Pani de Monsoreau (Dumas, 1893)/Tom IV/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pani de Monsoreau |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1892-1893 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Dame de Monsoreau |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W tym czasie, gdy w Paryżu wrzało jak w kotle, pani de Monsoreau w towarzystwie ojca i dwóch służących, których wówczas najmowano jak wojska posiłkowe na wyprawę, zdążała do zamku Meridor, jadąc po dziesięć mil dziennie.
I ona zaczęła kosztować wolności, drogiej dla osób, które cierpiały.
Lazurowe, wiejskie powietrze, niepodobne do owych posępnych obłoków, zawieszonych jak krepa nad czarnemi wieżami Kastylii, zielone liście, kręte drożyny, ginące w lesie jak rozwinięta wstążka, zdawały się jej tak urocze i piękne, że sądziła, iż wyszła z trumny, gdzie ją rozpacz barona umieściła.
Stary baron, odmłodniały o lat dwadzieścia,, siedząc prosto na swoim Jarnacu, zdawał się być jednym z owych starych mężów, ustawicznie nad żonami czuwających.
Nie myślimy opisywać długiej podróży.
Nie miała ona innych wypadków, jak wschód i zachód słońca.
Dyana niekiedy, gdy jasno księżyc świecił, wyskakiwała z łóżka, budziła ojca i wyjeżdżali o świcie, aby prędzej podróż ukończyć.
Niekiedy wyprzedziła ojca i służących, albo zatrzymywała się w tyle, chcąc za siebie popatrzeć.
A ilekroć ujrzała spokojnie pasące się bydło, albo czarną dzwonnicę oddalonego miasteczka, powracała strwożona.
Wtedy ojciec jej mówił:
— Nie lękaj się Dyano.
— Czego mam się lękać?
— Wszak patrzysz, czy nas pan de Monsoreau nie goni?
— A! prawda — odpowiedziała i spoglądała po za siebie.
Tak w bojaźni, nadziei i zwątpieniu ósmego dnia, nad wieczorem, przybyła Dyana do zamku Meridor, a na zwodzonym moście przyjęli ją państwo de Saint-Luc, zastępujący miejsce barona.
Dla czterech obecnych osób zaczęło się życie, jakie Wirgiliusz, Longus i Teokryt opisują.
Baron i de Saint-Luc polowali od rana do wieczora; za niemi sunęli łucznicy.
Często psy aż głuszyły swojem gonieniem, a kiedy ta cała kawalkata przesuwała się około Joanny i Dyany, siedzących razem, przerywały rozmowy i przypatrywały się polowaniu.
— Opowiedz mi — mówiła Joanna — opowiedz mi wszystko, co ci się przytrafiło w tym grobie, bo byłaś dla nas umarłą rzeczywiście.
Patrzaj, jak się rozwija kwiecie i przysyła nam woń swoję. Patrzaj, jak promyk słońca igra z liśćmi. Czy czujesz jak powietrze jest lekkie? Opowiedz mi, opowiedz wszystko.
— Cóż ci powiem?
— Jeszcześ mi nic nie powiedziała. Zatem jesteś szczęśliwą? przecież to piękne oko okryte pomroką łez nie oznacza zadowolenia. Dyano, ty masz mi wiele do powiedzenia.
— Bynajmniej.
— Zatem jesteś szczęśliwa z panem de Monsoreau?
Dyana zadrżała.
— A widzisz!... — rzekła Joanna z wyrazem czułego wyrzutu.
— Z panem do Monsoreau!... — powtórzyła Dyena; na co wymówiłaś to imię? Na co wywołałaś straszydło w pośród naszych lasów, kwiatów i nasze] spokojności?
— O! teraz wiem dla czego twoje oczy mgła powleczone, dla czego tak często wznosisz je w górę; nie pojmuję tylko dlaczego usta na uśmiech się siłą?
Dyana smutno potrząsła głową.
— Mówiłaś mi — rzekła Joanna obejmując rękoma szyję przyjaciółki; mówiłaś mi, że Bussy wiele ci okazał zajęcia.
Dyana tak mocno zarumieniła się, że aż jej okrągłe i delikatne uszko się zapłoniło.
— Piękny to rycerz ten Bussy mówiła Joanna.
I zaśpiewała:
C’est le seigneur d’Amboise.
Dyana wsparła głowę na ramieniu przyjaciółki i słowiczym zanuciła głosem.
C’est le brave...
— Dosyć dzieciństwa — odrzekła Dyana — pan de Bussy nie myśli o Dyanie de Meridor.
