Piętnastoletni kapitan (Verne, tł. Tarnowski)/Część 2/14

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Piętnastoletni kapitan
Wydawca Nowe Wydawnictwo
Data wyd. 1930
Druk Grafia
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Marceli Tarnowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ 14.

Parę słów o dr. Livingstone.

Gdy młoda kobieta pozostała sama, westchnienie ulgi wydarło się z jej piersi; miała przed sobą ośm dni wolnego czasu! Miała więc czas na namysły; była bowiem przekonana, iż przed upływem tygodnia nic złego się nie stanie ani jej, ani też jej ukochanemu Jankowi.
— Przez ten czas — marzyła pani Weldon — Bóg raczy wiedzieć, co się jeszcze przytrafić może?... kto wie, czy nie zdarzy się sposobność ucieczki? W każdym jednak razie — myślała dalej młoda kobieta — nie zgodzę się na to nigdy, by mój mąż miał przybyć aż do Kassande; już lepiej byłoby, na co w ostateczności mogłabym się zgodzić, ażeby miejsce spotkania i wymiany wyznaczyć w jakiemś mieście nadbrzeżnem, gdzie Negoro nie byłby już wszechwładnym panem i nie miałby możności popełnienia nowej zdrady.
Myśl, że mogłaby narazić swego męża na dostanie się w szpony Negora — odbierała jej przytomność, to też przyrzekła sobie solennie, że nie da żadnego listu; lecz znów lęk, że nikczemny portugalczyk mógłby spełnić swą groźbę i zabrać jej Janka, przyprawiał ją o bicie serca.
— Czyżby on istotnie myślał o zabraniu mi mej dzieciny? — zapytywała siebie z przestrachem.
W tej chwili mały Janek wszedł do pokoju i nieszczęśliwa matka odruchowo pochwyciła go w objęcia, tuląc do piersi, jakby portugalczyk był tuż i za moment chciał jej odebrać chłopczynę.
Janek zauważył natychmiast niepokój matki.
— Masz zmartwienie, mateńko? — zapytał:
— Nie, Janku ukochany, bynajmniej. Myślałam jedynie o twym tatusiu. Czy bardzo pragnąłbyś go zobaczyć?
— O, bardzo, bardzo, mamusiu! A może tatuś tu do nas przyjedzie?
— O nie, Janku. Tatuś nie powinien tu przyjeżdżać.
— W takim razie my pojedziemy do tatusia?
— O, Janku! Pragnęłabym tego bardzo.
— I pojechalibyśmy ze wszystkimi mymi przyjaciółmi: Dickiem, Herkulesem i starym Tomem?
— Ale tak — odpowiedziała biedna matka, pochylając głowę, ażeby ukryć łzy, po twarzy spływające.
— A tatuś pisał do ciebie, mamusiu?
— Niestety, dziecino, tatuś nie wie, gdzie my się znajdujemy!
— A więc ty do niego napisz, mamusiu, koniecznie!
— Kto wie, dziecino, może tak właśnie zrobię — odpowiedziała matka, na której zrobiła wrażenie prośba nieświadoma dziecka.
Dodać musimy, iż jedną z przyczyn, która skłaniała panią Weldon do oporu, była okoliczność, o której czytelnicy nasi nic nie wiedzą jeszcze, a która dawała nadzieję, iż przyjaciele nasi mogliby być uwolnieni z niewoli wbrew pragnieniom Negora.
Przed paroma dniami mianowicie, pani Weldon słyszała rozmowę, która w jej sercu rozbudziła iskierkę nadziei.
Rozmowę tę prowadził Alvez z jakimś handlarzem, przybyłym z głębi kontynentu. Osią rozmowy był handel niewolnikami, oczywiście, przyczem Alvez dowodził, iż powodem wszystkich ciosów jakie na handel ten spadają w ostatnich czasach, są wyprawy naukowe podróżników właśnie.
— Odkrywców tych — mówił podnieconym głosem Alvez — należałoby przyjmować kulami!
— To się już zdarzało — odpowiedział handlarz — ale cóż?.. na miejsce jednego usunięto, przychodzi dziesięciu innych: Spike, Grant, Livingstone, Stanley... i wielu, wielu innych. Zachodnia Afryka jakoś szczęśliwie unikała dotychczas najścia tej „szarańczy“, w Kassande jeszcze nigdy żaden nie stanął podróżnik, zdarzali się oni już jednak w Bibe i w Kassanga.
