Płomienna obręcz/Rozdział IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Dromlewiczowa
Tytuł Płomienna obręcz
Rozdział IX.
Wydawca Wydawnictwo „Bibljoteka Tęczowa“
Data wyd. 1931
Druk drukarni „Grafia“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IX.

— Jaka to dziwna dziewczyna, nawet nie zapłacze.
— Dziwna jest i nieprzyjemna.
— A wygląda jak laleczka.
— Poprostu ma przewrócone w głowie.
Dorotka słyszała szepty, nie poruszała się jednak z miejsca. Siedziała nieruchomo przy oknie wagonu i patrzyła na migające drzewa.
— Może jesteś głodna? — zapytał wuj po chwili.
Potrząsnęła głową przecząco.
— Mogłabyś odpowiedzieć, gdy wuj pyta — zauważyła ciotka.
— Dziękuję, nie jestem głodna — odpowiedziała machinalnie Dorotka i znowu patrzyła przez okno, nie widząc zresztą nic przed sobą.
Oto jechała teraz z obcymi ludźmi, niewiadomo dokąd. Oto pozostawiała daleko za sobą wszystkich swoich bliskich. Zostawiała cyrk, Pawełka, Klaudjusza, swego białego konia Achmeta.
W ciągu jednej chwili zmieniło się wszystko. Oto tak niedawno jeszcze była najszczęśliwszą dziewczynką na świecie, małą Dolly, najzręczniejszą woltyżerką, małą Dorotką, ukochaną córką swego ojca. Gdy galopowała na białym koniu, gdy publiczność wokoło biła oklaski, Dorotka wiedziała z niezmąconą pewnością, że nic złego nie może jej się wydarzyć. Tam na arenie stał przecież jej ojciec, wspaniały dyrektor, który tak groźnie wyglądał w swym lśniącym cylindrze, który tak groźnie trzaskał z bicza, a w rzeczywistości był taki dobry i łagodny. Dorotka wiedziała: nic złego nie mogło się zdarzyć. Jej ojciec stał na arenie, patrzył na nią, przewidywał każdy jej ruch, myślał o niej.
Dorotka wiedziała; że ojciec kochał ją nad: życie, że myślał tylko o niej, że będzie zawsze z nią razem i nie pozwoli, aby ktokolwiek ją skrzywdził.
Wprawdzie to ona także opiekowała się ojcem, to ona dbała, aby wypijał rano szklankę, gorącego mleka, to ona reperowała mu bieliznę to ona mówiła znajomym:
— Mój tatuś jest taki niezaradny jak małe dziecko, muszę dbać o niego i nie mogę zostawiać go samego.
— Mimo to wiedziała zawsze, że znajduje się pod dobrą opieką. Nie myślała zresztą o tem wszystkiem. Poprostu czuła się szczęśliwą i spokojną. Była przecież małą panią tego małego cyrkowego państewka, Wszyscy mimowoli ubiegali się o względy córki dyrektora. A poza tem wszyscy lubili ją naprawdę. Była przecież taka zabawna ze swoją sztuczną niekiedy powagą, była taka ładna i urocza, jej złote loki powiewały wokoło drobnej twarzy, gdy galopowała nieustraszenie. Jej rezolutne odpowiedzi, jej nieco zawadjackie ruchy podobały się każdemu.
Wszyscy lubili Dorotkę: i gruba pani Klara, która gotowała obiady, i Alfred grający na wszystkich instrumentach, i nowa tancerka Mary, i dwaj nowi klowni. Nawet nieznośny Tom lubił Dorotkę i uśmiechał się do niej, gdy następowała chwila jej popisu.
A oprócz tych, którzy ją lubili, byli jeszcze ci, którzy kochali prawdziwie Dorotkę: kochał ją przecież Klaudiusz, kochał ją przecież Pawełek.
— A gdy cię porwą źli ludzie, to odszukam cię z pewnością — mówił kiedyś Pawełek.
