Podróż do Bieguna Północnego/Część I/Rozdział XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Podróż do Bieguna Północnego
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1876
Druk Józef Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Voyages et aventures du capitaine Hatteras
Podtytuł oryginalny Les Anglais au Pôle Nord
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część I
Indeks stron

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI.
Początek oporu.

Rozkaz ten niespodziewany, ogólne wzniecił podziwienie na pokładzie Forwarda.
— Rozpalić ogień pod kotłem! mówili jedni.
— Ale czemże go rozpalić? pytali inni.
— A wszystkiego mamy węgla tylko na dwa miesiące! wołał Pen.
— Przy czemże się grzać będziemy podczas mrozów? dorzucił Clifton.
— Chyba nam przyjdzie spalić okręt aż do poziomu wody! odezwał się Gripper.
— A później i maszty w piec wpakować! dodał Waren.
Shandon patrzył badawczo w oczy Wallowi. Inżynierowie-mechanicy osłupieli, i wachali się zejść na dół do machiny.
— Czyście mnie słyszeli? zawołał kapitan głosem gniewnym.
Brunton postąpił już do drzwiczek pod pomost prowadzących, lecz zatrzymał się jeszcze.
— Nie chodź tam Bruntonie! odezwał się głos jakiś.
— Kto mówił w tej chwili? zawołał Hatteras.
— Ja! rzekł Pen podchodząc do kapitana.
— Co mówiłeś? zapytał tenże.
— Mówiłem... mówiłem... i mówię jeszcze, że dość już tego, że nie pojedziemy ani na krok dalej, że nie chcemy tam zdychać z pracy i mrozu podczas zimy, i że nie pozwolimy palić ognia pod kotłem!
— Panie Shandon, rzekł zimno Hatteras, każ okuć tego człowieka w kajdany.
— Ależ kapitanie, odpowiedział Shandon, to co ten człowiek powiedział...
— Jeśli odważysz się, rzekł Hatteras, powtórzyć to co ten człowiek powiedział, to ciebie każę zamknąć w kajucie i zostawię pod silną strażą. — Wziąć zaraz tego człowieka! czy rozumiecie!
Johnson, Bell i Simpson, posunęli się do majtka, nieposiadającego się ze złości.
— Pierwszemu kto mnie dotknie!.. wrzasnął Pen, potrząsając nad głową grubym drągiem żelaznym, który porwał z ziemi.
Hatteras podszedł ku niemu.
— Słuchaj Pen, rzekł głosem prawie spokojnym, jeśli mi raz jeszcze ręką poruszysz, to ci łeb roztrzaskam.
I to mówiąc, zwrócił na majtka rewolwer nabity.
Szmer ogólny dał się słyszeć.
— Milczeć! krzyknął Hatteras, bo jeśli kto słówko jeszcze piśnie, to palnę w łeb temu zuchwalcowi.
— W tej chwili Bell i Johnson rozbroili Pen’a, który nie stawiał już dłużej oporu i pozwolił się odprowadzić na spód okrętu.
— Do kotłów Brunton, rzekł Hatteras.
Mechanik wraz z Plowerem i Warenem poszli na swe stanowiska. Kapitan odszedł na swój pomost.
— A to nędznik ten Pen, rzekł do niego doktór.
— Żaden też jeszcze człowiek nie był od niego bliższym śmierci, odpowiedział spokojnie Hatteras.
Wkrótce para działać poczęła: podniesiono kotwice Forwarda, który kierując się na wschód i ostrą swą belką prując cienkie lody, zmierzał ku cyplowi Beecher.
Pomiędzy wyspą Baring i cyplem Beecher znajduje się wiele wysp, jakby się porozbijały wśród lodowisk; kra zapełniała liczne ciaśniny, przerzynające w tem miejscu morze; przy nizkiej stosunkowo temperaturze lody coraz się bardziej nagromadzały, i można było przewidzieć że będą coraz gęstsze, coraz mocniejsze, i że przy pierwszym większym mrozie utworzą massę nieprzebytą.
Forward sunął wolno i z wielką trudnością, wśród silnej zawiei śniegowej. Jednakże w skutek zmienności cechującej tę strefę, słońce ukazywało się od czasu do czasu; termometr podnosił się o kilka stopni, przeszkody niknęły jakby na skinienie laski czarodziejskiej i czysta powierzchnia wody radowała wzrok tam, gdzie przed chwilą oko na samych tylko lodach spocząć mogło. Wśród nieustannej białości śniegów, przyjemnie było ujrzeć niekiedy na horyzoncie przepyszną barwę pomarańczową.