W tem miejscu Alvez dodał, że niestety i w Kassande już nawet znaleźć się, może w bardzo, krótkim czasie ekspedycja Dawida Livingstone’a.
Gdy pani Weldon wieść tę usłyszała, zadrżała cała z radości, podróżnik ten bowiem był bardzo w całym świecie popularny i władze portugalskie w Angola w każdym wypadku dałyby mu pomoc. Pani Weldon przeto pieścić się zaczęła nadzieją, że w razie przybycia Livingstona do Kassande może uda się jej wydostać się z niewoli bez sprowadzania do Afryki męża.
Dawid Livingstone urodzony dn. 15 marca 1813 r. był drugim synem, z ogólnej liczby sześciu, małego kupca herbatą handlującego, w Blacktaner, jednem z miasteczek hrabstwa Lenarck. Po ukończeniu fakultetów medycznego i teologicznego i paroletniej następnie pracy w „London missionary Society“, udał się w 1840 r. do Południowej.Afryki, by pracować razem z misjonarzem Mofiatem. Przyszły podróżnik zwiedził wtedy kraj Beczuanów, poczem wrócił do Couroumanu, w której to miejscowości zaślubił córkę Moffata, kobietę wielkiego serca i odwagi. W parę lat później, w 1843 r., założył misję w dolinie Mabozza. Podróżnicza żyłka nie pozwalała mu jednak zbyt długo na jednem przebywać miejscu; w 1849 r. udał się w podróż i dn. 1 sierpnia tegoż roku odkrył jezioro Ngami. W 1851 r. dokonał znów odkrycia doniosłego znaczenia, mianowicie odkrył Zambezi.
Po odkryciach tych jego imię stało się głośne. Nieustraszony podróżnik nie spoczął wszelako na laurach, lecz po wyprawieniu swej rodziny do Anglji, powziął śmiałą myśl przejścia Afryki od morza do morza, tak by dotrzeć do San Paulo de Loanda.
Podróż tę Livingstone rozpoczął dnia 3 czerwca 1852 r. z nie wielką eskortą, składającą się z tuziemców. Po przejściu Couroumanu, przez pustynię Kalaghari dotarł do Mutubarumu, a następnie doszedł do ziem przez Beczuanów zamieszkałych, a przez Boerów wtedy spustoszonych. Następnie raz jeszcze doszedł do Zambezi i do zlania się rzeki tej z rzeką Lebou, wreszcie dn. 25 lutego 1853 r. stanął nad jeziorem Dilono.
Od miejsca togo poczynając, na wyprawę spadać zaczęły najrozmaitsze ciosy. przedewszystkiem tuziemcy zaczęli się zachowywać względom ekspedycji nad wszelki wyraz wrogo, następie i w łonie samej ekspedycji szerzyć się zaczął bunt. Energja Livingstona przezwyciężyła jednak te wszystkie trudności i dn. 4 kwietnia karawana doszła do brzegów Koango, wpadającego do Zairu. W sześć dni potem Livsigstone wszedł do Kassange, gdzie go widział Alvez, nakoniec w dniu 31 maja dotarł do kresu podróży, wejściem do San Paulo de Loanda.
Po czteromiesięcznym w mieście tem pobycie, Livingstone, dn. 24 września porzucił to miasto, a posuwając się prawem brzegiem Coanzy, która tak bardzo złowrogą okazała się dla Dicka Sanda i jego gromadki, doszedł do przypływu Lombe, przyczem w podróży tej spotykał się on nader często z karawanami niewolników.
Po zbadaniu Lombe, wrócił się z powrotem do Kassange, które po dłuższym odpoczynku opuścił dopiero dn. 20 lutego 1854 r., przeprawił się przez Kongo i dotarł do Zambezi przy Kawade.
Dn. 8 czerwca raz jeszcze znalazł się przy jeziorze Dilono, którego okolice badał przez czas dłuższy, tak iż dopiero w początkach 1855 r. skierował się na północno-wschód.
W tej swojej podróży obejrzał ruiny Zumbo, miasta należącego ongi do portugalczyków i dn. 2 marca przybył do Tete, nad brzegami Zambezi się znajdującego.
Takie były główne punkty tej długiej podróży. Dn. 22 kwietnia Livingstone opuścił miasto wspomniane i brzegiem Zambezi udał się się w dół rzeki tej, zaś dn. 20 maja wszedł do Kilimane, miasta portowego nad brzegami Atlantyku się znajdującego, po upływie czterech lat od chwili opuszczenia przylądka Dobrej Nadziei.
