Pliszka czerwonogardła

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Pliszka czerwonogardła
Pochodzenie Legendy Chrystusowe
Wydawca Polska Y.M.C.A.
Data wyd. 1946
Druk O.G.I.
Miejsce wyd. Rzym
Tłumacz Wanda Młodnicka
Tytuł orygin. Fågel Rödbröst
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PLISZKA CZERWONOGARDŁA

Było to kiedy Pan Bóg stwarzał świat, a więc nie tylko niebo i ziemię, ale wszystkie zwierzęta, ludzi i rośliny — wtedy właśnie kiedy im wszystkim imiona nadawał.
Wiele zostało podań z onego czasu i gdyby je wszystkie znać, może wytłómaczyć by się dało na świecie wszystko, czego nam dotąd jeszcze pojąć nie podobna.
Zdarzyło się tedy pewnego dnia, że gdy Pan Bóg siedząc w raju malował ptaszki, farb mu zabrakło w garnuszkach i gdyby Stwórca wszystkich swych pendzli nie był wytarł po kolei o jego piórka, pstry szczygieł byłby pozostał szary do dziś.
Wtedy to także urosły osłu długie jego uszy a to mianowicie za karę, że imienia swego zapamiętać nie mógł, skoro bowiem tylko parę kroków uszedł pasąc się po rajskiej łące, trzy razy wracał z zapytaniem o imię swoje do Stwórcy. Wreszcie Pan Bóg zniecierpliwiony trochę ujął go za oba słuchy i rzekł:
— Imię twoje jest osioł, osioł, osioł! — i powtarzając tak kilkakrotnie naciągał mu uszy, aby lepiej słyszeć i zapamiętać mógł co się do niego mówi.
Tego samego dnia zdarzyła się przykrość pszczole. Skoro tylko stworzoną została, poczęła skrzętnie zbierać miód a zwierzęta i ludzie poznawszy jak on słodko pachnie garnęli się doń, chcąc go kosztować. Pszczoła jednak nikomu nie dała się przybliżyć odpędzając wszystkich jadowitym żądłem.
Pan Bóg zauważywszy to, wezwał pszczołę do siebie, aby ją skarcić. Udzieliłem ci daru zbierania miodu, który jest najsłodszym z rzeczy stworzonych — rzekł Pan — tym samym jednak nie dałem ci wcale prawa, abyś była srogą względem bliźnich twoich. Pamiętaj, że odtąd skoro tylko ukłujesz kogoś co pragnie miodu skosztować, sama zginąć musisz!
Tak to, tak; wtedy także konik polny oślepł, a mrówka straciła skrzydła; wogóle wiele dziwnych rzeczy działo się tego dnia.
Pan nasz siedział wspaniały, a łagodny i stwarzał przez dzień cały i budził do życia, a nad wieczorem przyszło mu na myśl stworzyć małego szarego ptaszka.
— Pamiętaj, nazywasz się pliszka czerwonogardła! — rzekł Pan do ptaszka. Gotowego już posadził go na dłoni i puścił w lot.
Gdy jednak ptaszek pobujał chwilę i obejrzał sobie piękną ziemię, na której miał żyć odtąd, przyszła mu ochota oglądnięcia samego siebie. Ujrzał wtedy, że zupełnie jest szary, a gardło jego szare tak samo jak i cała osoba. Pliszka obracała się i kręciła, przeglądając się w wodzie, nie mogła odkryć jednak ani jednego czerwonego piórka.
Wróciła tedy do Pana Boga.
Pan Bóg dobry i łagodny siedział na tronie, a z rąk mu ulatywały motyle krążące około głowy, gołębie gruchały mu na ramionach, a z ziemi wokoło niego wykwitały róże, lilie i amaranty.
Serduszko ptaka pukało gwałtownie ze strachu, ale zakreślając lekkie łuki przylatywał przecie coraz bliżej i bliżej do Wszechmocnego, aż wreszcie usiadł mu na ręce.
— Czego ty chcesz! — zapytał Pan Bóg.
— Chcę tylko spytać o coś, — rzekł ptaszek.
— Cóż chcesz wiedzieć? — zapytał Pan Bóg.
— Dlaczego mam się nazywać pliszka czerwonogardła, skoro od dzioba do ogona jestem cała szara? Dlaczego mam imię czerwonogardła, kiedy nie posiadam ani jednego czerwonego piórka?
I mała ptaszyna pozierając błagalnie swymi czarnymi oczkami schyliła główkę. Na około widziała bażanty, całe czerwone przyprószone złotym połyskiem, papugi w bogatych purpurowych kołnierzach, koguty o grzebieniach koralowych, nie mówiąc już o motylach, złotych rybkach i różach...
