<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom III-ci
Część druga
Rozdział XVI
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.

— Dziwną cię być może me słowa — rzekł Harmant po chwili milczenia — usprawiedliwisz je wszakże usłyszawszy. że wiele o tobie mówiłem przed kilkoma dniami z panem Darier. Dowiedziałem się od niego, że najgorętszem twojem pragnieniem jest odbudowanie sobie warsztatów po ojcu pozostałych w Alfortville.
— Tak panie — odrzekł Labroue — jest to jedynym celem mojego życia, mam — przekonanie, iż działając w podobny sposób, najlepiej uświęcę pamięć mojego ojca.
— Myśl wysoce szlachetna# szczytnie pojęty obowiązek — odparł przemysłowiec.
— Aprobujesz to więc pan?
— W zupełności... Uwielbiani twoje postępowanie, w dowód czego chcę ci dać możność rychlejszego osiągnięcia celu.
— Pan?
— Tak... ja sam.
— W jaki sposób?
— W najprostszy w świecie. Sam widzisz mój chłopcze — mówił z niezwykłą dobrotliwością Garaud — iż obecna nasza fabryka pomimo znacznej liczby robotników, nie jest witanie wystarczyć licznym zamówieniom jakie z dniem każdym zwiększać się będą. Wszak to zauważyłeś, nieprawdaż?
— Tak, przypominam sobie, żem nawet zwracał pańską uwagę, iż przyjdzie chwila, gdzie będziesz zmuszonym nabyć grunt nowy, dla wystawienia drugich warsztatów.
— I miałeś słuszność... chwila ta właśnie nadeszła.
— Masz pan jaki grunta na widoku?
— Tak... twoje.
— Ależ ja nie chcę ich sprzedać! — zawołał żywo Labroue.
— Ja ci też nie proponuję kupna... bynajmniej...
Lucyan patrzył zdumiony w mówiącego.
— Po długiem i głębokiem rozmyślaniu, zgłębianiu za i przeciw — mówił Garaud — wypadło, iż chcąc nadać rozwój przynależmy mojemu przemysłowi, potrzeba mi zdolnego a doświadczonego człowieka na mojego wspólnika. Wspólnika tego wybrałem... Ty nim będziesz.
— Ja?! ja pańskim wspólnikiem — zawołał Lncyan, oszołomiony tą propozycyą, w którą nie mógł uwierzyć.
— Tak... ty! powtarzam.
— Lecz panie... moje grunta w Alfortville nie przedstawiają w tysiącznej części wartości Bańskich warsztatów i materyałów...
— Wiem o tem... i nie troskam się tem wcale. Posłuchaj mojej propozycyi panie Labroue. Na gruntach jakie posiadasz w Alfortville, każę moim kosztem zbudować tak wielką jak ta, fabrykę i aktem notaryalnym uczynię ciebie jej właścicielem... Fabryka ta stanowić będzie połowę współki z twej strony. Oba te zakłady jednocześnie będą funkcyonowały i corocznie dochodami w równej połowie dzielić się będziemy. Widzisz, że nic bardziej prostego. Jakże uważasz tę propozycyę?
— Zdaje mi się panie, słuchając ciebie, że śnie, że marzę...
— Nie, to nie marzenie... ofiaruję ci to w rzeczywistości.
— Lecz panie... ja przyjąć nie mogę...
— Dlaczego?
— Ponieważ nie zasłużyłem na podobną ofiarę...
— A czy wiesz w jaki sposób ja doszedłem do majątku? Czy wiesz jak skromny, ubogi mechanik, jakim ja byłem, posiadający jedynie zdolność i odwagę, stałem się wspólnikiem Mortimera? — mówił Harmant.
— Siłą pracy?..
— Zapewne... lecz nie w tem znaczeniu jak ty pojmujesz. Ów wielki amerykański przemysłowiec, odkrywszy we mnie specyalne mechaniczne zdolności, zrobił mnie wspólnikiem, ofiarując mi rękę swej córki.
Lucyan zbladł i zadrżał.
— Dlaczegóż nie miałbym pójść za przykładem Mortimera — mówił Garaud dalej — dlaczego miałbym się okazać mniej wspaniałomyślnym? Część majątku, jaką ci proponuję, stanowiłaby posag mej córki...
