Paniom emancypantkom...

>>> Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Paniom emancypantkom...
Podtytuł Odpowiedź
Pochodzenie Kurjer Warszawski, 1889, nr 122-123
Redaktor Franciszek Olszewski
Wydawca Władysław Szymanowski i Antoni Pietkiewicz (Adam Pług)
Data wyd. 1889
Druk Drukarnia Kurjera Warszawskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PANIOM EMANCYPANTKOM...
ODPOWIEDŹ.

Szanowny redaktorze!

Samemu sobie winę przypisać będziesz zmuszony, skoro na szpaltach pisma swego będziesz musiał umieścić tych słów kilka... Po cóż mi przysyłałeś listy i foljały, jakiemi mnie panie emancypantki zaszczycić raczyły? Winne są również i te panie, które nadesłały mi wprost kilkanaście listów, w których znalazłam tak straszny amalgamat zdań, iż pozostawić uprzejme moje przeciwniczki „bez odpowiedzi”, zdaje mi się, byłoby najwyższym brakiem kurtuazji z mej strony.
W listach, które zalegają moje biurko (darujcie panie-emancypantki, że nie „biuro”, ale takie zwykłe maluchne, kobiece biurko, zastawione chińczykami, pieskami, wachlarzykami itd.), wyziera na mnie kilkanaście par oczów tak groźnie na mnie patrzących, że aż... chińskie parasolki, porozwieszane po kątach mej „pracowni”, trzęsą się z przestrachu. Ja sama zaś nie lękam się tych piorunów, jeno i cieszę się i martwię trochę. Cieszę się, bo widzę, że to co piszę, nie idzie pod placki wielkanocne, ale jest czytane; martwię się, bo czuję, iż źle zostałam zrozumianą. Z paczki listów, leżących przedemną, wybieram kilka, ot poprostu na chybi-trafił, i dziwnym zbiegiem okoliczności trafiam na różnorodne i dosyć ciekawe okazy. Wszystkie one czynią mi jeden i ten sam zarzut.
— Więc kobieta ma być lalką? ulżyć mężowi w pracy nie powinna?
Ależ, piękne panie, zbyt pobieżnie czytacie to, o czem sądy wydawać chcecie. Wszakże najwyraźniej w szkicu moim powiedziałam: „kobieta powinna być pomocą mężowi, i wspólnie, wedle sił swoich, pracować na utrzymanie domu i dzieci.” Zdaje się więc, że zarzuty w tym względzie mi stawiane upaść powinny. Znam sama z doświadczenia, iż kobieta powinna umieć iść o własnej sile, i każda praca kobieca, byle tylko nie wykraczająca po za sferę obowiązków kobiecych, znajduje we mnie najgorliwszą popleczniczkę. Lecz zechciejmyż porozumieć się raz dokładnie.
Tak doktorów, jak prawników, jak weterynarzy liczba musi być ograniczoną. Jeżeli pewna ilość kobiet wejdzie na te stanowiska i wyparuje przez to samo takąż ilość mężczyzn, cóż oni, na Boga, robić będą? Gdzież się podzieją, czyż oni wtedy przyjmą obowiązki bon do dzieci, panien do staników, lub pójdą na... utrzymanie do żon swoich? Według mnie, emancypacja nie polega na wydzieraniu mężczyznom przynależnych im zajęć, a właściwie na odbieraniu im „zysków”, które te zajęcia przynoszą, lecz na kształceniu umysłu, serca, na rozwijaniu ciała dla wydawania na świat zdrowych i silnych dziatek, na zdobywaniu prac w warsztatach, biurach, słowem tam, gdzie inteligencja, siła fizyczna i smak wrodzony kobiecie wybornie zastosowane być mogą.