— Być może — odpowiedziała Joanna, ale sądzę, że się bardzo Dyanie de Monsoreau podoba.
— Nie mów więcej o tem.
— Dlaczego? czy cię to obraża?
Dyana nie odpowiedziała.
— Mówię ci, że pan de Bussy nie myśli o mnie... i dobrze czyni, ja źle z nim postąpiłam.
— Co mówisz?
— Nic, nic.
— Jak widzę Dyano, płaczesz i obwiniasz się. Tyś źle z nim postąpiła!... ty biedna, którą przymuszono...
— Wszędzie przed sobą widziałam przepaści... Teraz Joanno, wszystkie niebezpieczeństwa zdają mi się urojonemi. Źle postąpiłam, ale nie miałam czasu zastanowić się.
— Strasznie zagadkowo mówisz.
— Nie — zawołała Dyana — to nie moja wina, to on, on nie chciał... Przypominam sobie okropne położenie, drżałam i wahałam się... Ojciec przyrzekał mi obronę i wsparcie, on przyrzekał obronę, ale nie przekonał mnie... Książę Andegaweński był przeciwko mnie i połączył się z panem de Monsoreau. Ale co stanowią, książę i hrabia? kiedy się kogo kocha... ani książę, ani nikt zatrzymać nie zdoła.
Dyana wsparła się na krześle, jakby na nogach utrzymać się nie mogła.
— Uspokój się, moja przyjaciółko.
— Mówię ci, żeśmy źle postąpili.
— My! o! Dyano, o kim chcesz mówić?
— O moim ojcu i o sobie. Mój ojciec jest szlachetny i mógł nowie z królem: ja jestem dumną i mogłam się nie lękać człowieka, którego nienawjdzę. Ale w tem tajemnica wszystkiego: ja wysiałam, że on mnie nie kocha.
— Kłamiesz sama przed sobą!... — zawołała Joanna — gdybyś myślała, jak mówisz, samabyś ten wyrzut mu zrobią; ale ty myślisz inaczej obłudnico, dodała z wyrazem pieszczoty.
— Tobie godnie odpłacono przywiązanie — mówiła Dyana siadając około przyjaciółki, Saint-Luc zaślubił cię pomimo woli króla, Ujechał z tobą i oboje pieszczotami nagradzacie przykrość wygnania.
— I hojnie nagradzamy — odrzekła figlarna kobieta.
— Ale ja, rozważ i nie bądź samolubną, ja którą ten dumny człowiek niby kocha, ja, która zwiodłam na siebie uwagę walecznego Bussy, ja zaślubiłam publicznie kogo innego i przedstawiłam się całemu dworowi. Zwierzyłam się jemu w kościele Maryi Egipcyanki, byliśmy sami, tylko Gertruda i Haudouin a przecież... Gdyby był chciał, mógłby mieć gotowego konia, mógł był mnie porwać z sobą; widziałam, że był cierpiący i smutny; widziałam jak łzami zachodziły mu oczy, a usta miał gorączką spalone. Gdyby był żądał, abym mu życie w owej chwili oddala, nie miałabym odwagi odmowie. Odeszłam, a on, nawet mnie nie zatrzymał. Czekaj, czekaj, ty jeszcze nie wiesz wszystkiego, co wycierpiałam. Wiedział, że opuszczam Paryż, i udaję się do Meridor; wiedział, że pan de Monsoreau... przebacz mi, wiedział, że pan de Monsoreau nie jest moim mężem, wiedział... ale na próżno oglądałam się całą drogę, sądząc, że tentent jego konia za sobą posłyszę. Było głucho i echo nawet się nie odezwało. Powtarzam ci, on nie myśli o mnie, nie poświęci dla mnie drogi do Angers. Alboż na dworze francuzkim nie ma tyle piękności, których wdzięki mogą się równać z mojemi? Czy teraz rozumiesz, czy jesteś przekonana? Czyż nie mam słuszności, sądząc że jestem zapomnianą i wzgardzoną?
Zaledwie skończyła te wyrazy, gdy liście zaszeleściały i młody mężczyzna upadł do stóp Dyany.
Joanna poznała go.
— Otóż jestem — mówił klęcząc Bussy, i trzymając kraj sukni Dyany, którą całował z uszanowaniem.
Dyana poznała głos i uśmiech hrabiego i pozbawiona sił, oddechu nawet, padła w objęcia młodzieńca, którego przed chwilą o obojętność posądzała.