli ciekawi. Jak każda rzecz niezwyczajna, los sieroty zajmował wszystkich. Pani Krystyna w imię swych zasad brała go w protekcją, Misia zaś tak gorąco, tak żywo mówiła o nim, tak nieustannie naprowadzała rozmowę na ten przedmiot, że w końcu Alfred pierwszy począł z tego żartować.
Michalina zarumieniła się i zmięszała.
— A! a! — zawołała starsza gospodyni domu polegając od śmiechu — a! mój brat! mój brat skonałby, zdrętwiał, rozum postradał, gdyby mu to na myśl przyjść mogło. Wystawcie sobie! Mais c’est une enormité!
Obrócono w śmiech przypuszczenie.
Michalina jednak najmniej się z tego śmiała.
Alfred przywykły do badania ludzi, postrzegł łatwo, że olbrzymia hipoteza bliższą była może prawdy, niż się wszystkim zdawało.
W istocie Michalina czuła już ten dziwny, niewytłumaczony pociąg ku jedynej istocie, wyróżniającej się swem położeniem z tłumu, pociąg, co często niedostrzeżonym rodzi się sposobem. Najprzód litość, potem ciekawość, wreszcie może i duch przeciwieństwa, zbliżały ją ku pierwszemu człowiekowi, który jak mówiła: ne ressemblait pas à tout le monde.
Nasze cywilizowane towarzystwo, tak jednostajnie gładkie; tak jednakowo nudne, tak umundurowane podobnie cieleśnie i umysłowo, musi nie raz budzić chętkę nowości i spowodować, że jej dajemy pierwszeństwo.
Misia padała ofiarą znudzenia, jakiego doznawała w najlepszem wprawdzie społeczeństwie, ale nieskończenie jednostajnem.
Są, którym ten stan dogadza i podoba się, ale żywszy umysł przestać na tem nie może. On szukał i gonił za sprzecznościami, za indywidualnościami, częstokroć nie najpiękniejsze nawet, byle wybitne wybierając. Może i wspomnienia dzieciństwa, kiedy małemu chłopięciu kazano bawić panienkę, kiedy byli razem, często, długo — przyczyniały się do wzbudzenia uczucia, w którego rozbiór wchodzić nie pora.
Hrabia wytrzymał w osamotnieniu tydzień, spodziewał się córki co chwila; przysyłano tylko po coraz więcej rzeczy, ale Misia ani pisała, ani obiecywała powrotu. Znudzony wreszcie i przywiedziony do rozpaczy prawie, puścił się do Surowa z gniewem.
W Surowie nie zastał tego dnia nikogo, wszyscy byli zaproszeni na podwieczorek do Skały. Z początku chciał i on tam jechać, ale rozmyśliwszy się, że zastanie Eustachego, kazał zawrócić do domu.
Eustachy był tam jeszcze; ale był już na wyjezdnem. Głęboki smutek, zamiłowanie samotności, unikanie od towarzystwa, w którem się zawsze widział intruzem zawadzającym, rozwiązały się wreszcie gwałtownem przedsięwzięciem. Postanowił wyjechać do Warszawy, skryć się i zniknąć. Kto wie? może nadzieja pozyskania sławy, wzniesienia się kiedyś — pędziła go także, choć się do tego nie przyznawał.
Alfred, którego baczne oko dostrzegło zbytecznego zajęcia Michaliny przybyszem, nie sprzeciwiał się temu, owszem pochwalał myśl wyjazdu.
Misia nie wiedziała o postanowieniu. O ile Eustachy z uszanowaniem i czcią, unikał jej przecie, o tyle ona go szukała.
Zmusić go prawie trzeba było, aby się pokazał w Surowie; a podwieczorek w Skale doradziła Michalina.
Pani Krystyna poczynała się zamyślać, widząc to nie tajone, dziwnie popędliwe, namiętne prawie zbliżenie się krewnej tak blizkiej do człowieka, który na szczeblu klasyfikacji towarzyskiej stał tak od niej daleko. I ona mówiła Alfredowi na ucho — niechaj jedzie. Wieczorem był ów podwieczorek w Skale nad brzegiem rzeki, w cieniu starych dębów zastawiony. Ostap musiał się tam znajdować. Michalina wyciągnęła go na rozmowę i nie zważając na przytomność kilku obcych osób, pozostała z nim na ławce nie puszczając od siebie, ile razy chciał odejść.
Położenie Eustachego było dręczące.