Naturalnie — pomyślała sobie — jak mało potrzeba, jednej kropelki farby na piersi, a byłaby pięknym ptaszkiem o nazwie odpowiedniej upierzeniu.
— Dlaczego mam się nazywać czerwonogardła, skoro jestem szara? spytała ponownie pliszka, łudząc się, że Pan Bóg odpowie:
— Ach maleństwo, istotnie zapomniałem pomalować czerwono twoje piórka na piersi, zaczekaj jeno chwileczkę, zaraz to poprawię.
Ale Pan Bóg uśmiechnął się tylko i rzekł:
— Nazwałem cię tak i tak nazywać się będziesz, a sama musisz się postarać, abyś na czerwone piórka zasłużyła.
To mówiąc podniósł Pan Bóg rękę i puścił pliszkę w świat.
Pliszka bardzo zadumana latała po raju. Co by mógł taki ptaszek wykonać, aby na czerwone piórka zasłużył?
Umyśliła jedynie. zbudować swe gniazdko w krzaku głogu. Uwiła je śród kolców w gęstym cierniowym zaroślu. Zdawała się oczekiwać, aby choć płatek różany przywarł do jej szyi i udzielił jej barwy czerwonej.

❋ ❋ ❋

Nieskończone mnóstwo lat minęło od dnia najradośniejszego na ziemi. Od tego czasu tak człowiek, jak i zwierzę wszelkie raj i rozproszyli się po świecie. Ludzie poznali uprawę ziemi, jęli podróżować po morzu, sporządzać sobie odzienie i ozdoby, a nawet od dawna już nauczyli się budować wielkie świątynie i potężne miasta jak Teby, Rzym i Jerozolimę.
Wtedy nastał dzień, który w historii ziemi miał zostać niezapomnianym. Rankiem dnia tego siedziała pliszka na nagim wzgórzu, koło Jerozolimy i śpiewała swoim młodym, które leżały w gniazdku zbudowanym śród niskiego cierniowego krzewu.
Pliszka opowiadała dzieciom o cudownym dniu stworzenia i o nadawaniu nazw, jak każda pliszka opowiada swoim młodym, zacząwszy od owej pierwszej, która słyszała słowa Boskie gdy z Bożej ręki wynikła.
— No i widzicie, — skończyła smutno — tyle lat minęło już od pierwszego dnia stworzenia, tyle róż przekwitło, tyle piskląt wylęgło się z jaj, że nikt by ich zliczyć nie zdołał a pliszka czerwonogardła jest zawsze jeszcze małym szarym ptaszkiem, jeszcze nie udało się jej zasłużyć na czerwone piórka na szyję.
Młode szeroko rozwarły dzioby i pytały, czy też ich przodkowie nie próbowali dokonać kiedy jakiego wspaniałego czynu, aby na tę bezcenną czerwoną ozdobę zasłużyć mogli?
— Wszyscy robiliśmy cośmy mogli, — rzekła pliszka — ale nikomu się nie udało. Pierwsza pliszka spotkała drugiego ptaszka, który zupełnie do niej był podobny i tak gwałtownie go pokochała, że uczuła jak jej pierś goreje. Ach, pomyślała sobie, teraz już rozumiem: Pan Bóg chce, abym pokochała tak gorąco, żeby moje piórka na piersi zabarwiły się od tego żaru czerwono! Ale i jej się nie udało, równie jak i wam się nie uda!
Młode ćwierkały żałośnie, już w gniazdku, zaczynały smucić się, że czerwony kolor nie będzie zdobił ich gardziołków.
Liczyłyśmy na nasz śpiew — mówiła matka przeciągłym tonem. Już pierwsza pliszka śpiewała tak, że pierś wzbierała uniesieniem i ośmieliła się marzyć na nowo. Ach, myślała sobie, to zapał śpiewacki, który mieści się w mej duszy, zabarwi pewno pierś moją purpurą! Ale zawiodła się, tak, jak się wszystkie po niej zawiodły, jak i wy się zawiedziecie.
Znowu dał się słyszeć żałosny pisk z półnagich szyjek piskląt.
— Miejmy nadzieję w naszej waleczności i odwadze! — rzekła matka. Już pierwsza pliszka walczyła odważnie z innymi ptakami, a pierś jej pełna była wojowniczego zapału. Ach, pomyślała sobie, pierś moja zabarwi się ochotą walki co mi w piersi goreje. Ale to było daremne, jak i wszyscy po niej walczyli daremnie i jak wy walczyć będziecie na próżno!