We czwartek 26-go lipca, Forward przepłynął obok wyspy Dundas i stamtąd chciał zawrócić na północ, lecz zaraz napotkał sporą ławicę lodową, wysoką na ośm do dziewięciu stóp, powstałą z drobnej kry oderwanej od brzegów. Trzeba było płynąć wedle wygięć tej ławicy, ku zachodowi. Ciągłe pękanie lodu, połączone ze skrzypieniem bezustannem okrętu, brzmiało jak skarga lub ciężkie westchnienie. Nakoniec bryg znalazł wolne przejście i z trudnością podążył ku niemu; często ogromna jaka bryła opóźniała bieg jego przez kilka godzin. Sternik przez mgłę nie widział czasem dalej jak na kilka sążni, co przeszkadzało do wymijania przeszkód, których wcześnie dostrzedz nie było można. Bałwaniła się powierzchnia wody; chmury przybierały pozór wygładzonych, jakby się w nich lodowe odbijały płaszczyzny; trafiały się i takie dni, że żółtawe promienie słońca ani na chwilę nie przedarły się przez mgłę upartą.
Ptaków ukazywało się jeszcze wielkie mnóstwo, a wrzeszczały do ogłuszenia; foki leniwie rozciągnięte na lodach ruchomych, wyciągając swe długie szyje, prawie bez obawy patrzyły na okręt pozostawiający na lodach kawałki zdartej blachy, boki jego osłaniającej.
Nakoniec po sześciu dniach tej powolnej żeglugi, dnia 1-go sierpnia spostrzeżono cypel Beecher w stronie północnej. Hatteras przepędził kilka ostatnich godzin na przednim maszcie; morze zupełnie czyste, jakie Stewart w dniu 30-ym maja 1851 roku widział pod 76° 20′ szerokości, nie mogło już być bardzo dalekie, a jednak Hatteras jak tylko wzrokiem mógł zasięgnąć, nie dostrzegał wód wolnych od lodu. Zszedł słowa nie mówiąc do nikogo.
— Czy wierzysz w to morze wolne od lodów, zapytał Shandon Wall’a.
— Zaczynam rzeczywiście o niem powątpiewać, odpowiedział tenże.
— Więc czy nie miałem słuszności, nazywając owo mniemane odkrycie, himerą i urojeniem? Jednakże nie wierzono mi — ty sam nawet Wallu byłeś mi przeciwny!
— Odtąd będę ci już wierzył Shandonie.
— Czy tylko już nie będzie zapóźno.
To powiedziawszy odszedł do swej kajuty, gdzie od czasu ostatniej swej rozprawy z kapitanem, przesiadywał prawie ciągle zamknięty.
Wieczorem wiatr zwrócił się na południe, Hatteras przeto kazał zagasić ogień pod kotłami a rozpiąć żagle; przez wiele dni osada umęczona była ciągłemi manewrami. Co chwila trzeba było to ten to ów żagiel ściągać lub rozpinać — a bloki ponapychane zmrożoną wilgocią, sznury, oraz żagle zesztywniałe od mrozu, utrudniały działanie. Tygodnia przeszło potrzeba było na dostanie się do cypla Barrow, a w ciągu dziesięciu dni Forward nie zrobił i trzydziestu mil morskich.
Tam znowu wiatr zwrócił się ku północy i znów szruba żagle zastąpić musiała. Hatteras spodziewał się jeszcze znaleźć morze oczyszczone z lodów poza siedmdziesiątym siódmym równoleżnikiem, jakiem je widział Edward Belcher.
Penny też w opisie swym twierdził, że morze po którem płynięto obecnie wolne było od lodów, bo przybywszy do krańca lodowisk, na czółnie zwiedził wybrzeża kanału Królowej, aż do siedmdziesiątego siódmego stopnia.
Bił się zatem kapitan z myślami, czy relacyę tę kapitana Penny ma uważać za zmyśloną, czy też zima przedwcześnie zawitała w tym roku, do tych podbiegunowych okolic?