A oprócz tych ludzi, którzy ją znali, kochali i lubili, znajdowali się przecież tacy, których ona nie znała wcale, a którzy ją znali. Istnieli przecież na świecie liczni ludzie, którzy jakiegoś wieczoru ujrzeli małą Dolly na arenie cyrkowej i długo jeszcze potem myśleli z podziwem o małej, ładnej dziewczynce. Tak, istnieli przecież ci ludzie nieznani, ta publiczność, która darzyła ją hojnie oklaskami co wieczór.
I nagle zmieniło się wszystko.
Ojciec umarł. Umarł podczas jednej króciutkiej chwili. Nie zdążył nawet pożegnać się ze swoją małą Dorotką, nie zdążył jej pocałować, spojrzeć na nią, powiedzieć ostatnie słowo.
Ten pocałunek, którym pożegnała go na dobranoc, musiał już wystarczyć jako ostatni, pożegnalny pocałunek. Już mogła tylko wspominać.
— Dotknął ustami mego policzka, pocałował mnie i już nigdy nie pocałuje więcej!
— Umarł. Miał atak sercowy — powiedział doktór.
Gdy szła obok ojca, gdy patrzyła na jego bladą twarz i mówiła: — Tatusiu, chyba nic złego się nie stało — on nie żył już wtedy. Już nie słyszał, już nie widział swojej Dorotki, którą zostawił samotną na świecie.
Co nastąpiło potem, tego Dorotka nie wiedziała dokładnie. Pamiętała tylko poszczególne, nie łączące się z sobą momenty.
Pamlętała chwilę, gdy Pawełek płacząc rzewnie opowiadał jej o rozmowie ojca z Klaudjuszem.
— Jesteś pod jego opieką — mówił, — on ma od ojca list w tej sprawie.
Potem nie wiedziała co nastąpiło. Włożono jej czarną, żałobną sukienkę i zaprowadzono na nabożeństwo i na pogrzeb. Lecz tego wszystkiego Dorotka nie pamiętała, wtedy zachowywała się jak we śnie, a na pogrzebie straciła przytomność. Ocknęła się dopiero w swoim pokoju. Leżała w łóżku, a Pawełek karmił ją łyżeczką.
— Napij się rosołu, Dorotko — powtarzał.
Lecz Dorotka nie chciała pić. Nie chciała nic robić. Było jej wszystko jedno co się stanie. Nie chciała wcale myśleć, ani się obudzić.
Ponieważ jednak Pawełek bardzo prosił, ponieważ nie chciał ustąpić i miał przez cały czas łzy w oczach, ponieważ wiedziała, że martwi się tem wszystkiem, ponieważ wiedziała, że jest jej prawdziwym, oddanym przyjacielem, przeto zgodziła się wreszcie i wypiła kilka łyżek rosołu.
Potem spojrzała na Pawełka i nagle rozpłakała się głośno, po raz pierwszy od chwili gdy dowiedziała się, że ojciec nie żyje. Płakała bardzo długo. Pawełek objął ją ramieniem i płakali razem.
— Nie płacz, Dorotko, nie płacz — powtarzał Pawełek.
Lecz Dorotka płakała coraz mocniej.
— Nie płacz, Dorotko; poproszę Klaudjusza, aby pozwolił i pojedziemy na kilka dni do moich rodziców. Tam odpoczniesz, tam ci będzie jak w domu.
— Czy Klaudjusz przyjechał?
— Nie.
— Nie przyjechał na pogrzeb?
— Ależ, Dorotko, przecież on nie wie o niczem.
— Prawda, on nie wie o niczem.
— Wyjechał na tydzień, dziesięć dni, a minęły zaledwie trzy dni od jego wyjazdu.
Trzy dni tylko! A Dorotce wydawało się, że minęły lata od chwili, gdy była jeszcze szczęśliwą i spokojną dziewczynką.
Płakała bardzo długo i podczas płaczu znużona zasnęła oparta o ramię Pawełka.
Gdy się obudziła, było już rano następnego dnia i w pokoju obok pani Klary stała ciotka. Obie układały rzeczy Dorotki do walizki.
— Pojedziesz z nami — powiedziała ciotka.
— Dokąd?