— Panna Marya miałaby zostać mą żoną? — jąkał Lucyan zmieszany.
— Tak jest... — odpowiedział były nadzorca z przymuszonym uśmiechem. — Moja córka wyróżniła ciebie z śród wielu, oceniła rzeczywistą twą wartość... wyznała mi to dzisiaj. Zgadzam się na jej wybór, ponieważ poważam cię i kocham prawdziwie, byłbym przeto szczęśliwym mogąc cię nazwać swym zięciem.
— Panie... — zawołał żywo Labroue — ofiara, jaką chcesz dla mnie uczynić, dowodzi poważania i życzliwości z twej strony, dumny z niej jestem, ale powtarzam, przyjąć jej nie mogę.
— Dlaczego? — zapytał Garaud niespokojnie.
— Zbyt wielki to zaszczyt dla mnie...
— To nie przyczyna...
— Przyjm ją pan za usprawiedliwienie...
— To wybieg z twej strony... Widzę, że mnie nie zrozumiałeś. Mówiąc, że Marya wyróżniła cię z śród wielu, powinienem był powiedzieć raczej, że ona cię kocha. Tak, biedne to dziecię kocha cię całem sercem, kocha... ze wszystkich sił swoich...
— Panie Harmant — rzekł Lucyan ze wzruszeniem. — Otwartość pańska, szczerym być mi nakazuje. Byłbym nikczemnym, gdybym nie uczuwał dla pana wdzięczności, ale z tem niestety łączy się smutek głęboki...
— Jakto? — zapytał Garaud.
— Zmuszony jestem zasmucić pana odmową...
— Bezrozumną, nie opartą na żadnej słusznej zasadzie! — zawołał przemysłowiec.
— Przeciwnie... na najsłuszniejszej z pośród tych, jakie istnieją... Sercem mojem już rozporządzać nie mogę...
— Kochasz więc kogoś?..
— Tak, młode dziewczę, którę przyrzekłem zaślubić... i nic w świecie nie znagli mnie do złamania tej przysięgi!..
— Dziewczyna bez majątku zapewne...
— W rzeczy samej, jest ona ubogą.
— Mój Lucyanie... miłość przemija... pieniądz pozostaje.
— Miłość moja dla niej nigdy się nie zmieni, majątek jest dla mnie niczem, wobec rozkoszy serca.
— Rozmyśl się...
— Rozmyślanie nie zmieni mego postanowienia...
— Wspomnij, że Marya cię kocha...
— Wszakże pan powiedziałeś przed chwilą: Miłość przemija...
— Ach biedne to dziecię jest silnie zagrożonem... ona może umrzeć wskutek twej odmowy...
— Skromność nie pozwala mi w to wierzyć... Błagam cię panie, nie nalegaj więcej!
— Nie będę nalegał... ale powtarzam, rozważ to dobrze... Całą swą przyszłość stawiasz na kartę... pamiętaj!
Lucyan podniósł się z krzesła.
— Zastanów się — powtórzył znacząco Harmant.
Młodzieniec skłoniwszy się, wyszedł.
Skoro drzwi zamknął, Garaud zaczął przebiegać gabinet szybkiemi krokami.
— Kocha więc... — mruknął ponuro — kocha ubogą dziewczynę bez majątku. Nie chce zaślubić mej córki... a ta jego odmowa śmiercią stać się dla niej może! Nie, nie. — zawołał po chwili milczenia — tak nie będzie... nie... nigdy! Pierwszeństwo mej córce... ona przed innymi! Tę kobietę, która opanowała Lucyana, ja odnaleźć muszę, a jeśli stawać mi będzie przeszkodą, skruszę ją, w proch zetrę... Niechaj świat ginie, aby tylko żyła ma córka!


∗             ∗

Marya oczekiwała na przybycie ojca, z łatwym do zrozumienia niepokojem. Po przeminięciu omdlenia zasnęła; sen ten, trwający kilka godzin, pokrzepił znacznie jej siły. Po południu dnia tego kazała się zawieść do pani Augusty, swojej modniarki. Jednocześnie z nią prawie Łucya tam przybyła.
— Ach! jak to dobrze, że cię spotykam — wyrzekła panna Harmant — zasłużyłaś na ciężką naganę.