Dn. 12 lipca tegoż roku wsiadł na okręt, a po zatrzymaniu się na wyspie Św. Maurycego, dn. 22 grudnia ujrzał brzegi Anglji, których nie widział lat piętnaście. Londyn przyjął go, rzecz zrozumiała, bardzo uroczyście. Londyńskie Towarzystwo Geograficzne wybrało go na swego członka honorowego i ofiarowało mu medal zasługi.
Livingstone mógł wtedy śmiało odpocząć, dzielny podróżnik wszelako dn. 1 marca 1858 r. raz jeszcze opuszcza ojczyznę, w towarzystwie swego brata Karola i kapitana Beadingsfelda, i wylądowuje w Afryce, na wybrzeżach Mozambiku, w zamiarze gruntownego zbadania niziny Zambezi.
Na małym statku „May Robert“ odkrywcy popłynęli w górę rzeki tej, do przypływu Kongone i dalej, aż do jeziora Chiroi. Po dłuższych poszukiwaniach odkryli nieznane do chwili tej jezioro Niassa i dn. 9 września 1860 r. wrócili do wodospadu Wiktorja.
Dn. 31 stycznia 1861 r. do ujścia Zambezi przybył biskup Mackenzi wraz z licznem gronom misjonarzy. Pod koniec zaś marca ekspedycja Livingstona zbadała Rouvoumu.
Dn. 30 stycznia 1862 r., na statku „Lady Niassa“ przybyła do swego męża pani Livingstone, lecz nie zdołała znieść zabójczego klimatu okolic tych i dn. 27 kwietnia zmarła na rękach swego męża.
Pod koniec listopada roku tego, Livingstone ponownie udał się w górę Zambezi, lecz wyprawa ta pociągnęła za sobą duże ofiary. Zmarł Tornton, zaś Karol Livingstone i doktór Keern wycieńczeni febrą byli zmuszeni do powrotu do Europy. Wtedy Livingstone ruszył dalej już sam i dn. 10 listopada po raz trzeci zobaczył jezioro Niassa, hidrografja którego została przezeń wtedy zakończona .
Dn. 20 lipca 1864 r., po pięcioletniej niebytności, Livingstone powrócił do Anglji, gdzie wydał wtedy swe dzieło: „Zambezi i jej dopływy“. Dnia 28 stycznia 1866 r. niestrudzony badacz raz jeszcze zstąpił na Afrykański kontynent, w Zanzibarze i już dn. 8 września, z bardzo nieliczną eskortą, znalazł się nad brzegami Niassy. W parę tygodni potem towarzyszący mu murzyni porzucili go i wrócili do Zanzibaru, rozsiewając mylne pogłoski o śmierci znakomitego podróżnika.
Lecz nawet ta nikczemna zdrada nie osłabiła energji Livingstona i bez żadnej zmiany prowadził on dalej swe poszukiwania na obszarach pomiędzy jeziorem Niassa, i Tanganajka. Dn. 10 grudnia, w towarzystwie paru zaledwie krajowców, przeprawił się on przez rzekę Loanga i dn. 2 kwietnia 1867 r. odkrył jezioro Liemba, Wszelako nawet tak silny, jak Livingstona organizm nie wytrzymał trudów i znakomity podróżnik obłożnie zachorował, tak iż przez miesiąc nie mógł stanąć na nogach. Zaledwie jednak wrócił do sił, natychmiast ruszył w dalszą drogę i dn. 30 września doszedł do jeziora Moero, a dn. 21 listopada wszedł do miasta Kazemba, w którem odpoczywał przez sześć tygodni, by następnie skierować swe kroki ku jezioru Tanganajka; zły los nie pozwolił mu jednak dokonać tego, a to z przyczyny, iż jego druga, dorywczo zebrana eskorta znów go porzuciła. Wtedy Livingstone widział się zmuszonym do odwrotu; wrócił mianowicie do Kazembe, skąd, dn. 6 czerwca udał się nie na północ, lecz już na południe i po upływie sześciu tygodni dotarł do jeziora Benguelo.
Jego zdrowie było jednak bardzo już nadszarpnięte. Zdarzały się chwile, iż nie mógł wcale się poruszać; bez względu na to jednak nieprzerwanie myślał o nowych podróżach.
Nęciło go zwłaszcza jezioro Tanganajka, ponieważ przypuszczał, że po gruntownem jego zbadaniu uda mu się odkryć źródła Nilu.