— Do nas. Bierzemy cię na wychowanie.
Dziewczynka podniosła się szybko z łóżka zaczęła się ubierać.
— To dobrze, że wstajesz, pomożesz nam pakować.
— Ja nie wyjadę, — oświadczyła stanowczo Dorotka.
— Nie mów głupstw, mała!
— Ja nie pojadę. Ja nie chcę.
— Taka to wdzięczność — powiedziała gorzko ciotka do pani Klary, a pani Klara nie wiedziała co odpowiedzieć, bo i ciotka miała słuszność i Dorotki było jej żal.
Pani Klara podeszła do Dorotki.
— U cioci będzie ci dobrze — szepnęła przekonywująco. — Gdzieżbyś się podziewała sama, sieroto. Wujostwo są twoimi opiekunami od śmierci ojca.
— Moim opiekunem jest Klaudjusz.
— Znowu opowiada o tym Klaudjuszu mruknęła ciotka niechętnie.
Słyszała już tę historję od Pawełka, lecz nie brała jej poważnie.
Ktoby tam zważał na gadanie dwojga małych dzieci, a gdyby nawet ojciec prosił Klaudjusza o opiekę, to zapewne dlatego, że nie przewidywał obecności swego brata w tak tragicznej chwili. Ponadto owego Klaudjusza nie było wcale i trudno było przewidzieć, kiedy powróci. Wszyscy cyrkowcy twierdzili jednogłośnie, że Klaudjusz znika od czasu do czasu i niewiadomo nigdy w jakim czasie będzie zpowrotem.
— Zresztą nasza opieka jest odpowiedniejsza` dla dziecka — postanowiła ciotka, — niż opieka jakiegoś tam cyrkowca.
— To prawda — potakiwał wuj.
— Spełnimy więc dobry uczynek, biorąc dziecko do siebie.
— Potrzebna mi nawet dziewczynka w gospodarstwie.
— To się świetnie składa.
— Nie wiem tylko, czy będę z niej miała jaką pociechę.
— Poczciwie wygląda ta mała, może się przyzwyczai.
— Ano zobaczymy.
Jednem słowem postanowili, że zabiorą dziewczynkę ze sobą. Postanowili ponadto, że nikt z cyrkowców nie będzie znał jej adresu.
— Trzeba, aby mała zapomniała zupełnie o tem wszystkiem. W tym wieku łatwo się zapomina.
Z wspólnikiem dyrektora, właścicielem dawniejszego cyrku, z którym nowy cyrk się połączył, doszedł wuj łatwo do porozumienia. Sprawy majątkowe powierzył jednemu z miejscowych adwokatów.
— Wyjeżdżamy dziś wieczorem — oznajmił.
I nikt się temu nie sprzeciwił. Bo i któż mógł się sprzeciwić? Było przecież rzeczą naturalną. że brat zmarłego bierze jego córkę do siebie.
A opowiadań Pawełka o Klaudiuszu nikt nie brał zbyt poważnie. Mały sam mówił, że rozmowę słyszał w nocy, obudzony ze snu, niewiadomo więc było czy czego nie pomieszał. Ponadto Klaudjusza nie było, a wujostwo Dorotki musieli wyjechać, bo i tak zabawili w mieście dłużej, niż myśleli. Zresztą, gdyby się okazało, że Pawełek ma słuszność, to po przyjeździe Klaudjusza można będzie dziewczynkę sprowadzić.
Naturalnie litowano się bardzo nad Dorotką, Wszyscy jednak uważali, że nic złego jej się nie staje.
I Dorotka, widząc, że jej upór nic nie pomoże, przestała się upierać, tylko przed wyjazdem miała długą rozmowę z Pawełkiem.
— Nie zostawisz mnie tam, Pawełku?
— Nie zostawię cię.
— A może lepiej nie jechać?
— Nie dasz im rady. Wezmą cię siłą.
— To lepiej sama z własnej woli pojadę.
— Tak, a ja cię sprowadzę.
— Napewno?
— Możesz na mnie liczyć.
— Przysięgnij.