Z listów, który biorę do ręki, pierwszy zatytułowany od „zwolenniczki racjonalnej emancypacji”, oprócz setki komunałów i trywialnych — lâchons le mot — brutalstw pod moim adresem, kładzie głównie nacisk na upośledzone stanowisko „starych panien” w naszem społeczeństwie, dalej — mówi — „szczęśliwych stadeł, gdzie żona się uśmiecha, a mąż ją pieści, ze świecą szukać trzeba”. Co do pierwszego, to jest do „starych panien”, zdaje mi się, iż te chyba obecnie, jeśli są „pośmiewiskiem”, jak łaskawa autorka listu być je mieni, to sądzę, że pośmiewisko to stwarzają sobie same. Każda stara panna, umiejąca nosić z godnością swoje przymusowe panieństwo, wątpię, czy kiedykolwiek z uśmiechem szyderstwa się spotka. Zresztą... kwaśny humor starych panien wypływa jedynie z niewypełniania fizycznych obowiązków, do jakich kobieta w tak cudowny sposób przeznaczoną została.
Ani toga doktora, ani adwokacka trybuna, ani owa „praca” nie da istotom tym wydziedziczonym uspokojenia zupełnego. Proszę więc sobie wyobrazić histeryczną starą pannę na trybunie adwokackiej!... Miły Boże! jakiż takt i spokój panowałby w tej mowie. A teraz proszę za przeciwniczkę postawić również doletnią dziewicę i pozwolić tym paniom bronić stron swoich.
Ja — uciekłabym z takiego posiedzenia.
Prawa natury nikt nie przerobi; organizm, nie funkcjonujący należycie, mści się w straszny sposób i dopomina praw swoich.
Dalej autorka listu pisze, iż nie zna „stadeł szczęśliwych”. Ja znam je — przyznaję, i choć szczęście to jest może trochę według mego pojęcia, jednakże śmiało twierdzić mogę, że szczęście takie „chyba Bogu skradzione zostało”. Jest bowiem jedno wielkie, czarowne słowo, silne, jak opoka, na której budować można życie całe — słowo to jest... „kocham”, wśród wieczornego zmroku wyszeptane w małżeńskiej komnacie...
O! żal mi cię, „zwolenniczko racjonalnej emancypacji”, że się tego czaru wyrzekasz, a natomiast masz styl tak ostry, zjadliwy, kłujący!... Nazywasz mnie... bezwzględną wielbicielką mężczyzn...
Avocat!... passons au déluge!
Drugi liścik, maluchny, niewprawną rączką kreślony, zdradza świeżo zbiegłą z pensji dziewczynkę. Panienko! marzy ci się o laurach doktorskich; piszesz: „nie wyjdę nigdy za mąż”... poczekaj jeszcze lat kilka... „On”, ten twój, jest, może nawet niedaleko. Gdy odejdziesz od ołtarza, lub przy kołysce twego pierwszego dziecka pomówimy o tym uniwersytecie i „chorobach zarówno męskich, jak i kobiecych”, które leczyć pragnęłaś. Tymczasem, kształć się, kształć ciągle, umiej tyle, ażebyś mogła wychowywać sama córki twoje bez pomocy „Przedpiekla”; jeśli możesz, przyswój sobie jakąś użyteczną gałąź pracy lub przemysłu, aby mąż twój miał w tobie użyteczną pomocnicę, nie lalkę bezmyślną, a wierz mi, w ten sposób odpowiesz doskonale zadaniu swemu na świecie. Jeśli „on” się nie zjawi i będziesz musiała sama iść dalej przez życie, staraj się poświęcić dla drugich, ukochaj biednych i słabych, nie skarż się na swą smutną dolę, i choć powiedziano, że „kobieta bez męża jest tylko... odłamkiem kobiety”, noś twe „wdowieństwo bez męża” z godnością wielką, a nikt szydzić z ciebie się nie ośmieli.
Daruj, że odpowiedź moja na twój liścik krótka, ale dzieckiem jeszcze jesteś, dzieckiem niedoświadczonem, któremu słowo „emancypacja” w fałszywy się przedstawia sposób. Życie da ci dłuższą, bardziej wyczerpującą odpowiedź.