Wyruszył więc w drogę i dn. 21 sierpnia przybył do miasta Bambare, znajdującego się na ziemiach przez ludożerców zamieszkałych. Miasto to jest położone nad brzegami Luallaby, która, jak przypuszczał Kameron (hipoteza ta znalazła następnie potwierdzenie w odkryciach porobionych przez Stanleya) była niczem innem, jak początkiem Zairu, czyli Konga.
W Bambare Livingstone znów przeleżał trzy miesiące, mając przy sobie trzech zaledwie ludzi Po chorobie tej powstał z łoża chudy jak szkielet.
Dn. 9 listopada Livingstone spotkał się ze Stanley’em, amerykaninem, współpracownikiem „New York Heralda“, wyprawionym przez wydawcę wymienionego pisma, M. Benneta, na poszukiwania Livingstona, którego w Europie i Ameryce uważano za umarłego, nie mając zresztą na to żadnej pewności.
W październiku 1870 r. ten dziennikarz amerykański bez najmniejszego wahania wsiadł w Bombaju na statek i przybył do Zanzibaru, a idąc tą samą nieomal drogą, jaką kroczyli Spike i Berton, po przezwyciężeniu olbrzymich trudności, odnalazł nakoniec Livingstona.
Dwaj podróżnicy, po spotkaniu tem, połączyli swe wysiłki i już razem wyruszyli na dalsze poszukiwania, poczynając od zbadania szczegółowego jeziora Tanganajka. Po jego zbadaniu, Stanley zabierać się zaczął do powrotu.
Wrócili więc do Kungary i dn. 12 marca 1871 r. nowi przyjaciele pożegnali się.
— Odważyłeś się pan na czyn — powiedział dr. Livingstone do Stanley’a, żegnając go — na który nie każden by się ważył. I dokonałeś tego lepiej, aniżeli najbardziej choćby rutynowany po Afryce podróżnik. Dziękuję panu za ratunek serdecznie i jestem mu bardzo zań wdzięczny. Niech ci Bóg zapłaci, przyjacielu mój!
— I ciebie niech Bóg ma w swej opiece — odpowiedział amerykanin, wstrząsając silnie dłonią Livingstona.
Po słowach tych Stanley ze łzami w oczach wsiadł na okręt i dn. 12 lipca 1873 r. wylądował w Marsylji.
Livingstone znów pozostał sam, co mu nie przeszkodziło wziąć się ponownie do wypełniania swego posłannictwa.
Dn. 25 października, po pięciomiesięcznym odpoczynku w Kungara, na czele oddziału, składającego się z pięćdziesięciu ludzi, pozostawionych mu przez Stanleya, udał się do południowych brzegów Tanganajki.
Podróż nie była pomyślna; tuziemcy zaczęli się buntować, a co gorsza — znaczna ilość zwierząt pociągowych padła od ukąszenia muchy tse-tse.
Ta właśnie wyprawa Livingstona była pilnie obserwowana przez handlarzy niewolnikami, którzy widzieli w niej — i słusznie — groźne dla swych interesów niebezpieczeństwo. Alvez wiedział, iż słynny podróżnik posuwać się zaczął na zachód i że tym sposobem bardzo łatwo znaleźć się może w Kassande.
Na to właśnie liczyła pani Weldon.
Na nieszczęście, dn. 18 czerwca, w wilję dnia, w którym Negoro miał się zjawić u niej po otrzymanie stanowczej odpowiedzi i po list do męża, w razie zgody, — do Kassande doszła właśnie wieść smutna, która jednak w gronie zacnych handlarzy wywołała radość ogromną, jakoby dr. Livingstone, dn. 1 maj 1873 r. zmarł niespodzianie, zbyt wielkimi trudami wycieńczony.
Wieść ta, niestety, była prawdziwą. Dnia 29 kwietnia mianowicie, gdy karawana doszła. do wioski Ozitombo, stan zdrowia Livingstona był do tego stopnia zły, że był on już niesiony na noszach.
W nocy z dnia 30 kwietnia, na 1 maja wpadał w częste omdlenia, aż wreszcie zmarł nad ranem.
Jego ciało, po przezwyciężeniu wielkich trudności, było odstawione do Zanzibaru i dn. 12 kwietnia 1874 r. pochowane w podziemiach kościoła Westminsterskiego w Londynie, w grobach zasłużonych, których Anglja ceni na równi z królami.
Tym sposobem ostatnia nadzieja pani Weldon znikła, przeobraziła się w nicość.
Nie pozostawało jej nic innego do zrobienia, jak list żądany — napisać.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.