Pani de Monsoreau (Dumas, 1893)/Tom VI/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Pani de Monsoreau
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892-1893
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Dame de Monsoreau
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział IX.
KAPITAŁ I PROCENT.

W miarę jak król mówił i jak go poznawano, trwoga opanowywała spiskowych.
Abdykacya podpisana przez Chicota I-go przestrach zmieniła w wściekłość.
Chicot zarzucił habit na ramiona, założył ręce i gdy Gorenflot uciekał, on co sił stało, wytrzymywał nieporuszony i z uśmiechem, pierwsze natarcie spiskowych.
Zaciekła szlachta uderzała na gaskończyka, aby się zemścić za żart tak niebezpieczny.
Ale ten człowiek bezbronny, z rękami założonemi na piersiach, twarzą ubraną w szyderstwo, więcej wstrzymywał ich swoją postawą, aniżeli Gwizyusz, przekładający, że śmierć Chicota na nic się nie przyda, ale owszem więcej króla rozgniewa.
Miecze i rapiry schyliły się przed Chicotem, który czy z poświęcenia, na które był gotów, czy przenikając ich myśli, śmiał się serdecznie.
Tymczasem groźby króla były coraz silniejsze i uderzenia w bramę coraz gwałtowniejsze.
Widocznem było, że brama nie zdoła się dłużej opierać.
Po chwili namysłu, Gwizyusz dał znak do odwrotu.
Na ten rozkaz, Chicot się roześmiał.
W czasie pobytu z Gorenflotem w opactwie poznał podziemne wyjście i uprzedził o niem króla, który tam postawił Toguenota, porucznika gwardyi szwajcarskiej.
Samo z siebie wynika, że należący do Ligi mieli wpaść z deszczu pod rynnę.
Kardynał z dwudziestu szlachty znikł pierwszy, następnie książę z podobną liczbą, w końcu Mayenne, któremu z przyczyny objętości brzucha, polecono zabezpieczyć odwrót.
Kiedy pan de Mayenne przechodził koło celi Gorenflota, Chicot już nie śmiał się, lecz trzymał pod boki.
W dziesięć minut, przez które bacznie słuchał, sądząc, że dojdzie do niego odgłos uciekających podziemiem, posłyszał hałas oddalający się coraz bardziej.
Zgrzytnął zębami, albowiem uciekający spostrzegli zasadzkę i innem udali się wyjściem.
Chicot chciał wyskoczyć z celi, gdy mu coś drzwi zawaliło. Był to człowiek wydzierający sobie włosy z głowy.
— A ja nieszczęśliwy! — zawołał mnich — przebacz mi, przebacz, panie Chicot!
Jakim sposobem, Gorenflot, który pierwszy uciekł, pierwszy powracał?
Oto pytanie, Które się nawinęło Gaskończykowi.
— Przebacz, przebacz, panie Chicot — mówił Gorenflot, przebacz niegodnemu przyjacielowi, który u nóg twoich żałuje za swoje przewinienia.
— Czemuś głupcze nie uciekał z drugimi?
— Bo nie mogłem przejść tamtędy, którędy inni przechodzą, bo Pan Bóg w gniewie swoim ukarał mię otyłością. O! nieszczęśliwy brzuch! o! nieszczęśliwa otyłość — wołał mnich, uderzając się w piersi. A! czemuż nie jestem szczupłym jak ty panie Chicot! jakie to szczęście być szczupłym!
Chicot zupełnie nie pojmował narzekań mnicha.
— Ale inni uciekli? — zawołał Chicot głosem piorunującym.
— A cóż mieli robić?... czy mieli czekać postronka?
— A! nieszczęśliwy brzuch!
— Milcz! — zawołał Chicot i odpowiadaj.
Gorenflot podniósł się na kolana.
— Pytaj, panie Chicot — odpowiem, masz do tego prawo.
— Jak inni uciekli?
— Co im sił stało?
— Rozumiem... ale którędy?
— Luftem.
— Jakim luftem?..
— Tym, co z grobów wychodzi na cmentarz.
— Czy to nazywałeś podziemiem?
— Nie, panie Chicot. Drzwi od podziemia były strzeżone. Kardynał Gwizyusz, gdy miał je otwierać, posłyszał: „Mich durstet“, co jak mi się zdaje znaczy: „pić mi się chce”.