I oto trzeci list, a raczej zeszyt, leży przedemną. À la bonne heure! dajcież mi więcej takich przeciwniczek. Jest tu i styl i zacięcie, a zwłaszcza jest „mój” styl i „moje” zacięcie. Tak, tak! piękna pani. Będąc moją przeciwniczką, przesiąkłaś mną cała bezwiednie. Cieszy mnie to i jestem z ciebie dumna.
To, co piszesz, piszesz jasno, dokładnie i choć myśli twe po błędnej kroczą drodze, przecież wyszukujesz argumenta do poparcia słów twoich. Główną myślą i celem jest ów byt, owe pieniądze, które mężczyzna zarabia, a które pragniesz, pani, aby kobieta jednakowo z nim zarabiać mogła. Odpowiedziałam już raz na te słowa. Kobieta zarabiać i pracować powinna, ale nie jako lekarz, prawnik itd., bo na to płeć jej nie pozwala. Są zajęcia, które wskazała Orzeszkowa w swej „Marcie”, zajęcia wyłącznie jakby stworzone dla kobiet, a wypełniane przez mężczyzn. O te walczyć należy, tych domagać się koniecznie. Piszesz mi, pani, że siły fizyczne wystarczą kobiecie dla objęcia obowiązków lekarza, popierasz te słowa przykładami chłopek i dzikich kobiet, wykonywających swe zajęcia z zupełnem podołaniem, co więcej, sięgasz aż do cyrku i przedstawiasz mi atletki, opięte w trykoty i podnoszące armatę na kolosalnem ramieniu. Pomyśl pani jednak, że na siłę chłopek i kobiet dzikich składały się wieki całe! Na atletki wyjątkowe muskuły i zwierzęca od dziecka praca w wyrabianiu tych muskułów. Czyż i kobieta, mająca się poświęcić zawodowi lekarskiemu, ma przejść tę samą szkołę lub czekać wieki, krzyżując i mieszając rasy, aby doczekać się szerokiej stopy i silnych bark, właściwych chłopkom i dzikim kobietom?
Mówisz: „bieganie po piętrach zapobiegnie szerzeniu się anemji”; jakież słabe twe pojęcie o hygjenie, miły doktorze w spódnicy! Mówisz: „półdzienne odwiedzanie chorych wygodnym powozem nie zmęczy jej tak dalece, jak godzina szycia na maszynie”. Więc o ten wygodny powóz się rozchodzi? Ależ jak mało posiada go lekarzy! Większa część piechotą biegnie po ulicach! A potem — zrozum, proszę — że taka kobieta, która jest szwaczką i dnie całe szyje na maszynie, nie zostanie — doktorem. Szwaczka będzie szwaczką, a tylko osoba wykształcona od dziecka może marzyć o karjerze lekarskiej. Panna Schultze w swej sławnej tezie, która tyle... komplementów przyniosła jej w dani, wyjawia między innemi następujące zdanie: „Kobieta może być lekarzem i zarazem podołać obowiązkom żony i matki. Dowodem mężczyzna. Wszak widzimy lekarzy, którzy mimo swego fachu zajmują się... polityką”.
Tego rodzaju argument jest więcej, niż humorystycznym. Według niego, przeczytanie kilku politycznych dzienników jest tem samem, czem... zostanie matką!
Lecz pozostawmy na boku podobne śmieszne strony medalu i weźmy się do pozytywniejszych. Zmuszasz mnie, pani, więc ci odpowiem. W tej chwili słowo shocking wykreśl ze swego słownika, nie gorsz się!... vous l’avez voulu vous-même!
Czy pani wiesz, że są sytuacje kobiet zamężnych, w których one nie mogą bez narażenia tak siebie, jak i spodziewanego dziecka, zbliżać się do łoża kobiet, chorych na pewne gorączki... Nie wiesz pani o tem? Nic dziwnego! Ty nie wiesz jeszcze wielu rzeczy, które ja przecież dobrze zgłębiłam, zanim sąd swój, sąd bezwzględny, pod publiczną opinję podałam.