— Przysięgam.
— Ja do ciebie napiszę.
— A wiesz, Dorotko, że może teraz cały cyrk się rozleci.
— To jak ja cię znajdę?
— Albo tu zostawię adres, albo jakby mnie nie było, to pisz do moich rodziców, a oni mi prześlą.
— Słyszałam, jak ciotka mówiła, że nikomu tu adresu nie dadzą, abym się mogła odzwyczaić i zapomnieć.
— Już ty się o nic nie bój, Dorotko, ja cię nie zostawię.
— Pamiętaj!
— Pamiętam, a zresztą Klaudjusz w ciągu tygodnia przyjedzie, to sam cię odbierze, bo przecież ma ten papier, co mu ojciec dał.
— A może niema, a może zgubił?
— E, kto tam gubi ważne papiery.
— A może ojciec rozmyślił się wtedy, nie napisał.
— Mówię ci, że słyszałem jak zaczął pisać.
— Ale potem zasnąłeś, więc nie wiesz co było dalej, może nie skończył pisać, odłożył na później.
— W każdym razie ja cię tam nie zostawię.
— Pamiętasz, jak wtedy mówiliśmy, że „Płomienna obręcz” to nasze hasło. Tak też i teraz zostanie.
Lecz Dorotka wątpiła teraz w wiele rzeczy.
— Czy to co pomoże?
— Pomoże, Dorotko, pomoże. Czy myślisz, że ja cię zostawię?
— Ale może nie dasz sobie rady.
— A Klaudjusz, myślisz, że Klaudjusz cię zostawi?
— Chyba nie.
— Widzisz i jeszcze gdy przysięgał twemu ojcu, że ci nie da krzywdy zrobić.
— Ja wiem, że on dotrzyma przysięgi, ale się boję, że...
Dorotka zamyśliła się.
— Że co...
— Aby nie pomyślał, że tak właśnie będzie dobrze dla mnie. Przecież wszyscy tak myślą, każdy mówi: to dobrze, że dziewczyna dostaje się pod dobrą opiekę.
— Nie bój się, Dorotko. Twój ojciec wyraźnie mówił, że to nie dla ciebie.
— Ojciec nigdyby mnie tam nie oddał Nigdy!
I Dorotka zaczęła znowu płakać.
A Pawełek powtarzał wciąż swoje.
— Nic się nie bój, Dorotko. Pojadę, przywiozę cię. Usłyszysz gwizdanie, zagwiżdżę melodję z „Płomiennej obręczy,“ wyjrzysz oknem i zobaczysz mnie.
— Pamiętaj, bo jabym tam chyba umarła.
— Nie bój się. Wszystko będzie dobrze.
A w godzinę później Dorotka jechała z wujostwem na stację. Nikt jej nie odprowadzał. Kazano jej pożegnać się ze wszystkimi jeszcze w domu. I Dorotka posłusznie, nie płucząc już wcale, żegnała się z przyjaciółmi i znajomymi.
— Pamiętaj — szepnął Pawełek, gdy podeszła do niego. Pamiętaj: „Płomienna obręcz“.
— Pamiętam — odpowiedziała poważnie Dorotka.
W chwilę później wsiadała Dorotka do pociągu. Wieczór był pochmurny i smutny. Dorotka usiadła przy oknie. Nie płakała już wcale, postanowiła, że w obecności ciotki i wuja płakać nigdy nie będzie. Patrzyła przez okno.
Myślała o tych licznych podróżach, które odbywała dawniej w zabawnym wozie cyrkowym.
Myślała o tem, że nikogo z jej bliskich niema na stacji, że nikt jej nie odprowadza. Myślała także o tem, że ojciec jej nie żyje, że jest sama zupełnie na świecie.
— Został mi tylko Pawełek i Klaudjusz — powtarzała sobie w myśli.
Potem pociąg ruszył i, siedząc nieruchomo przy oknie, patrząc machinalnie na migające, znikające drzewa, Dorotka jechała do nieznanego miejsca, do nieznanej przyszłości i przeznaczenia.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Dromlewiczowa.