Dnia 15-go sierpnia, ujrzano w pośród mgły wyniosłe szczyty góry Percy, odwiecznym pokryte śniegiem; silny wicher napędzał w tę stronę tuman drobniutkiego gradu, z trzaskiem przelatującego powietrze. Następnego dnia, słońce zaszło poraz pierwszy, kończąc nareszcie ów długi szereg dni trwających po dwadzieścia cztery godzin. Ludzie przywykli już byli do tej światłości bezustannej, a na zwierzęta nigdy ona widocznego wpływu nie wywierała, psy naprzykład grenlandzkie szły na spoczynek o zwykłej porze, i Duk także zasypiał regularnie co wieczór, jak gdyby horyzont zalegały ciemności.
I noce po 15-ym sierpnia nigdy nie były bardzo ciemne; po zajściu słońca, nawet odbicie się jego promieni, dawało dostateczną ilość światła.
Dnia 19-go sierpnia, po zrobieniu dosyć dokładnych obserwacyj, spostrzeżono przylądek Franklina od strony wschodniej, a przylądek lady Franklin od zachodu; tak tedy ostatni punkt do którego doszedł zapewne ten śmiały żeglarz, wdzięczni rodacy nazwali od imienia jego małżonki, nadając je ziemi stojącej na przeciw lądu upamiętniającego jego imię, czcząc w ten sposób węzły niezmiennej przyjaźni, na zawsze ich łączącej. Doktór wzruszony był tem zbliżeniem, tem zjednoczeniem moralnem dwóch ziemi punktów w tych okolicach odległych.
Idąc za radą Johnsona, doktór, pomimo chłodu, wiatru i śniegu, pozostawał wciąż na pokładzie, chcąc tym sposobem przyzwyczaić się do znoszenia ciężkich mrozów, jakie czekały wyprawę. Schudł wprawdzie nieco, ale w ogóle zdrowie jego nie ucierpiało w tym ostrym klimacie. Zresztą, gotował się on na cięższe próby i dlatego też z pewnem nawet zadowoleniem, witał objawy zbliżającej się zimy.
— Patrz, mówił pewnego dnia do Johnsona, patrz jak te stada różnego ptastwa odlatują na południe. Uciekają natężywszy całą siłę lotu, a wrzaskami żegnając te strony.
— Tak panie Clawbonny, odpowiedział Johnson, coś im szepnęło, że już czas odlecieć i zaraz puściły się w drogę.
— Nie jeden z naszych ludzi, radby ich może naśladować, nie prawda Johnsonie?
— To są tchórze, panie Clabonny! ludzie słabego serca! Czego zwierzęta nie mogą dokonać, na to ludzie ważyć się powinni; te biedne stworzenia nie mają tak jak my przygotowanych zapasów żywności, nic więc dziwnego, że muszą gdzieindziej szukać bytu dla siebie — ale marynarz czujący dobry okręt pod swemi stopami, powinien mieć odwagę iść choćby na koniec świata.
— Masz zatem nadzieję, że Hatteras dopnie zamierzonego celu?
— Jestem o tem przekonany panie Clawbonny.
— Ja tak samo myślę, Johnsonie, i gdybym sam jeden tylko miał pozostać przy nim, to...
— Byłoby nas dwóch.
— Dwóch Johnsonie, odpowiedział doktór ściskając rękę dzielnego marynarza.
Ziemia księcia Alberta, wzdłuż której Forward płynął w tej chwili, nosi także inną jeszcze nazwę: ziemi Grinnel’a; i chociaż Hatteras, wieczną dla Yankessów tchnący nienawiścią, nie zgadzał się nigdy na przyznanie jej tego nazwiska, pod takowem wszakże najpospoliciej ona jest znaną. Podwójne to nazwisko powstało ztąd, że jednocześnie Anglik Penny nadawał tej okolicy imię księcia Alberta, a dowódzca okrętu Rescue porucznik Haven, nazwał ją ziemią Grinnela na cześć amerykańskiego kupca z New-Yorku, łożącego koszta na jego wyprawę.
Bryg opływając to wybrzeże na niesłychane natrafiał trudności, posuwając się jużto pod żaglami, już przy pomocy pary. Dnia 18-go sierpnia, ujrzano zaledwie wśród mgły rozeznać się dające szczyty góry Britannia, a następnego dnia Forward zarzucił kotwicę w zatoce Northumberlanda, ze wszech stron otoczony lodami.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.