— Ja na naganę... ze strony pani? — odrzekła szwaczka ze zdumieniem.
— Tak, tak!
— Z jakiego względu?
— Nie przyszłaś mnie odwiedzić...
— Nie mając roboty do odniesienia, nie śmiałam naprzykrzać się pani.
— Źle mówisz, obecność twoja w każdym razie sprawia mi przyjemność; proszę więc, przychodź, ile razy znajdziesz wolną chwilę. Chcę właśnie zamówić u pani Augusty kilka dla siebie kostiumów, Będziesz więc musiała przychodzić dla przymierzania mi takowych.
— Chętnie to uczynię.
— Wiesz, Łucyo — mówiła Marya dalej — przyszedł mi pewien kaprys w tej chwili.
— Cóż takiego, pani?
— Przyjadę do ciebie... chcę cię odwiedzić.
— Rzecz to dla pani łatwa do spełnienia — odpowiedziała szwaczka z uśmiechem. Znajdziesz pani u mnie skromny pokoik na szóstem piętrze, w którym z całą serdecznością przyjętą zostaniesz.
— Nie wątpię o tem, podaj mi swój adres.
Łucya nakreśliła na kartce papieru ulicę i numer domu, w którym zamieszkiwała.
— Przyjadę zatem do ciebie w niedzielę — mówiła Marya, chowając adres w pugilaresik.
Młoda szwaczka już miała odpowiedzieć: Zastaniesz pani u mnie prawdopodobnie mojego narzeczonego, Lucyana Labrue, jednego z pracowników w fabryce twojego ojca — gdy nagle wejście pani Augusty wstrzymało jej słowa. Modniarka poleciła Łucyi pójść przymierzać suknię jednej z przybyłych klientek, dziewczę, skłoniwszy się córce milionera, szybko wybiegło.
Marya, ażeby sobie czas zająć czemśkolwiek, wybierała wzory kostiumów w salonie pani Augusty, następnie kazała się zawieźć do lasku Bulońskiego, poczem wróciła na ulicę Murilko.
Była natenczas piąta. Należało jej oczekiwać na powrót ojca jeszcze dość długo. Harmant, przewidując to niespokojne ze strony córki oczekiwanie, umyślnie opóźnia! przybycie, zapytując z trwogą sam siebie, co on odpowie na jej badania.
Nadeszła siódma godzina, powracać trzeba było koniecznie. Wysiadłszy z powozu, przybrał spokojny wyraz twarzy i wyszedł do pokojów Maryi. Dziewczę wybiegło na jego spotkanie, rzucając mu się w objęcia.
— Jakżem szczęśliwy — rzekł — widząc cię zdrową.
— O! tak, zupełnie, mój ojcze... Po twoim odjeździe zasnęłam, a po przebudzeniu uczułam się zdrową prawie zupełnie. Dla rozerwania się pojechałam do mojej modniarki, aby zamówić u niej kostiumy. Szczęście, że jesteś bogatym — dodała żartobliwie — rachunek bowiem pani Augusty będzie zawierał cyfry kolosalne. Po tej wizycie przejechałam się wzdłuż alei i powróciłam, oto sprawozdanie z dnia całego... No, a ty ojcze — pytała dalej — jakąż mi przynosisz wiadomość, radość albo przynajmniej nadzieję?
— Tak, przynoszę ci nadzieję — odrzekł bez wahania Harmant.
— Mówiłeś Lucyanowi, że go kocham?
Przemysłowiec usiłował się uśmiechnąć.
— Do czarta! — zawołał — biegniesz zbyt prędko! A przyzwoitość, drogie me dziecię? Zapominasz, iż to nie wypada...
— Nie, ojcze! pamiętam o tem dobrze — słowo to wybiegło pomimowolnie z ust moich! Nie wykraczając jednak przeciw przyzwoitości, mogłeś dać poznać Lucyanowi, że byłby dobrze przyjętym...
— Uczyniłem to właśnie. Pokierowałem zręcznie rozmowę na przedmiot jego gruntów, które posiada w Alfortville, dodając, że fabryka, na tych gruntach zbudowana, stanowiłaby posag mej córki.
— Ach! — zawołała Marya — jak to było dobrze pomyślane, jak zręcznie, mój ojcze... niechże cię za to ucałuję!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.