— Rozumiem — mówił Chicot, zbiegi inną udali się drogą.
— Tak, panie Chicot, uciekli cmentarzem.
— Który wychodzi...
— Wychodzi do bramy Ś-go Jakóba.
— Kłamiesz.
— Wyszli luftem.
— A ty?
— Ja nie mogłem, bom gruby. Nawet wyciągnęli mig za nogi, abym innym wychodzić nie przeszkadzał.
— Ale — zawołał Chicot, którego twarz nagle się rozjaśniła, jeżeli nie mogłeś przejść...
— Nie mogłem — patrz panie Chicot na moje piersi, na moje ramiona.
— Ale jest ktoś jeszcze grubszy od ciebie.
— Kto tak?
— Jeżeli mi pomożesz w tej sprawie, wywdzięczę ci się...
— A! panie Chicot.
— Wstań mnichu!
Mnich powstał, jak tylko mógł najprędzej.
— Prowadź mnie do luftu, — Gdzie? Gorenflot zaczął iść spiesznie, wznosząc ręce do góry.
Obadwa przeszli kurytarz i weszli do ogrodu.
— Tędy, tędy — mówił Gorenflot.
— Milcz i idź!
Gorenflot z wysileniem przyprowadził Chicota pod gęsty szpaler.
— Tu — rzekł, tu.
I nie mogąc oddychać, upadł na trawę.
Chicot trzy kroki naprzód postąpił i zobaczył coś w trawie.
Na boku tego coś, co było podobnem do tego, co Dyogenes nazywał kogutem bez piór, leżała szpada i habit.
Widoczna, że osoba, która pozbyła się tych rzeczy, szukała sposobu wyjścia.
A przecież Gorenflot nadaremnie się silił.
— Przez Boga! — wołał głos stłumiony — nie ciągnijcie mnie tak mocno, ja sam się prześliznę.
— To pan de Mayenne! zawołał z radością Chicot. — O! Boże, jakąż ci złożę ofiarę?
— Nie darmo nazywali mię Herkulesem, mówił głos stłumiony, ja poruszę ten kamień.
I w rzeczy samej tak silnie popchnął, że aż kamień poruszył.
— Zaczekaj — rzekł Chicot, zaczekaj.
I tupnął nogą, jakby kto nadbiegał.
— Przybywają — odezwało się wiele głosów w podziemiu.
— A! to ty nędzny mnichu! — rzekł Chicot.
— Nie odzywaj się panie — mówiły głosy, bierze cię za Gorenflota.
— A! to ty ciężka maso „pondus immobile“, ah! to ty, „indigesta moles!“
I za każdym wyrazem Chicot osiągnąwszy cel zemsty, walił paskiem uwięzłego.
— Ciszej, — mówiły głosy, bierze cię za mnicha.
W rzeczy samej, Mayenne ani pisnął i chciał podnieść kamień.
— A! mnichu niegodny! — mówił Chicot — oto za twoje pijaństwo — to za gnuśność, to za gniew, to za obżarstwo, a to za łakomstwo. Żałuję, że tylko siedm jest grzechów śmiertelnych.
— Panie Chicot — mówił Gorenflot okryty potem, miej litość nademna.
— A! zdrajco — wołał Chicot.
— Łaski — wołał Gorenflot, jakby czuł razy, które Mayenne odbierał.
Chicot zamiast przestać, nasycał się zemstą i podwajał razy.
Mayenne nie mógł powstrzymać westchnień.
— A! — mówił Chicot, dlaczegóż zamiast ciebie nie pochwyciłem Mayenna, któremu winienem dług od siedmiu lat i tak dawno zaległe procenty.
— Chicot! — zawołał książę.
— To ja, tak, to ja Chicot, niegodny sługa mojego króla, ja człowiek słaby i niedołężny, którybym w tej chwili, chciał mieć sto rąk.
— I coraz więcej uniesiony, Chicot podwajał razy tak, że Mayenne niemogąc już wytrzymać, wypadł z luftu na ręce swoich sprzymierzeńców.
Chicot wtedy odwrócił się, a prawdziwy Gorenflot zemdlał nie z bólu, ale ze strachu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.