Ty się domagasz „równości” — chcesz, aby kobieta została „człowiekiem”. Ależ, na Boga, po cóż tyle krzyku!... Wszak w obecnym czasie tylko od woli każdej kobiety zależy być tym „człowiekiem”, i serce, duszę, pojęcia, rozum ukształtować według swej woli. Mrówcza praca kobiet — ta prawdziwa praca — całemi siatkami opanowała świat cały, czyniąc niejako podstawę do pracy męskiej, podstawę trwałą, bo w miłości i poświęceniu składaną. Gdzież więc ta krzywda tak straszna? Prawda, że jeszcze dużo wydziałów pracy lżejszej, stosownej dla nas, znajduje się w rękach mężczyzn — i o te ustępstwa wielkim głosem dopominać się należy; lecz kobieta dziś wywalczyła sobie tak piękne i zaszczytne miejsce w społeczeństwie, że o krzywdzie mowy nawet być nie może. Piszesz pani: „Wiem, że kobieta nietylko pracować potrafi w ciszy i w cieniu, ale i w słowie i w rozgłosie.” O! cień ten kobiety, to jasność najwyższa! Dla równowagi muszą być światła i cienie... Cień ten z porządku rzeczy nam się przynależy. A przecież, ileż tam jasności, ile szczęścia w takiej ciszy!... Nie — pani!... nie! — pozostaw nam cień nasz, boć w nim czerpie mężczyzna swe promienie, gdy światło jego gaśnie. Gdy razem z nim wyjdziemy na światło i on i my stracimy na tem wiele, wiele bardzo!
Odwieczny to porządek rzeczy!... Stara to, jak świat, prawda. Bole i troski macierzyństwa kobiecie przypadły w udziale. Już tego zmienić niepodobna! Jedynie tylko rozsądnie się kształcąc, wybierając gałęzie pracy i wiedzy, iść możemy „wyżej!” I ja wołam z całego serca: „wyżej!” — i razem z Judyt pytam:

„— Czyż kobieta dziś mężczyźnie
Będzie wieczną życia klątwą,
Dając rozkosz mu w truciźnie?“

Lecz to moje „wyżej”, to nie prosektorjum anatomiczne, nie trybuna adwokacka, lecz praca racjonalna, spojona ściśle z wewnętrznym ustrojem kobiety, doskonalenie serca i duszy, zrozumienie i wypełnienie obowiązków względem siebie i tych, którzy nas otaczają. Pracą racjonalną nazywam te gałęzie pracy, które, dając nie nadzwyczajny, lecz skromny dochód, pozwolą kobiecie wypełniać obowiązki żony i matki, częściowo odrywając je od domu. Wielkim głosem powinnyśmy domagać się ustąpienia mężczyzn z zakładów jubilerskich, zegarmistrzowskich, drzeworytniczych, fotograficznych, z biur, z po za kas (np. sklepowych), z po za kontuarów sklepowych, z zakładów (niektórych) restauracyjnych. Lecz do tego trzeba wzbudzić w sobie wiele siły moralnej, trzeba zrozumieć, iż żadna praca nie plami — i z pogodnem, uśmiechniętem czołem zająć miejsce sklepowej, fryzjerki lub rzemieślniczki. Trzeba umieć z godnością i dumą niewieścią spełniać obowiązki, które wprawdzie powozu nie dadzą, lecz kawałek chleba dla siebie, a w razie potrzeby i dla dzieci przyniosą.