Młody, z całą żywością niespotrzebowanych i nierozwinionych uczuć, wystawiony na blask oczu, na urocze uśmiechy i tęskne słowa kobiety, która widocznie mu okazywała, że jej nie był obojętnym; w uczuciu obowiązku, w pojęciu swego położenia, szukać musiał broni przeciw rodzącej się namiętności. Gdy się mieli rozjeżdżać, pożegnał Michalinę, która nic o zamiarze wyjazdu nie wiedziała jeszcze.
— Pozwól pani — rzekł — pożegnać się na długo, może na zawsze.
— Jakto, pan odjeżdżasz? dokąd?
— Muszę, jadę.
— Ale dokądże, bez naszej wiedzy.
— Sam nie wiem, w świat, gdzie oczy poniosą; pozostać tu nie mogę.
— Ja nie widzę przyczyny! — zawołała Misia.
— Alfred sam radzi mi wyjazd, ja widzę jego potrzebę, a jakkolwiek boleśnie rozstać mi się z tymi, którym winienem wszystko, których skrzydła anielskie osłaniały mnie dotąd, muszę, i w potrzebie kroku tego czerpię siły do spełnienia go. Przyjm więc pani pożegnanie od tego, który za nią, za ojca jej gotów jest krew swoją przelać, oddać życie.
Michalina spuściła głowę, zamilkła.
— Jedziesz pan — odezwała się po chwilce — nie umiem mu odradzać, choć nie rozumiem nagłych do tego przyczyn; jedź więc, ale nie zapominaj o nas.
— Nigdy! — zawołał z zapałem młodzieńczym Ostap podnosząc ręce. — O! nigdy! A jeżeli w jakimkolwiek razie potrzebnem będzie życie moje, zawołajcie — przybędę i oddam je z rozkoszą.
Dwie łzy zakręciły się w oczach Misi.
Zaczęto się żegnać i wyjeżdżać. Alfred z Eustachym przeprowadzili gości aż pod Surów.
Nazajutrz rano pocztowe konie w prostym wózku uniosły z tumanami pyłu doktora Eustachego ku Warszawie.
Nie pójdziemy tam za nim; pozostać musiemy w Surowie i Skale.
Hrabia coraz bardziej udręczony samotnością, pisał do córki, która mu odpowiedziała, że chce jeszcze pozostać przy ciotce. Dwojako dręczył go pobyt ten w Surowie: raz, że został osamotniony, bo zwyczajni goście, pretendenci do ręki Michaliny, przenieśli się do domu ciotki; powtóre, że bliskość Skały, codzienne odwiedziny Alfreda, niespokojnym go czyniły. Od czasu zaś, jak brataniec wyznał mu, że się uczył medycyny i rymarstwa, hrabia nie mógł nawet przypuścić, aby jego córka była żoną człowieka, co splamił się rzemiosłem!
Michalina smutna, spoważniała, zadumana od wyjazdu Eustachego, oddała się malarstwu, które była jakiś czas zarzuciła, szukając w niem teraz rozrywki.
Alfred zajął się czynnie gospodarstwem, interesami i z wielką zgrozą hrabiego, począł włościan swoich leczyć, a nawet niektórym krew puszczał! Stryj wzdrygał się i przysiągł, że nie tylko zięciem go mieć nie chce, ale się go wyprze jako bratańca. Zrozumiawszy obowiązki pana i obowiązki człowieka, to jest stosunek do siebie i do ludzi — Alfred nie w próżnowaniu i zabawkach, ale w pracy począł nowe życie. Przejażdżki do domu pani Krystyny i kilku sąsiedzkich, stanowiły całą jego rozrywkę; resztę czasu poświęcał czytaniu, rządowi majątku i chorym swoim.
Stryj nie mógł pojąć, jak towarzystwo nie odepchnęło od siebie człowieka, co się skalał lancetem, co przyznawał się do rymarstwa publicznie — pomimo danego przyrzeczenia hrabiemu, gdyż Misia pierwsza wydała tajemnicę, a potem już nie było co ukrywać — jak mogli u niego bywać, żyć z nim ludzie dobrego rodu. Przecież! z niewymownem zmartwieniem hrabiego, wszyscy bywali w Skale i Alfreda przyjmowano wszędzie najuprzejmiej.
Pół roku upłynęło bez żadnej zmiany; Michalina zawsze była u ciotki. Hrabia coraz częściej szukał za domem towarzystwa, którego napróżno u siebie wyglądał. Alfred urządziwszy sobie, jak powiadał, życie, nie zmieniał go. Co uspokoiło trochę naszego pana, to że między bratańcem a córką nie dostrzeżono — o co się pilnie dowiadywał — żadnego wzrostu poufałości, ani ściślejszych stosunków.