Malutkie ptaszęta ćwierkały odważnie, że przecie chcą próbować pokuszenia się o nagrodę upragnioną, stara jednak powiedziała smutno, że to niemożliwe. Czegóż mogły się spodziewać, skoro tylu znakomitych przodków nie osiągnęło celu? Co mogły więcej uczynić jak kochać i śpiewać? Co mogły?...
Ptaszek przerwał wśród zdania, gdyż z bramy jerozolimskiej nadchodził tłum ludzi, a cały zastęp pędził właśnie ku wzgórzu, gdzie pliszka miała gniazdo.
Jechali jeźdźcy na pysznych rumakach, za nim szli wojownicy z długimi włóczniami, katowskie pachołki z gwoździami i młotami, dalej uroczyście kroczący kapłani i sędziowie, płaczące niewiasty, a przed nimi wszystkimi mnóstwo dzikiego, pędzącego pospólstwa, ohydny wyjący tłum zbirów.
Drobny szary ptaszek siedział drżąc na brzegu gniazdka. Obawiał się, że każdej chwili krzaczek głogu zostanie zdeptany a młode zabite. Uważajcie — wołał do bezbronnych piskląt — siedźcie cicho w zbitej gromadce! Koń idzie właśnie ponad nami.
A teraz nadchodzi wojak w sandałach żelazem okutych! A tu cała dzika hurma się wali!
Raptem umilkła i zaniechała przestróg. Prawie że zapomniała o własnym niebezpieczeństwie.
Zeskoczyła na gniazdko i szybko rozpostarła skrzydła nad młodymi.
— Nie, to nadto okropne — rzekła. — Nic chcę abyście patrzyli na coś podobnego, trzech złoczyńców mają krzyżować!
I zalękła rozszerzała skrzydełka, aby małe niczego dojrzeć nie mogły. Słyszały tylko grzmiący łoskot młotów, żałosne jęki ofiar i dzikie okrzyki pospólstwa.
Pliszka patrzyła na wszystko rozszerzonymi z przerażenia oczyma. Nie mogła wzroku oderwać od tych trzech nieszczęśliwych.
— Jacy ludzie okrutni — rzekła pliszka po chwili. — Nie dosyć im, że tych biedaków poprzybijali do krzyża, nie, musieli jeszcze jednemu z nich włożyć cierniową koronę na głowę.
— Widzę, że ciernie zraniły mu czoło i że krew ścieka — mówiła dalej. — A człowiek ten jest tak piękny i pogląda tak łagodnymi oczyma, że każdy go musi miłować. Zdaje mi się, że strzała przebija mi serce, kiedy patrzę na jego cierpienia.
Pliszka doznawała coraz żywszego współczucia wobec cierniami ukoronowanego. Gdybym była bratem orłem — pomyślała — to bym powyrywała gwoździe z rąk jego, a silnymi szponami rozpędziłabym wszystkich tych ludzi, którzy go dręczą!
Widziała jak krople krwi padały na czoło ukrzyżowanego i nie mogła usiedzieć już dłużej na gnieździe.
— Chociaż tak jestem drobna i bezsilna, muszę uczynić coś dla tego udręczonego biedaka — myślała, opuściwszy gniazdo, okrążając dalekim, nieśmiałym lotem, przybitego do krzyża.
Obleciała kilka razy w koło, nie śmiejąc się zbliżyć, bo pliszka, to ptaszek płochliwy wielce i brak mu odwagi wobec ludzi. Powoli jednak nabrała otuchy, przyleciała tuż i wyciągnęła dzióbkiem cierń jeden, który się był wpiął w skroń ukrzyżowanego.
A podczas, gdy to uczyniła padła kropla krwi z rany na jej gardziołko. Rozszerzała się szybko i zabarwiła drobne, delikatne pierze na piersi.
Skoro pliszka z powrotem przyszła do gniazda, zawołały młode:
— Twoja pierś czerwona, twoje piórka czerwieńsze od róży!
— To tylko kropla krwi z czoła ukrzyżowanego biedaka — rzekła pliszka. Spłuczę ją skoro się skąpię w strumyku!
Ale jakkolwiek ptaszyna myła się i pluskała, czerwona barwa nie znikła z jej szyjki a i małym skoro dorosły znamię purpurowe jaśniało na piersi, jakie wogóle wszystkie pliszki czerwonogardłe zdobi, aż do dnia dzisiejszego.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Wanda Młodnicka.