Koszta, łożone na nauki w uniwersytetach, obrócić na kształcenie w delikatnym dziale rzemiosł — wznieść swój umysł do możliwych granic, aby rozlewać to światło i na otoczenie swoje, podnosząc jego poziom niemal do własnej wyżyny; wróciwszy po pracy, mieć czas i głowę wolną od przymusowego studjowania i czas ten oddać mężowi i dzieciom bezpodzielnie — lub w braku rodziny, biednym i nieszczęśliwym; nie zagarniać, gdy się ma dosyć, pracy i zarobku innym, lecz raczej czas ten poświęcić na kształcenie siebie i swych córek... oto — emancypacja! Nie w krzyku i gołosłownych frazesach dobicie się praw nam przynależnych; w pracy, w miłości, w poświęceniu, w zajęciu cichem a pożytecznem stanowisko kobiety w społeczeństwie. Gdy Bóg ją obdarzy darem słowa — używać go należy nie na obałamucenie i na egzaltowanie umysłów, ukazując im w honorarjach doktorskich, adwokackich źródło zysku i zarobku. Nie — odsłaniając im nędze i rany społeczne, odsłaniając z okrucieństwem niemal, wskazywać proste ścieżki, żyłować fałszywą ambicję, i budzić do czynu, a nie popychać na błędne tory. Piszesz, pani: „pracuj, kobieto! kochaj! pnij się coraz wyżej, abyś się uczuła równą mężczyźnie”, a ja dodam: „pracuj, abyś go przewyższyła w poczuciu twych wielkich, świętych obowiązków!” Wyższością swego ustroju organicznego mężczyzna nietylko jako samiec wznosi się po nad ciebie, umysł jego o ileż głębszy i doskonalszy od twego, a więc pozostawić mu musisz to królestwo, w którem on pracuje od wieków i mimo wszystko pracować będzie ciągle — lecz ty, cudzie natury! ty, która w łonie swem najwyższą kryjesz tajemnicę, ty najmisterniejsze z dzieł boskich, w chwili miłości Boga dla świata poczęte — ty, której żaden doktorat macierzyństwa odjąć nie zdoła... pracuj! pracuj nad sobą — i nie czuj się pokrzywdzoną, stojąc za warsztatem zegarmistrza, zamiast oczekiwać w zimnym gabinecie na pacjenta... który nie przychodzi! W ten sposób pracując, nie narazisz dziecka w łonie twem poczętego na śmierć lub kalectwo. Ambicja tylko, wygórowana pycha i ambicja każe kobietom marzyć o doktoratach, niepomnym na płeć swoją, na sytuacje, w jakich kobieta tak bardzo strzedz i chronić sił swych i zdrowia powinna, niosąc krzykliwy sztandar emancypacji, gromadząc setki rozmarzonych tym krzykiem kobiet dokoła siebie. To, co piszę i wyznaję, nie jest bynajmniej odstępstwem od mego dotychczasowego kierunku. To tylko „prawda” w całej nagości, ten „realizm” życiowy, który jest przewodnią gwiazdą wszystkich prac moich. Fałszywych i bezpodstawnych uniesień nie znoszę, gruntowne badania nad obecną sytuacją kobiet doprowadziły mnie do tego rezultatu.
Kończąc te słowa, zamykam zupełnie dyskusję nad tym przedmiotem i proszę łaskawe i mniej łaskawe na mnie panie emancypantki, aby zaprzestały zasypywać mnie listami, mającemi niby na celu wykazanie błędnego koła, w jakiem się obracam. Tym, zaś kobietom, które jak „Jedna z wielu”, „Żony i matki”, „One”, „Wielbicielki”, przesłały mi bądź zbiorowe, bądź osobne słowa zachęty i uznania, ślę nawzajem wyrazy podzięki. Ciepło i serdeczność słów waszych przekonały mnie, że jesteście nawskróś kobietami, pracującemi rozumnie około dobra waszych rodzin i społeczeństwa. Miłe te słowa zatarły we mnie przykre wrażenie, jakie szorstkie wyrazy niektórych „racjonalnych emancypantek” na mnie wywarły. Na brutalność tych istot bezpłciowych mam tylko jeden argument:
„Kobietą jestem i kobietą pragnę pozostać do śmierci.”

Gabrjela Zapolska.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.